Grzegorz Mucha, Małgorzata Walentynowicz,
NIE CZUJĘ WEWNĘTRZNEJ POTRZEBY SIĘGANIA DO DAWNIEJSZYCH CZASÓW
A
A
A
Poza sceną - 2
Grzegorz Mucha: W świecie muzyki wytworzyła się nowa, specyficzna, wcześniej nie znana sytuacja. Gatunki się mieszają, a ich granice zacierają. Powstają projekty cross-overowe. Pani wydaje się być częścią tego dynamicznego zjawiska. Czy czuje się Pani kimś w rodzaju forpoczty albo ambasadora tego artystycznego ruchu?
Małgorzata Walentynowicz: Rewolucja cyfrowa ma wielki wpływ na rozwój komponowanej muzyki. Bardzo ułatwiła tworzenie utworów i projektów multimedialnych. Muzyka elektroniczna była kiedyś zjawiskiem marginalnym - utwory powstawały na drogich, potężnych rozmiarów urządzeniach, w które wyposażone były tylko centra badawcze - teraz jest zjawiskiem powszechnym. Łatwiejsze stało się także łączenie kompozycji z obrazem, co umożliwiło w efekcie projekty cross-overowe. Żyjemy w czasach kultury wizualnej – kina, telewizji i wszechobecnych reklam. Cyfrowa kultura stworzyła nowy typ społeczności. Twórcy i instytucje przygotowujące wydarzenia muzyczne reagują na to zjawisko. Ja jestem częścią tego procesu, staram się nadążyć za pomysłami kompozytorów i za oczekiwaniami publiczności. Nie ukrywam, że bardzo lubię wideo i muzykę elektroniczną, także utwory performatywne, więc w takich projektach bardzo się spełniam.
G.M.: Czy porzucenie klasycznej muzyki fortepianowej jest w Pani twórczości czymś trwałym?
M.W.: Rzeczywiście z muzyką klasyczną nie jest mi do końca po drodze - z wielu względów, od czysto muzycznych, aż po strój koncertowy. Mam wiele szacunku dla klasycznej pianistyki, jest dla mnie filarem, warsztatem, który na pewno był i jest mi nadal potrzebny, ale estetyka dawnych epok jest mi już obca. Gram kompozycje od dodekafonii do roku 2022 – to sto lat ciekawego repertuaru napisanego na współczesny instrument, z czego najczęściej gram utwory skomponowane w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Nie czuję wewnętrznej potrzeby sięgania do dawniejszych czasów. Podobne pytanie padło ostatnio po koncercie w Lublinie, gdzie grałam w ubiegłym roku genialne 36 utworów Luca Ferrariego („Collection de petites pièces ou 36 Enfilades pour piano et magnétophone”) - parodię na temat historii pianistyki i różnych stylów ze wspaniałą elektroniką z lat 80., a także fantastyczną partią fortepianu. I chyba ze mną i z klasyką jest tak jak w tym cyklu: trochę z nią żyję, ale też trochę z niej żartuję.
G.M.: Podczas koncertów często korzysta Pani z instrumentarium elektronicznego. Czasem obywa się Pani nawet bez fortepianu. Co najbardziej Panią pociąga w tych brzmieniach?
M.W.: Bardzo lubię muzykę elektroniczną, czasami dostaję genialnie brzmiące ścieżki dźwiękowe albo sample, mogę grać utwory z elektroniką bez końca. Jest w nich wszystko: muzyka konkretna, cytaty z filmów, pop, free jazz, techno, wszystkie możliwe przekształcenia dźwięków. Pojawia się intensywność i tempo zmian informacji, które chyba trudno osiągnąć na instrumentach akustycznych. Najbardziej lubię muzykę elektroakustyczną, czyli połączenie muzyki elektronicznej i akustycznych instrumentów. Nawet jeżeli w zespole gram tylko na klawiaturze midi to obok mnie są instrumenty akustyczne i czuję się tutaj częścią elektroakustycznej całości. Rzadko wykonuję utwory solowe bez towarzyszenia muzyki elektronicznej - może potrzebuję dodatkowych bodźców podczas grania? Występ w elektroniką to jakby duet. Może dwie, bądź trzy klawiatury na raz to dla mnie układ pełny, a jedna to za mało. Ostatnio także zrezygnowałam z utworów napisanych wyłącznie na sampler / keyboard solo - sama muzyka elektroniczna także mi nie wystarcza. Wyłącznie elektroniczny program zagrałam solo chyba tylko jeden raz - był to koncert podczas Festiwalu Audio Art w Krakowie kilka lat temu.
