W STARYM STYLU I NA BOGATO (STARY CYBUCH I JEDWABNA POŃCZOSZKA)
A
A
A
Na zbiorcze wydanie historii o inspektorze Arbuckle’u i miss MacMillan, które właśnie ukazało się w Polsce – pięć lat po oryginale edycji z roku 2017 – składają się „Czarna plama” (2004), „Murder Party” (2006), „Trumna z pamiątkami” (2011). Étienne Willem, rysownik i scenarzysta znany już rodzimemu odbiorcy z serii „Miecz Ardeńczyka” i „Podniebny Harry”, tym razem sięga po kryminalno-przygodowe konwencje w opowieściach o latach 20., 30. i 40. XX wieku. Chociaż trzy tomy składające się na integral rozgrywają się w różnych miejscach i czasach, z ciekawymi zabawami chronologią, są powiązane nie tylko bohaterami, ale i kilkoma wątkami, nie zalecałabym więc wybiórczego czytania.
Startujemy w Londynie lat 30., rozwiązując sprawę morderstwa księgowego, który miał pomóc Arbuckle’owi w dopadnięciu podejrzewanego o liczne przestępstwa, ale mającego umocowanie w wysokich kręgach arystokraty. Na „Murder Party” przenosimy się do Szkocji, a nacisk położono tu na szpiegowskie intrygi wokół szpitala psychiatrycznego prowadzonego przez byłą żonę Arbuckle’a, Mildred. Ostatnia cześć to prawdziwy festiwal przygód rozciągnięty na parę dekad, na dodatek od Kalkuty do Londynu.
Finałowa „Trumna z pamiątkami”, chociaż fabularnie nie odkrywa Ameryki (czy raczej: Indii), ma najciekawszą konstrukcję. Czyjś pogrzeb – i długo nie wiemy czyj – z roku 1944 stanowi okazję do snucia przez żałobników wspomnień, które okazują się w zaskakujący sposób powiązane. Mamy tu archeologiczne perypetie niczym w filmach z Indianą Jonesem, klątwy, kolonializm, rywalizację mocarstw i liczne intrygi podane w przystępnej formie, a przy tym poznajemy z innej strony postacie, o których mogliśmy sądzić, że po dwóch tomach już je znamy. Tymczasem pierwsze dwie historie w „Starym cybuchu i jedwabnej pończoszce” to prostsze kompozycyjnie, raczej tradycyjne opowieści kryminalno-szpiegowskie, przy czym ich linearność służy poprowadzeniu całkiem interesujących spraw, rozwikływanych przez duet postaci tak wyraziście przeciwstawionych sobie w tytule całej serii.
Zestawienie wąsatego palacza cygar ze znacznie młodszą rudowłosą pięknością nie prowadzi tu do szczególnie ciekawych psychologicznie konstrukcji bohaterów. Ale łatwo ich polubić, gdy naprawdę angażują się w rozwiązywane sprawy i przekomarzają – bardzo podobnie jak inne niedopasowane duety, choćby te znane z proceduralnych seriali telewizyjnych. Większość scen i żartów jest w komiksie Willema subtelniejsza niż budzący zapewne dosadne skojarzenia tytuł, pojawia się jednak parę scen uzasadniających kpinę miss MacMillan, że jej partner w detektywistycznych przygodach to „stary satyr” (s. 14). Z kolei żeńska część duetu, chociaż pomyślana jako kobieta silna, niezależna, radząca sobie samodzielnie w najgorszych opresjach, wystawiona zostaje tu parokrotnie na męskie spojrzenie, narysowana w skromnym odzieniu (albo i bez niego), nawet na okładkach drugiej i trzeciej historii. Pewnie można by dostrzec w tym ileś gry z konwencją, ale i ileś bezwstydnego male gaze, bez którego ta seria naprawdę dałaby sobie radę.
Takie zgrzyty zdarzały się jednak w mojej lekturze sporadycznie. Szybko też przekonałam się do wizualnej warstwy komiksu, chociaż preferuję bardziej minimalistyczną stylistykę. „Stary cybuch…” to strony błyszczącego papieru gęste od kolorowych ilustracji, wręcz nieco disnejowskich, stylizowanych nieco cieniowaniem na trójwymiar. Jeśli na co dzień ktoś woli delikatniejsze graficzne formy, musi się do tej feerii chwilę przyzwyczajać, ale potem łatwo przychodzi docenienie zgrabnych niuansów – jak zróżnicowanie kolorystyki w zależności od miejsca akcji, imponująca intensywność barw czy detale w rodzaju pięknie narysowanego dymu z cygara (zob. s. 28).
Jeżeli ma się ochotę na niegłupio rozrywkowy, raczej niezobowiązujący, ale bardzo elegancko wydany album (wspomniany błyszczący papier z wysokiej jakości kolorem, do tego twarda oprawa, solidny ciężar całości), to czemu nie. Zwłaszcza że Willem jest sprawny w operowaniu schematami gatunkowymi, nawiązywaniu do klasyki (kot o wdzięcznymi imieniu Pani Hudson), budowaniu prostymi środkami klimatu epoki (choćby przez kontekst psychoanalizy), oscylowaniu między szybką bezsłowną akcją a dłuższymi partiami narracyjnymi i dialogowymi. Widzieliśmy już, w różnych mediach, podobne duety i pokrewne przygody, ale czas przy „Starym cybuchu i jedwabnej pończoszce” mija szybko i przyjemnie, a stworzony przez francuskiego autora, potraktowany raczej z przymrużeniem oka, ale i nieraz wzruszający brytyjski świat minionej epoki potrafi wciągnąć.
Startujemy w Londynie lat 30., rozwiązując sprawę morderstwa księgowego, który miał pomóc Arbuckle’owi w dopadnięciu podejrzewanego o liczne przestępstwa, ale mającego umocowanie w wysokich kręgach arystokraty. Na „Murder Party” przenosimy się do Szkocji, a nacisk położono tu na szpiegowskie intrygi wokół szpitala psychiatrycznego prowadzonego przez byłą żonę Arbuckle’a, Mildred. Ostatnia cześć to prawdziwy festiwal przygód rozciągnięty na parę dekad, na dodatek od Kalkuty do Londynu.
Finałowa „Trumna z pamiątkami”, chociaż fabularnie nie odkrywa Ameryki (czy raczej: Indii), ma najciekawszą konstrukcję. Czyjś pogrzeb – i długo nie wiemy czyj – z roku 1944 stanowi okazję do snucia przez żałobników wspomnień, które okazują się w zaskakujący sposób powiązane. Mamy tu archeologiczne perypetie niczym w filmach z Indianą Jonesem, klątwy, kolonializm, rywalizację mocarstw i liczne intrygi podane w przystępnej formie, a przy tym poznajemy z innej strony postacie, o których mogliśmy sądzić, że po dwóch tomach już je znamy. Tymczasem pierwsze dwie historie w „Starym cybuchu i jedwabnej pończoszce” to prostsze kompozycyjnie, raczej tradycyjne opowieści kryminalno-szpiegowskie, przy czym ich linearność służy poprowadzeniu całkiem interesujących spraw, rozwikływanych przez duet postaci tak wyraziście przeciwstawionych sobie w tytule całej serii.
Zestawienie wąsatego palacza cygar ze znacznie młodszą rudowłosą pięknością nie prowadzi tu do szczególnie ciekawych psychologicznie konstrukcji bohaterów. Ale łatwo ich polubić, gdy naprawdę angażują się w rozwiązywane sprawy i przekomarzają – bardzo podobnie jak inne niedopasowane duety, choćby te znane z proceduralnych seriali telewizyjnych. Większość scen i żartów jest w komiksie Willema subtelniejsza niż budzący zapewne dosadne skojarzenia tytuł, pojawia się jednak parę scen uzasadniających kpinę miss MacMillan, że jej partner w detektywistycznych przygodach to „stary satyr” (s. 14). Z kolei żeńska część duetu, chociaż pomyślana jako kobieta silna, niezależna, radząca sobie samodzielnie w najgorszych opresjach, wystawiona zostaje tu parokrotnie na męskie spojrzenie, narysowana w skromnym odzieniu (albo i bez niego), nawet na okładkach drugiej i trzeciej historii. Pewnie można by dostrzec w tym ileś gry z konwencją, ale i ileś bezwstydnego male gaze, bez którego ta seria naprawdę dałaby sobie radę.
Takie zgrzyty zdarzały się jednak w mojej lekturze sporadycznie. Szybko też przekonałam się do wizualnej warstwy komiksu, chociaż preferuję bardziej minimalistyczną stylistykę. „Stary cybuch…” to strony błyszczącego papieru gęste od kolorowych ilustracji, wręcz nieco disnejowskich, stylizowanych nieco cieniowaniem na trójwymiar. Jeśli na co dzień ktoś woli delikatniejsze graficzne formy, musi się do tej feerii chwilę przyzwyczajać, ale potem łatwo przychodzi docenienie zgrabnych niuansów – jak zróżnicowanie kolorystyki w zależności od miejsca akcji, imponująca intensywność barw czy detale w rodzaju pięknie narysowanego dymu z cygara (zob. s. 28).
Jeżeli ma się ochotę na niegłupio rozrywkowy, raczej niezobowiązujący, ale bardzo elegancko wydany album (wspomniany błyszczący papier z wysokiej jakości kolorem, do tego twarda oprawa, solidny ciężar całości), to czemu nie. Zwłaszcza że Willem jest sprawny w operowaniu schematami gatunkowymi, nawiązywaniu do klasyki (kot o wdzięcznymi imieniu Pani Hudson), budowaniu prostymi środkami klimatu epoki (choćby przez kontekst psychoanalizy), oscylowaniu między szybką bezsłowną akcją a dłuższymi partiami narracyjnymi i dialogowymi. Widzieliśmy już, w różnych mediach, podobne duety i pokrewne przygody, ale czas przy „Starym cybuchu i jedwabnej pończoszce” mija szybko i przyjemnie, a stworzony przez francuskiego autora, potraktowany raczej z przymrużeniem oka, ale i nieraz wzruszający brytyjski świat minionej epoki potrafi wciągnąć.
Étienne Willem: „Stary cybuch i jedwabna pończoszka” („Vieille bruyère et bas de soie: Intégrale”). Tłumaczenie: Paweł Łapiński. Wydawnictwo Egmont Polska. Warszawa 2022 [seria: Plansze Europy].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |