
JORDANY BEZ JORDANA? JUST DO IT! ('AIR')
A
A
A
Dla wielu ludzi sport to nie tylko rozrywka, ale sposób życia. Ikony takie jak Michael Jordan są inspiracją dla dzieci i dorosłych z całego świata. Nie tylko Amerykanie i osoby zainteresowane NBA wkładały buty Air Jordan, sygnowane nazwiskiem ikony koszykówki. Kto wpadłby więc na pomysł, żeby zrobić film na temat jego butów, ale prawie całkowicie wyciąć z niego samego Jordana? Tak, jak dla bohaterów filmu „Air”, dla jego twórców była to ryzykowna, lecz jedyna droga do sukcesu.
Reżyser filmu i odtwórca jednej z głównych ról, Ben Affleck, może nie jest dla kina tym, kim Michael Jordan dla koszykówki, ale z pewnością to jeden z najbardziej rozpoznawalnych twórców filmowych. Chociaż szersza publiczność rozpoznaje go przede wszystkim jako aktora, m.in. jednego z kilku odtwórców roli Batmana, to pokazał on swój ogromny potencjał reżyserski w „Operacji Argo”, za którą został nagrodzony statuetką Oscara. Amazon obsadził u sterów swojego projektu twórcę, który jadł chleb z niejednego pieca, a przy opowiadaniu inspirujących, prawdziwych historii, nie boi się podejmować odważnych reżyserskich decyzji. Postawił sprawę jasno: „Air” nie będzie opowiadał o Michaelu Jordanie. Był przekonany, że to postać tak wielka, że przysłoni swoim cieniem cały film, a obsadzenie kogokolwiek w tej roli wzbudzi zamieszanie nie mniejsze niż casting na Elvisa Presleya. Podczas trwania „Air” co prawda możemy obejrzeć materiały archiwalne z występów Jordana, a od czasu do czasu przed kamerą przemknie jego sylwetka. Nie jest to jednak historia o ludziach, którzy wkładają koszulki sportowe, tylko o tych, którzy na co dzień noszą białe kołnierzyki.
Termin white-collar worker ugruntował się w amerykańskim społeczeństwie i przenika do wszystkich państw zarażonych turbokapitalizmem. W dzisiejszych czasach coraz więcej karier sprowadza się do pracy biurowej, a biały kołnierzyk stał się symbolem nudnego, lecz pozornie stabilnego życia. Przemysł filmowy najczęściej podchodzi do takiej ścieżki kariery krytycznie. Ile to razy widzieliśmy obraz wyczerpanych, znudzonych życiem ludzi, wyzyskiwanych przez swoich szefów. „Air” pokazuje jednak inne oblicze takiej pracy – pełne wyzwań i emocji.
Głównymi bohaterami filmu są trzej tenorzy z różnych szczebli firmy Nike w roku 1984 – współzałożyciel i jeden z szefów firmy, Phil Knight (Ben Affleck), odpowiedzialny za marketing Rob Strasser (Jason Bateman) oraz łowca talentów, Sonny Voccaro (Matt Damon), na którym koncentruje się większość historii. Nasz protagonista ma najciekawszą pracę z całego towarzystwa, bo jego zadaniem jest ocena zawodników, którzy dopiero wkraczają na parkiety NBA, i obliczenie ich potencjału, nie tylko boiskowego, lecz przede wszystkim marketingowego. Po serii wpadek i słabym pole postition w porównaniu do gigantów takich jak Converse i Adidas, Sonny Voccaro postanawia postawić wszystko na jedną kartę i zamiast rozdzielać budżet między kilku graczy, oferuje przełomowy, lukratywny kontrakt wyłącznie jednemu zawodnikowi – rzecz jasna ma nim zostać Michael Jordan.
Tym razem Matt Damon nie wsiada do bolidu Formuły 1. Droga do celu jest wyboista, warunki wydają się niesprzyjające i nikt nie może mu obiecać, że w ogóle dotrze do mety. Z tego powodu „Air” jest przede wszystkim historią o zwykłych ludziach, którzy dzięki swojemu uporowi i determinacji potrafią osiągnąć szczyt swoich możliwości. Pod tym względem każdy z nas jest wielkim sportowcem. „Air” pomija Michaela Jordana, który odniesie swój sukces i napisze własną legendę. Najważniejsi są tu ludzie, którzy nie stoją w blasku fleszy, gdy zmieniają nasz świat poprzez swoją wiarę i profesjonalizm (lub też jego brak).
Jednym z powracających motywów w filmie „Air” jest spis zasad przyświecających idei firmy Nike i porozwieszanych w różnych miejscach biura. Większość z nich to klasyczne frazesy motywacyjne. Pigułki, którymi karmi szef swoich pracowników, żeby nieco ich zmotywować. Podane w odpowiedniej formie i bez zbędnych komentarzy potrafią jednak wywołać swój efekt.
„Air” jest filmem życiowym, a nie sportowym. Koszykówka stanowi jedynie pretekst dla zupełnie innej opowieści. Ben Affleck nie zrobił filmu dla aspirujących sportowców i gwiazd, tylko dla szarych ludzi, wykonujących sumiennie swoją pracę, by zarobić na chleb. Dostajemy urywki z życia prywatnego, jednak te wątki szybko zostają zapomniane. Najważniejsza jest kariera, lecz bez zbędnego jej demonizowania – „It is what it is”. W pracy także można odnaleźć satysfakcję i spełnienie.
Postacie napisano bardzo dobrze, a dynamika ich relacji płynie wraz z filmem. Sam scenariusz jest wzorowy. Nie ma tutaj żadnych wpadek w postaci scen, które by nie współgrały z całością, a twórcy swoją historią przekazują nam uniwersalne wartości. Affleck jako reżyser nie stara się popisywać. Korzysta tylko z tych zabawek, które były mu potrzebne. Mamy do czynienia ze spójną narracją, która od początku wie, jak zdobyć mistrzostwo.
Wycięcie Jordana z filmu o „Jordanach” było „rzutem za trzy”. Pewnie, o ironio, nie był to najlepszy pomysł marketingowy. Taka persona mogłaby potężnie nagłośnić produkcję. Gdyby tytuł brzmiał „Air JORDAN”, rozpoczęłaby się kolejna faza popularności sportowca. Zamiast tego wkraczamy w kolejny American dream, tym razem jednak bez zbędnego fantazjowania. Może i nie jest to kino przełomowe, a osoby niezainteresowane tematem potraktują całą genezę butów Air Jordan bardziej jako ciekawostkę niż opowieść zmieniającą życie, ale ciężko cokolwiek zarzucić Affleckowi i jego ekipie. Wniosek po seansie może być tylko jeden: jeśli masz jakiś dobry pomysł… just do it!
Reżyser filmu i odtwórca jednej z głównych ról, Ben Affleck, może nie jest dla kina tym, kim Michael Jordan dla koszykówki, ale z pewnością to jeden z najbardziej rozpoznawalnych twórców filmowych. Chociaż szersza publiczność rozpoznaje go przede wszystkim jako aktora, m.in. jednego z kilku odtwórców roli Batmana, to pokazał on swój ogromny potencjał reżyserski w „Operacji Argo”, za którą został nagrodzony statuetką Oscara. Amazon obsadził u sterów swojego projektu twórcę, który jadł chleb z niejednego pieca, a przy opowiadaniu inspirujących, prawdziwych historii, nie boi się podejmować odważnych reżyserskich decyzji. Postawił sprawę jasno: „Air” nie będzie opowiadał o Michaelu Jordanie. Był przekonany, że to postać tak wielka, że przysłoni swoim cieniem cały film, a obsadzenie kogokolwiek w tej roli wzbudzi zamieszanie nie mniejsze niż casting na Elvisa Presleya. Podczas trwania „Air” co prawda możemy obejrzeć materiały archiwalne z występów Jordana, a od czasu do czasu przed kamerą przemknie jego sylwetka. Nie jest to jednak historia o ludziach, którzy wkładają koszulki sportowe, tylko o tych, którzy na co dzień noszą białe kołnierzyki.
Termin white-collar worker ugruntował się w amerykańskim społeczeństwie i przenika do wszystkich państw zarażonych turbokapitalizmem. W dzisiejszych czasach coraz więcej karier sprowadza się do pracy biurowej, a biały kołnierzyk stał się symbolem nudnego, lecz pozornie stabilnego życia. Przemysł filmowy najczęściej podchodzi do takiej ścieżki kariery krytycznie. Ile to razy widzieliśmy obraz wyczerpanych, znudzonych życiem ludzi, wyzyskiwanych przez swoich szefów. „Air” pokazuje jednak inne oblicze takiej pracy – pełne wyzwań i emocji.