G.M.: Kogo z dawnych mistrzów ceni Pani najwyżej, a kogo wyróżniłaby Pani z obecnych twórców muzyki nowej?
M.W.: Dawni mistrzowie to dla mnie Feldman, Schoenberg, Stockhausen i Cage. To kompozytorzy których twórczość mnie niezmiennie inspiruje - muzyka konceptualna, odejście od muzyki tonalnej, rewolucyjne potraktowanie czasu w muzyce, rola instrumentalisty na scenie i zależności między wykonawcą, a kompozytorem, utwór instrumentalny jako widowisko sceniczne, performance. Są to dla mnie twórcy, dzięki którym zajęłam się wykonawstwem muzyki współczesnej. Natomiast z żyjących kompozytorów na pewno wspomniałabym Czayę Czernowin i Johannesa Schöllhorna. Są to dla mnie bardzo ważni artyści, mentorzy, których miałam szczęście na swojej drodze spotkać. Moje fascynacje zwykle zmieniają się w zależności od repertuaru, nad którym aktualnie pracuję. Dzisiaj wyróżniłabym Genoëla von Liliensterna, Sarhę Nemtsov, Natachę Diels, Matthiasa Kranebittera, Pierre’a Jodlowskiego i Andreasa Eduardo Franka i chyba najjaśniej świecącą gwiazdę - Johannesa Kreidlera. Spędzam z ich utworami codziennie bardzo dużo czasu i w tej chwili wszyscy są dla mnie bardzo ważni - mają wpływ na to co robię, a ponieważ znamy się więc mam wrażenie, że siedzą podczas pracy na moim ramieniu i mnie inspirują Ale oczywiście zdolnych, ciekawych kompozytorów jest obecnie bardzo wielu, w Polsce to na pewno Mikołaj Laskowski, Monika Szpyrka, Teoniki Rożynek, Piotr Peszat, Anna Sowa, Paweł Malinowski, Jacek Sotomski, Cezary Duchnowski, Agata Zubel, Krzysztof Wołek, Sławomir Wojciechowski, Wojtek Blecharz, Kuba Krzewiński, Agnieszka Stulgińska, Artur Zagajewski, Kasia Głowicka i wielu wielu innych bardzo zdolnych i piszących świetne kompozycje. Odbywa się coraz więcej festiwali, z muzyką współczesną, rezydencji, pojawiły się możliwości finansowania prawykonań utworów. Wydaje mi się, że muzyka współczesna rozwija się w wielu ciekawych kierunkach.
G.M.: Jaki typ muzyki Panią najbardziej inspiruje? Jak by go Pani określiła?
M.W.: To bardzo trudne pytanie - szczerze odpowiem - nie wiem. Chyba najbardziej intuicja podpowiada mi, który projekt, albo które utwory wybrać, z którymi osobami zacząć pracę. Na pewno oprócz muzyki decyduję tutaj także czynnik ludzki, fascynacja talentem, może nawet poczucie zetknięcia się z genialnym twórcą. Wymieniłam kilku kompozytorów, których bardzo cenię. Mam wiele szacunku dla ich pomysłów, bardzo lubię z nimi pracować, dobrze się z nimi czuję, uszczęśliwiają mnie swoimi utworami i dają mi bardzo dużo dobrej energii do dalszej pracy.
G.M.: Jak Pani wybiera kompozytorów, których muzykę prezentuje Pani na koncertach?
