ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (449) / 2022

Agnieszka Wójtowicz-Zając,

WYSTARCZAJĄCO DOBRA FEMINISTKA (ROXANE GAY: 'ZŁA FEMINISTKA')

A A A
Zbiór esejów Roxane Gay „Zła feministka” w tłumaczeniu Anny Dzierzgowskiej, wydany przez wydawnictwo Cyranka, przytrzymał mnie od pierwszych stron. Dlaczego? Bo już w pierwszym tekście pojawiły się akapity, pod którymi mogłabym się podpisać obiema rękami. „Jak pogodzić fakt, że feminizm daleki jest od doskonałości, z tym, że może nam zaoferować tyle dobra? Prawda jest taka, że feminizm ma swoje wady, ponieważ jest ruchem, którego siłą są ludzie, a istoty ludzkie są wadliwe z natury” (s. 6) – tak, zdecydowanie tak! Następnie ujęło mnie to, że już na starcie autorka sobie odpuszcza, co nie znaczy, że nie zamierza zabierać głosu: „Nie próbuję być doskonała. Nie staram się twierdzić, że mam odpowiedź na wszystko. Nie staram się mówić, że mam rację. Po prostu się staram – próbuję bronić tego, w co wierzę, próbuję zrobić na tym świecie coś dobrego, próbuję narobić moim pisaniem nieco hałasu (…)” (s. 8). Po takich deklaracjach ja jako czytelniczka byłam już zupełnie „kupiona” przez „Złą feministkę”. Uważam, że potrzebujemy więcej przestrzeni na niebycie Idealnymi (tu wstaw funkcję, w której się realizujesz albo w którą wkładasz wysiłek). Bardzo długo starałam się być doskonała w tym, co robię, a jednak efekty dalekie były od doskonałości (albo przynajmniej tej formy doskonałości, jaką chciałam osiągnąć). Jedyne, co udało mi się osiągnąć po mistrzowsku, to potworne zmęczenie i frustracja. Dlatego podejście Gay od razu mi się spodobało, a zbiór esejów wchłonął mnie bez reszty, chociaż nie obyło się bez potknięć i przewracania oczami. Ale autorka przecież ostrzegała, prawda? Skoro jednak Gay pisze bardzo osobiście, to ja sama udzielam sobie prawa do czytania jej esejów i pisania o nich także z bardzo osobistej perspektywy.

Moje pierwsze przewracanie oczami zaczęło się już przy eseju „Typowa profesorka w pierwszym roku pracy”. Rozterki i problemy akademików, w pierwszym czy dwudziestym roku pracy, są zajmujące przede wszystkim dla akademików. Nie jest to specjalnie odkrywcze spostrzeżenie, choć niektórzy akademicy mogą być nim zaskoczeni. Ale jako że sama chciałam (bardzo, bardzo!) zostać częścią tego świata, a ze względów prywatnych i towarzyskich dalej pozostaję poniekąd w orbicie rozterek akademików, to rozumiem, o czym Gay pisze i z czym w zasadzie się zmaga. Ale nie będąc w tej samej pozycji co Roxane Gay, mogę tylko przewrócić oczami i westchnąć nad jej rozterkami związanymi z pracą i życiem akademii. Autorka teoretycznie wygrała tę grę: „Wszyscy mówią – to spełnienie marzeń: dobra praca, szanse na etat. Mam gabinet, którego nie muszę dzielić z dwiema lub czterema osobami. Moje nazwisko zostało wygrawerowane na tabliczce przy drzwiach. I to bez błędu. Mam własną drukarkę. (…) Będę prowadziła trzy kursy, z czego dwóch właściwie wcześniej nie prowadziłam. Okazuje się, że kiedy mówisz, że możesz coś zrobić, ludzie ci wierzą” (s. 40-41). Rozumiem, że wygranie tej gry – czyli zdobycie posady na uczelni – nie działa jak baśniowe „i żyła długo i szczęśliwie w otoczeniu wysoko punktowanych artykułów i chłonących każde jej słowo studentów”. Gay musiała przeprowadzić się do miasta w Indianie, otoczonego polami kukurydzy, nie zna nikogo w swojej nowej pracy, zajęcia ze studentami potwornie ją stresują, trudno jej się odnaleźć w nowej roli, nie wszystkie jej starania kończą się oczekiwanymi rezultatami. Ale jako osoba, która w tej grze nie wygrała, mogę tylko przewrócić oczami. Spróbuj wymyślić swoje życie zawodowe na nowo, Roxane. No i dalej nie mam własnego gabinetu, o tabliczce przy drzwiach nie wspominając. Nie mam poczucia krzywdy, trudno mi jednak empatyzować z autorką, która ma prowadzić aż dwa nowe kursy. Nie zmienia to jednak faktu, że o swojej pracy i związanych z nią trudnościami Gay pisze zajmująco – po prostu nie pisze do mnie. A że pisze do wąskiej grupy odbiorczyń? Takie jej zbójeckie, autorskie prawo. Ja mam prawo do przewrócenia oczami.

Esej (a w zasadzie raczej felieton) „Jak przyjaźnić się z inną kobietą” najchętniej wydrukowałabym i wręczyłabym nastoletniej sobie. Jako że jest to niewykonalne, rozważam odbicie go na ksero i rozdawanie wszystkim nastoletnim dziewczętom w zasięgu wzroku. Tekst przedrukowały także „Wysokie Obcasy” (wersja online z 19.05.2022) i jestem przekonana, że każda kobieta powinna go przeczytać. Znacznie odbiega formą od pozostałych esejów w tej książce – jest napisany bardzo lekko, dowcipnie, nieco w stylu poradników kobiecych i w takiej formie doskonale nadaje się do prasy (internetowej i tradycyjnej). Punkt 3A nadaje się z kolei na makatki (lub memy): „Jeśli ci się wydaje, że trudno jest się przyjaźnić z kobietami, rozważ możliwość, że to nie kobiety są problemem. Może ty nim jesteś” (s. 76).

W „Złej feministce” Gay porusza szerokie spektrum tematów – płeć, rasa, przywilej, polityka, kultura gwałtu, scrabble (mimo najlepszych chęci nie jestem w stanie pojąć, dlaczego ludzie chcą w to grać), osobiste doświadczenia, „50 twarzy Greya”, coming outy celebrytów, prawa reprodukcyjne kobiet, literatura, telewizyjne reality shows, przedstawianie i postrzeganie kobiet w mediach. Niektóre z esejów mogą się okazać mało zrozumiałe dla polskiego czytelnika – mimo życia w zamerykanizowanej kulturze nie wszystkie teksty, o jakich pisze Gay, są dostępne po polsku, a odniesienia jasne dla nieamerykańskiego odbiorcy. Dzięki strukturze książki można je jednak bez poczucia straty ominąć i przejść do następnych tekstów. Niekiedy Gay bywa przedziwnie małostkowa – pisząc o „50 twarzach Greya”, pastwi się nad tym, że główna bohaterka prosi o kieliszek „białego pinot grigio”, „bo to taka rozbrajająca niedbałość”, która sprawia, że autorka dosłownie umiera ze śmiechu, jak sobie o tym przypomni (s. 274). Wydaje mi się to zbytecznym naddatkiem w obliczu licznych absurdalnych i idiotycznych elementów fabuły, jakie wskazuje Gay w tym cyklu powieściowym, i nieco razi mnie przebijający spod tej uszczypliwości snobizm autorki. Ale to zaledwie drobne potknięcie, które łatwo można wybaczyć w obliczu tego, jak cenne teksty znajdują się w „Złej feministce”.

Do najlepszych esejów należą te poświęcone rasie i kulturze, zebrane w dwóch rozdziałach: „»Rasa« i rozrywka” oraz „Polityka, płeć kulturowa, »rasa«”. Gay doskonale rozprawia się z filmem „Służące”, zapisuje swoje doświadczenia z seansu „Django”, opisuje rozrywkę tworzoną dla czarnych i przez czarnych. W eseju „Kiedyś byłam Miss Ameryki” (rozdział „Płeć kulturowa i seksualność”) mierzy się z własnym doświadczeniem jako czarnoskórej dziewczynki, nieprzystającej do modelu Typowej Amerykańskiej Dziewczyny, a zarazem przywiązania do popkultury, która ten model dziewczynom serwuje. Jej analizy dotyczące przywileju są, jak rzadko w przypadku tego tematu, bardzo zdroworozsądkowe i zgrabnie zamknięte w formule „Niemal każda osoba, zwłaszcza w świecie rozwiniętym, ma coś, czego ktoś inny nie ma, coś, czego ktoś inny pragnie. (…) Być uprzywilejowaną lub uprzywilejowanym w jakimś obszarze czy obszarach nie znaczy, że jest się uprzywilejowaną lub uprzywilejowanym pod każdym względem. Trudno jest się ugiąć i przyjąć swój przywilej do wiadomości, ale naprawdę – to wszystko, czego się od ciebie oczekuje” (s. 34, 36). Sama widzi zarówno swoje przywileje, jak i obszary, w których spotyka ją dyskryminacja. Podążając za Gay, łatwiej będzie samemu lub samej wykonać taki rachunek przywilejów i obszarów dyskryminacji. A to zapewne dobrze zrobiłoby nam wszystkim.

W esejach Gay najbardziej doceniam jej szczerość, odwagę (choć może to duże słowo) do przyznania się przed czytelniczkami: tak, wiem, jak szkodliwe, opresyjne i destrukcyjne są te teksty. Ale nic nie mogę poradzić na to, że samoczynnie podśpiewuję piosenki, które uprzedmiatawiają kobiety. Jak pisze Gay w „Zatarte granice, doprawdy”: „Podobają mi się te piosenki pod tym samym warunkiem, co większość rzeczy w muzyce – muszę zapomnieć, że jestem istotą czującą” (s. 261). W tym samym eseju bardzo trafnie podsumowuje osławiony „brak poczucia humoru” feministek: „Trudno nie czuć się pozbawioną poczucia humoru jako kobieta i jako feministka, kiedy rozpoznaje się mizoginię w tylu postaciach, niekiedy ogromnych, a niekiedy drobnych, i wie się, że to nie jest tylko twoja wyobraźnia. Trudno słuchać, że trzeba zluzować, ponieważ jeśli wyluzujesz jeszcze trochę, to do świętej matki kurwy, po prostu odlecisz. Nie w tym problem, że miało miejsce jedno czy drugie zdarzenie: chodzi o to, że wydarzają się wszystkie na raz, nieustannie” (s. 263). Zarówno w przypadku przywilejów, jak uleganiu „problematycznym” (to celowa kalka z języka angielskiego) schematom popkultury, Gay jest bardzo szczera zarówno z samą sobą, jak i czytelniczką. A ta szczerość prowadzi ją w interesujące poznawczo i intelektualnie miejsca.

„Zła feministka” ukazała się po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych w 2014 roku. I to, niestety, widać wyraźnie. Od czasu pierwszej publikacji tekstów minęło 8 lat, od napisania niektórych z nich zapewne jeszcze więcej. Niektóre eseje stają się przez to nieaktualne – bo kto jeszcze dzisiaj ogląda serial „Dziewczyny” i autentycznie go to zajmuje? Podobnie w przypadku ze wszech miar słusznej krytyki serialu „Orange Is the New Black”. Pełne zachwytu recenzje mówiące o przedstawieniu niezwykłej dynamiki relacji między kobietami – i to kobietami nie-białymi – Gay punktuje celnie: „Mam dość poczucia, że powinnam być wdzięczna, gdy kultura popularna raczy dostrzec doświadczenia ludzi, którzy nie są biali, nie należą do klasy średniej, nie są zamożni i hetero. Jestem umęczona skrajnościami” (s. 346). Przez te 8 lat sytuacja znacząco się zmieniła – nie twierdzę, że problem został rozwiązany, ale publiczność nie była jednak gotowa zadowalać się resztkami ze stołu i menu znacznie się poszerzyło, a „Orange Is the New Black” już nieco trąci myszką i nie jest takim samym „objawieniem” jak w 2014 roku.

Niektóre eseje za to nie zdezaktualizowały się w ogóle, choć życzyłabym sobie, żeby zdezaktualizowały się już dawno. Dotyczy to zwłaszcza tekstów „Tak właśnie wszyscy i wszystkie przegrywamy”, „Niefrasobliwy język przemocy seksualnej”, „Poza miarą człowieczeństwa” i „Zbywalne prawa kobiet”. Wszystkie równie dobrze mogłyby być napisane wczoraj, dziesięć lat temu i pół wieku temu. I niewiele wskazuje na to, żeby miały się zdezaktualizować w dającej się przewidzieć przyszłości. Gay przejmująco pisze o zbywalności praw reprodukcyjnych kobiet – ta sprawa nigdy nie zostanie „załatwiona”, nawet jeżeli w danym miejscu i czasie aktualne prawo zapewnia pewien rodzaj ochrony praw reprodukcyjnych kobiet. W każdej chwili może dojść do ich ograniczenia, nawet jeżeli już są bardzo restrykcyjne – o czym Polki przekonały się w ostatnich latach. „Nie potrafię pogodzić się z tym, że moje ciało jest przedmiotem legislacji. Prawda tego faktu mnie dusi. Nie czuję, że mam niezbywalne prawa. Nie czuję się wolna” (s. 373). Podobnie rzecz wygląda w przypadku języka, jakim media mówią o przemocy seksualnej wobec kobiet i w jakim celu popkultura wykorzystuje jej przedstawienia. To, że te eseje Roxane Gay nie starzeją się w ogóle, jest przerażające.

„Zła feministka” to zbiór różnorodny, ale także nierówny. Pomieszczone zostały tutaj esej zarówno polityczne, jak i lifestyle’owe. Co zatem łączy je w całość? Osobista perspektywa autorki. Roxane Gay zawsze wypowiada się bardzo od siebie: wszystkie opisane zjawiska „przepuszcza” przez swoją perspektywę, swoje ciało, swoje doświadczenie. I jak obiecywała we wstępie, nie udaje, że zawsze ma rację i zna rozwiązanie. Przygląda się jednak sprawom z różnych perspektyw i naprawdę się stara, co czyni z niej wystarczająco dobrą feministkę i wystarczająco dobrą pisarkę. Nie wszystko, co wartościowe, musi być doskonałe.
Roxane Gay: „Zła feministka”. Przeł. Anna Dzierzgowska. Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2022.