Głównymi bohaterami filmu są trzej tenorzy z różnych szczebli firmy Nike w roku 1984 – współzałożyciel i jeden z szefów firmy, Phil Knight (Ben Affleck), odpowiedzialny za marketing Rob Strasser (Jason Bateman) oraz łowca talentów, Sonny Voccaro (Matt Damon), na którym koncentruje się większość historii. Nasz protagonista ma najciekawszą pracę z całego towarzystwa, bo jego zadaniem jest ocena zawodników, którzy dopiero wkraczają na parkiety NBA, i obliczenie ich potencjału, nie tylko boiskowego, lecz przede wszystkim marketingowego. Po serii wpadek i słabym pole postition w porównaniu do gigantów takich jak Converse i Adidas, Sonny Voccaro postanawia postawić wszystko na jedną kartę i zamiast rozdzielać budżet między kilku graczy, oferuje przełomowy, lukratywny kontrakt wyłącznie jednemu zawodnikowi – rzecz jasna ma nim zostać Michael Jordan.
Tym razem Matt Damon nie wsiada do bolidu Formuły 1. Droga do celu jest wyboista, warunki wydają się niesprzyjające i nikt nie może mu obiecać, że w ogóle dotrze do mety. Z tego powodu „Air” jest przede wszystkim historią o zwykłych ludziach, którzy dzięki swojemu uporowi i determinacji potrafią osiągnąć szczyt swoich możliwości. Pod tym względem każdy z nas jest wielkim sportowcem. „Air” pomija Michaela Jordana, który odniesie swój sukces i napisze własną legendę. Najważniejsi są tu ludzie, którzy nie stoją w blasku fleszy, gdy zmieniają nasz świat poprzez swoją wiarę i profesjonalizm (lub też jego brak).
Jednym z powracających motywów w filmie „Air” jest spis zasad przyświecających idei firmy Nike i porozwieszanych w różnych miejscach biura. Większość z nich to klasyczne frazesy motywacyjne. Pigułki, którymi karmi szef swoich pracowników, żeby nieco ich zmotywować. Podane w odpowiedniej formie i bez zbędnych komentarzy potrafią jednak wywołać swój efekt.
„Air” jest filmem życiowym, a nie sportowym. Koszykówka stanowi jedynie pretekst dla zupełnie innej opowieści. Ben Affleck nie zrobił filmu dla aspirujących sportowców i gwiazd, tylko dla szarych ludzi, wykonujących sumiennie swoją pracę, by zarobić na chleb. Dostajemy urywki z życia prywatnego, jednak te wątki szybko zostają zapomniane. Najważniejsza jest kariera, lecz bez zbędnego jej demonizowania – „It is what it is”. W pracy także można odnaleźć satysfakcję i spełnienie.
Postacie napisano bardzo dobrze, a dynamika ich relacji płynie wraz z filmem. Sam scenariusz jest wzorowy. Nie ma tutaj żadnych wpadek w postaci scen, które by nie współgrały z całością, a twórcy swoją historią przekazują nam uniwersalne wartości. Affleck jako reżyser nie stara się popisywać. Korzysta tylko z tych zabawek, które były mu potrzebne. Mamy do czynienia ze spójną narracją, która od początku wie, jak zdobyć mistrzostwo.
Wycięcie Jordana z filmu o „Jordanach” było „rzutem za trzy”. Pewnie, o ironio, nie był to najlepszy pomysł marketingowy. Taka persona mogłaby potężnie nagłośnić produkcję. Gdyby tytuł brzmiał „Air JORDAN”, rozpoczęłaby się kolejna faza popularności sportowca. Zamiast tego wkraczamy w kolejny American dream, tym razem jednak bez zbędnego fantazjowania. Może i nie jest to kino przełomowe, a osoby niezainteresowane tematem potraktują całą genezę butów Air Jordan bardziej jako ciekawostkę niż opowieść zmieniającą życie, ale ciężko cokolwiek zarzucić Affleckowi i jego ekipie. Wniosek po seansie może być tylko jeden: jeśli masz jakiś dobry pomysł… just do it!
„Air”. Reżyseria: Ben Affleck. Scenariusz: Alex Convery. Obsada: Matt Damon, Viola Davis, Ben Affleck, Chris Messina, Jason Bateman i in. Stany Zjednoczone 2023, 112 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |