
DZIELNICA WOLNOŚCI (PARYŻ, 13. DZIELNICA)
A
A
A
Choć spośród rozmaitych określeń gatunkowych „Paryżowi, 13. dzielnicy” najbliższe byłoby miano dramatu erotycznego, w najnowszym filmie Jacques’a Audiarda próżno szukać napięcia jak z historii Adriana Lyne’a czy narkotycznego odlotu z „Love” Gaspara Noé. Nie ma tu nieustępującego naprężenia, przewrotnych gier czy intensywnej zmysłowości. Dominuje raczej nastrój łagodnej melancholii. To ona towarzyszy relacjom, które nawiązują główni bohaterowie – Émilie, Camille i Nora. Nie miłościom, nie romansom, tylko relacjom, bo tylko pojemność tego słowa wydaje się trafnie oddawać mieszankę koleżeństwa, przyjaźni, nieznacznego przyciągania i silniejszej fascynacji.
Przepis na subtelny, nostalgiczny klimat jest prosty. Po pierwsze – umieścić akcję w Paryżu, który nawet jeśli nie czaruje widokiem sztandarowej wieży Eiffla czy Łuku Triumfalnego, brutalistycznym blokowcom też nadaje poetycką aurę. Po drugie – podłożyć pod kadry nastrojową ścieżkę dźwiękową, która nawet jeśli nie składa się ze szlagierów Édith Piaf i Serge’a Gainsbourga, hipnotyzuje syntezatorami Rone’a. Po trzecie – postawić na czarno-białe zdjęcia. Ta ostatnia decyzja wynikała też być może z komiksowego rodowodu scenariusza. Monochromatyczny obraz ma w sobie coś z kreski Adriana Tomina – rysownika, na którego historiach oparto „Paryż, 13. dzielnicę”.
To, że Audiard nakręcił swój najnowszy film w czerni i bieli, przyniosło jednak dość nietypowy rezultat jak na dramat erotyczny. W końcu erotyzm to czerwień szminki, czerń opadających na kark włosów, brąz opalonego ciała. A w „Paryżu, 13. dzielnicy” nie znajdziemy nic z tych odcieni. Nie jest to opowieść, w której dominuje sensualność. Oprócz tego, że reżyser odmawia widzowi kolorów, kamera nie skupia się zbytnio na detalach i nie stara się obrazem oddać wrażeń takich jak smak czy zapach. Film nie stawia jednak również na emocje. Bohaterowie Audiarda prędzej czy później dają się poznać jako zachowawczy, ich reakcje na rozstania i powroty nie zakładają wybuchów ekspresji. Buzująca między postaciami chemia robi co prawda wszystko, żeby rozrywać i tworzyć wiązania, jednak nigdy nie uwalnia się w całkowicie niepohamowany i niekontrolowany sposób. Wreszcie relacje między bohaterami „Paryża. 13 dzielnicy” nie są napędzane fascynacją intelektualną. Szybka ocena atrakcyjności ciała ma dla nich większe znaczenie niż pokrewieństwo umysłów.
Co więc jest dominantą tego osobliwego dramatu erotycznego, jeśli nie zmysłowość, intensywność emocji czy podnieta intelektualna? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, spójrzmy, co łączy bohaterów poza zachodzącymi na siebie polami przyciągania. Spójrzmy, co robią, kiedy nie okupują ciasnych, dusznych pokoi w wielopiętrowych blokach. W końcu, jak w pewnym momencie mówi Camille właściwym sobie, zdystansowanym tonem, celem kompulsywnej aktywności seksualnej jest rekompensata niepowodzeń zawodowych.
Émilie, choć ukończyła nauki polityczne, jest jedną z posłusznie brzęczących pszczółek w hałaśliwym ulu call center. Kiedy pozwala sobie na odrobinę luzu, królowa-matka natychmiast wzywa ją na dywanik, a następnie zwalnia. Camille mierzy się z typowymi problemami tłamszącymi żar powołania młodego nauczyciela – źle pomyślanymi reformami i sztywnością programu dydaktycznego. Kończy więc w agencji nieruchomości, na których ani trochę się nie zna. A Nora, kiedy wyrywa się z niezdrowej sytuacji rodzinnej i przybywa do Paryża na spóźnione studia, od razu staje się ofiarą upokarzającej nagonki i musi zrezygnować z uczelni.
Choć młodzi bohaterowie różnią się pochodzeniem, łączy ich to, co ma do zaoferowania Paryż już od czasów Balzaka – stracone złudzenia. Rozczarowanie nie może być jednak przecież całkowite. Nawet jeżeli u Audiarda przetrwanie w wielokulturowej metropolii zakłada rezygnację z pierwotnego planu na przyszłość, pozostawia wolność życia uczuciowego. W tej sferze nie panuje determinizm. Tutaj każdy z bohaterów bierze los w swoje ręce, wyzwalając się z ograniczeń, idąc naprzód mimo niepowodzeń i do niczego nie przymuszając ani siebie, ani innych. Jeśli więc nie w zmysłowości, nie w silnych emocjach i nie w intelektualnym impulsie tkwi coś, co mimo wszystko intryguje w „Paryżu, 13. dzielnicy”, to jest to atmosfera swobody, która nawet kiedy nie obejmuje całego życia, i tak czeka na kochanków za zamkniętymi drzwiami wynajętego pokoju.
Przepis na subtelny, nostalgiczny klimat jest prosty. Po pierwsze – umieścić akcję w Paryżu, który nawet jeśli nie czaruje widokiem sztandarowej wieży Eiffla czy Łuku Triumfalnego, brutalistycznym blokowcom też nadaje poetycką aurę. Po drugie – podłożyć pod kadry nastrojową ścieżkę dźwiękową, która nawet jeśli nie składa się ze szlagierów Édith Piaf i Serge’a Gainsbourga, hipnotyzuje syntezatorami Rone’a. Po trzecie – postawić na czarno-białe zdjęcia. Ta ostatnia decyzja wynikała też być może z komiksowego rodowodu scenariusza. Monochromatyczny obraz ma w sobie coś z kreski Adriana Tomina – rysownika, na którego historiach oparto „Paryż, 13. dzielnicę”.
To, że Audiard nakręcił swój najnowszy film w czerni i bieli, przyniosło jednak dość nietypowy rezultat jak na dramat erotyczny. W końcu erotyzm to czerwień szminki, czerń opadających na kark włosów, brąz opalonego ciała. A w „Paryżu, 13. dzielnicy” nie znajdziemy nic z tych odcieni. Nie jest to opowieść, w której dominuje sensualność. Oprócz tego, że reżyser odmawia widzowi kolorów, kamera nie skupia się zbytnio na detalach i nie stara się obrazem oddać wrażeń takich jak smak czy zapach. Film nie stawia jednak również na emocje. Bohaterowie Audiarda prędzej czy później dają się poznać jako zachowawczy, ich reakcje na rozstania i powroty nie zakładają wybuchów ekspresji. Buzująca między postaciami chemia robi co prawda wszystko, żeby rozrywać i tworzyć wiązania, jednak nigdy nie uwalnia się w całkowicie niepohamowany i niekontrolowany sposób. Wreszcie relacje między bohaterami „Paryża. 13 dzielnicy” nie są napędzane fascynacją intelektualną. Szybka ocena atrakcyjności ciała ma dla nich większe znaczenie niż pokrewieństwo umysłów.
Co więc jest dominantą tego osobliwego dramatu erotycznego, jeśli nie zmysłowość, intensywność emocji czy podnieta intelektualna? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, spójrzmy, co łączy bohaterów poza zachodzącymi na siebie polami przyciągania. Spójrzmy, co robią, kiedy nie okupują ciasnych, dusznych pokoi w wielopiętrowych blokach. W końcu, jak w pewnym momencie mówi Camille właściwym sobie, zdystansowanym tonem, celem kompulsywnej aktywności seksualnej jest rekompensata niepowodzeń zawodowych.
Émilie, choć ukończyła nauki polityczne, jest jedną z posłusznie brzęczących pszczółek w hałaśliwym ulu call center. Kiedy pozwala sobie na odrobinę luzu, królowa-matka natychmiast wzywa ją na dywanik, a następnie zwalnia. Camille mierzy się z typowymi problemami tłamszącymi żar powołania młodego nauczyciela – źle pomyślanymi reformami i sztywnością programu dydaktycznego. Kończy więc w agencji nieruchomości, na których ani trochę się nie zna. A Nora, kiedy wyrywa się z niezdrowej sytuacji rodzinnej i przybywa do Paryża na spóźnione studia, od razu staje się ofiarą upokarzającej nagonki i musi zrezygnować z uczelni.
Choć młodzi bohaterowie różnią się pochodzeniem, łączy ich to, co ma do zaoferowania Paryż już od czasów Balzaka – stracone złudzenia. Rozczarowanie nie może być jednak przecież całkowite. Nawet jeżeli u Audiarda przetrwanie w wielokulturowej metropolii zakłada rezygnację z pierwotnego planu na przyszłość, pozostawia wolność życia uczuciowego. W tej sferze nie panuje determinizm. Tutaj każdy z bohaterów bierze los w swoje ręce, wyzwalając się z ograniczeń, idąc naprzód mimo niepowodzeń i do niczego nie przymuszając ani siebie, ani innych. Jeśli więc nie w zmysłowości, nie w silnych emocjach i nie w intelektualnym impulsie tkwi coś, co mimo wszystko intryguje w „Paryżu, 13. dzielnicy”, to jest to atmosfera swobody, która nawet kiedy nie obejmuje całego życia, i tak czeka na kochanków za zamkniętymi drzwiami wynajętego pokoju.
„Paryż, 13. dzielnica” („Les Olympiades”). Reżyseria: Jacques Audiard. Scenariusz: Jacques Audiard, Léa Mysius, Céline Sciamma. Obsada: Jehnny Beth, Noémie Merlant, Makita Samba, Lucie Zhang. Francja 2021, 106 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |