NAPISZ, JAK BĘDZIESZ W DOMU (LESLIE KERN: 'MIASTO DLA KOBIET')
A
A
A
Być może na dobre zapanowała czytelnicza moda na tematy (około)urbanistyczne. Półtora miesiąca po ukazaniu się książki „Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce” Łukasza Drozdy premierę miało polskie wydanie „Feminist City”. Autorka polskiego przekładu, Martyna Tomczak, zdecydowała się na tytuł „Miasto dla kobiet”, niejako domagając się zestawienia myśli Leslie Kern z „Miastami dla ludzi” Jana Gehla (przeł. S. Nogalski, Kraków 2017). Rodzi się oczywiste pytanie: czego polski czytelnik i polska czytelniczka dowiedzą się od kanadyjskiej badaczki, o czym nie mogli przeczytać wcześniej w tamtej publikacji? Od siebie dorzuciłabym jeszcze: i w „Architektkach” Agaty Twardoch (2022)?
Przede wszystkim, „Miasto dla kobiet” to owoc pracy geografki, a nie urbanistki. Leslie Kern jest adiunktką na wydziałach geografii i środowiska, ale także gender studies na Uniwersytecie Mount Allison w Sackville. Ukształtowały ją nie tylko inne dziedziny wiedzy, ale także doświadczenie codziennego funkcjonowania w zupełnie innej przestrzeni miejskiej – w metropoliach Kanady oraz Stanów Zjednoczonych. „Geografia zajmuje się relacją człowieka z jego środowiskiem, zarówno tym naturalnym, jak i stworzonym ludzką ręką” (s. 22) – pisze autorka, odpierając pełne dezaprobaty komentarze felietonistki „The Globe and Mail”, Margaret Wente, którą niezwykle bawiło istnienie takiej dyscypliny jak geografia feministyczna. Na pytanie, która z teorii w obrębie nurtu najlepiej nadaje się do opisu relacji między ciałami ludzkimi i miejską tkanką, ale także do stworzenia projektów miast, w których panowałyby bardziej egalitarne stosunki społeczne, Kern odpowiada: feminizm intersekcjonalny. „Muszę zastanowić się nad tym, czy moje pragnienie bezpieczeństwa nie doprowadzi do większej gorliwości policji wobec członków niebiałych społeczności” (s. 26) – zauważa trzeźwo. W innym miejscu, opisując proces gentryfikacji, demaskuje jego rasistowsko-klasistowskie oblicze: „Ale Junction [dzielnica Toronto – D.R.] to ciekawy przykład tego, że komfort, zadowolenie i bezpieczeństwo kobiet są uważane za wyznacznik udanej rewitalizacji. Dyskomfort odczuwany w danym miejscu przez białe kobiety z klasy średniej bywa pretekstem do rozmaitych działań, które zagrażają osobom bezdomnym czy mniejszościom rasowym” (s. 124-125). W mieście feministycznym (vel mieście dla kobiet) można swobodnie poruszać się z wózkiem lub na wózku, nie obawiać się bezpodstawnego wylegitymowania czy wręcz aresztowania przez policję, wygodnie podróżować tanią i bezpieczną komunikacją publiczną, zachowywać anonimowość, jeśli się tego pragnie, ale także szybko i bezproblemowo znaleźć czystą łazienkę z dostępem do przewijaka.
Siłą tej książki jest jej wrażliwość na problemy, z jakimi mierzą się codziennie członkowie i członkinie niebiałych społeczności. Jej słabością: irytująca naiwność w opisywaniu kobiecego doświadczenia. Z jednej strony Kern sprawnie diagnozuje rasistowskie praktyki tych, którzy mają w publicznych przestrzeniach władzę (od nadgorliwości ochroniarzy w drogeriach aż po gwałty na komisariatach), ale z drugiej zdarza jej się przyjmować niezwykle infantylną perspektywę. Na przykład, rozważając kwestię przyjaźni między kobietami oraz jej kulturowych reprezentacji (a także tego, jak miejska przestrzeń może ułatwiać lub utrudniać jej budowanie), odwołuje się do „Seksu w wielkim mieście”. Opisuje konkretnie scenę, w której mieszkanie Carrie przeszło na własność kooperatywy. Bohaterki serialu nie było jednak stać na wykupienie udziałów, zatem jej przyjaciółka, Charlotte, która właśnie rozstała się z partnerem, oddała jej pierścionek zaręczynowy od Tiffany’ego (zob. s. 70). Ot, rozwiązanie problemu wykładniczo rosnących cen mieszkań. Poświęca autorka także wiele nadmiernie egzaltowanych akapitów temu, że nie czuje się komfortowo, spędzając czas sama w kawiarniach i restauracjach.
Jak sama Kern wskazuje, jej książka zarysowuje możliwe wizje powstawania miast niewykluczających, jednak wizje te bywają wobec siebie antagonistyczne. Stawką jest wypracowanie najlepszych z możliwych rozwiązań, które umożliwią zaistnienie takich przestrzeni, w których kobiety będą mogły czuć się bezpiecznie, nie wytwarzając jednak sztucznie atmosfery podejrzliwości wobec przedstawicieli klas robotniczych, mniejszości etnicznych czy pracownic seksualnych. Chodzi tu o miasto, w którym środki zachowania bezpieczeństwa nie są prywatyzowane, panuje względna przynajmniej równość ekonomiczna, a usługi publiczne są łatwo dostępne dla wszystkich. Znajdujemy się zatem w polu pewnych projektów (myślowych?), które domagają się konsultacji, wypracowywania konsensusów, testowania i poprawiania. Z tego względu nie dziwi wybór formy gatunkowej, na którą autorka się zdecydowała – „Miasto dla kobiet” to zbiór esejów, których przedmiotem są różne aktywności miejskie, problemy, jakie napotykają wykonujący je, oraz wytwarzane przez nich oddolnie strategie oporu (kolejne rozdziały poświęcono zatem matkom, przyjaciółkom, manifestantom i manifestantkom).
Do kogo te eseje miałyby być potencjalnie adresowane? Tutaj pojawia się drobny problem. Czytelnik i czytelniczka w minimalnym stopniu zainteresowani tematyką urbanistyki czy architektury raczej nie dowiedzą się na ich temat niczego nowego. Niedogodności, które Leslie Kern opisuje (jak zbyt mała liczba przeznaczonych dla kobiet oczek, czyli toalet w budynkach użyteczności publicznej, i związane z nimi nieszczęsne kolejki do ubikacji), są wśród sympatyków i sympatyczek tych dziedzin powszechnie znane. Odbiorca i odbiorczyni jako tako zaznajomieni z teoriami feministycznymi też raczej nie pogłębią swojej wiedzy na ich temat. Myślę jednak, że „Miasto dla kobiet” może być niezłym przewodnikiem dla osób, które chciałyby zacząć od podstaw budować swoje rozumienie: albo planowania przestrzennego, albo feminizmu, albo obydwu tych dziedzin naraz. Oto mamy przed sobą książkę, która jest ważna, ale także nierówna; której fragmenty bywają szokujące, a inne naprawdę infantylne. Może stanowić wstęp do rozważań o przestrzeni publicznej. Będzie to jednak wstęp domagający się licznych dopowiedzeń.
Przede wszystkim, „Miasto dla kobiet” to owoc pracy geografki, a nie urbanistki. Leslie Kern jest adiunktką na wydziałach geografii i środowiska, ale także gender studies na Uniwersytecie Mount Allison w Sackville. Ukształtowały ją nie tylko inne dziedziny wiedzy, ale także doświadczenie codziennego funkcjonowania w zupełnie innej przestrzeni miejskiej – w metropoliach Kanady oraz Stanów Zjednoczonych. „Geografia zajmuje się relacją człowieka z jego środowiskiem, zarówno tym naturalnym, jak i stworzonym ludzką ręką” (s. 22) – pisze autorka, odpierając pełne dezaprobaty komentarze felietonistki „The Globe and Mail”, Margaret Wente, którą niezwykle bawiło istnienie takiej dyscypliny jak geografia feministyczna. Na pytanie, która z teorii w obrębie nurtu najlepiej nadaje się do opisu relacji między ciałami ludzkimi i miejską tkanką, ale także do stworzenia projektów miast, w których panowałyby bardziej egalitarne stosunki społeczne, Kern odpowiada: feminizm intersekcjonalny. „Muszę zastanowić się nad tym, czy moje pragnienie bezpieczeństwa nie doprowadzi do większej gorliwości policji wobec członków niebiałych społeczności” (s. 26) – zauważa trzeźwo. W innym miejscu, opisując proces gentryfikacji, demaskuje jego rasistowsko-klasistowskie oblicze: „Ale Junction [dzielnica Toronto – D.R.] to ciekawy przykład tego, że komfort, zadowolenie i bezpieczeństwo kobiet są uważane za wyznacznik udanej rewitalizacji. Dyskomfort odczuwany w danym miejscu przez białe kobiety z klasy średniej bywa pretekstem do rozmaitych działań, które zagrażają osobom bezdomnym czy mniejszościom rasowym” (s. 124-125). W mieście feministycznym (vel mieście dla kobiet) można swobodnie poruszać się z wózkiem lub na wózku, nie obawiać się bezpodstawnego wylegitymowania czy wręcz aresztowania przez policję, wygodnie podróżować tanią i bezpieczną komunikacją publiczną, zachowywać anonimowość, jeśli się tego pragnie, ale także szybko i bezproblemowo znaleźć czystą łazienkę z dostępem do przewijaka.
Siłą tej książki jest jej wrażliwość na problemy, z jakimi mierzą się codziennie członkowie i członkinie niebiałych społeczności. Jej słabością: irytująca naiwność w opisywaniu kobiecego doświadczenia. Z jednej strony Kern sprawnie diagnozuje rasistowskie praktyki tych, którzy mają w publicznych przestrzeniach władzę (od nadgorliwości ochroniarzy w drogeriach aż po gwałty na komisariatach), ale z drugiej zdarza jej się przyjmować niezwykle infantylną perspektywę. Na przykład, rozważając kwestię przyjaźni między kobietami oraz jej kulturowych reprezentacji (a także tego, jak miejska przestrzeń może ułatwiać lub utrudniać jej budowanie), odwołuje się do „Seksu w wielkim mieście”. Opisuje konkretnie scenę, w której mieszkanie Carrie przeszło na własność kooperatywy. Bohaterki serialu nie było jednak stać na wykupienie udziałów, zatem jej przyjaciółka, Charlotte, która właśnie rozstała się z partnerem, oddała jej pierścionek zaręczynowy od Tiffany’ego (zob. s. 70). Ot, rozwiązanie problemu wykładniczo rosnących cen mieszkań. Poświęca autorka także wiele nadmiernie egzaltowanych akapitów temu, że nie czuje się komfortowo, spędzając czas sama w kawiarniach i restauracjach.
Jak sama Kern wskazuje, jej książka zarysowuje możliwe wizje powstawania miast niewykluczających, jednak wizje te bywają wobec siebie antagonistyczne. Stawką jest wypracowanie najlepszych z możliwych rozwiązań, które umożliwią zaistnienie takich przestrzeni, w których kobiety będą mogły czuć się bezpiecznie, nie wytwarzając jednak sztucznie atmosfery podejrzliwości wobec przedstawicieli klas robotniczych, mniejszości etnicznych czy pracownic seksualnych. Chodzi tu o miasto, w którym środki zachowania bezpieczeństwa nie są prywatyzowane, panuje względna przynajmniej równość ekonomiczna, a usługi publiczne są łatwo dostępne dla wszystkich. Znajdujemy się zatem w polu pewnych projektów (myślowych?), które domagają się konsultacji, wypracowywania konsensusów, testowania i poprawiania. Z tego względu nie dziwi wybór formy gatunkowej, na którą autorka się zdecydowała – „Miasto dla kobiet” to zbiór esejów, których przedmiotem są różne aktywności miejskie, problemy, jakie napotykają wykonujący je, oraz wytwarzane przez nich oddolnie strategie oporu (kolejne rozdziały poświęcono zatem matkom, przyjaciółkom, manifestantom i manifestantkom).
Do kogo te eseje miałyby być potencjalnie adresowane? Tutaj pojawia się drobny problem. Czytelnik i czytelniczka w minimalnym stopniu zainteresowani tematyką urbanistyki czy architektury raczej nie dowiedzą się na ich temat niczego nowego. Niedogodności, które Leslie Kern opisuje (jak zbyt mała liczba przeznaczonych dla kobiet oczek, czyli toalet w budynkach użyteczności publicznej, i związane z nimi nieszczęsne kolejki do ubikacji), są wśród sympatyków i sympatyczek tych dziedzin powszechnie znane. Odbiorca i odbiorczyni jako tako zaznajomieni z teoriami feministycznymi też raczej nie pogłębią swojej wiedzy na ich temat. Myślę jednak, że „Miasto dla kobiet” może być niezłym przewodnikiem dla osób, które chciałyby zacząć od podstaw budować swoje rozumienie: albo planowania przestrzennego, albo feminizmu, albo obydwu tych dziedzin naraz. Oto mamy przed sobą książkę, która jest ważna, ale także nierówna; której fragmenty bywają szokujące, a inne naprawdę infantylne. Może stanowić wstęp do rozważań o przestrzeni publicznej. Będzie to jednak wstęp domagający się licznych dopowiedzeń.
Leslie Kern: „Miasto dla kobiet”. Przeł. Martyna Tomczak. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2023.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |