ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (437) / 2022

Sylwia Zazulak,

DZIECIŃSTWO ZA BARYKADĄ ('BELFAST')

A A A
To, że drastyczne historie opowiadane z perspektywy dziecka okazują się podwójnie chwytające za serce, udowodnił w 2019 roku Taika Waititi filmem „Jojo Rabbit”. Oglądając „Belfast” Kennetha Branagha, ma się wrażenie, że obydwaj panowie mogli by podać sobie dłonie, ponieważ Brytyjczyk, opowiadając o wojnie domowej w Irlandii Północnej, tchnął w swój obraz konkretną dawkę ironii ukrytą za półprzezroczystą fasadą dziecięcej niewinności. Z jednej strony wydaje się, że biograficzna opowieść Branagha to ostateczne przypieczętowanie przepracowania historii, z drugiej jednak – ma się nieodparte wrażenie, że „Belfast” jest raptem plastrem na głęboką ranę w sercu.

Kiedy w 1969 roku w mieście wybuchają zamieszki na tle religijno-politycznym, główny bohater, Buddy, ma tylko dziewięć lat. Nie do końca rozumie, co się dzieje, ale na swój dziecięcy, pokrętny sposób stara się racjonalizować rzeczywistość, w której przyszło mu żyć. Przyjęta w całym filmie chłopięca perspektywa nie tylko dodaje lekkości brutalnym w swoim przebiegu wydarzeniom, lecz także trafnie pokazuje absurdalność niektórych konfliktów. Zakochany w kinie, namiętnie oglądający westerny Buddy, patrzy na świat przez pryzmat filmowych opowieści – sam udaje walecznego rycerza podczas zabaw ulicznych, z romantycznością przygląda się sielankowym chwilom w domu rodzinnym, kiedy ojciec – w jego oczach godny roli niepokonanego protagonisty – powraca do domu. Pastor karykaturalnie grożący piekłem podczas kazania wyrasta do rangi mrocznej siły kina grozy, za to weseli dziadkowie okazują się zabawnym przerywnikiem, krótkim skeczem zastępującym reklamy. W tym kinowym świecie zamieszki i brutalność wojny domowej w Irlandii Północnej pozostają dla nie do końca świadomego Buddy’ego gdzieś w tle, jednak nieustannie wpływają na wszystko, co dzieje się w jego życiu.

Dziecięce oko przejaskrawia ironiczność „Belfastu” – Branagh skupił się przede wszystkim na religijnych podwalinach konfliktu, które wyjątkowo dobrze pasują do absurdalności wydarzeń. Reżyser z przymrużeniem oka komentuje wszelkie różnice, szczególny nacisk kładąc na spowiedź. Rozważania chłopca na temat różnic wyznaniowych pomiędzy katolikami a protestantami kumulują się w chwili uświadomienia sobie, że wybranką jego serca jest katoliczka. Ojciec szybko jednak uspokaja go, że nie jest to żaden powód do zmartwień – i żartobliwie dodaje, że dopóki sami nie będą musieli się spowiadać. W tej krótkiej scenie następuje podsumowanie całego obrazu – z pozoru błahe rozterki dziecka oraz wielopoziomowe zmagania rodziców zostają jasno zwerbalizowane. Buddy chciał tylko ostatecznej odpowiedzi, czy mimo różnic można zaznać szczęścia, natomiast rodzicom zależało na tym, aby ich dzieci były po prostu szczęśliwe. Kenneth Branagh odchodzi jednak od przesadnie moralizatorskiego lub dydaktycznego tonu, skupiając się na dziecięcej niewinności bijącej z obrazu. Zachowanie rodziców, podobnie jak innych bohaterów, niekiedy nieco karykaturalne, ma przede wszystkim wyostrzyć perspektywę Buddy’ego, a może także pokazać, jak pełnym sprzeczności konfliktem, z perspektywy czasu, była irlandzka wojna domowa.

„Belfast” jest również swoistą laurką dla miasta. Otwierające i zamykające ujęcia umieszczają w ramach ogólny obraz stolicy, natomiast sam film w baśniowy sposób pokazuje dzielnicę robotniczą, która staje się „stolicą życia” rodziny Buddy’ego. Wąskie uliczki, stare kamienice, drewniane wychodki, pozarastane pola i misterne skróty to świat, który od podszewki zna główny bohater. Ten wąski wycinek miasta staje się autonomiczną jednostką, z jednej strony centralnym punktem konfliktu, w którym dochodzi do głównych starć (ulica wielowyznaniowa), z drugiej – nieco od niego odseparowanym terenem, gdzie koniec końców nie dzieje się nic, a ludzie pragną wyłącznie spokoju. Życie płynie tam w rytm muzycznych hitów lat 60. oraz piosenek urodzonego w Belfaście Vana Morrisona. Prowizoryczna barykada odseparowująca ulicę od reszty miasta wyraźnie oddziela „świat Buddy’ego” od „reszty świata”, doskonale pokazując, jak perspektywa zmienia się z wiekiem. Podczas gdy dla chłopaka centrum życia stanowi kilka starych kamienic i zaułków, które opuszcza tylko z konieczności (przede wszystkim kiedy musi iść do szkoły), dla jego mamy granicą jest cały Belfast, w którym się wychowała i mieszka od dziecka, natomiast dla pracującego od lat w Anglii ojca – cały świat.

Mocnym punktem filmu okazuje się rola Judi Dench. Jako nieco oddalona od konfliktów, ale zaangażowana w życie rodzinne Babcia, przyjmuje rolę komentatorską, której wtóruje Ciarán Hinds jako Dziadek. Ten zabawny duet podkreśla teatralność „Belfastu” (a jak wiadomo, Branagh lubuje się w adaptacjach na miarę teatralnych desek), kojarząc się z dramatycznym chórem. Nie bez powodu bohaterowie ci pokazywani są zazwyczaj w tle głównej akcji. Dziadek, w bezpośrednich rozmowach sam na sam, stara się tłumaczyć Buddy’emu świat, wypowiadając proste, ale ujmujące w swej mądrości rady i maksymy. Babcia, często widoczna jedynie w oknie, rzuca uwagi, nie uczestnicząc do końca w rozmowie, ale dokładnie się jej przysłuchując. Stają się oni personifikacją miasta i jedynym punktem zaczepienia, jaki ma w Belfaście rodzina Buddy’ego. Kiedy romantyczna strona – Dziadek symbolizujący niematerialne przywiązanie i sentyment do miasta – umiera, strona rozważna – Babcia zdająca sobie sprawę z niebezpieczeństwa, twardo stąpająca po ziemi – dojmująco nakazuje rodzinie wyjazd z kraju.

W „Belfaście” wyraźnie czuć sentyment do miasta. W swoim biograficznym obrazie Kenneth Branagh pominął przesadną dramaturgię, która w historii opowiadanej z perspektywy dziecka byłaby niewątpliwie chwytająca za serce. Kontrast krwawego konfliktu i niewinnych dziecięcych lat okazuje się nawet bardziej poruszający. Pojedyncze, aczkolwiek dosadne, urywki z codziennej brutalności zamieszek przeplatają się z uwagą skupioną na ludziach, ich postępowaniu i marzeniach. Nuta ironii, która opływa „Belfast”, działa odświeżająco, a fokalizacja na dziewięcioletnim bohaterze sprzyja (dewastowanej podczas wojny domowej) sielankowości. Obraz ten staje się dziełem kompletnym, wielowymiarowym i, co najważniejsze, przepięknym – zarówno w swym wyglądzie, jak i przesłaniu. „Belfast” bawi, uczy, doprowadza do łez i pokazuje, że chociaż nie mamy wpływu na innych, zawsze mamy wpływ na to, jacy sami jesteśmy.
„Belfast”. Scenariusz i reżyseria: Kenneth Branagh. Obsada: Jude Hill, Caitriona Balfe, Jamie Dornan, Judi Dench, Ciarán Hinds. Wielka Brytania 2021, 98 min.