MW: Nie zawsze to ja wybieram kompozycje. Na festiwalach muzyki współczesnej program wybiera zwykle kurator lub dyrektor artystyczny. Czasami jest to wydarzenie monograficzne, lub poświęcone twórczości konkretnej grupy kompozytorów, pomysł na koncert wyłącznie multimedialny, albo krąg kulturowy planowanych kompozytorów, temat wydarzenia, czy koncepcja. Często zanim wybiorę program, otrzymuję podobne wskazówki i zaczynam szukać w głowie i na dyskach kompozycji, które pasują do wytycznych i tematu. Program układam zwykle z kuratorem festiwalu albo kuratorem koncertu. Bardzo dużo czasu poświęcam na szukanie nowych nazwisk, nowych utworów, słuchanie nowych kompozycji. Na pewno staram się przede wszystkim oceniać muzyczną stronę utworu, czy projektu. Wideo, tekst to dla mnie kolejne kryterium, ale nie najważniejsze. Jak trafnie powiedział kompozytor Gerard Grisey: jesteśmy muzykami i naszym medium jest dźwięk, nie literatura, nie matematyka, nie teatr, nie sztuki wizualne, nie fizyka kwantowa, geologia, astrologia czy akupunktura.
G.M.: Koncerty z Pani udziałem mają często multimedialną oprawę. Czy np. wyświetlane filmy nie rozpraszają Pani uwagi? Czy w związku z tym miały miejsce jakieś nieprzewidziane zdarzenia?
M.W.: Koncepcje utworów są bardzo różne, czasami nawet nie muszę widzieć filmu podczas występu, bo słucham dołączonej do wideo ścieżki z muzyką elektroniczną, bądź tekstem, albo mam w uchu słuchawkę z klick-trackiem do synchronizacji z wideo. Czasami wręcz przeciwnie - kompozycja jest napisana dla wykonawcy, który będzie reagował na określone obrazy. Tak jest np. w utworze „Mountain & Maiden” Sahry Nemtsov - wyświetlany film nie ma dźwięku. Partytura zawiera instrukcje, w którym momencie filmu zacząć grać następny fragment - notacja umożliwia tu lekkie przyspieszenie, zwolnienie lub opuszczenie repetycji i reagowanie na obraz. W tej sytuacji muszę widzieć wideo i dlatego komputer mam na pulpicie. Przygotowanie technicznej strony multimedialnego koncertu to część mojej pracy. Muszę tak wymyślić program, ułożyć techniczne przejścia między utworami i tak opracować projekt dla obsługi technicznej, żeby nie było miejsca na pomyłki. Zwykle najtrudniej ustawić do utworów z wideo ekran i światła. Problemy, jeżeli się pojawią, dotyczą raczej sprzętu np. kabli, czasem pojawiają się problemy z odsłuchem, albo nieoczekiwane usterki - już dwa razy zdażyło się, że tuż przed festiwalowym koncertem nagle nie było prądu – tak było w Danii i w Hiszpanii.
G.M.: Czasem muzyka nowa domaga się wprowadzenia elementów muzycznego teatru. Jak się Pani z tym czuje na scenie?
M.W.: Pamiętam dokładnie mój pierwszy utwór, w którym miałam śpiewać i szeptać na scenie. To było bardzo intensywne doświadczenie - odważyć się na coś czego do tej pory na scenie nie robiłam. Ale zawsze chciałam zostać aktorką. Następne utwory performatywne pojawiały się w moim repertuarze dosyć szybko - Tsangarisa, Sarhana, Muntendorf, Szmytki, Jodlowskiego. Przez ostatnie kilka lat występowałam w teatralnych produkcjach: „16 psów. Rzecz o treserce” w reżyserii Kamili Siwińskiej, „Songs of Rebellion” - reżyseria Michael Höppner, nagrałam wideo do utworu Françoisa Sarhana, wystąpiłam także w filmach muzycznych Johannesa Kreidlera. Aktorzy w przedstawieniach teatralnych grają czasem na fortepianie i śpiewają na scenie, nikt nie oczekuję od nich umiejętności koncertujących muzyków, ani śpiewaków operowych, ale wprowadzenie takiego elementu do sztuki jest ważne i potrzebne. I odwrotnie - w utworach z elementami teatru muzycznego kompozytorzy potrzebują gestu scenicznego, ale w dalszym ciągu to muzyka pozostaje najważniejsza. Może tylko w przedstawieniu Kamili Siwińskiej te zależności się odwróciły i to chyba była moja jedyna aktorska rola z dużą ilością tekstu i scen teatralnych, a tylko niewielkim fragmentem granym na fortepianie. Było to niepowtarzalne doświadczenie na scenie.
G.M.: Czy zdarza się Pani „oderwać” od otaczającej Panią stylistyki na rzecz innych gatunków muzyki?
M.W.: W tej chwili przygotowuję „Ognistego ptaka” Igora Strawińskiego na dwa fortepiany - to nowe opracowanie całego utworu, wersja nie wykonywana do tej pory. Będzie także muzyką do filmu. Oryginalna kompozycja Strawińskiego została napisana w 1910 roku więc jest to najbardziej radykalne moje „oderwanie” ostatnich lat. Kilka lat temu nagrałam „Koncert fortepianowy” Józefa Kofflera - trzecia część to krakowiak - więc to było naprawdę wielkie odszczepienie. Ermir Bejo skomponował także gigantyczne dzieło, które prawykonałam, a jego ostatnia część to Sonata Skriabina.
G.M.: Czy artystyczne podróże są dla Pani czymś do czego Pani przywykła?
M.W.: Bardzo lubię podróżować, nie lubię zbyt długo przebywać w jednym mieście. Podróżowanie jest częścią naszego zawodu - nie można bez końca występować w jednym miejscu. Lubię pociągi, lotniska, hotele, nowe mieszkania - lubię zmiany.
G.M.: Czy lubi Pani pracę w studiu nagraniowym?
M.W.: Przygotowanie utworu do nagrania to rzeczywiście trochę inna praca niż przygotowanie utworu do koncertu. Lubię pracować w studiu jeżeli mam świetnie przygotowany fortepian i reżysera dźwięku któremu mogę zaufać. Ostatnio wspaniałe nagranie koncertu fortepianowego Krzysztofa Wołka „Motions, stases” z Orkiestrą Muzyki Nowej i Szymonem Bywalcem poprowadziła Beata Jankowska. Lubię także nagrywać ze Stephanem Schmidtem z Deutschlandfunk.
G.M.: Jakie nagrania płytowe wspomina Pani najlepiej?
M.W.: Nagrywałam płyty solowe, z towarzyszeniem orkiestry i w różnych zespołach. Wszystkie te nagrania były bardzo ciekawymi doświadczeniami, każde inne i niepowtarzalne. Nagrałam płyty monograficzne Jagody Szmytki, Steffena Krebbera, Sergeja Maingardta, Genoëla von Liliensterna, Kasi Głowickiej, Agnieszki Stulgińskiej, Tadeusza Wieleckiego, Krzysztofa Wołka, Marcusa Antoniusa Wesselmanna. Moje nagranie było częścią wielkiego przedsięwzięcia PWM - kolekcji muzyki polskiej 100na100. Nagrałam także produkcje wideo Ann Clear, Brigitty Muntendorf, Simona Løfflera, Michaela Beila, Moniki Szpyrki, Mikela Urquiza, Tadeusza Wieleckiego i Nicole Lizée. Produkcja wideo jest dla mnie trudniejszym zadaniem. Cieszę się, gdy postprodukcją obrazu zajmuje się Dorota Walentynowicz, a dźwiękiem Thomas Wörle. Myślę, że to były najlepsze nagrania wideo, w których uczestniczyłam.
G.M.: Jak lubi Pani spędzać czas wolny od koncertowania?
