
AUTOR MÓWI 'DOŚĆ'! (ARTUR PRZYBYSŁAWSKI: 'PANA PROFESORA DZIENNIK SEKRETNY')
A
A
A
Istnieją książki poważne i takie, które od razu chce się przeczytać. Jedną z tych ostatnich jest dzieło „Pana Profesora dziennik sekretny” Artura Przybysławskiego, na co dzień specjalisty od filozofii buddyjskiej pracującego na Uniwersytecie Jagiellońskim, który za pierwszą część przygód duchowych Zenona Eli („Pan Profesor”, Wydawnictwo w Podwórku) w 2019 roku otrzymał nagrodę w Konkursie Literackim Miasta Gdańska. Przybysławski konsekwentnie podąża ścieżką wyznaczoną przez wielkich satyryków (a więc najbardziej wiarygodnych oskarżycieli społeczeństwa) nie tylko po to, by obnażyć absurdy akademickiego świata w kraju, w którym wątła warstwa inteligencji została całkiem niedawno przez historię unicestwiona, ale także po to, by zamanifestować granice możliwości filozoficznego myślenia, które zamienia literaturę w coś więcej niż intertekstualną grę symboli. Książka „Pana Profesora dziennik sekretny” utrzymuje kpiarski i bezpretensjonalny styl pierwszej części opowieści o Zenonie Eli i choćby z tego powodu warto po nią sięgnąć. Argumentem o większej wadze jest jednak fakt, że dzieło Przybysławskiego, zanurzone w uniwersyteckiej – choć paradoksalnie klaustrofobicznej – rzeczywistości jest rzadkim przykładem dostępnej dziś na rynku literatury pikarejskiej. Awantury „Pana Profesora” mają bowiem miejsce w najmniej – wydawałoby się – romantycznym środowisku uczelnianej auli i wysłużonego biurka, które mogą skutecznie zabić jakąkolwiek chęć do wiedzy. A jednak w książce tej jak w zwierciadle odbija się uniwersalna dążność jednostki do bycia kimś więcej niż tylko indywiduum, czemu posłużyć ma myślowa transgresja przedstawiona w krzywym zwierciadle języka posuniętego ad absurdum.
Czy jednak satyra na próżnych profesorów i wszechwiedzących autorów na pewno całkowicie dyskredytuje ogólnoludzką dążność do przekraczania granic? Satyra jest gatunkiem i jesiennym, i zarazem wiosennym, zwiastującym nie tylko wyczerpanie pewnych wzorców, ale przede wszystkim zapowiadającym zmianę. Jeśli więc prawdą jest twierdzenie Rousseau, że tylko zepsute narody potrzebują wielkich powieści, to (pozornie) niepoważna tematyka dzieła Przybysławskiego przeczy naszemu kulturowemu upadkowi. Nowa powieść autora „Pana Profesora” nie jest jednak przeznaczona tylko dla ludzi z „branży”, choć niewątpliwie ci w niedorzecznych opowieściach bohatera odnajdą także część własnego doświadczenia. Uniwersalne przesłanie książki, humor oraz erudycja Przybysławskiego stanowią zachętę dla każdego ambitnego czytelnika, który w polskiej księgarni z pewnością nie znajdzie niczego podobnego.
Nadrzędną ideą książki jest przekonanie, że życie jest życiem tylko wtedy, gdy powstaje o nim opowieść. Być może jest już tak z beletrystyką zawodowych filozofów, że bardziej niż sama historia interesuje ich sposób jej przedstawienia; w tym sensie książka Przybysławskiego przypomina nieco innego (swego czasu!) pariasa wydawniczego – „Kubusia Fatalistę” Denisa Diderota. Autor jak kiedyś Diderot bawi się konstrukcją literacką, umieszczając w niej iluzje literackie zmuszające czytelnika do konfrontacji z własnymi oczekiwaniami względem tekstu – w tym sensie książkę Przybysławskiego można czytać również jako dzieło poświęcone fenomenologii czytania. Niemal nieograniczona wyobraźnia pozwala autorowi sprawnie posługiwać się rekwizytami wielu literackich gatunków, a dzięki temu nieustannie krzyżować wynikające z przyzwyczajenia do konwencji oczekiwania czytelników. Miniatury literackie wkomponowane w narrację znerwicowanego profesora przesuwają się przed oczami odbiorców jak barokowa sceneria teatralna, zwracając naszą uwagę na samą istotę fikcjonalności literatury. Przybysławski całkowicie panuje nad wykreowanym światem, w którym forma opowieści jest równie ważna jak ironiczna treść.
Autor, na co dzień związany z uniwersytetem, rozprawił się z niemal wszystkimi idolami świata akademickiego i literackiego, będących tu przecież metaforą „wysokiej” kultury i jej autorytetów. Dostaje się więc nie tylko naukowcom, ale także twórcom różnego autoramentu, wśród których widnieje również autor „Pana Profesora”, o którym Przybysławski pisze ironicznie w sfikcjonalizowanej „Nocie od wydawcy”: „Brak szacunku nie tylko dla siwych włosów, ale i pracy myślowej okazuje się normą i regułą dzisiejszego świata, z którym człowiek kultury coraz mniej chce mieć do czynienia […] w imię świata tradycyjnych wartości i godności, nad którymi pieczę zawsze sprawowała platońska triada Prawdy, Dobra i Piękna oraz w imię elementarnej sprawiedliwości zdecydowałem się opublikować dziennik Profesora Zenona Eli […]”.
Podwójny dystans autora wobec tworzywa zwraca uwagę na metapoetycki wymiar tej przewrotnej książki, w której Prawda okazuje się córką naszych czasów – jednym z wielu punktów widzenia, które tworzą zdemokratyzowaną wizję świata. Od czytelnika zależy jedynie to, czy da on uwieść się niepoprawnemu profesorowi i jego mizantropii, czy też, zachowując dystans, stanie on po stronie tak zwanych szerokich kręgów praktykujących dobrze w tym kraju znane oburzenie. Zarazem autor od początku wciąga nas w intelektualną grę, w której stawką jest uprzywilejowana pozycja samego pisarza zaatakowana przez bohatera dziennika. Pretekstem do napisania „sekretnych” wynurzeń ma być bowiem sprzeciw wobec prawdy „Pana Profesora”, który nosi sygnaturę samego Przybysławskiego. Do śmierci autora ma doprowadzić zatem nie czytelnik, ale sama książka i jej bohater, wytwór fantazji (czy aby na pewno?), który wraz z opowieścią uzyskuje własną autonomię. Bardzo ciekawa to propozycja interpretacyjna, nad którą powinni pochylić się nie tylko czytelnicy zainteresowani nowinkami w rozwoju powieści, ale również zawodowi literaturoznawcy.
Forma „dziennika sekretnego” jest zbudowania na zaprzeczeniu. Zaprzeczeniu autorytetom i zaprzeczeniu samej formie powieści konfesyjnej. Autor daje tu popis swojej imponującej erudycji, która przejawia się nie tylko w naszpikowaniu tekstu cytatami i aluzjami do starego świata filozofii, ale także w zabawie gatunkiem literackim. Mamy tu więc do czynienia z nową wersją romansu rycerskiego w jej ludycznej donkichotowskiej formie i z anty-hagiografią, które zresztą łączy ze sobą dosadny komizm. Samoświadomość literackiej kreacji na każdym kroku jest podkreślana przez Zenona, „męczennika literatury” – jak sam o sobie mówi – który jest męczennikiem „prawdziwym”, bo tacy tylko występują w „literaturze trzeciorzędnej” (tutaj trzeba zastrzec, że autor z premedytacją pisze afektowanie). Heroikomiczne męczeństwo Zenona Eli zasadza się na najstraszliwszej walce, walce z własnym Twórcą. Jego główną bronią jest jednak wszechwiedza o autorze, którego pobudki pisarskie na wielu stronach bezlitośnie obnaża. Ta dosadność opisu wydaje się całkowicie niszczyć autorytet pisarza, którego Zenon z sadystycznym upodobaniem nazywa „miernotą”, „grafomańskim zerem” czy „gnojem”, podkreślając zarazem własną odrębność od tego, dzięki któremu pojawił się w literaturze. Upodobanie do przemocy słownej, która wydaje się niewłaściwa w ustach profesora, nie jest jednak żadnym paradoksem. Przyrównując historię swoich narodzin do pojawienia się mitycznej Ateny, która wyskoczyła z głowy Zeusa, Zenon Ela, którego początkiem była niezidentyfikowana bliżej myśl Przybysławskiego, daje się poznać jako spauperyzowana wersja wojowniczej bogini mądrości, której orężem pozostaje „włócznia inteligencji” i „tarcza argumentów”. Tradycja antyczna, jak przystało na książkę filozofa, okazuje się tutaj rezerwuarem podstawowych znaczeń i, podobnie jak średniowieczna scholastyka, przychodzi bohaterowi w sukurs zawsze wtedy, gdy ten walczy przeciwko swemu nieistnieniu, które okazuje się mu zagrażać o tyle, o ile czytelnik łączy egzystencję bohatera z autorem książki. Zarazem Zenon Ela staje się wcieleniem samej literackości, książkowym Absolutem, którego pochód przez teksty warunkuje literaturę. Przybysławskiemu udało się pod postacią wysmakowanego persyflażu sparodiować nie tylko siebie jako twórcę, ale także niezwykle poważną w swej istocie metafizykę (zamieniając przedrostek meta- na pata-). W literackiej zabawie bierze więc udział autor, który nieodłącznie pozostaje i filozofem, i badaczem literatury. Uniwersalność i rozległość poruszanych problemów teoretycznych stanowi kolejną zaletę „Pana Profesora dziennika sekretnego”.
Książka Artura Przybysławskiego wykracza poza granice jednego gatunku. Autor świadomie wpisuje się w tradycję literatury intelektualnej, wymagającej i przez to do pewnego stopnia hermetycznej. Nie jest jednak wadą książki to, że wymaga wysiłku intelektualnego, od którego dziś kultura nieco już odwykła. Podsumowując fragmentem tekstu: „Jeśli przy lekturze odczuwaliście opór, to spieszę was uwiadomić, że jest to sytuacja całkowicie normalna i zrozumiała, a na dodatek nikt nie jest tu winien”. Winni z pewnością będą jednak ci, którzy nie sięgną po tę książkę z wyżej wymienionych powodów.
Czy jednak satyra na próżnych profesorów i wszechwiedzących autorów na pewno całkowicie dyskredytuje ogólnoludzką dążność do przekraczania granic? Satyra jest gatunkiem i jesiennym, i zarazem wiosennym, zwiastującym nie tylko wyczerpanie pewnych wzorców, ale przede wszystkim zapowiadającym zmianę. Jeśli więc prawdą jest twierdzenie Rousseau, że tylko zepsute narody potrzebują wielkich powieści, to (pozornie) niepoważna tematyka dzieła Przybysławskiego przeczy naszemu kulturowemu upadkowi. Nowa powieść autora „Pana Profesora” nie jest jednak przeznaczona tylko dla ludzi z „branży”, choć niewątpliwie ci w niedorzecznych opowieściach bohatera odnajdą także część własnego doświadczenia. Uniwersalne przesłanie książki, humor oraz erudycja Przybysławskiego stanowią zachętę dla każdego ambitnego czytelnika, który w polskiej księgarni z pewnością nie znajdzie niczego podobnego.
Nadrzędną ideą książki jest przekonanie, że życie jest życiem tylko wtedy, gdy powstaje o nim opowieść. Być może jest już tak z beletrystyką zawodowych filozofów, że bardziej niż sama historia interesuje ich sposób jej przedstawienia; w tym sensie książka Przybysławskiego przypomina nieco innego (swego czasu!) pariasa wydawniczego – „Kubusia Fatalistę” Denisa Diderota. Autor jak kiedyś Diderot bawi się konstrukcją literacką, umieszczając w niej iluzje literackie zmuszające czytelnika do konfrontacji z własnymi oczekiwaniami względem tekstu – w tym sensie książkę Przybysławskiego można czytać również jako dzieło poświęcone fenomenologii czytania. Niemal nieograniczona wyobraźnia pozwala autorowi sprawnie posługiwać się rekwizytami wielu literackich gatunków, a dzięki temu nieustannie krzyżować wynikające z przyzwyczajenia do konwencji oczekiwania czytelników. Miniatury literackie wkomponowane w narrację znerwicowanego profesora przesuwają się przed oczami odbiorców jak barokowa sceneria teatralna, zwracając naszą uwagę na samą istotę fikcjonalności literatury. Przybysławski całkowicie panuje nad wykreowanym światem, w którym forma opowieści jest równie ważna jak ironiczna treść.
Autor, na co dzień związany z uniwersytetem, rozprawił się z niemal wszystkimi idolami świata akademickiego i literackiego, będących tu przecież metaforą „wysokiej” kultury i jej autorytetów. Dostaje się więc nie tylko naukowcom, ale także twórcom różnego autoramentu, wśród których widnieje również autor „Pana Profesora”, o którym Przybysławski pisze ironicznie w sfikcjonalizowanej „Nocie od wydawcy”: „Brak szacunku nie tylko dla siwych włosów, ale i pracy myślowej okazuje się normą i regułą dzisiejszego świata, z którym człowiek kultury coraz mniej chce mieć do czynienia […] w imię świata tradycyjnych wartości i godności, nad którymi pieczę zawsze sprawowała platońska triada Prawdy, Dobra i Piękna oraz w imię elementarnej sprawiedliwości zdecydowałem się opublikować dziennik Profesora Zenona Eli […]”.
Podwójny dystans autora wobec tworzywa zwraca uwagę na metapoetycki wymiar tej przewrotnej książki, w której Prawda okazuje się córką naszych czasów – jednym z wielu punktów widzenia, które tworzą zdemokratyzowaną wizję świata. Od czytelnika zależy jedynie to, czy da on uwieść się niepoprawnemu profesorowi i jego mizantropii, czy też, zachowując dystans, stanie on po stronie tak zwanych szerokich kręgów praktykujących dobrze w tym kraju znane oburzenie. Zarazem autor od początku wciąga nas w intelektualną grę, w której stawką jest uprzywilejowana pozycja samego pisarza zaatakowana przez bohatera dziennika. Pretekstem do napisania „sekretnych” wynurzeń ma być bowiem sprzeciw wobec prawdy „Pana Profesora”, który nosi sygnaturę samego Przybysławskiego. Do śmierci autora ma doprowadzić zatem nie czytelnik, ale sama książka i jej bohater, wytwór fantazji (czy aby na pewno?), który wraz z opowieścią uzyskuje własną autonomię. Bardzo ciekawa to propozycja interpretacyjna, nad którą powinni pochylić się nie tylko czytelnicy zainteresowani nowinkami w rozwoju powieści, ale również zawodowi literaturoznawcy.
Forma „dziennika sekretnego” jest zbudowania na zaprzeczeniu. Zaprzeczeniu autorytetom i zaprzeczeniu samej formie powieści konfesyjnej. Autor daje tu popis swojej imponującej erudycji, która przejawia się nie tylko w naszpikowaniu tekstu cytatami i aluzjami do starego świata filozofii, ale także w zabawie gatunkiem literackim. Mamy tu więc do czynienia z nową wersją romansu rycerskiego w jej ludycznej donkichotowskiej formie i z anty-hagiografią, które zresztą łączy ze sobą dosadny komizm. Samoświadomość literackiej kreacji na każdym kroku jest podkreślana przez Zenona, „męczennika literatury” – jak sam o sobie mówi – który jest męczennikiem „prawdziwym”, bo tacy tylko występują w „literaturze trzeciorzędnej” (tutaj trzeba zastrzec, że autor z premedytacją pisze afektowanie). Heroikomiczne męczeństwo Zenona Eli zasadza się na najstraszliwszej walce, walce z własnym Twórcą. Jego główną bronią jest jednak wszechwiedza o autorze, którego pobudki pisarskie na wielu stronach bezlitośnie obnaża. Ta dosadność opisu wydaje się całkowicie niszczyć autorytet pisarza, którego Zenon z sadystycznym upodobaniem nazywa „miernotą”, „grafomańskim zerem” czy „gnojem”, podkreślając zarazem własną odrębność od tego, dzięki któremu pojawił się w literaturze. Upodobanie do przemocy słownej, która wydaje się niewłaściwa w ustach profesora, nie jest jednak żadnym paradoksem. Przyrównując historię swoich narodzin do pojawienia się mitycznej Ateny, która wyskoczyła z głowy Zeusa, Zenon Ela, którego początkiem była niezidentyfikowana bliżej myśl Przybysławskiego, daje się poznać jako spauperyzowana wersja wojowniczej bogini mądrości, której orężem pozostaje „włócznia inteligencji” i „tarcza argumentów”. Tradycja antyczna, jak przystało na książkę filozofa, okazuje się tutaj rezerwuarem podstawowych znaczeń i, podobnie jak średniowieczna scholastyka, przychodzi bohaterowi w sukurs zawsze wtedy, gdy ten walczy przeciwko swemu nieistnieniu, które okazuje się mu zagrażać o tyle, o ile czytelnik łączy egzystencję bohatera z autorem książki. Zarazem Zenon Ela staje się wcieleniem samej literackości, książkowym Absolutem, którego pochód przez teksty warunkuje literaturę. Przybysławskiemu udało się pod postacią wysmakowanego persyflażu sparodiować nie tylko siebie jako twórcę, ale także niezwykle poważną w swej istocie metafizykę (zamieniając przedrostek meta- na pata-). W literackiej zabawie bierze więc udział autor, który nieodłącznie pozostaje i filozofem, i badaczem literatury. Uniwersalność i rozległość poruszanych problemów teoretycznych stanowi kolejną zaletę „Pana Profesora dziennika sekretnego”.
Książka Artura Przybysławskiego wykracza poza granice jednego gatunku. Autor świadomie wpisuje się w tradycję literatury intelektualnej, wymagającej i przez to do pewnego stopnia hermetycznej. Nie jest jednak wadą książki to, że wymaga wysiłku intelektualnego, od którego dziś kultura nieco już odwykła. Podsumowując fragmentem tekstu: „Jeśli przy lekturze odczuwaliście opór, to spieszę was uwiadomić, że jest to sytuacja całkowicie normalna i zrozumiała, a na dodatek nikt nie jest tu winien”. Winni z pewnością będą jednak ci, którzy nie sięgną po tę książkę z wyżej wymienionych powodów.
Artur Przybysławski: „Pana Profesora dziennik sekretny”. Wydawnictwo Officyna. Łódź 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |