DEMON WTÓRNOŚCI (HELLBLAZER: WZLOT I UPADEK)
A
A
A
„Wzlot i upadek”, kolejne wydanie zbiorcze cyklu „Hellblazer” opublikowane w Polsce przez Egmont, z jednej strony od razu rzuca się w oczy z powodu formatu większego niż pozostałe, zaburzając feng shui zbieracza komiksów, który chciałby mieć ułożoną całość w równym rzędzie. Z drugiej strony w tym wypadku mamy do czynienia z Constantine’em z DC Black Label. Może jest to więc wyraźny sygnał, że te historie są czymś innym i nie należy włączać ich do reszty serii?
Widać, że Tom Taylor zna Johna Constantine’a, lubi tę postać i w jakimś stopniu czuje to, jak należy ją pisać. Scenarzysta chwali się zresztą znajomością tego tytułu i to w niezbyt subtelny sposób, tutaj rzucając odbiorcy prosto w twarz „doktorem Delano”, a tam knajpą o nazwie The Dillon. Poza tym nasz mag po raz kolejny zostaje dopadnięty przez własne błędy z dalekiej przeszłości, chociaż należy przy tym pamiętać, że to nie jest dokładnie ten sam protagonista, co wcześniej (na przykład: w tej wersji ojciec Johna żyje i powiedzmy, że ma się dobrze, podczas gdy w poprzedniej wyglądało to zupełnie inaczej). No i mamy zagadkę kryminalną (morderstwa bogatych ludzi, którzy spadają z nieba z doczepionymi skrzydłami). Teoretycznie wszystko w ramach sprawdzonego wielokrotnie schematu powinno więc działać.
Mimo to – nie działa.
Po pierwsze, za szybko dowiadujemy się, kto za tym wszystkim stoi, zaś cała intryga jest mocno naciągana, bo (tutaj ostrzeżenie dla tych, którzy jeszcze nie czytali) jak to jest, że Lucyfer obawia się jakiegoś pomniejszego demona (dla szefa piekła – zwykłego frajera) i czemu akurat Constantine okazuje się jedyną osobą, która może to posprzątać? Owszem, niby mamy wszystko wyjaśnione i podane na tacy, tyle że nie brzmi to zbyt wiarygodnie. Sprawia to, że całość sypie się już u podstaw, a trudno zachwycać się historią, która nie wygląda na sensowną. Poza tym: tam, gdzie Taylor pokazuje swoją znajomość „Hellblazera”, razi też wtórnością, bo czy to, kogo opętał demon, nikomu nie kojarzy się choćby z historią „Syn człowieczy” napisaną przez Gartha Ennisa?
Ilustracji Daricka Robertsona nie lubię. To znaczy, mile wspominam je z czasów, kiedy ponad dekadę temu przerabiałem „Transmetropolitan”, ale na przykład w „Chłopakach” nie mogłem już patrzeć na jego kreskę. We „Wzlocie i upadku” niby nie jest najgorzej, tyle że historia stara się być mocna i ciężka, tymczasem większość postaci w kadrach wygląda jakoś tak miło i sympatycznie (nawet Lucyfer), odbierając opowieści niemal cały mrok. To chyba jednak bardziej wina kolorów Diega Rodrigueza, bo na końcu dostajemy kilka czarno-białych szkiców i muszę przyznać, że prezentują się one o wiele lepiej od tego, co można zobaczyć w samym komiksie. Tak czy inaczej, nie jest to szata graficzna, która mi odpowiada.
Narzekam, ale skoro to „Hellblazer” z logo Black Label, skoro nie trzeba znać całych ton poprzednich wydań zbiorczych, by sięgnąć po „Wzlot i upadek”, skoro jest krótko i konkretnie (całość składa się z trzech zeszytów), może to świetna okazja, by rozpocząć swoją znajomość z Constantine’em? Sugerowałbym mimo wszystko zacząć od „doktora Delano”, ewentualnie od Ennisa. W obu przypadkach dostaniecie o wiele bardziej sugestywny horror i nie tylko próby tworzenia mocnych scen, ale mocne sceny, które działają i mają sens.
Widać, że Tom Taylor zna Johna Constantine’a, lubi tę postać i w jakimś stopniu czuje to, jak należy ją pisać. Scenarzysta chwali się zresztą znajomością tego tytułu i to w niezbyt subtelny sposób, tutaj rzucając odbiorcy prosto w twarz „doktorem Delano”, a tam knajpą o nazwie The Dillon. Poza tym nasz mag po raz kolejny zostaje dopadnięty przez własne błędy z dalekiej przeszłości, chociaż należy przy tym pamiętać, że to nie jest dokładnie ten sam protagonista, co wcześniej (na przykład: w tej wersji ojciec Johna żyje i powiedzmy, że ma się dobrze, podczas gdy w poprzedniej wyglądało to zupełnie inaczej). No i mamy zagadkę kryminalną (morderstwa bogatych ludzi, którzy spadają z nieba z doczepionymi skrzydłami). Teoretycznie wszystko w ramach sprawdzonego wielokrotnie schematu powinno więc działać.
Mimo to – nie działa.
Po pierwsze, za szybko dowiadujemy się, kto za tym wszystkim stoi, zaś cała intryga jest mocno naciągana, bo (tutaj ostrzeżenie dla tych, którzy jeszcze nie czytali) jak to jest, że Lucyfer obawia się jakiegoś pomniejszego demona (dla szefa piekła – zwykłego frajera) i czemu akurat Constantine okazuje się jedyną osobą, która może to posprzątać? Owszem, niby mamy wszystko wyjaśnione i podane na tacy, tyle że nie brzmi to zbyt wiarygodnie. Sprawia to, że całość sypie się już u podstaw, a trudno zachwycać się historią, która nie wygląda na sensowną. Poza tym: tam, gdzie Taylor pokazuje swoją znajomość „Hellblazera”, razi też wtórnością, bo czy to, kogo opętał demon, nikomu nie kojarzy się choćby z historią „Syn człowieczy” napisaną przez Gartha Ennisa?
Ilustracji Daricka Robertsona nie lubię. To znaczy, mile wspominam je z czasów, kiedy ponad dekadę temu przerabiałem „Transmetropolitan”, ale na przykład w „Chłopakach” nie mogłem już patrzeć na jego kreskę. We „Wzlocie i upadku” niby nie jest najgorzej, tyle że historia stara się być mocna i ciężka, tymczasem większość postaci w kadrach wygląda jakoś tak miło i sympatycznie (nawet Lucyfer), odbierając opowieści niemal cały mrok. To chyba jednak bardziej wina kolorów Diega Rodrigueza, bo na końcu dostajemy kilka czarno-białych szkiców i muszę przyznać, że prezentują się one o wiele lepiej od tego, co można zobaczyć w samym komiksie. Tak czy inaczej, nie jest to szata graficzna, która mi odpowiada.
Narzekam, ale skoro to „Hellblazer” z logo Black Label, skoro nie trzeba znać całych ton poprzednich wydań zbiorczych, by sięgnąć po „Wzlot i upadek”, skoro jest krótko i konkretnie (całość składa się z trzech zeszytów), może to świetna okazja, by rozpocząć swoją znajomość z Constantine’em? Sugerowałbym mimo wszystko zacząć od „doktora Delano”, ewentualnie od Ennisa. W obu przypadkach dostaniecie o wiele bardziej sugestywny horror i nie tylko próby tworzenia mocnych scen, ale mocne sceny, które działają i mają sens.
Tom Taylor, Darick Robertson: „Hellblazer: Wzlot i upadek” („Hellblazer: Rise and Fall”). Tłumaczenie: Jacek Żuławnik. Egmont Polska. Warszawa 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |