ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (452) / 2022

Magdalena Piekara,

O POGROMIE WARSZAWSKIM I 'MENDLU GDAŃSKIM' MARII KONOPNICKIEJ

A A A
Podczas mszy w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia w roku 1881, w kościele Świętego Krzyża na Krakowskiem Przedmieściu rozległ się krzyk „gore”. Ludzie wpadli w panikę, zaczęli się przepychać do wyjścia, stratowano dwadzieścia osób. Pożaru nie było, a Warszawę dość szybko obiegła plotka, że okrzyk wzniósł próbujący się uwolnić Żyd-kieszonkowiec, przyłapany na kradzieży. To z kolei spowodowało, że w niedługim czasie zaczęło dochodzić na Krakowskim Przedmieściu do ataków na idących tą ulicą starozakonnych, a już kilka godzin później tłum zaczął demolować sklepy żydowskie. Dla mieszkanek i mieszkańców Warszawy pogrom stanowił swoisty koniec złudzeń, chociaż próbowali je podtrzymywać ze wszystkich sił, twierdząc, że zbiorowy atak na społeczność żydowską został zorganizowany (bądź zainspirowany czy zmanipulowany) przez Rosjan, którzy „zawstydzeni postawą polskich katolików, bardziej wstrzemięźliwych w porównaniu z prawosławnymi mieszkańcami południa Rosji w eksponowaniu antyżydowskich zachowań, mieli wywołać pogrom w Warszawie, by w oczach opinii publicznej »zrównać« Polaków w podejściu do Żydów z carskimi poddanymi innych części imperium” (Markowski 2018: 67). W podobnym duchu, wiosną 1881 roku, wypowiadał się Aleksander Świętochowski. Zakładał, dość naiwnie, że Polacy nie mogą przyłączyć się do organizatorów pogromów, a tym bardziej ich inspirować. Sugerował także aprioryczną wyższość Polaków nad Rosjanami: „Lud, niecierpiący żydów, podszczuty na nich, niepowstrzymany w tym ruchu, nie napadł ani jednej karczmy wówczas, kiedy w Cesarstwie burzył całe izraelskie dzielnice. Ten spokój, ta godność zachowania się nie może być zasługą samych organów porządku publicznego, lecz niewątpliwie ma swe źródło w charakterze narodu, który umie panować nad swymi popędami i nie szuka dla nich zadowolenia w brutalnej rozprawie” (Świętochowski 1881: 241).

Społeczność polska w zaborze rosyjskim chciała, wręcz pragnęła wierzyć, że pogromy żydowskie w Królestwie Polskim nie są możliwe. Po pogromie wielkanocnym w Jelizawietgradzie (15 i 16 kwietnia 1881 roku), po pogromie kijowskim (26 kwietnia) oraz czterdziestu innych pogromach na wsiach w guberni chersońskiej, w prasie polskiej pojawiły się uspokajające artykuły. „Przegląd Katolicki” wydrukował „List JWJ Ks. Administratora Archidiecezji Warszawskiej, przestrzegający wiernych przed podżegaczami do gwałtów na Żydach”, w którym kościelny hierarcha zapewniał, „że u nas nie mogą się dziać takie sceny gwałtu na Żydach, jakie dzieją się gdzie indziej”, wierzył bowiem, że pogromy „w Kijowie, Elizabetgrodzie i innych okolicznych miejscowościach, ani zachodnia ani wschodnia judenhetze nie jest w stanie oddziałać u nas w swym duchu, bo przeciwi się temu zdrowy osąd społeczeństwa, na chrześcijańskich zasadach mocno oparty” („Przegląd Katolicki” 1881, nr 21: 345). Siła wiary katolickiej społeczeństwa miała nie dopuścić do ataków na Żydów, podobnie jak „zbawienny wpływ Kościoła, jaki uchronił nas od siły propagandy nihilistowskiej, osłoni nas i od niecnych podszczuwaczów do gwałtu” („Przegląd Katolicki” 1881, nr 21: 347).

