(WEZ)BRANIE BRAKU (KRZYSZTOF SIWCZYK: 'KREMATORIA III')
A
A
A
Literatura nie tabuizuje śmierci, na pewno nie poprzez unikanie tematu – choć w oczywisty sposób nadmiar umierania i wymierania, a raczej szeroko pojętej utraty, odbiera jej wymiar indywidualny, intymny. Współczesność doświadcza śmierci w jej wielowymiarowości tak intensywnie, że właściwie nie sposób mówić o niej tak, by nie brzmiało to banalnie czy schematycznie, co zdradza, że w obliczu odchodzenia u tych, którzy zostają, zamiera język. Jednocześnie w kontakcie ze śmiercią nie potrafimy także zamilknąć.
Wkradają się więc w tę sferę, boleśnie i w sposób nieunikniony, wytarte frazy, schematyczne kondolencje, a co za tym idzie – także niewysłowiony brak, a więc nieprzepracowana, nieprzeżyta do końca strata. Choć oczywiście, w dyskursie profesjonalnym, proces ten oswajają szeroko pojęte nauki społeczne, uniwersalność tego doświadczenia i jego jednoczesna niejednorodność, „pozwalają” zmierzyć się z nim językom innych rejestrów. Znów przyjdzie nam zabrnąć w pułapkę banalności, ale konstatacja nasuwa się sama – „język” żałoby i umierania, a także jego brak, paradoksalnie, karmił i karmić będzie literaturę.
Stara się ona wejść z tym doświadczeniem w jakąkolwiek, szczątkową choćby, kooperację. Julia Kristeva i jej „Czarne słońce”, „Żyjąc tracimy życie. Niepokojące tematy egzystencji” Mari Janion, Marcin Wicha i „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” czy „Bezmatek” Miry Marcinów – to tylko kilka przykładów w całym morzu opowieści nie tyle o śmierci i jej doświadczaniu, ile o tym, co dzieje się po.
Odchodzenie, niknięcie, pozostająca po stracie niema (nie)obecność pozostałości, umieranie i rozpacz (jeśli w tym procederze uczestniczą ci, którzy umierają, i ci, którzy tej śmierci towarzyszą), bez względu na to, czy śmierć jest nagła, czy długotrwała, to proces o niemierzalnej długości i nieprzewidywalnych skutkach. Kiedy więc czytam trzecią część „Krematorii” Krzysztofa Siwczyka, tegorocznego laureata „Silesiusa”, myślę o naturalnej kontynuacji – nie tylko narracji z podwójnego tomu poprzedniego, ale przede wszystkim o pewnej ciągłości poetyckiej dykcji – jakby nas Siwczyk podskórną tkanką swojej poezji do tego etapu przygotowywał od dawna. Przyjdzie nam więc zanurzyć się ponownie w opowieści o tym, na co znieczulić się nie sposób i czego nie można przecież przewidzieć. Jednocześnie jednak nie ma chyba w jego, niemałym już i niejednorodnym przecież, dorobku drugiej równie prawdziwej książki poetyckiej. I nie chodzi mi tutaj akurat o autentyczność doświadczenia, szczeliny wnikające w prywatny świat, życiopisanie, a o niezwykłą spójność, nitki połączeń między frazą a tym, co się za nią estetycznie i semantycznie skrywa, mosty przebiegające między poszczególnymi fragmentami, przebijającą przez tekst poetykę rytuału i domknięcia.
„Krematoria I” i „Krematoria II” przynosiły obrazy zmagania się z chorobą i zanikaniem, a także perspektywę obserwacji, współuczestniczenia, wyraźnie pokazując czytelnikom i czytelniczkom, iż ta pierwsza, bezpośrednie doświadczanie własnej śmierci, nie jest dostępna dla osób będących obok, co nie chroni ich przed współuczestniczeniem, współodczuwaniem i współcierpieniem.
Kolejna książka nie przynosi zaskoczeń w podstawowej semantycznej warstwie, jest zapisem krzątaniny pośmiertnej, porządkowania przestrzeni i siebie po stracie: „Wzorem poprzedniego życia / Pochowane buty w pudłach / Pachnie pastą pawlacz i dom / Różnicy nie robi nikomu // Cisza w pokoju nikogo / Podwiązana gumką żuchwa / Ciepło ucieka od palców w górę / I dalej od zawsze donikąd” („Dokąd nikomu”, s. 7). Ta niepokojąca transgresywność, z „kogoś” w „ciało”, w „nikogo”, z obecności w dojmujące zniknięcie, w ciszę, jest także, w tym przypadku, aktem wyjścia poza sferę prywatnego doświadczenia w wymiar ponadjednostkowy: przejściem od znaczenia do pustego desygnatu. Działanie to, oparte na prostych prawach, zgodnie z którymi ze zderzenia tezy i antytezy wyłania się zawsze jakaś forma syntezy, pomaga wyłonić nam z opisu doświadczenia straty jakiś nowy porządek, nowy, zmodyfikowany świat.
Oczywiście nie ma tu miejsca na przesadne uogólnienia i zawłaszczenia, prywatność (za)tracenia i obserwacji odchodzenia będzie w książce swoistą dominantą. Tom ten nie ma jednak charakteru lamentacyjnego, nie jest zapisem jednego doświadczenia, któremu podporządkowane są następne. Jest czymś zdecydowanie istotniejszym i bardziej złożonym, staje się bowiem zapisem powrotu z odległej krainy. Powrotu generującego zmianę, wymagającego czasu, wymuszającego konieczność znalezienia słów i języka, który trzeba poukładać na nowo. Pustka wypełnia się więc treścią – procedura ta z jednej strony wydaje się absurdalna: jak bowiem wypełnić wyrwę po stracie bliskiej osoby, po jej śmiechu, głosie, przestrogach, ulubionych czynnościach, wiedzy o sztuce – jak zniwelować brak (czy raczej osłabić siłę rażenia związanych z tym afektów) niepodrabialnej podmiotowości. Z drugiej strony jednak, filozofia, literatura, religia i zwykły, ludzki rozsądek podpowiadają nam, że jest to proceder nie tylko absolutnie konieczny, ale także naturalny i nieunikniony. Niczym układanie rzeczy w kartonach i w szafach następuje więc wspomniane już układanie się po stracie i w niej. „Odnaleziona po czasie aktówka / Pełna świadectw pracy // W sile wieku terroru / Skończonych nadziei // Wysypała się przeszłość / Odkładana na później w zdjęciach” („Niepoznaki”, s. 21) Owe tytułowe „niepoznaki” to figura, która w pewien sposób definiuje stan, z jakim mierzy się obecnie poezja Siwczyka. I nie chodzi o samą utratę, ale redefinicję trwania i, swego rodzaju, poszukiwanie sensu (czasami oczywiście tylko po to, by rozbić się o dojmujące wrażenie – pewność? – że nie sposób go odnaleźć). Rzecz jednak nie w odnalezieniu go w nowej wersji znanych wielkich kwantyfikatorów, ale w wykreowaniu takiego jego odczuwania, które pozwoli choć na chwilę zakotwiczyć się w świecie, uciec od myślenia o śmiertelności istnień, przestrzeni i idei – stąd na przykład, wpleciona między narracyjne dominanty żałoby, nieco ironiczna, refleksja o tym, czym jest/być powinna/do czego aspiruje „Poezja społeczna (zaangażowana)”, która: „Żeby każdy wiedział / Na wypadek gdyby przepadła // Przyszła zmieniać świat” (s. 25).
Czy nam nieco Siwczyk kanonicznieje, żeby nie stwierdzić uszczypliwie – „dziadersieje”? Jeśli czytelnicy i czytelniczki odpowiedzą na to pytanie twierdząco, myśląc o tej diagnozie jednoznacznie negatywnie, to pozostaje tylko zadać pytanie: „A czego się Państwo spodziewali?”. I dodać zaraz za tym, że po pierwsze, nigdy nie była to poezja bezrefleksyjnie, wulgarnie przełamująca schematy, po to tylko, by wywoływać „szok i niedowierzanie”, po drugie, proszę przyjrzeć się temu, co tak widoczne tu między wierszami, a tak nieoczywiste we wszystkich wcześniejszych tekstach autora „Dzikich dzieci” – przejawom autodystansu. I nie, nie jest to wciąż poezja ostatecznie dojrzała czy przejrzała, a dojrzewająca, zanurzona w procesie, nie można jej więc odłożyć na półkę z dwudziestowieczną klasyką. Te odzwierciedlone w „Krematorii” (do formy gramatycznej tytułu i konceptu, który się w niej kryje, przejdę za chwilę) akty: wychodzenia, wygrzebywania się, mozolnego zwalczania marazmu codzienności (i trochę bratania się z nim), krytycznej analizy i zapisywania wniosków, prowadzą nie do schyłku, a do czegoś, czym poeta może nas jeszcze zaskoczyć. Ale też nie popadajmy w procesie lekturowym w skrajny idealizm. Nie ma tu spektakularnej poprawy, odkryć prawdy, epifanijnych objawień, nie czeka nas zbawienie – co najwyżej życie i jego przyziemności.
To, co po raz kolejny zyskuje w tej poezji miano ważkości, to język. Jest Siwczyk wprawnym czytelnikiem i twórczym uczniem, a więc także nieprzejednanym krytykiem, nie tylko Różewicza, ale także poetek i poetów lingwistów („Wojna / Holocaust / Nabijanie na pal / Secam / Mydło / Mdło” [„Z historii bieżących”, s. 51]). Co nie przeszkodziło mu jakoś wyrosnąć na tych podstawach we własnym kierunku, pozwala więc na to, by różnorodne zewnętrzne media dokonywały rozszczelnienia tego, co uchodzić może za twardą pokrywę hermetycznego świata: „Powiedz tato / Skoro dziadek mieszka w wazonie / Będzie tylko rósł w oczach” („Głos rozsądku” , s. 27); „Też tu się bałem // Czasem wojny / Z opowieści milczka // Czasem porwania / Jak z niemego filmu” („Doniczki”, s. 33); „Pomachać i dać żyć / Cieniom które zeszły / Z drogi i jazda” („Wyjazd”, s. 41).
Kilka słów o tytule – powstał bowiem swego rodzaju cykl – trzech właściwie książek, wydanych w dwóch tomach: zapis podróży, zamykania się, izolowania, zapadania w świat niedostępny dla innych i wychodzenia, choć może właściwie wygrzebywania się, z tego miejsca/stanu, w którym udało się człowiekowi z wiersza skutecznie zadomowić (co nie jest szczególnie pocieszające, ale z drugiej strony – było możliwe do przewidzenia). Skojarzenie słownikowe odsyła nas do wiadomego rejonu, które przecież związane jest wyraziście z treścią poszczególnych tekstów. Wersja podstawowa (te krematoria) nie zgadza się jednak z formą gramatyczną, na którą decyduje się poeta: „Powrót na Krematorię / Jak do siebie” („Szczytowe osiągnięcie”, s. 63). Miejsce to staje się więc swego rodzaju wyspą: „Już cumują jednostki / Z zanętą do predacji (…) Nie to co na Krematorii / Wolnej od wspomnień czar” („Snycerz na wyspie”, s. 29) czy planetą (zdradzę czytelnikom i czytelniczkom, iż do tej wersji przychyla się sam poeta, zresztą w każdym zbiorze potwierdza to sporo przesłanek): „Między Tyranią a Krematorią / Jest układ / Słoneczny” („W planetarium”, s. 17). Jednak nie dookreślenie przestrzenne jest tu najważniejsze, a owo odosobnienie, wyizolowanie, zamknięcie w doświadczaniu, unaocznienie niedostępności opisywanego wybiórczo i fragmentarycznie świata, nawet jeśli został nam nieco lekturowo przybliżony.
Sporo w tych tekstach powodów do ucieczki, ale jeszcze więcej jest w nich przekonania, że uciekać nie ma dokąd. Czy to ma nas przytłoczyć i zniechęcić? Myślę raczej, że skonfrontować, wystawić nieco na razy, doświadczyć nas jako odbiorców i odbiorczynie, z całym konotacyjnym sztafażem, które niesie za sobą to określenie. Czy warto? Na pewno, ale proszę sobie dawkować, odkładać teksty i powracać do nich po chwili, „przed zażyciem skonsultować z lekarzem lub farmaceutą”, przygotować się na doświadczenie trudne, graniczne, na lekturowe wyzwanie. Zaleca się czytanie, poleca się – ostrożność!
LITERATURA:
Siwczyk K.: „Krematoria I | Krematoria II”. Kraków 2021.
Wkradają się więc w tę sferę, boleśnie i w sposób nieunikniony, wytarte frazy, schematyczne kondolencje, a co za tym idzie – także niewysłowiony brak, a więc nieprzepracowana, nieprzeżyta do końca strata. Choć oczywiście, w dyskursie profesjonalnym, proces ten oswajają szeroko pojęte nauki społeczne, uniwersalność tego doświadczenia i jego jednoczesna niejednorodność, „pozwalają” zmierzyć się z nim językom innych rejestrów. Znów przyjdzie nam zabrnąć w pułapkę banalności, ale konstatacja nasuwa się sama – „język” żałoby i umierania, a także jego brak, paradoksalnie, karmił i karmić będzie literaturę.
Stara się ona wejść z tym doświadczeniem w jakąkolwiek, szczątkową choćby, kooperację. Julia Kristeva i jej „Czarne słońce”, „Żyjąc tracimy życie. Niepokojące tematy egzystencji” Mari Janion, Marcin Wicha i „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” czy „Bezmatek” Miry Marcinów – to tylko kilka przykładów w całym morzu opowieści nie tyle o śmierci i jej doświadczaniu, ile o tym, co dzieje się po.
Odchodzenie, niknięcie, pozostająca po stracie niema (nie)obecność pozostałości, umieranie i rozpacz (jeśli w tym procederze uczestniczą ci, którzy umierają, i ci, którzy tej śmierci towarzyszą), bez względu na to, czy śmierć jest nagła, czy długotrwała, to proces o niemierzalnej długości i nieprzewidywalnych skutkach. Kiedy więc czytam trzecią część „Krematorii” Krzysztofa Siwczyka, tegorocznego laureata „Silesiusa”, myślę o naturalnej kontynuacji – nie tylko narracji z podwójnego tomu poprzedniego, ale przede wszystkim o pewnej ciągłości poetyckiej dykcji – jakby nas Siwczyk podskórną tkanką swojej poezji do tego etapu przygotowywał od dawna. Przyjdzie nam więc zanurzyć się ponownie w opowieści o tym, na co znieczulić się nie sposób i czego nie można przecież przewidzieć. Jednocześnie jednak nie ma chyba w jego, niemałym już i niejednorodnym przecież, dorobku drugiej równie prawdziwej książki poetyckiej. I nie chodzi mi tutaj akurat o autentyczność doświadczenia, szczeliny wnikające w prywatny świat, życiopisanie, a o niezwykłą spójność, nitki połączeń między frazą a tym, co się za nią estetycznie i semantycznie skrywa, mosty przebiegające między poszczególnymi fragmentami, przebijającą przez tekst poetykę rytuału i domknięcia.
„Krematoria I” i „Krematoria II” przynosiły obrazy zmagania się z chorobą i zanikaniem, a także perspektywę obserwacji, współuczestniczenia, wyraźnie pokazując czytelnikom i czytelniczkom, iż ta pierwsza, bezpośrednie doświadczanie własnej śmierci, nie jest dostępna dla osób będących obok, co nie chroni ich przed współuczestniczeniem, współodczuwaniem i współcierpieniem.
Kolejna książka nie przynosi zaskoczeń w podstawowej semantycznej warstwie, jest zapisem krzątaniny pośmiertnej, porządkowania przestrzeni i siebie po stracie: „Wzorem poprzedniego życia / Pochowane buty w pudłach / Pachnie pastą pawlacz i dom / Różnicy nie robi nikomu // Cisza w pokoju nikogo / Podwiązana gumką żuchwa / Ciepło ucieka od palców w górę / I dalej od zawsze donikąd” („Dokąd nikomu”, s. 7). Ta niepokojąca transgresywność, z „kogoś” w „ciało”, w „nikogo”, z obecności w dojmujące zniknięcie, w ciszę, jest także, w tym przypadku, aktem wyjścia poza sferę prywatnego doświadczenia w wymiar ponadjednostkowy: przejściem od znaczenia do pustego desygnatu. Działanie to, oparte na prostych prawach, zgodnie z którymi ze zderzenia tezy i antytezy wyłania się zawsze jakaś forma syntezy, pomaga wyłonić nam z opisu doświadczenia straty jakiś nowy porządek, nowy, zmodyfikowany świat.
Oczywiście nie ma tu miejsca na przesadne uogólnienia i zawłaszczenia, prywatność (za)tracenia i obserwacji odchodzenia będzie w książce swoistą dominantą. Tom ten nie ma jednak charakteru lamentacyjnego, nie jest zapisem jednego doświadczenia, któremu podporządkowane są następne. Jest czymś zdecydowanie istotniejszym i bardziej złożonym, staje się bowiem zapisem powrotu z odległej krainy. Powrotu generującego zmianę, wymagającego czasu, wymuszającego konieczność znalezienia słów i języka, który trzeba poukładać na nowo. Pustka wypełnia się więc treścią – procedura ta z jednej strony wydaje się absurdalna: jak bowiem wypełnić wyrwę po stracie bliskiej osoby, po jej śmiechu, głosie, przestrogach, ulubionych czynnościach, wiedzy o sztuce – jak zniwelować brak (czy raczej osłabić siłę rażenia związanych z tym afektów) niepodrabialnej podmiotowości. Z drugiej strony jednak, filozofia, literatura, religia i zwykły, ludzki rozsądek podpowiadają nam, że jest to proceder nie tylko absolutnie konieczny, ale także naturalny i nieunikniony. Niczym układanie rzeczy w kartonach i w szafach następuje więc wspomniane już układanie się po stracie i w niej. „Odnaleziona po czasie aktówka / Pełna świadectw pracy // W sile wieku terroru / Skończonych nadziei // Wysypała się przeszłość / Odkładana na później w zdjęciach” („Niepoznaki”, s. 21) Owe tytułowe „niepoznaki” to figura, która w pewien sposób definiuje stan, z jakim mierzy się obecnie poezja Siwczyka. I nie chodzi o samą utratę, ale redefinicję trwania i, swego rodzaju, poszukiwanie sensu (czasami oczywiście tylko po to, by rozbić się o dojmujące wrażenie – pewność? – że nie sposób go odnaleźć). Rzecz jednak nie w odnalezieniu go w nowej wersji znanych wielkich kwantyfikatorów, ale w wykreowaniu takiego jego odczuwania, które pozwoli choć na chwilę zakotwiczyć się w świecie, uciec od myślenia o śmiertelności istnień, przestrzeni i idei – stąd na przykład, wpleciona między narracyjne dominanty żałoby, nieco ironiczna, refleksja o tym, czym jest/być powinna/do czego aspiruje „Poezja społeczna (zaangażowana)”, która: „Żeby każdy wiedział / Na wypadek gdyby przepadła // Przyszła zmieniać świat” (s. 25).
Czy nam nieco Siwczyk kanonicznieje, żeby nie stwierdzić uszczypliwie – „dziadersieje”? Jeśli czytelnicy i czytelniczki odpowiedzą na to pytanie twierdząco, myśląc o tej diagnozie jednoznacznie negatywnie, to pozostaje tylko zadać pytanie: „A czego się Państwo spodziewali?”. I dodać zaraz za tym, że po pierwsze, nigdy nie była to poezja bezrefleksyjnie, wulgarnie przełamująca schematy, po to tylko, by wywoływać „szok i niedowierzanie”, po drugie, proszę przyjrzeć się temu, co tak widoczne tu między wierszami, a tak nieoczywiste we wszystkich wcześniejszych tekstach autora „Dzikich dzieci” – przejawom autodystansu. I nie, nie jest to wciąż poezja ostatecznie dojrzała czy przejrzała, a dojrzewająca, zanurzona w procesie, nie można jej więc odłożyć na półkę z dwudziestowieczną klasyką. Te odzwierciedlone w „Krematorii” (do formy gramatycznej tytułu i konceptu, który się w niej kryje, przejdę za chwilę) akty: wychodzenia, wygrzebywania się, mozolnego zwalczania marazmu codzienności (i trochę bratania się z nim), krytycznej analizy i zapisywania wniosków, prowadzą nie do schyłku, a do czegoś, czym poeta może nas jeszcze zaskoczyć. Ale też nie popadajmy w procesie lekturowym w skrajny idealizm. Nie ma tu spektakularnej poprawy, odkryć prawdy, epifanijnych objawień, nie czeka nas zbawienie – co najwyżej życie i jego przyziemności.
