ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (446) / 2022

Kamila Czaja,

CHANDLER W KOLORZE BLUE (RAYMOND CHANDLER: 'GŁĘBOKI SEN', 'ŻEGNAJ, LALECZKO', 'WYSOKIE OKNO')

A A A
Nie będę miły. I nie będę słodki.
Będę wytrawny wytrwale.
Marcin Świetlicki: „Żegnaj laleczko 3”

Czytamy Chandlera jak harlequiny.
Pijemy, palimy, siedzimy, stoimy.
Pablopavo i Ludziki: „Eleganccy pesymiści”

 
Philip Marlowe jest dla mnie jak staruszek z „Casablanki” Marcina Świetlickiego – „niepokojąco podobny do Bogarta” (Świetlicki 2011: 152). Nieistotne, że aktor grający słynnego detektywa w „Wielkim śnie” Howarda Hawksa (1946) był od powieściowego pierwowzoru starszy i niższy. To od tego filmu zaczął się „mój” Raymond Chandler, książki przyszły w następstwie, trwającej do dziś, późnopodstawówkowej czy wczesnogimnazjalnej bogartowskiej obsesji. Ale gdyby już w czasach licealnych ktoś zapytał o moich ulubionych pisarzy, wyrecytowałabym solennie: Chandler, Cortázar, Sapkowski, Vonnegut. Gdyby temu komuś chciało się mnie uświadomić, że przecież w tak postawionym pytaniu nie musi chodzić o powieści i mogę uwzględnić poezję, aforystykę, piosenkę, dodałabym z nastoletnim entuzjazmem: Barańczak, Lec, Kaczmarski, Wilde. (Tak, wiem, czytałam wtedy za mało kobiet).

Z nabytego pod wpływem wielu powyższych autorów przekonania, że riposta to najcenniejsza waluta, leczę się do dziś. Świat mi się od tego czasu nieco jednak skomplikował, radykalne biele i czernie chociaż trochę przeszły w odcienie szarości, a tamte literackie olśnienia przestały wystarczać. Jednak gdyby dziś ktoś zapytał o moich ulubionych pisarzy, pewnie zaczęłabym – zaraz po pytaniu, a czemu nie o pisarzy i pisarki – mnożyć problemy. Ulubieni/ulubione czy najlepsi/najlepsze? Całkiem niezależnie od gatunku i obiegu? Bez podziału na „czystą rozrywkę” i „wielki kanon”? Polska i zagranica razem? A czy non-fiction też się wlicza? Po czym pewnie okazałoby się, że wobec lawiny niuansów, opcji i wątpliwości bym się po prostu poddała. Lub po paru korektach i uzupełnianiach, nie odbiegłabym mocno od listy licealnej, jako że siła rażenia tamtych wczesnych wpływów po latach wystawiania się na inne literatury osłabła w zaskakująco niewielkim stopniu. W każdym razie Raymond Chandler niewątpliwie utrzymałby się w tych moich literackich rankingach, będących emocjonującą, ale i dość rozpaczliwą próbą uporządkowania dziś czegokolwiek.

***

Wydanie przez Karakter trzech pierwszych powieści z Marlowe’em w nowym przekładzie jest dla mnie więc sprawą wręcz osobistą. I na tyle zasadniczą, że nie mogę jej nie odnotować. Równocześnie nie chcę powtarzać tego, co każdy wielbiciel noirowej prozy już wie, a „niewielbiciel”, w razie ewolucji w wielbiciela, ma gdzie przeczytać. Nie będę omawiać gatunkowych sporów („czarny kryminał” czy jednak „powieść noir” – jak postulował Piotr Stasiewicz [2021]). Nie zreferuję biografii pisarza – mamy po polsku książkę Toma Hineya, mamy też wybór listów i zapisków samego Chandlera („Mówi Chandler” [1983]). Nie zrobię rachunku sumienia feministki w szponach prozy mizoginistycznej – ciekawy i wypadający na korzyść Chandlera zrobiła już niedawno Emilia Dłużewska (2022). Nie napiszę monografii twórczości tego autora – napisała ją Patrycja Włodek (2015), wnikliwie analizując bohatera, świat przedstawiony, język, na dodatek zajmując się i literacką, i filmową spuścizną. Nie prześledzę wpływów tej prozy na kulturę – choć nie podaruję sobie przypomnienia, że nawet gdy nieco zapomnieli o Chandlerze wydawcy i masowy czytelnik, nie zapomnieli o nim polscy poeci, którzy przygotowali dwie antologie: „Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler” (1997) i „Żegnaj, laleczko. Wiersze noir” (2010). Nie spróbuję odpowiadać na pytanie, „dlaczego proza Chandlera wciąż jest żywa” (odpowiadał między innymi Jerzy Borowczyk [2008]), ani dowodzić, czemu jest „nie dla idiotów” (dowodził tego Mariusz Czubaj [2009]). I na pewno nie porwę się na esencjonalne ujęcie Chandlerowskiego dzieła – tego dokonał, moim zdaniem niedościgle, Marek Bieńczyk (2011), eseistycznym „Braciszkiem” wywołując we mnie pokusę milczenia o Chandlerze już zawsze, skoro i tak lepiej nie powiem.

Równocześnie, skoro nie mogę nie celebrować nowego wydania, a trochę nieręcznie byłoby ograniczyć tekst do wypisów z gatunku „Drogi pamiętniczku!” oraz konstatacji: „Super, wyszło nowe wydanie Chandlera – nie napiszę o nim – wina Bieńczyka – rekomendowana bibliografia: (…)”, to spróbuję przed przejściem do spisu lektur zebrać kilka refleksji, jakie naszły mnie przy kolejnej powtórce „Głębokiego snu”, „Żegnaj, laleczko” i „Wysokiego okna”. Powtórce nieco jednak innej od poprzednich, bo w tłumaczeniu Bartosza Czartoryskiego.



***

Z trzech pierwszych tomów to odświeżonego „Głębokiego snu” potrzebowaliśmy chyba najbardziej. Wprawdzie już od paru lat udaje mi się czytać tę książkę bez ukłucia w sercu, że literacki pierwowzór nie zapewni mi romantycznej historii, jaka rozgrywa się w filmie Hawksa między Marlowe’em (Humphrey Bogart) a Vivian (Lauren Bacall), jednak i tak traktowałam powieściowy debiut Chandlera jako nie do końca udany rozbieg przed genialną kolejną częścią. Tymczasem w wersji Czartoryskiego pogmatwana historia jest na tyle jasna, na ile w ogóle może być jasna (nie bez powodu właściwie wszyscy piszący o Chandlerze przywołują anegdotę, że proszony o pomoc przez scenarzystów filmu autor sam nie wiedział, kto zabił szofera), a językowo okazuje się adekwatnie do oryginału gęsta – od pierwszych zdań w domu Sternwoodów czuje się wilgoć, duchotę i śmierć. Niepodrabialne Chandlerowskie porównania brzmią jak należy, a kilka fraz, które dekady temu Mieczysław Derbień niepotrzebnie odpoetyzował, odzyskuje blask. Zamiast „Trupy bywają zazwyczaj ciężkie” (Chandler 1985a: 46) czytamy więc: „Martwi ciążą bardziej niż złamane serca” (GS, s. 54; w oryginale: „Dead men are heavier than broken hearts” [gutenberg.ca – „The Big Sleep”]). A zamiast „Im później, tym lepiej” (Chandler 1985a: 129) – „Zbyt późno będzie zbyt wcześnie” (GS, s. 146; oryginał to: „Too late will be too soon” [gutenberg.ca – „The Big Sleep”]).

Doceniłam literacko „Głęboki sen” dopiero dzięki publikacji Karakteru. Ciesząc się tak pięknie wydaną serią i tym, że podarowano nam spójność estetyczno-tłumaczeniową, w przypadku kolejnych dwóch tomów polemizowałabym jednak trochę z zachętą, iż „[n]owe przekłady sprawiają, że polscy czytelnicy w końcu mogą docenić dowcip, wrażliwość i słuch autora” (facebook.com/Wydawnictwo.Karakter – wpis z 5 maja 2022). Nie odnoszę się do wszystkich istniejących polskich przekładów tych powieści, biorę też poprawkę na mechanizmy i skróty marketingowe, ale sądzę, że w przypadku „Żegnaj, laleczko” Ewy Życieńskiej i „Wysokiego okna” Wacława Niepokólczyckiego mamy do czynienia z dobrą translatorską robotą, więc wersja Czartoryskiego powinna zafunkcjonować na prawach konkurencyjnej propozycji, a nie unieważnienia wydań „Czytelnika”. U mnie na półce na pewno staną obok siebie oba zestawy.

Mimo przyzwyczajenia nie boczę się, inaczej niż Paweł Smoleński (2022), że w karakterowym wcieleniu Malloy z „Żegnaj, laleczko” to „Mamut”, a nie „Myszka” (choć nadal nie „Łoś” – Moose; jedynie w pierwszym miejscu, gdzie wykorzystano przekład Czartoryskiego, czyli na platformie audiobooków Storytel, podano wersję „Łoś”). To przecież „gabarytowo” bliższe oryginałowi powieści, nawet jeśli znika „wmówiona” polskiemu odbiorcy ironia płynąca z nadania potężnemu mężczyźnie pseudonimu Myszka. Czartoryski poprawia kilka innych dawniejszych błędów, wygrywa w płynności mowy potocznej, pomysłowo oddaje polszczyzną różnice etniczne i klasowe. Ale już na przykład często cytowaną, wielokrotnie wychwalaną końcówkę „Żegnaj, laleczko” wolę w dawniejszej wersji. Fakt, po angielsku nie ma powtórzeń: „You could see a long way – but not as far as Velma had gone” (gutenberg.ca – „Farevell, My Lovely”), podczas gdy u Życieńskiej są: „Wzrok sięgał daleko… ale nie tak daleko, jak daleko odeszła Velma” (Chandler 1985b: 284). Jednak gdy czytam Czartoryskiego: „Wzrok sięgał daleko, lecz nie aż tam, dokąd udała się Velma” (ŻL, s. 334), nie mogę pozbyć się wrażenia, że Velma poszła na zakupy i zaraz wróci. A co do samej powieści – jest po prostu wybitna w obu przekładach.

„Wysokie okno” to z kolei historia, która raczej nie stanie się nagle genialna w najgenialniejszym nawet tłumaczeniu. Jak zauważa, i tak łaskawie, Bieńczyk, to „[c]udna, czysta perełka, ale książka na mniejszym oddechu i oparta na dość wątłym pomyśle” (Bieńczyk 2011: 375). Nawet jeśli należy się do fanów stylu Chandlera i wie, że nie fabuły są w jego prozie najistotniejsze, trzeba przyznać, że fragment monologu Marlowe’a brzmi jak diagnoza całej książki: „Mógłbym pewnie jeszcze długo tak nawijać, nie mając pojęcia, co tak naprawdę zamierzałem przekazać (…)” (WO, s. 375). Tyle że to zdanie kończy się: „(…) gdyby nie przerwała mi prychnięciem kojarzącym mi się ze szczeknięciem foki” (WO, s. 375). Wybacza się więc słabszą formę. Właściwie wszystko się wybacza: dla tego języka, dla smakowania frazy w rodzaju: „Znów założył na nos ciemne okulary, co rzecz jasna uczyniło go niewidzialnym” (WO, s. 43) czy: „Z daleka wyglądała na kobietę z klasą, ale z bliska było jasne, że lepiej ją oglądać z daleka” (WO, s. 51).



***

Wracam do mojej radości z nowego wydania. Z tego, że udało się opublikować Raymonda Chandlera, jak zauważa inicjator przedsięwzięcia, Przemek Dębowski, „godnie” (youtube.com). Ku satysfakcji dotychczasowych odbiorców i może ku zdobyciu nowych. Tak jak zasłużył ten „fenomenolog na dopalaczu” (Bieńczyk 2011: 372), może „najwybitniejszy dialogista w historii literatury” (Varga 2022: 103), twórca detektywa, który „[z]anim Camus do spółki z Sartre’em wymyślili na siedząco egzystencjalizm, (…) od dawna już go praktykował” (Stasiuk 2000: 187). Tyle że „godnie” w tym noirowym wypadku nie oznacza, że z przepychem, połyskiem, twardą oprawą. Uważam (znów inaczej niż Smoleński, który narzeka na „lichy karton”), że idealnie się tu sprawdza wydanie, jakie Dębowski zaplanował i zrealizował – „dokładnie takie, jak chciałem, trochę zgrzebne, środek idealnie paperbackowy z dziwaczną żywą paginą, a niepowlekane okładki będą się wycierać dokładnie tak, jak zaplanowałem” (facebook.com/przemekdebowski.prace – wpis z 18 maja 2022).

W przeciwieństwie do bohaterów Chandlera nie noszę broni, więc nie porównam ze spluwą – ale jeśli chodzi o książki, to dawno żadne tak dobrze nie leżały mi w dłoniach. Nawet z faktem, że są intensywnie niebieskie, a nie tradycyjnie czarne, oswoiłam się zaskakująco szybko. Za to naprawdę mroczna wiadomość brzmi, że podobno następne tomy będą mi dobrze leżeć w dłoniach najwcześniej w przyszłym roku, więc trzeba być jak potencjalny klient Marlowe’a: „Moje biuro mieściło się na szóstym piętrze Cahuenga Building, zaledwie dwa niewielkie pokoiki na tyłach. Jeden zawsze był otwarty, bo służył za poczekalnię, o ile akurat miałem wystarczająco cierpliwego klienta” (WO, s. 29). Cóż, najwyżej dotychczasowe okładki, przy powtórkach ułatwiających cierpliwym klientom wygadanego detektywa oczekiwanie, wytrą się szybciej, niż zaplanowano.

LITERATURA:

Bieńczyk M.: „Braciszek”. W: Tegoż: „Książka twarzy”. Warszawa 2011.

Borowczyk J.: „Już żadnych sentymentów. O powieściach Raymonda Chandlera”. „Czas Kultury” 2008, nr 3.

Chandler R.: „Głęboki sen”. Przeł. M. Derbień. Warszawa 1985a.

Chandler R.: „Farewell, My Lovely”. http://gutenberg.ca/ebooks/chandlerr-farewellmylovely/chandlerr-farewellmylovely-00-h.html.

Chandler R.: „Mówi Chandler”. Przeł. E. Budrewicz. Warszawa 1983.

Chandler R.: „The Big Sleep”. http://gutenberg.ca/ebooks/chandlerr-bigsleep/chandlerr-bigsleep-00-h.html.

Chandler R.: „Wysokie okno”. Przeł. W. Niepokólczycki. Warszawa 1986.

Chandler R.: „Żegnaj, laleczko”. Przeł. E. Życieńska. Warszawa 1985b.

Czubaj M.: „Nie dla idiotów”. „Polityka” 2009, nr 13.

Dłużewska E.: „Kocham Chandlera. Ale może padłam ofiarą syndromu sztokholmskiego”. „Książki. Magazyn do Czytania” 2022, nr 3. https://wyborcza.pl/ksiazki/7,154165,28602261,szkola-imienia-chandlera.html.

Hiney T.: „Raymond Chandler. Biografia”. Przeł. Z. Gieniewski. Warszawa 2000.

„KCK 101 spotkanie autorskie z Przemkiem Dębowskim”. https://www.youtube.com/watch?v=TYi4bABxABI.

Smoleński P. [2022]: „Książki tygodnia: Nowe tłumaczenia Chandlera”. https://www.vogue.pl/a/ksiazki-tygodnia-nowe-tlumaczenia-chandlera.

Stasiewicz P.: „Sześć ocieni czerni. Szkice o klasykach powieści noir”. Kraków 2021;

Stasiuk A.: „W hołdzie dla Philipa Marlowe’a”. W: Tegoż: „Tekturowy samolot”. Wołowiec 2000.

Świetlicki M.: „Casablanca”. W: Tegoż: „Wiersze”. Kraków 2011.

Varga K. „Ani eunuch, ani satyr”. „Newsweek” 2022, nr 26.

Włodek P.: „»Świat był przemoczoną pustką«. Czarny kryminał Raymonda Chandlera w literaturze i filmie”. Kraków 2015.

„Żegnaj, laleczko. Wiersze noir. Z dodaniem legendarnej antologii »Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler«”. Red. M. Baran, M. Sendecki, M. Świetlicki. Kraków 2010.

„Żegnaj, laleczko”. https://www.storytel.com/pl/pl/books/%C5%BCegnaj-laleczko-496268.
Raymond Chandler: „Głęboki sen”. Przeł. Bartosz Czartoryski. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2022.

Raymond Chandler: „Żegnaj, laleczko”. Przeł. Bartosz Czartoryski. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2022.

Raymond Chandler: „Wysokie okno”. Przeł. Bartosz Czartoryski. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2022.