Pół roku później, już po pogromie warszawskim, można było się pocieszać, że nawet jeśli zaatakowano społeczność żydowską, to przecież „Burzycieli sklepów żydowskich nie było wielu (…) były to bandy nieliczne”, a także wskazywać winnych, którzy – wedle dziennikarza katolickiego pisma – musieli wywodzić się ze specyficznych grup społecznych: „lud, który chodzi do kościoła, nie uczestniczy w tego rodzaju ekscesach, owszem potępia je (…). Ale są w Warszawie ludzie, którzy nie chodzą do kościoła nigdy prawie, wiodąc żywot dziki, bezbożny, dostępny wszelkim podszeptom nienawiści i gwałtu, osobliwie, jeśli przy owym gwałcie, może dogodzić niecnym swym namiętnościom” („Przegląd Katolicki” 1881, nr 52: 841). Wbrew logice i wbrew faktom można było dodawać sobie otuchy takimi „pocieszającymi” artykułami prasowymi, jednak część znanych pisarzy miała zupełnie inną wizję wydarzeń pogromowych, jak np. Marian Gawalewicz w „Kłosach”, który ironizował: „I to wszystko u nas, którzy tak bardzo dumni byliśmy już i cieszyli się społeczną równowagą” (Quis [Gawalewicz] 1881: 404). W podobnych duchu diagnozował Bolesław Prus: „Wypadki w Elizawetgradzie namacalnie pokazują: w jaki sposób i z jakim skutkiem nieoświecony i rozbujany tłum rozstrzyga kwestie społeczne” (Prus 1881: 2).

Pogromu warszawskiego nie można uznać za wydarzenie incydentalne. Niecały miesiąc po nim „wybito okna w synagodze na Tłomackim oraz przyklejono kartkę do muru z napisem: »synagoga do wynajęcia, Żydzi do wyrżnięcia«” (Cała 1989: 272). Agnieszka Friedrich zaważa zaś, że pogrom był ważną cezurą dla polskich środowisk antysemickich. Wskazuje na powstanie „Roli” Jana Jeleńskiego, pisma o antysemickim profilu, w którym nawiązania do pogromu wyrażone zostały expressis verbis: „Powstanie pisma z pogromem powiązała sama »Rola«, wskazując, że po warszawskiej »judenhecy« poważnie zmniejszyły się możliwości publikacji antyżydowskich wystąpień w istniejących już tytułach prasowych” (Friedrich 2018: 180).

***

Pierwsze zdanie opowiadania „Mendel Gdański” Marii Konopnickiej odnosi się właśnie do, wspomnianej wcześniej, koncepcji inspiracji rosyjskiej związanej z rozpoczęciem pogromu: „Tych ludzi nie widział on tu jeszcze. Gdzie idą? Po co przystają z robotnikami, śpieszącymi do kopania fundamentów pod nowy dom niciarza Greulicha? Skąd się tu wzięły te obszarpane wyrostki? Dlaczego patrzą tak po sieniach? Skąd mają pieniądze, że idą w pięciu do szynku?” (Konopnicka 1905: 5). Jednak pisarki kwestia ta nie zajmuje szczególnie, Konopnicka skupia się bowiem na zarysowaniu portretów (i stanowisk) indywidualnych, osobniczych, „od razu wprowadza w nastrój, w krąg postaci tak, jak się one przedstawiają z punktu widzenia bohatera” (Brodzka 1958: 226), albo – przynajmniej – takiemu zabiegowi mają służyć, jak np. postacie dwóch wyrostków śmiejących się z modlitwy Mendla, a także, wprowadzona na zasadzie kontrapunktu w tej scenie, postać księdza, który reaguje odmiennie, jest swoistym wzorcem dydaktycznym.

Eliza Orzeszkowa w liście (23 maja z 1887 roku) do Malwiny Blumberg tłumaczyła zasadę tworzenia „Nad Niemnem”, powieści, której jednym z najbardziej istotnych elementów jest język przemilczeń i przenośni, sygnałów subtelnych, które czytelniczki i czytelnicy rozumieją, doskonale bowiem znają reguły komunikacji w czasach zaborów, reguły sprawiające, że każda książka powstaje pod czujnym okiem cenzorów. To pierwsze zdanie obrazka Konopnickiej mogłoby być dowodem, że „Mendel Gdański” pisany jest na podobnej zasadzie, zbudowany ze zdań zaszyfrowanych, sygnałów tajemnych, mowy ezopowej. I tak jest – nigdzie wszak nie pada informacja, jakie wydarzenia zostają opisane w tekście, zaś nazwisko głównego bohatera, które, wiemy przecież, że powinno brzmieć „Warszawski”, odsyła do zaskakującego zestawu desygnatów („Wódka gdańska jest i kufer gdański jest, i szafa gdańska jest… tak uny gdańskie mogą być, tak ja jestem Gdański. Nie jestem paryski, ani nie jestem wiedeński, ani nie jestem berliński, – jestem Gdański” [Konopnicka1905: 20]), których funkcję, wedle obserwacji poczynionych przez Orzeszkową, doskonale rozumiemy.

Jest jednak w tekście utworu warstwa druga, warstwa wyrazów i zdań w żaden sposób nie tajemnych, czy znajdujących się w określonych (ze względów cenzuralnych) konstrukcjach, które musimy rozszyfrować, zrozumieć niewypowiedzianą intencję autorską. To kilka sygnałów (ich znaczenie możemy dostrzec, ponieważ autorka zaznacza je bardzo wyraźnie – najczęściej stosując wzmacniające powtórzenie), które wydają mi się, właśnie ze względu na istotę ówczesnego dyskursu wokół pogromu warszawskiego, niezwykle istotne.

Oczywiście, można zauważyć, że „Mendel Gdański” powstał prawie dziesięć lat po pogromie (tekst został opublikowany po raz pierwszy w 1890 roku na łamach czasopisma „Przegląd Literacki”, a w wersji książkowej pojawił się trzy lata później w zbiorku nowel „Na drodze”) i Konopnicka miała czas przemyśleć, zrozumieć i zinterpretować narastający w latach osiemdziesiątych antysemityzm. Warto wspomnieć w tym miejscu, że podobnie uczynił Prus w „Lalce” (odcinki powieści publikowane były w „Kurierze Codziennym” w latach 1887–1889), gdy w tomie drugim powieści w kilku dialogach zasygnalizował zmianę w poglądach niektórych postaci, a także zauważalną agresję wobec Żydów, np. w scenie, gdy Rzecki odnajduje wspólnotę myśli ze zdeklarowanym antysemitą Węgrowiczem oraz Szprotem, którym przecież wcześniej pogardzał:

„Z tymi Żydami to może być kiedyś głupia awantura. (…) Już my ich nie przeszachrujemy, to darmo; ale jak przyjdzie na gołe łby i pięści, zobaczymy, kto kogo przetrzyma…

– Pan radca ma racją! – dodał Szprot. – Tak wszystko ci Żydzi zagarniają, że w końcu trzeba im będzie siłą odbierać, dla utrzymania równowagi. (…)

– No – mówię – jeżeli nasz sklep kupią Żydzi, to i ja się z wami połączę. Jeszcze moja pięść coś zaważy” (Prus 1991: 340).

Konopnicka i Prus zdecydowali się na włączenie do swych tekstów literackich wyraźnych sygnałów nastrojów społecznych, narastania niechęci, wręcz nienawiści wobec Żydów, uznając je za istotne – co pozostaje w pewnym konflikcie z tezą o przygotowaniu przez Rosjan pogromu. Nawet jeśli uznamy tę tezę za wartościową i istotną, to zauważymy, że nastroje zaprojektowane w Moskwie znalazły (mimo zastrzeżeń, że tak się stać nie może) podatny grunt w Warszawie. Idąc tym właśnie tropem, niekoniecznie negując w całości możliwość wpływu rosyjskiego na pogrom warszawski (wszak doskonale wiemy o ówczesnym wpływie prasy na społeczeństwo), dostrzec możemy, że Konopnicka w „Mendlu” rozprawia się ze złudzeniami o wyższości Polaków. Czyni to w sposób niesamowicie delikatny, wręcz dyskretny, ale jednocześnie niezakamuflowany – dostępny każdemu oku, bez potrzeby budowania porozumienia między autorami i czytelnikami.

Już na samym początku, we fragmencie nazwanym przez Brodzką „przedakcją”, w którym poznajemy dokładnie świat Mendla, pojawia się zdanie: „I jego też znają tu wszyscy. Obcy człowiek rzadko zajrzy; każdy jakby swój, jakby domowy” (Konopnicka 1905: 6). Brodzka zauważa, że „oryginalną zdobycz autorki [Konopnickiej – przyp. M.P.] stanową odkrywcze analizy uczuć uświadomionych i bezwiednych, a w wymowie swej czasem zaskakujących” (Brodzka 1965: 160). Analizując zdanie opisujące przestrzeń Mendla, po pierwsze zauważymy przeciwstawienie wobec zdania rozpoczynjącego nowelę, w którym mowa była o krążących obcych – miejsce zamieszkania Mendla jest spokojne, przyjazne, ludzie znają się wzajemne, jaki więc wpływ na nie mogłaby mieć grupa agresywnych i pijanych obcych? Po drugie – to jedno słowo „jakby” (powtórzone) podaje w wątpliwość rzeczywistą sielskość fragmentu miejskiego krajobrazu i pozbawia podstaw inne sądy o tym, zdawać by się mogło, idealnym, małym i swojskim świecie oraz społeczności, która tylko z pozoru przyjęła Mendla i jego wnuka, Kubusia. Ta partykuła „osłabiająca dosłowność znaczenia wyrazu, któremu towarzyszy” (Doroszewski 1964: 311), potocznie oznaczająca „prawie” – zmienia sens czytelniczego rozpoznania. Mendel tylko pozornie jest swój, w chwili próby staje się (a przynajmniej może się stać) obcy nie tylko dla agresorów z zewnątrz, ale też dla dużej części sąsiadów z przyjaznej na co dzień dzielnicy. Pogrom w największym stopniu dotknął Żydów zasymilowanych, wtopionych, jak mogłoby się wydawać, w przyjazne otoczenie, zaś – ze względu na liczbę aresztowanych (o czym za chwilę) – nie można wierzyć w gromadę napastliwych przybyłych skądś ludzi, czy, jak wspominał przywołany wcześniej dziennikarz „Przeglądu Katolickiego”, zdemoralizowanych niewielkich grupkach z marginesu: „(…) 948 rodzin straciło cały swój dobytek, a 475 meble i odzież. (…) Do domu weselnego przy ulicy Pańskiej, zamienionego na szpital żydowski, przewieziono 24 rannych, w tym siedmiu ciężko. Dwóch rannych nie udało się uratować. Największe zniszczenia dotknęły dzielnice, w których ludność żydowska nie stanowiła większości, rabusie omijali bowiem zwarte kwartały żydowskie z obawy przed zorganizowanym oporem mieszkańców” (Michalak 2013: 70).

W podobny sposób możemy odczytać fragment kulminacyjnej sceny, gdy agresorzy wpadają do domu bohatera tekstu. Bohaterski gest studenta, zasłaniającego Mendla przed rozwrzeszczaną, mściwą i bezmyślną tłuszczą, „gniew, wstyd, wzgarda i litość”, które „płomieniami szły po jego czarnej ospowatej twarzy” (Konopnicka 1905: 29), zdezawuowane zostają jednym wyrazem (zaimek wskazujący), który przez swą bezwiedność podkreśla to, co powszechne i w żaden sposób nie jest ukryte: „Wara mi od tego żyda”. To zdanie doskonale ukazuje, że tolerancja dotyczy poszczególnych jednostek, a obojętność, uprzedzenia, wrogość, a nawet nienawiść, dotyczą ogółu, w tym także tych bliskich, którzy są sąsiadami. Jedna osoba broni Mendla, reszta przygląda się w milczeniu, chowa po kątach albo atakuje. Nawet ten, który mieszka na tej samej ulicy, jakby (no, właśnie) zadomowiony we wspólnej przestrzeni, może stać się obcym. Już nie Mendel-sąsiad, ale „ten Żyd”, ten – jednocześnie konkretny (właśnie ten i tylko ten, wskazany przez użycie zaimka) – ale też bezimienny, definiowany wyłącznie przez inność religijną i „rasę”.

A gdyby spojrzeć jeszcze dokładniej? Jak układają się stosunki sąsiedzkie w tej enklawie spokoju? Zegarmistrz, który codziennie przecież dyskutuje z Mendlem o polityce i pyta o Bismarcka, a także jeden ze stałych klientów – dependent, pracownik kancelarii adwokackiej, która zleca oprawianie urzędowych akt – przychodzą do warsztatu Mendla, by dzień przed pogromem zadać dokładnie takie samo pytanie:

„– Podobno żydów mają bić?… – rzucił pachnący dependent z głupkowatym uśmiechem. (…)

– Podobno żydów mają bić – rzekł tłusty zegarmistrz, kiwając nogą w wyciętym trzewiku z błyszczącą stalową sprzączką” (Konopnicka 1905: 12, 13).

Obaj goście w warsztacie Mendla doskonale wiedzą, że w mieście szykuje się „judenhetza”, i przychodzą poznać reakcję potencjalnej ofiary. Przypatrują się, uśmiechają, wykonują zwyczajne czynności objawiając, że nie boją się posiadanej wiedzy, że za chwilę zacznie się plądrowanie sklepów, bicie, wyrzucanie i niszczenie dobytku „obcych”, albo – precyzyjniej – tych bezrefleksyjnie uznanych za obcych. Opisy ich obojętności, a nawet więcej, chłodnej ciekawości, okazują się tym fragmentem w tekście noweli Konopnickiej, który powinien nas najbardziej zdumiewać, wręcz budzić grozę. Nie są ważne dla dalszej części tekstu argumenty Mendla; chociaż wybrzmiewają mocno, są logiczne i spójne, to i tak wiemy, że nie mają żadnej mocy. Nie zmienią chłodnej ciekawości tych, którzy chociaż do pogromu pewnie się nie przyłączą, to będą zza firanek równie zaciekawieni obserwować akty przemocy, takie jak choćby cegła rozbijająca głowę Kubusia. Życzliwe sąsiedztwo jest fikcją. Dlatego właśnie Mendel po pogromie mówi, że „u mnie umarło serce do tego miasto” (Konopnicka 1905: 30) – chociaż wie, że student wystąpił w jego obronie, wcześniej Janowa proponowała schronienie, zaś inne sąsiadki chciały w oknie jego mieszkania umieścić chrześcijański obraz. Widzi ową życzliwość, wie o niej, ale rozumie także, że zawsze pozostanie obcym, w najlepszym razie, przez chwilę, będzie „jakby” swoim.

***

Plotka o Żydzie-kieszonkowcu w świątyni, bez względu na to, czy rzeczywiście Rosjanie przygotowali pogrom w Warszawie, trafiła na podatny grunt. W ciągu kilku godzin na domy żydowskie ruszył kilkutysięczny (może kilkunastotysięczny – wszak nie aresztowano wszystkich) tłum. Tłum raczej nierozgorączkowany, wręcz przeciwnie: metodyczny i dość spokojny, jak bowiem wiemy, pogrom trwał od godziny 13 w niedzielę 25 grudnia do wtorku 27 grudnia, przez całe święta Bożego Narodzenia: „Ujęto 2601 osób, w tym wielu dobrze znanych policji przestępców. Aresztowano również trzech żołnierzy i jednego policjanta. Wyroki zapadały na ogół łagodne – najwyższym był rok pobytu w twierdzy; wymierzano także kary zesłania. (…) liczba zatrzymanych miała się zwiększyć do 3100 osób, z czego 2733 osadzono w Cytadeli. (…) 948 rodzin straciło cały swój dobytek, a 475 meble i odzież. (…) Do domu weselnego przy ulicy Pańskiej, zamienionego na szpital żydowski, przewieziono 24 rannych, w tym siedmiu ciężko. Dwóch rannych nie udało się uratować” (Michalak 2013: 70).

Ciekawe jest, że – jak pisze Alina Cała – „Asymilatorzy polscy nie przejęli się w takim stopniu falą pogromów 1881/1882, jak zasymilowana inteligencja rosyjska” (Cała 1989: 277). Prasa żydowska w zaborze austriackim zaczęła powtarzać (przedrukowywać) ustalenia, im dalej od pogromu, tym bardziej uspokajające i na powrót, że pogrom był dziełem rzezimieszków znanych policji i grupek wyrostków. Redaktor naczelny opiniotwórczego warszawskiego „Izraelity”, Samuel Peltyn, pisał, że „czynów tłumu ulicznego (…) nie należy brać za wyraz usposobienia narodu, który (…) z charakteru do bezeceństw takich nie jest zdolny” (P. [Peltyn] 1881: 409). Jak widać, niewiele osób równie wnikliwie jak Konopnicka zastanawiało się, jak mogło w ciągu dwudziestu lat w tak diametralny sposób zmienić się nastawienie społeczeństwa, które tuż przed powstaniem styczniowym przeżywało okres wielkiego zbratania, gdy Polacy i Żydzi często mówili jednym głosem i razem występowali w trakcie patriotycznych manifestacji. O okresie tym, o jego znaczeniu, pisał Ludwik Ozjasz Lubliner: „Przez współudział Żydów na bruku Warszawy w miesiącach lutym i kwietniu roku 1861 nie tylko nabyli, ale zdobyli oni prawo do tytułu obywatela polskiego. Prawo to Polacy-chrześcijanie z całą serdecznością im przyznali” (Borzymińska 1994: 118). Polacy i Żydzi chcieli zapomnieć o kompromitujących zajściach warszawskich. Skądinąd jednak wiemy, że zarówno to dobre samopoczucie i naiwna wiara związane z wyjątkowymi cechami społeczeństwa polskiego z wiosny 1881 roku, jak i przemilczenia oraz bagatelizowanie po grudniu tego samego roku były znaczące nie tylko dla tzw. „kwestyi żydowskiej”. Okazały się istotne dla formowania nowoczesnego społeczeństwa w Polsce, kształtujące wspólną historię w określony sposób.

LITERATURA:

[br. aut.]: „Podwójny smutek”. „Przegląd Katolicki” 1881, nr 52.

„List JWJ Ks. Administratora Archidiecezji Warszawskiej, przestrzegający wiernych przed podżegaczami do gwałtów na Żydach”. „Przegląd Katolicki” 1881, nr 21.

Borzymińska Z.: „Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych – XIX w.”. Warszawa 1994.

Brodzka A.: „Maria Konopnicka”. Warszawa 1965.

Brodzka A.: „O nowelach Marii Konopnickiej”. Warszawa 1958.

Cała A.: „Asymilacja Żydów w Królestwie Polskim (1864-1897)”. Warszawa 1989.

Doroszewski W.: „Słownik języka polskiego. T. 3”. Warszawa 1964.

Friedrich A.: „Inteligencja polska wobec pogromu warszawskiego”. W: „Pogromy Żydów na ziemiach polskich w XIX i XX wieku. T. 3: Historiografia, polityka, recepcja społeczna (do 1939 roku)”. Red. K. Kijek, A. Markowski, K. Zieliński. Warszawa 2018.

Konopnicka M.: „Mendel Gdański”. Warszawa 1905.

Markowski A.: „Pogrom warszawski 1881 r.”. W: „Pogromy Żydów na ziemiach polskich w XIX i XX wieku. T. 2: Studia przypadków (do 1939 roku)”. Red. Kijek K., Markowski A., Zieliński K. Warszawa 2018.

Michalak G.: „Antyżydowskie rozruchy w Warszawie w 1881 roku”. „Midrasz” 2013, nr 4.

P [Samuel Peltyn]: „Ostatnie zajścia”. „Izraelita” 1881, nr 50.

Prus B.: „Lalka”. T. II. Wrocław 1991.

Prus B.: „Ze świata i z domu”. „Kurier Warszawski” 1881, nr 106.

Quis [Marian Gawalewicz], „Pokłosie”, Kłosy 1881, nr 861.

Świętochowski A.: „Przypomniany obowiązek”. „Prawda” 21 V 1881.



Zdjęcie ze zbiorów Żydowskiego Instytutu im. Emanuela Ringelbluma.