M.W: Bardzo lubię oglądać filmy - jeden pokój w moim mieszkaniu to kino. Lubię także wystawy, najbardziej współczesnej sztuki. Sztuki wizualne bardzo mnie uszczęśliwiają. Ostatnio także bardzo zaprzyjaźniłam się z książkami warszawskiego Wydawnictwa Pauza. Czas wolny od koncertów poświęcam głównie na planowanie nadchodzących wydarzeń. Dużo rozmyślam, układam programy i przede wszystkim przygotowuje nowe utwory.
G.M.: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Małgorzata Walentynowicz: Rewolucja cyfrowa ma wielki wpływ na rozwój komponowanej muzyki. Bardzo ułatwiła tworzenie utworów i projektów multimedialnych. Muzyka elektroniczna była kiedyś zjawiskiem marginalnym - utwory powstawały na drogich, potężnych rozmiarów urządzeniach, w które wyposażone były tylko centra badawcze - teraz jest zjawiskiem powszechnym. Łatwiejsze stało się także łączenie kompozycji z obrazem, co umożliwiło w efekcie projekty cross-overowe. Żyjemy w czasach kultury wizualnej – kina, telewizji i wszechobecnych reklam. Cyfrowa kultura stworzyła nowy typ społeczności. Twórcy i instytucje przygotowujące wydarzenia muzyczne reagują na to zjawisko. Ja jestem częścią tego procesu, staram się nadążyć za pomysłami kompozytorów i za oczekiwaniami publiczności. Nie ukrywam, że bardzo lubię wideo i muzykę elektroniczną, także utwory performatywne, więc w takich projektach bardzo się spełniam.
G.M.: Czy porzucenie klasycznej muzyki fortepianowej jest w Pani twórczości czymś trwałym?
M.W.: Rzeczywiście z muzyką klasyczną nie jest mi do końca po drodze - z wielu względów, od czysto muzycznych, aż po strój koncertowy. Mam wiele szacunku dla klasycznej pianistyki, jest dla mnie filarem, warsztatem, który na pewno był i jest mi nadal potrzebny, ale estetyka dawnych epok jest mi już obca. Gram kompozycje od dodekafonii do roku 2022 – to sto lat ciekawego repertuaru napisanego na współczesny instrument, z czego najczęściej gram utwory skomponowane w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Nie czuję wewnętrznej potrzeby sięgania do dawniejszych czasów. Podobne pytanie padło ostatnio po koncercie w Lublinie, gdzie grałam w ubiegłym roku genialne 36 utworów Luca Ferrariego („Collection de petites pièces ou 36 Enfilades pour piano et magnétophone”) - parodię na temat historii pianistyki i różnych stylów ze wspaniałą elektroniką z lat 80., a także fantastyczną partią fortepianu. I chyba ze mną i z klasyką jest tak jak w tym cyklu: trochę z nią żyję, ale też trochę z niej żartuję.
G.M.: Podczas koncertów często korzysta Pani z instrumentarium elektronicznego. Czasem obywa się Pani nawet bez fortepianu. Co najbardziej Panią pociąga w tych brzmieniach?
M.W.: Bardzo lubię muzykę elektroniczną, czasami dostaję genialnie brzmiące ścieżki dźwiękowe albo sample, mogę grać utwory z elektroniką bez końca. Jest w nich wszystko: muzyka konkretna, cytaty z filmów, pop, free jazz, techno, wszystkie możliwe przekształcenia dźwięków. Pojawia się intensywność i tempo zmian informacji, które chyba trudno osiągnąć na instrumentach akustycznych. Najbardziej lubię muzykę elektroakustyczną, czyli połączenie muzyki elektronicznej i akustycznych instrumentów. Nawet jeżeli w zespole gram tylko na klawiaturze midi to obok mnie są instrumenty akustyczne i czuję się tutaj częścią elektroakustycznej całości. Rzadko wykonuję utwory solowe bez towarzyszenia muzyki elektronicznej - może potrzebuję dodatkowych bodźców podczas grania? Występ w elektroniką to jakby duet. Może dwie, bądź trzy klawiatury na raz to dla mnie układ pełny, a jedna to za mało. Ostatnio także zrezygnowałam z utworów napisanych wyłącznie na sampler / keyboard solo - sama muzyka elektroniczna także mi nie wystarcza. Wyłącznie elektroniczny program zagrałam solo chyba tylko jeden raz - był to koncert podczas Festiwalu Audio Art w Krakowie kilka lat temu.
G.M.: Kogo z dawnych mistrzów ceni Pani najwyżej, a kogo wyróżniłaby Pani z obecnych twórców muzyki nowej?
M.W.: Dawni mistrzowie to dla mnie Feldman, Schoenberg, Stockhausen i Cage. To kompozytorzy których twórczość mnie niezmiennie inspiruje - muzyka konceptualna, odejście od muzyki tonalnej, rewolucyjne potraktowanie czasu w muzyce, rola instrumentalisty na scenie i zależności między wykonawcą, a kompozytorem, utwór instrumentalny jako widowisko sceniczne, performance. Są to dla mnie twórcy, dzięki którym zajęłam się wykonawstwem muzyki współczesnej. Natomiast z żyjących kompozytorów na pewno wspomniałabym Czayę Czernowin i Johannesa Schöllhorna. Są to dla mnie bardzo ważni artyści, mentorzy, których miałam szczęście na swojej drodze spotkać. Moje fascynacje zwykle zmieniają się w zależności od repertuaru, nad którym aktualnie pracuję. Dzisiaj wyróżniłabym Genoëla von Liliensterna, Sarhę Nemtsov, Natachę Diels, Matthiasa Kranebittera, Pierre’a Jodlowskiego i Andreasa Eduardo Franka i chyba najjaśniej świecącą gwiazdę - Johannesa Kreidlera. Spędzam z ich utworami codziennie bardzo dużo czasu i w tej chwili wszyscy są dla mnie bardzo ważni - mają wpływ na to co robię, a ponieważ znamy się więc mam wrażenie, że siedzą podczas pracy na moim ramieniu i mnie inspirują Ale oczywiście zdolnych, ciekawych kompozytorów jest obecnie bardzo wielu, w Polsce to na pewno Mikołaj Laskowski, Monika Szpyrka, Teoniki Rożynek, Piotr Peszat, Anna Sowa, Paweł Malinowski, Jacek Sotomski, Cezary Duchnowski, Agata Zubel, Krzysztof Wołek, Sławomir Wojciechowski, Wojtek Blecharz, Kuba Krzewiński, Agnieszka Stulgińska, Artur Zagajewski, Kasia Głowicka i wielu wielu innych bardzo zdolnych i piszących świetne kompozycje. Odbywa się coraz więcej festiwali, z muzyką współczesną, rezydencji, pojawiły się możliwości finansowania prawykonań utworów. Wydaje mi się, że muzyka współczesna rozwija się w wielu ciekawych kierunkach.
G.M.: Jaki typ muzyki Panią najbardziej inspiruje? Jak by go Pani określiła?
M.W.: To bardzo trudne pytanie - szczerze odpowiem - nie wiem. Chyba najbardziej intuicja podpowiada mi, który projekt, albo które utwory wybrać, z którymi osobami zacząć pracę. Na pewno oprócz muzyki decyduję tutaj także czynnik ludzki, fascynacja talentem, może nawet poczucie zetknięcia się z genialnym twórcą. Wymieniłam kilku kompozytorów, których bardzo cenię. Mam wiele szacunku dla ich pomysłów, bardzo lubię z nimi pracować, dobrze się z nimi czuję, uszczęśliwiają mnie swoimi utworami i dają mi bardzo dużo dobrej energii do dalszej pracy.
G.M.: Jak Pani wybiera kompozytorów, których muzykę prezentuje Pani na koncertach?
MW: Nie zawsze to ja wybieram kompozycje. Na festiwalach muzyki współczesnej program wybiera zwykle kurator lub dyrektor artystyczny. Czasami jest to wydarzenie monograficzne, lub poświęcone twórczości konkretnej grupy kompozytorów, pomysł na koncert wyłącznie multimedialny, albo krąg kulturowy planowanych kompozytorów, temat wydarzenia, czy koncepcja. Często zanim wybiorę program, otrzymuję podobne wskazówki i zaczynam szukać w głowie i na dyskach kompozycji, które pasują do wytycznych i tematu. Program układam zwykle z kuratorem festiwalu albo kuratorem koncertu. Bardzo dużo czasu poświęcam na szukanie nowych nazwisk, nowych utworów, słuchanie nowych kompozycji. Na pewno staram się przede wszystkim oceniać muzyczną stronę utworu, czy projektu. Wideo, tekst to dla mnie kolejne kryterium, ale nie najważniejsze. Jak trafnie powiedział kompozytor Gerard Grisey: jesteśmy muzykami i naszym medium jest dźwięk, nie literatura, nie matematyka, nie teatr, nie sztuki wizualne, nie fizyka kwantowa, geologia, astrologia czy akupunktura.
G.M.: Koncerty z Pani udziałem mają często multimedialną oprawę. Czy np. wyświetlane filmy nie rozpraszają Pani uwagi? Czy w związku z tym miały miejsce jakieś nieprzewidziane zdarzenia?
M.W.: Koncepcje utworów są bardzo różne, czasami nawet nie muszę widzieć filmu podczas występu, bo słucham dołączonej do wideo ścieżki z muzyką elektroniczną, bądź tekstem, albo mam w uchu słuchawkę z klick-trackiem do synchronizacji z wideo. Czasami wręcz przeciwnie - kompozycja jest napisana dla wykonawcy, który będzie reagował na określone obrazy. Tak jest np. w utworze „Mountain & Maiden” Sahry Nemtsov - wyświetlany film nie ma dźwięku. Partytura zawiera instrukcje, w którym momencie filmu zacząć grać następny fragment - notacja umożliwia tu lekkie przyspieszenie, zwolnienie lub opuszczenie repetycji i reagowanie na obraz. W tej sytuacji muszę widzieć wideo i dlatego komputer mam na pulpicie. Przygotowanie technicznej strony multimedialnego koncertu to część mojej pracy. Muszę tak wymyślić program, ułożyć techniczne przejścia między utworami i tak opracować projekt dla obsługi technicznej, żeby nie było miejsca na pomyłki. Zwykle najtrudniej ustawić do utworów z wideo ekran i światła. Problemy, jeżeli się pojawią, dotyczą raczej sprzętu np. kabli, czasem pojawiają się problemy z odsłuchem, albo nieoczekiwane usterki - już dwa razy zdażyło się, że tuż przed festiwalowym koncertem nagle nie było prądu – tak było w Danii i w Hiszpanii.
G.M.: Czasem muzyka nowa domaga się wprowadzenia elementów muzycznego teatru. Jak się Pani z tym czuje na scenie?
M.W.: Pamiętam dokładnie mój pierwszy utwór, w którym miałam śpiewać i szeptać na scenie. To było bardzo intensywne doświadczenie - odważyć się na coś czego do tej pory na scenie nie robiłam. Ale zawsze chciałam zostać aktorką. Następne utwory performatywne pojawiały się w moim repertuarze dosyć szybko - Tsangarisa, Sarhana, Muntendorf, Szmytki, Jodlowskiego. Przez ostatnie kilka lat występowałam w teatralnych produkcjach: „16 psów. Rzecz o treserce” w reżyserii Kamili Siwińskiej, „Songs of Rebellion” - reżyseria Michael Höppner, nagrałam wideo do utworu Françoisa Sarhana, wystąpiłam także w filmach muzycznych Johannesa Kreidlera. Aktorzy w przedstawieniach teatralnych grają czasem na fortepianie i śpiewają na scenie, nikt nie oczekuję od nich umiejętności koncertujących muzyków, ani śpiewaków operowych, ale wprowadzenie takiego elementu do sztuki jest ważne i potrzebne. I odwrotnie - w utworach z elementami teatru muzycznego kompozytorzy potrzebują gestu scenicznego, ale w dalszym ciągu to muzyka pozostaje najważniejsza. Może tylko w przedstawieniu Kamili Siwińskiej te zależności się odwróciły i to chyba była moja jedyna aktorska rola z dużą ilością tekstu i scen teatralnych, a tylko niewielkim fragmentem granym na fortepianie. Było to niepowtarzalne doświadczenie na scenie.
G.M.: Czy zdarza się Pani „oderwać” od otaczającej Panią stylistyki na rzecz innych gatunków muzyki?
M.W.: W tej chwili przygotowuję „Ognistego ptaka” Igora Strawińskiego na dwa fortepiany - to nowe opracowanie całego utworu, wersja nie wykonywana do tej pory. Będzie także muzyką do filmu. Oryginalna kompozycja Strawińskiego została napisana w 1910 roku więc jest to najbardziej radykalne moje „oderwanie” ostatnich lat. Kilka lat temu nagrałam „Koncert fortepianowy” Józefa Kofflera - trzecia część to krakowiak - więc to było naprawdę wielkie odszczepienie. Ermir Bejo skomponował także gigantyczne dzieło, które prawykonałam, a jego ostatnia część to Sonata Skriabina.
G.M.: Czy artystyczne podróże są dla Pani czymś do czego Pani przywykła?
M.W.: Bardzo lubię podróżować, nie lubię zbyt długo przebywać w jednym mieście. Podróżowanie jest częścią naszego zawodu - nie można bez końca występować w jednym miejscu. Lubię pociągi, lotniska, hotele, nowe mieszkania - lubię zmiany.
G.M.: Czy lubi Pani pracę w studiu nagraniowym?
M.W.: Przygotowanie utworu do nagrania to rzeczywiście trochę inna praca niż przygotowanie utworu do koncertu. Lubię pracować w studiu jeżeli mam świetnie przygotowany fortepian i reżysera dźwięku któremu mogę zaufać. Ostatnio wspaniałe nagranie koncertu fortepianowego Krzysztofa Wołka „Motions, stases” z Orkiestrą Muzyki Nowej i Szymonem Bywalcem poprowadziła Beata Jankowska. Lubię także nagrywać ze Stephanem Schmidtem z Deutschlandfunk.
G.M.: Jakie nagrania płytowe wspomina Pani najlepiej?
M.W.: Nagrywałam płyty solowe, z towarzyszeniem orkiestry i w różnych zespołach. Wszystkie te nagrania były bardzo ciekawymi doświadczeniami, każde inne i niepowtarzalne. Nagrałam płyty monograficzne Jagody Szmytki, Steffena Krebbera, Sergeja Maingardta, Genoëla von Liliensterna, Kasi Głowickiej, Agnieszki Stulgińskiej, Tadeusza Wieleckiego, Krzysztofa Wołka, Marcusa Antoniusa Wesselmanna. Moje nagranie było częścią wielkiego przedsięwzięcia PWM - kolekcji muzyki polskiej 100na100. Nagrałam także produkcje wideo Ann Clear, Brigitty Muntendorf, Simona Løfflera, Michaela Beila, Moniki Szpyrki, Mikela Urquiza, Tadeusza Wieleckiego i Nicole Lizée. Produkcja wideo jest dla mnie trudniejszym zadaniem. Cieszę się, gdy postprodukcją obrazu zajmuje się Dorota Walentynowicz, a dźwiękiem Thomas Wörle. Myślę, że to były najlepsze nagrania wideo, w których uczestniczyłam.
G.M.: Jak lubi Pani spędzać czas wolny od koncertowania?
M.W: Bardzo lubię oglądać filmy - jeden pokój w moim mieszkaniu to kino. Lubię także wystawy, najbardziej współczesnej sztuki. Sztuki wizualne bardzo mnie uszczęśliwiają. Ostatnio także bardzo zaprzyjaźniłam się z książkami warszawskiego Wydawnictwa Pauza. Czas wolny od koncertów poświęcam głównie na planowanie nadchodzących wydarzeń. Dużo rozmyślam, układam programy i przede wszystkim przygotowuje nowe utwory.
G.M.: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |