MOC REPREZENTACJI ('BIBLIA QUEERU')
A
A
A
Tom pod redakcją Jacka Guinessa to „list miłosny do społeczności queer” (s. 8). W jego tworzeniu udział wzięli pisarze_rki, muzycy_czki, aktorzy_rki, aktywiści_tki i wielu innych, których zadaniem było opisać to, w jaki sposób wybrana postać (lub fenomen) wpłynęła (wpłynął) na ich życie, a przede wszystkim na odkrywanie własnej tożsamości.
We wstępie spod pióra Guinessa znajduję jedno szczególnie ważne zdanie: „(…) żeby zrozumieć, dokąd się zmierza, trzeba się najpierw dowiedzieć, skąd się pochodzi” (s. 8). Ikony, o których eseje do książki stworzyli m.in. Elton John czy Lady Phyll, w jakiś sposób odcisnęły swój ślad w historii kultury nieheteronormatywnej. Mowa tu nie tylko o gwiazdach i osobach celebryckich, ale również o kłirowych siostrach, przyjaciółkach i znajomych. „Biblia queeru” stanowi namacalny dowód tego, jak ważna jest reprezentacja, oraz jak ogromną rolę w życiu młodej osoby queerowej mogą odegrać nieheteronormatywni_ne idole_ki i autorytety. I o ile sama dyskusja nad zasadnością reprezentacji nie wzbudza być może większych kontrowersji, o tyle realizacja reprezentacji – w tym m.in. przykłady uwzględnienia nowo dodanych postaci nieheteronormatywnych w adaptacjach dawnych tekstów kultury – wciąż jest przedmiotem nużących sporów. Jeśli hasło „reprezentacja ratuje życia” wydaje się przesadzone, to książka pod redakcją Guinessa skutecznie pokazuje, że nie ma w nim nic z przesady. Możliwość oglądania na ekranie przygód osoby niebinarnej czy rosnąca dostępność książek z głównym wątkiem dotyczącym homoseksualnej miłości znacząco wpływają na to, jak czują się osoby queerowe. A chcą czuć się widzialne i docenione – taki przekaz bije ze stron „Biblii queeru”. Widzialność i bycie docenionym to oczywiście nie wszystko (zwłaszcza w czasach, w których wielu z nas wciąż musi walczyć o życie, przetrwanie, pracę i mieszkanie), ale radosna afirmacja kłirowej tożsamości nadal pozostaje istotnym elementem codzienności i czymś, czego w naszym najbliższym otoczeniu zazwyczaj brakuje.
Pomiędzy biografie queerowych role models wplecione zostały historie osób autorskich, które przedstawiły w esejach swoje coming-outy oraz drogi odkrywania własnej nieheteronormatywności. Wśród przywoływanych przez nie kłirowych fenomenów pojawiają się m.in. „Porady różowej brygady”, serial telewizyjny, w którym drużyna złożona z gejów przeprowadza metamorfozy, oraz „Rocky Horror Picture Show”, kampowy musical z Timem Currym w roli magnetycznego doktora Franka N. Furtera. Obie pozycje nabrały już statusu kultowych, a ich sukces komercyjny towarzyszył jeszcze jednemu ważnemu sukcesowi, którym okazało się rozbudzenie w młodych osobach nieheteronormatywnych poczucia, że nie są osamotnione i że mogą być sobą na własnych, kłirowych zasadach. Mae Martin w eseju o „Rocky Horror Picture Show” wspomina finałową scenę: metalicznie niebieski cień do powiek spływa po twarzy głównemu bohaterowi śpiewającemu „‘cause I’ve seen blue skies through the tears in my eyes/ And I realize/ I’m going home”. Dla Martin (osoby używającej zaimków they/them oraz she/her) obejrzenie musicalu z ojcem było jednym z najbardziej otwierających doświadczeń, które pozwoliło jej poczuć się dobrze i bezpiecznie z własną nieheteronormatywnością. Tekst Martin szczególnie przykuł moją uwagę, ponieważ seans musicalu w reżyserii Jima Sharmana również był dla mnie momentem przełomowym, jeśli chodzi o moje przeżywanie własnej niebinarności.
Podobnego „przebudzenia” doświadczył Paul Flynn, który w pierwszym eseju z książki opisuje swoją fascynację George’em Michaelem: nie tylko muzyką (która, jak zauważa, była „temperowana” przez wytwórnię: artysta nie mógł ujawnić się z homoseksualną orientacją w tekstach pisanych przez siebie piosenek), ale także wizerunkiem, który w nieoczywisty sposób odstawał do ówczesnych kanonów męskiego, heteroseksualnego piękna. To jedna z tych rzeczy, na którą autor tekstu zwrócił szczególną uwagę: w jaki sposób uwidaczniała się niegdyś nieheteronormatywność w ukryciu, taka, która nie mogła ujrzeć światła dziennego, nie mogła zamanifestować się w pełni?
„Biblia queeru” to nie tylko dająca nadzieję (a czasem łamiąca serce) opowieść o queerowym doświadczeniu kultury, ale także wycieczka przez epoki i miejsca: razem z osobami autorskimi zwiedzamy Stany z lat 80., by po chwili przenieść się do dzisiejszego Manchesteru. Dostajemy także lekcję historii sztuki, gdy razem z Munroe Bergdorf pochylamy się nad zjawiskiem sceny balroomowej zapoczątkowanej przez POC i sportretowanej w filmie „Paris Is Burning”, czy wraz z Hansem Ulrichem Obristem przyglądamy się „Take Me (I’m Yours)”, dojmującej instalacji Félixa Gonzálesa-Torresa. Projekt reprezentował stopniowe znikanie umierającego na AIDS partnera artysty.
W książce kryją się gigantyczny ładunek emocjonalny oraz solidna porcja queerowej historii – połączenie to może momentami doprowadzać do łez, zwłaszcza że trudno nawiązywać do nieheteronormatywnej schedy z pominięciem obecnych w niej traum i tragedii, wspólnotowych oraz tych osobistych, wiążących się z funkcjonowaniem w niesprzyjającym, binarnym i patriarchalnym świecie. Cieszę się jednak, że w procesie redakcji nie zapomniano o wielu euforycznych momentach, które sprawiają, że lektura niesie za sobą mnóstwo radości.
„Biblia queeru” jest biblijna również w sposobie, w jaki została wydana: jest książka ciężką, zamkniętą w twardej, czarnej oprawie, bogato ilustrowaną, dobrze wyglądającą na półce. Nietrudno ją połknąć w całości w szybkim tempie, ale rozpiętość poszczególnych esejów (najczęściej raptem kilkustronicowa) umożliwia również spokojną, fragmentaryczną lekturę. Okładka wydawnictwa wydaje mi się nieco myląca: umieszczony został na niej fragment spisu treści (a raczej spis kilku tekstów, w tym tych autorstwa Eltona Johna i Tana France’a), który miał zapewne zachęcić czytelników rozpoznawalnymi nazwiskami autorów i ikonicznymi bohaterami_rkami pojawiającymi się w treści rozdziałów. Może to jednak sprawiać wrażenie, że w „Biblii queeru” nie znalazło się miejsce dla nikogo innego i że jest to pozycja traktująca jedynie o wskazanych postaciach. W rzeczywistości Jack Guiness umieścił w środku aż dwadzieścia cztery fantastyczne eseje o bardzo zróżnicowanej tematyce. Tym, co zachwyciło mnie najbardziej, jeśli chodzi o sposób wydania pozycji, jest wyklejka: opatrzona została ona małymi rysunkami różnych zwierząt, w tym pingwinów i hien, które – zgodnie z umieszczoną na końcu tomu informacją – należą do gatunków wykazujących „nienormatywne” zachowania seksualne, które burzą tezę o „nienaturalności” tego, co queerowe.
We wstępie spod pióra Guinessa znajduję jedno szczególnie ważne zdanie: „(…) żeby zrozumieć, dokąd się zmierza, trzeba się najpierw dowiedzieć, skąd się pochodzi” (s. 8). Ikony, o których eseje do książki stworzyli m.in. Elton John czy Lady Phyll, w jakiś sposób odcisnęły swój ślad w historii kultury nieheteronormatywnej. Mowa tu nie tylko o gwiazdach i osobach celebryckich, ale również o kłirowych siostrach, przyjaciółkach i znajomych. „Biblia queeru” stanowi namacalny dowód tego, jak ważna jest reprezentacja, oraz jak ogromną rolę w życiu młodej osoby queerowej mogą odegrać nieheteronormatywni_ne idole_ki i autorytety. I o ile sama dyskusja nad zasadnością reprezentacji nie wzbudza być może większych kontrowersji, o tyle realizacja reprezentacji – w tym m.in. przykłady uwzględnienia nowo dodanych postaci nieheteronormatywnych w adaptacjach dawnych tekstów kultury – wciąż jest przedmiotem nużących sporów. Jeśli hasło „reprezentacja ratuje życia” wydaje się przesadzone, to książka pod redakcją Guinessa skutecznie pokazuje, że nie ma w nim nic z przesady. Możliwość oglądania na ekranie przygód osoby niebinarnej czy rosnąca dostępność książek z głównym wątkiem dotyczącym homoseksualnej miłości znacząco wpływają na to, jak czują się osoby queerowe. A chcą czuć się widzialne i docenione – taki przekaz bije ze stron „Biblii queeru”. Widzialność i bycie docenionym to oczywiście nie wszystko (zwłaszcza w czasach, w których wielu z nas wciąż musi walczyć o życie, przetrwanie, pracę i mieszkanie), ale radosna afirmacja kłirowej tożsamości nadal pozostaje istotnym elementem codzienności i czymś, czego w naszym najbliższym otoczeniu zazwyczaj brakuje.
Pomiędzy biografie queerowych role models wplecione zostały historie osób autorskich, które przedstawiły w esejach swoje coming-outy oraz drogi odkrywania własnej nieheteronormatywności. Wśród przywoływanych przez nie kłirowych fenomenów pojawiają się m.in. „Porady różowej brygady”, serial telewizyjny, w którym drużyna złożona z gejów przeprowadza metamorfozy, oraz „Rocky Horror Picture Show”, kampowy musical z Timem Currym w roli magnetycznego doktora Franka N. Furtera. Obie pozycje nabrały już statusu kultowych, a ich sukces komercyjny towarzyszył jeszcze jednemu ważnemu sukcesowi, którym okazało się rozbudzenie w młodych osobach nieheteronormatywnych poczucia, że nie są osamotnione i że mogą być sobą na własnych, kłirowych zasadach. Mae Martin w eseju o „Rocky Horror Picture Show” wspomina finałową scenę: metalicznie niebieski cień do powiek spływa po twarzy głównemu bohaterowi śpiewającemu „‘cause I’ve seen blue skies through the tears in my eyes/ And I realize/ I’m going home”. Dla Martin (osoby używającej zaimków they/them oraz she/her) obejrzenie musicalu z ojcem było jednym z najbardziej otwierających doświadczeń, które pozwoliło jej poczuć się dobrze i bezpiecznie z własną nieheteronormatywnością. Tekst Martin szczególnie przykuł moją uwagę, ponieważ seans musicalu w reżyserii Jima Sharmana również był dla mnie momentem przełomowym, jeśli chodzi o moje przeżywanie własnej niebinarności.
Podobnego „przebudzenia” doświadczył Paul Flynn, który w pierwszym eseju z książki opisuje swoją fascynację George’em Michaelem: nie tylko muzyką (która, jak zauważa, była „temperowana” przez wytwórnię: artysta nie mógł ujawnić się z homoseksualną orientacją w tekstach pisanych przez siebie piosenek), ale także wizerunkiem, który w nieoczywisty sposób odstawał do ówczesnych kanonów męskiego, heteroseksualnego piękna. To jedna z tych rzeczy, na którą autor tekstu zwrócił szczególną uwagę: w jaki sposób uwidaczniała się niegdyś nieheteronormatywność w ukryciu, taka, która nie mogła ujrzeć światła dziennego, nie mogła zamanifestować się w pełni?
„Biblia queeru” to nie tylko dająca nadzieję (a czasem łamiąca serce) opowieść o queerowym doświadczeniu kultury, ale także wycieczka przez epoki i miejsca: razem z osobami autorskimi zwiedzamy Stany z lat 80., by po chwili przenieść się do dzisiejszego Manchesteru. Dostajemy także lekcję historii sztuki, gdy razem z Munroe Bergdorf pochylamy się nad zjawiskiem sceny balroomowej zapoczątkowanej przez POC i sportretowanej w filmie „Paris Is Burning”, czy wraz z Hansem Ulrichem Obristem przyglądamy się „Take Me (I’m Yours)”, dojmującej instalacji Félixa Gonzálesa-Torresa. Projekt reprezentował stopniowe znikanie umierającego na AIDS partnera artysty.
W książce kryją się gigantyczny ładunek emocjonalny oraz solidna porcja queerowej historii – połączenie to może momentami doprowadzać do łez, zwłaszcza że trudno nawiązywać do nieheteronormatywnej schedy z pominięciem obecnych w niej traum i tragedii, wspólnotowych oraz tych osobistych, wiążących się z funkcjonowaniem w niesprzyjającym, binarnym i patriarchalnym świecie. Cieszę się jednak, że w procesie redakcji nie zapomniano o wielu euforycznych momentach, które sprawiają, że lektura niesie za sobą mnóstwo radości.
„Biblia queeru” jest biblijna również w sposobie, w jaki została wydana: jest książka ciężką, zamkniętą w twardej, czarnej oprawie, bogato ilustrowaną, dobrze wyglądającą na półce. Nietrudno ją połknąć w całości w szybkim tempie, ale rozpiętość poszczególnych esejów (najczęściej raptem kilkustronicowa) umożliwia również spokojną, fragmentaryczną lekturę. Okładka wydawnictwa wydaje mi się nieco myląca: umieszczony został na niej fragment spisu treści (a raczej spis kilku tekstów, w tym tych autorstwa Eltona Johna i Tana France’a), który miał zapewne zachęcić czytelników rozpoznawalnymi nazwiskami autorów i ikonicznymi bohaterami_rkami pojawiającymi się w treści rozdziałów. Może to jednak sprawiać wrażenie, że w „Biblii queeru” nie znalazło się miejsce dla nikogo innego i że jest to pozycja traktująca jedynie o wskazanych postaciach. W rzeczywistości Jack Guiness umieścił w środku aż dwadzieścia cztery fantastyczne eseje o bardzo zróżnicowanej tematyce. Tym, co zachwyciło mnie najbardziej, jeśli chodzi o sposób wydania pozycji, jest wyklejka: opatrzona została ona małymi rysunkami różnych zwierząt, w tym pingwinów i hien, które – zgodnie z umieszczoną na końcu tomu informacją – należą do gatunków wykazujących „nienormatywne” zachowania seksualne, które burzą tezę o „nienaturalności” tego, co queerowe.
„Biblia queeru”. Red. Jack Guiness. Przeł. Zofia Szachnowska-Olesiejuk. Znak Koncept. Kraków 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |