ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (435) / 2022

Maja Baczyńska, Patrycja Betley,

MUZYKA JAKO RODZAJ CEREMONII

A A A
Maja Baczyńska: Bębny. Jak to się zaczęło?

Patrycja Betley: Moim pierwszym instrumentem perkusyjnym był irlandzki bęben obręczowy – bodhran. Instrument ten po raz pierwszy usłyszałam, oglądając pięciominutowy film na starej kasecie VHS, na którym znany zespół „The Chieftains” grał jeden ze swoich utworów. Tam, dosłownie na kilka minut, pojawił się muzyk grający na bodhranie. Miałam okazję przez chwilę zobaczyć i zapamiętać, jak się macha kijkiem w bęben! Potem dostałam od swojego mentora, Wojciecha Wietrzyńskiego (nauczyciela gry na irlandzkim fleciku Tin Whistle), pałeczkę perkusyjną podzieloną na pół i to wszystko. W domu zabrałam się za szafę, twardą książkę oraz deskę do krojenia warzyw. To były moje pierwsze instrumenty perkusyjne i tak też zaczęłam zgłębiać i sama uczyć się gry na bodhranie. To był 31 grudnia 1996 roku. Potem brałam się za wszystkie instrumenty perkusyjne, jakie napotykałam w osiedlowych domach kultury, czyli stary kocioł perkusyjny, werbel, djembe, ashiko, pianino. Na wszystkich tych instrumentach grałam, kierując się intuicją. W tamtych czasach internet dopiero raczkował. W liceum pojechałam do Wrocławia po swój pierwszy Cajon, gdzieś kupiłam darbukę i zetknęłam się z klasycznym zestawem perkusyjnym. Z kolei okres studiów to już czas łatwiejszego dostępu do internetu i odkrywania nowych instrumentów.

M.B.: Chętnie grasz muzykę w różnych stylistykach. Która jest Ci najbliższa?

P.B.: Moim głównym nurtem muzycznym jest muzyka etniczna. Gram muzykę tradycyjną: polską, celtycką, żydowską, arabską, bałkańską itd. Mieszam ją z elementami jazzu, muzyką rozrywkową, popem czy elektroniką. Muzyka etniczna to nie jest odgrywanie nut czy piosenek. Poznając ją, poznajemy też ludzi i ich kulturę. Poznajemy utwory i teksty często związane z życiem codziennym ludzi. Dobrze jest odwiedzać regiony muzyczne, które nas interesują. Poznać ludzi, muzyków, porozmawiać, pograć z nimi. W pierwszej kolejności miałam styczność z muzyką celtycką. Nie wiem jednak, czy jest mi przez to najbliższa. Na pewno bardzo dobrze ją znam. Chyba nie mam swojej ulubionej stylistyki. To się zmienia, w zależności od tego, w jakim punkcie swojego życia akurat się znajduję. Aktualnie bardzo intensywnie zgłębiam muzykę orientalną. Ostatnio poznałam kulturę i muzykę Karaimów, najmniejszej mniejszości w Polsce. Poznałam wspaniałych ludzi, zostałam wprowadzona w ich kulturę i wreszcie, wspólnie z Karolina Cichą & Spółką oraz gościnnie z Karaimami nagraliśmy płytę, a nawet koncertujemy.

M.B.: Przez całe lata grałaś z kobiecym zespołem Same Suki. Wasza muzyka była zarazem niczym manifest, zachęcający kobiety do odwagi życia. Podobnie w Twojej współpracy z tancerkami ze Szkoły Tańca z Wachlarzami Bojowymi Julii Bui. Kiedy artystki postanawiają mówić o kwestiach społecznie istotnych, co musi się zdarzyć, aby przerwać milczenie? I czemu po latach Twoje drogi z zespołem Same Suki ostatecznie się rozeszły?

P.B.: Z zespołem Same Suki przez prawie dziesięć lat wypowiadałyśmy się muzycznie w imieniu swoim i wielu kobiet, wspierałyśmy je oraz same często w sposób manifestacyjny „wyrzucałyśmy na wierzch” tematy niewygodne dla innych. Tak naprawdę poprzez muzykę opowiadałyśmy o tym, co się dzieje w przestrzeni, w której żyjemy, która nas otacza. To samo, tylko w innej formie muzycznego wyrazu, robimy z dziewczynami ze Szkoły Tańca z Wachlarzami Bojowymi. Myślę, że już dawno milczenie kobiet zostało przerwane. Wreszcie poczułyśmy się pewne swoich przekonań, porzuciłyśmy stereotypowe czy szablonowe myślenie, że kobiety to kury domowe i muszą pilnować domu i wychowywać dzieci itd. Teraz wiemy, że mamy prawo głosu, wyrażania siebie, realizowania swoich marzeń czy decydowania o sobie. Cieszy mnie fakt, że coraz więcej kobiet wychodzi na zewnątrz, i odważa się zrobić krok do przodu. W ten sposób dajemy innym odwagę, pomagamy wielu kobietom. Taki łańcuszek! Nasza wspólna podróż z dziewczynami z Samych Suk była piękna, a także rewolucyjna, również w zespole. Poznawałyśmy siebie za każdym razem, wspólnie przechodziłyśmy przez życie, a więc problemy, rozterki życiowe i te wspaniałe i zarazem ważne dla nas chwile. Z tego powstawała muzyka. Jednak, jak zawsze, każdy ma swoją ścieżkę. Akurat moja zawodowa droga aktualnie prowadzi mnie w zupełnie innym kierunku i stąd moja decyzja. Ale kto wie, może jeszcze kiedyś spotkamy się na tej samej drodze i wspólnie będziemy znów opowiadać o naszym życiu muzyką.

M.B.: Od niedawna grasz z Leszkiem Możdżerem. Czy to spełnienie Twoich zawodowych marzeń?

P.B.: Współpraca z Leszkiem Możdżerem to rzeczywiście bardzo świeży temat. Zagraliśmy zaledwie kilka koncertów i z całą pewnością mogę stwierdzić, że jest to osoba niesamowicie otwarta i ciepła. Oczywiście, jest również fenomenalnym muzykiem. Jestem także zaskoczona, jak dobrze może zabrzmieć połączenie jazzu, muzyki barokowej oraz etnicznej. Każda współpraca z nowym muzykiem to dla mnie spełnienie marzeń, ponieważ zawsze z takiego spotkania rodzi się coś nowego. Uczymy się od siebie nawzajem podejścia do muzyki, jej interpretowania, odkrywamy ją na nowo. To uwielbiam w muzyce najbardziej. Łączymy siły, aby stworzyć nową jakość. Dlatego też, cieszę się na współpracę z Leszkiem Możdżerem. Wspólne koncerty to nowe wyzwania, ponieważ sporo w nich zarówno ustalonych form, jak i improwizacji. To dla mnie bardzo rozwojowe.

M.B.: Twoje życie prywatne i zawodowe się splatają. Czy to tak już jest, że u artystów nie da się tego rozdzielić?

P.B.: Tak, to prawda. Moje życie prywatne i zawodowe bardzo się ze sobą splatają. Pewnie dlatego, że mój mąż jest muzykiem. Mając w domu dwóch muzyków i studio, wiadomo, że wcześniej czy później coś z tego wyniknie. I tak też stało się w naszym przypadku. W trakcie pierwszego lockdownu wprowadziliśmy się do nowego domu, gdzie urządziliśmy sobie studio muzyczne. No i tak siedząc w domu, postanowiłam namówić Pawła na mini jam session w studiu, które zaowocowało stworzeniem płyty.

M.B.: Co najbardziej kochasz w muzyce? Co czujesz kiedy grasz?

P.B.: W muzyce najbardziej kocham, to, że mogę dzięki niej wyrazić siebie, swoje emocje, uczucia, myśli, aktualny stan umysłu i serducha. Kiedy gram, czuję się wolna. To trochę jak po dobrym znieczuleniu – stan świadomości trochę się zmienia, odpływasz. To jak rytuał. Uwalniasz swoją energię i przekazujesz ją dalej. Zawsze bardzo ważny jest dla mnie słuchacz, energia panująca po drugiej stronie sceny. Jeśli ją czuję, to oddaję swoją ze zdwojoną siłą. Muzyka zarówno ta grana, jak i ta słuchana to rodzaj terapii, ceremonii, to najpyszniejszy obiad czy ukojenie spragnionej osoby najlepszym napojem.

M.B.: Masz piękny, charakterystyczny wizerunek sceniczny. Czy świadomie wypracowany czy wprost przeciwnie to właśnie cała Ty?

PB: Dziękuję. Trochę świadomy, a trochę nie. Nigdy nie myślałam o tym, że powinnam mieć jakiś konkretny wizerunek sceniczny. Wynika to raczej z moich cech charakteru czy usposobienia. Od zawsze nie lubiłam nosić tych samych ciuchów, co rówieśnicy czy wyglądać podobnie do kogoś innego; spięte w kucyk długie włosy itd. Raczej to nie ja. Jestem osobą pogodną, otwartą i raczej odważną, trochę nieśmiałą a jednak… śmiałą. Uwielbiam kolory, dlatego ubieram się kolorowo. Kocham biżuterię etniczną. Nie potrafię i nie lubię chodzić na obcasach, dlatego podziwiam wszystkie kobiety! Mam swój własny styl w każdej dziedzinie, w wizerunku scenicznym, codziennym. W stylu gry. Nawet mój dom jest totalnie z innej galaktyki. To całe moje życie i takie je kocham.

M.B.: Chętnie grasz w duetach, masz dwa bardzo ciekawe projekty. Opowiedz o nich...

PB: Tak, duety to dla mnie raczej świeża sprawa. Tuż przed pierwszym lockdownem czułam wypalenie zawodowe. Dla mnie lockdown okazał się zbawieniem. Mogłam wreszcie zamknąć się w studiu i ćwiczyć, pracować, komponować. Nareszcie odważyłam się i zdecydowałam pokazać na świat jeszcze większy i szerszy skrawek mojej duszy. Do pierwszego duetu zaprosiłam najbliższą mi osobę – męża. Paweł jest flecistą, klawiszowcem, kompozytorem, realizatorem dźwięku a nawet elektrykiem. Dokładnie wiedziałam, jaki rodzaj muzyki chciałabym z nim stworzyć. Od zawsze wiedziałam, że chciałabym połączyć świat muzyki elektronicznej, jaką tworzę w zaciszu domowego studia, z instrumentami akustycznymi. Ja zajęłam się komponowaniem motywów, melodii, rytmów, wybierałam brzmienia dla Pawła i tworzyłam tzw. „szkielet utworu”, a potem wieczorem siedzieliśmy i po odsłuchaniu mojej propozycji, nagrywaliśmy live. Latem zrobiliśmy bardzo etniczną sesję fotograficzną ze wspaniałym fotografem Wojciechem Wójtowiczem. W tym momencie jestem na etapie tworzenia okładki i kwestii z nią związanych, i mam nadzieję, że niedługo będziemy mogli podzielić się efektem naszej pracy. Dodam tylko, że muzyka znajdująca się na tej płycie to w zasadzie więcej niż tylko płyta z utworami.

M.B.: A co jeszcze?

P.B.: To podróż duchowa, podróż przez światy, wymiary czy poprzednie wcielenia – podróż duszy do zakamarków tego świata.

M.B.: A drugi duet?

P.B.: Z kolei mój drugi duet to współpraca ze wspaniałą flecistką Mają Miró Wiśniewską, która zaprosiła mnie oraz Karolinę Cichą do wspólnego wykonania koncertu „Purcell. Zimna muzyka”, podczas gdańskiego festiwalu Cappella Angelica. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu pod względem muzycznym i prywatnym. Wiedziałyśmy i czułyśmy, że to dopiero początek naszej wspólnej podróży. I tak, podjęłyśmy się z Mają skomponowania muzyki do wierszy poetek jidysz wydanych w ostatnich latach w przepięknej książce „Moja dzika koza. Antologia poetek jidysz” . Płyta, którą nagrałyśmy – „Majne Hent” jest opowieścią na kilkanaście instrumentów. Odzwierciedla procesy rewolucji, dzięki którym żydowskie kobiety uzyskały możliwość działania zgodnie ze swoją wrażliwością, potrzebami, pragnieniami i możliwościami. Właściwie kończymy już pracę nad tą płytą i niedługo będzie miała ona swoją premierę na Festiwalu Zbliżenia w Gdańsku we wrześniu 2021 roku. Planujemy też trasę promującą krążek.

M.B.: Twoją pasją jest też muzykoterapia. Czy możemy mówić o uzdrawiającej czy wspierającej roli muzyki? I czy warto rozdzielać muzykę na artystyczną i terapeutyczną? A może jedna, i druga może oddziaływać leczniczo?

P.B.: Obok działalności koncertowej, intensywnie działam jako edukatorka oraz organizuję wiele warsztatów które mają mieć charakter terapii poprzez muzykę. Nie jest to muzykoterapia, jaką poznajemy na studiach. Jest to wynik wielu doświadczeń, które zebrałam na przestrzeni ostatnich dwudziestupięciu lat, jako osoba, która doświadczała ukojenia poprzez muzykę oraz ta, która dawała to ukojenie. Zarówno muzyka artystyczna, jak i terapeutyczna uzdrawia. Każda z nich ma nieco inną rolę, jednakże cel jest ten sam – czy to w postaci koncertów, czy np. sesji z gongami, misami „tybetańskimi”, warsztatami bębniarskimi czy zajęciami umuzykalniającymi. Chodzi o to, by sprawić aby uczestnicy zapomnieli o codzienności, swoich problemach, budowali pozytywną samoocenę, jeżeli zaistnieje taka potrzeba, wyrzucili negatywne emocje i wreszcie poczuli się bezpiecznie. Ukończone przeze mnie kursy związane z terapią poprzez dźwięk poszerzają moją wiedzę, ale nie stanowią meritum moich zajęć.

M.B.: Dlaczego?

P.B.: Prowadząc zajęcia, nie mam ustalonego sztywnego programu, ponieważ sytuacje oraz atmosfera panująca w grupie są za każdym razem inne, wymagają użycia innych narzędzi. Umiejętność gry na różnych instrumentach etnicznych z wykorzystaniem świata muzyki elektronicznej oraz wiedzy zdobytej podczas wielu podróży muzycznych, a także zwykła obserwacja świata i potrzeb ludzkich sprawiła, że bardzo chętnie organizuje zajęcia i warsztaty w każdej grupie wiekowej, także dla osób z różnymi niepełnosprawnościami. Dowodem na to, że muzyka poprawia nastrój, przełamuje wszelkie bariery czy po prostu leczy są zajęcia które prowadziłam w Maroku w ośrodku dla dzieci z niepełnosprawnościami. Podstawową wspólną barierą był język (a raczej jego brak!). Mimo to udało się, a dzieci były przeszczęśliwe, niektóre nawet płakały z radości, że wspólnie możemy tworzyć muzykę i jej doświadczać.

M.B.: Dziękuję za rozmowę.
ZDJĘCIA:
Realizacja: Paproch Studio - fotografia, foto: Kasia Vivi, światło, retusz: Kris Tov.