To, co po raz kolejny zyskuje w tej poezji miano ważkości, to język. Jest Siwczyk wprawnym czytelnikiem i twórczym uczniem, a więc także nieprzejednanym krytykiem, nie tylko Różewicza, ale także poetek i poetów lingwistów („Wojna / Holocaust / Nabijanie na pal / Secam / Mydło / Mdło” [„Z historii bieżących”, s. 51]). Co nie przeszkodziło mu jakoś wyrosnąć na tych podstawach we własnym kierunku, pozwala więc na to, by różnorodne zewnętrzne media dokonywały rozszczelnienia tego, co uchodzić może za twardą pokrywę hermetycznego świata: „Powiedz tato / Skoro dziadek mieszka w wazonie / Będzie tylko rósł w oczach” („Głos rozsądku” , s. 27); „Też tu się bałem // Czasem wojny / Z opowieści milczka // Czasem porwania / Jak z niemego filmu” („Doniczki”, s. 33); „Pomachać i dać żyć / Cieniom które zeszły / Z drogi i jazda” („Wyjazd”, s. 41).
Kilka słów o tytule – powstał bowiem swego rodzaju cykl – trzech właściwie książek, wydanych w dwóch tomach: zapis podróży, zamykania się, izolowania, zapadania w świat niedostępny dla innych i wychodzenia, choć może właściwie wygrzebywania się, z tego miejsca/stanu, w którym udało się człowiekowi z wiersza skutecznie zadomowić (co nie jest szczególnie pocieszające, ale z drugiej strony – było możliwe do przewidzenia). Skojarzenie słownikowe odsyła nas do wiadomego rejonu, które przecież związane jest wyraziście z treścią poszczególnych tekstów. Wersja podstawowa (te krematoria) nie zgadza się jednak z formą gramatyczną, na którą decyduje się poeta: „Powrót na Krematorię / Jak do siebie” („Szczytowe osiągnięcie”, s. 63). Miejsce to staje się więc swego rodzaju wyspą: „Już cumują jednostki / Z zanętą do predacji (…) Nie to co na Krematorii / Wolnej od wspomnień czar” („Snycerz na wyspie”, s. 29) czy planetą (zdradzę czytelnikom i czytelniczkom, iż do tej wersji przychyla się sam poeta, zresztą w każdym zbiorze potwierdza to sporo przesłanek): „Między Tyranią a Krematorią / Jest układ / Słoneczny” („W planetarium”, s. 17). Jednak nie dookreślenie przestrzenne jest tu najważniejsze, a owo odosobnienie, wyizolowanie, zamknięcie w doświadczaniu, unaocznienie niedostępności opisywanego wybiórczo i fragmentarycznie świata, nawet jeśli został nam nieco lekturowo przybliżony.
Sporo w tych tekstach powodów do ucieczki, ale jeszcze więcej jest w nich przekonania, że uciekać nie ma dokąd. Czy to ma nas przytłoczyć i zniechęcić? Myślę raczej, że skonfrontować, wystawić nieco na razy, doświadczyć nas jako odbiorców i odbiorczynie, z całym konotacyjnym sztafażem, które niesie za sobą to określenie. Czy warto? Na pewno, ale proszę sobie dawkować, odkładać teksty i powracać do nich po chwili, „przed zażyciem skonsultować z lekarzem lub farmaceutą”, przygotować się na doświadczenie trudne, graniczne, na lekturowe wyzwanie. Zaleca się czytanie, poleca się – ostrożność!
LITERATURA:
Siwczyk K.: „Krematoria I | Krematoria II”. Kraków 2021.
Krzysztof Siwczyk: „Krematoria III”. Wydawnictwo Austeria. Kraków–Budapeszt–Syrakuzy 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |