KIM PAN JEST, HERR POLAK? WOKÓŁ 'POLAKU, KIM JESTEŚ?' WITOLDA WIRPSZY
A
A
A
„A kim Pan jest, Herr Wirpsza?” (Woroszylski 2009: 7). To zaczepka, która została rzucona krytycznie w warszawskim „Prawie i życiu” w reakcji na wydanie przez Witolda Wirpszę książki „Polaku, kim jesteś?” w Lucernie i Frankfurcie. Wspomina o tym wydarzeniu Wiktor Woroszylski w przedmowie do edycji z 1985 roku (zamieszczonej także w wydaniu Instytutu Mikołowskiego z roku 2009). Tego rodzaju recepcja to w gruncie rzeczy dobry klucz do tego, aby sobie opowiedzieć, o co tak naprawdę tutaj chodzi.
Kim Pan jest, Panie Wirpsza? Odpowiedź brzmi: poetą Polakiem na emigracji, piszącym i wydającym w Szwajcarii i Niemczech. Przede wszystkim to, co Państwo mają przed oczyma, to dzieło poety. Poeta natomiast to osoba, która dzięki nabytym doświadczeniom i wyróżniającemu się warsztatowi literackiemu jest w stanie przedstawić szerszej publiczności refleksję, skłaniając tym samym do podważenia utartych szlaków myślowych odbiorcy. Czy udało się to uczynić w niniejszej książce to kwestia, do której jeszcze powrócę. Dalej, Wirpsza jest Polakiem. Wbrew głosom osób, które dotknięte uwagami autora oskarżyły go o niemieckość, raczej możemy przyjąć, że ten, co prawda, syn Greczynki urodzony w Odessie, ukończywszy studia w polskiej stolicy, ożeniwszy się z Polką, mówił, pisał i tworzył w języku polskim. Co, generalnie rzecz biorąc, czyni go Polakiem albo przynajmniej kimś, kto Polsce mógł się dobrze przyjrzeć. Do tego wszystkiego żyje i pracuje na emigracji. Sytuacja polityczna Europy tamtego czasu wielu Polaków skłoniła do wyjazdu „za granicę” – w tym Wirpszę, który tułał się po Szwajcarii i Niemczech. Rzecz ostatnia, Wirpsza pisze i wydaje w Lucernie, a później w Berlinie. Przy tym omawiany tekst powstaje pierwotnie w języku niemieckim, dopiero później przetłumaczony na język polski. To tekst dla Europejczyków o Polakach. Pisany z perspektywy poety-emigranta. Sprawia to, że teoretycznie Wirpsza ma warunki do tego, by jednocześnie poznać kwestie polskie, a następnie wystarczająco czuć się od nich oddalonym, by z koniecznego dystansu omówić je krytycznie. Należałoby jednak zadać pytanie, jak sobie ze swoim zadaniem autor poradził i jaką to może mieć wartość dla czytelnika drugiej dekady XXI wieku.
Przejścia nie ma
Nie tak dawno temu, kiedy wraz z moimi przyjaciółmi wybrałem się do jednego ze sklepów wielkopowierzchniowych w celu skompletowania składników na letnie grillowanie, moją uwagę przykuła tablica wisząca pod sufitem. Twierdziła otwarcie: „Przejścia nie ma”, a ja posłusznie w duchu uznałem, że w istocie, to miejsce jest pozbawione jakiegokolwiek przejścia i wejdę bramką obok, przeznaczoną dla klientów indywidualnych.
Podobnie historię nominalizmu rozpoczyna Wirpsza, przywołując anegdotę, którą mu opowiedział Kazimierz Podsadecki, o góralu, co nie potrafił zrozumieć, po co artysta maluje jego chałupę, skoro ona już stoi. „Tego rodzaju niedowiarstwo jest bez wątpienia mitotwórcze. Pytanie tylko, czy tworzy ono mit obrazu, czy mit realnego bytu chałupy; czy też żywiołowo i podświadomie, mit niemożności lub bezsensowności odniesienia chałupy do obrazu” (s. 18). Z czego szybko Wirpsza przechodzi do konkluzji, że jedyna naturalna relacja w języku polskim to relacja słowo-słowo, a nie słowo-rzecz, by potem powiązać to z Janem Kochanowskim i łaciną, której polski jest w tym kontekście naturalnym spadkobiercą. Podążanie za tokiem rozumowania autora okazuje się jasne i satysfakcjonujące, poeta, który zna moc słowa, potrafi retorycznie obronić swoje tezy. Czasem jednak niestety narracja się rozpada i, podobnie jak u mnie, zbyt blisko jest od zakupów i grilla do nominalizmu i Kochanowskiego. I mimo tego, że to nie rozprawa naukowa, tylko podróż po historii i naturze Polski i Polaków zafundowana przez erudycyjne biuro podróży, to trudno podejść do tekstu bezkrytycznie. Mam poczucie, że opowiadając historię nominalizmu, Wirpsza sam wpada w pułapkę, którą próbuje opisać, co z jednej strony można uznać za dyskwalifikujące, z drugiej jednak jest interesującym potwierdzeniem opisywanej tezy. Tak też tutaj ujawnia nam się Wirpsza-Polak.
Chopin był Francuzem
Niedaleko nominalizmu leży gnijący Mickiewicz, czyli rozterki tożsamościowe Polaków-emigrantów. Bo „wyobraźmy sobie, że francuski epos narodowy zaczyna się od inwokacji: Hiszpanio, ojczyzno moja…” (s. 15). Mickiewicz gnijący, bo chciałoby się powiedzieć, że wymagający aktualizacji. Nie chodzi oczywiście tylko o polskiego wieszcza, ale o tożsamościową historię Polski, która rozciąga się na terenach Polsce odległych. Lwia część romantycznej twórczości opiewa tereny Ukrainy lub litewsko-białoruskiego pogranicza, którego Polak „nie zna, lecz który wydaje mu się ojczysty” (s. 16). Polski uczeń mierzy się z tym na lekcji historii, lekcji polskiego, w filmach, słucha opowieści o narodzie, który jest niespójny z obrazem, który widzi po wyjściu z klasy lub kina, a „geografia polskiej poezji romantycznej, a i późniejszej również, nie jest geografią Polski współczesnej – ani w sensie politycznym, ani w sensie gospodarczym” (s. 17). Nawet kiedy weźmiemy na warsztat „Lalkę” Prusa, okaże się, że Warszawa Wokulskiego nie istnieje, bo duchowym architektem współczesnej Warszawy jest nie pozytywistyczna myśl gospodarcza, ale XVIII-wieczny malarz Bernardo Belotto zw. Canaletto, którego to portrety warszawskie wykorzystano przy powojennej odbudowie. Chciałoby się ironicznie jeszcze wypomnieć, że Canaletto z Polską miał tyle wspólnego, że był Włochem.
Nie chodzi jednak o to, by wypominać Polsce jej europejski rodowód, bo to również kwestia, z której, my, Polacy, możemy i powinniśmy być dumni. Wirpsza jednak zwraca uwagę na brak koherencji w tworzeniu polskiej tożsamości i może to już stwierdzenie stojące blisko absurdu, ale znowuż jakże ironiczny jest w takim razie fakt, że przyglądamy się temu w książce napisanej przez urodzonego w Ukrainie, ale piszącego w Berlinie Polaka.
Przypowieść poety
Nierzadko Wirpsza podejmuje zadanie ilustrowania swojego wywodu za pomocą obrazów literackich, z których to zdecydowanie najciekawszą formą jest „Przypowieść o stu sprawiedliwych”. Autor rozpoczyna swoją opowieść od zdania: „W Polsce, czyli nigdzie toczy się opowieść o królu Ubu – nie opowieść właściwie, lecz przedstawienie – tekst przedstawienia, jego scenariusz” (s. 72). Scenariusz – czyli autor chce nam powiedzieć, że to, co mamy przed oczyma, to pewna opowieść uniwersalna, która może wydarzyć się wszędzie (i nigdzie). Dalej: „Otóż nigdzie rzeczywiście był pewien kraj, gdzie możni władcy i wychowawcy doszli pewnego dnia do wniosku, że ponieważ rządzili dostatecznie sprawiedliwie swym społeczeństwem, a ponadto: ponieważ sami byli bez skazy i zmazy, czyli sprawiedliwi absolutnie, przeto mogą bez obawy popełnienia błędu założyć, że społeczeństwo zostało dobrze wychowane, że jest bez skazy i zmazy oraz sprawiedliwe” (s. 72).
I tutaj zakończę, dając jedynie delikatną sugestię tego, z czym w trakcie lektury możemy się zmierzyć. Wtedy, kiedy Wirpsza decyduje się na opowieść o charakterze literackim, jego narracja najlepiej się broni. Wychodzi z niego „poeta”. Tak zresztą w zasadzie trzeba by potraktować całą książkę. Jako pewną spójną narrację o Polsce i Polakach, która jest scenariuszem, krytyczno-kulturowym spektaklem, zafundowanym przez obywatela kraju, który opisuje. Będący jednocześnie na tyle oddalonym od przedmiotu swojego wywodu, że jest w stanie go zsyntetyzować.
To szczególny rodzaj syntezy, bo, w moim odczuciu, w wielu momentach zahacza o podejście historiozoficzne. Własnej, oryginalnej historiozofii Polaka-emigranta. Cały twór w swojej mnogości form okazuje się przypowieść o Polsce, która jest oparta na bardzo ciekawych i interesujących tezach i obserwacjach. Wciąż jednak to tylko wielka narracja. Takie narracje są potrzebne do budowania tożsamości, czego współczesnym przykład stanowi święcący sprzedażowe triumfy „Sapiens. Od zwierząt do bogów” (2014) Yuvala Noah Harariego. Harrari proponuje całościową, intrygującą i wciągającą historię człowieka od jego początków aż do współczesności. Podobnie, jak się zdaje, robi Wirpsza, wyprowadzając rodowód polskości od najdawniejszych tradycji i szukając ich źródła w konkretnych wydarzeniach z naszej historii. Te intrygujące i często rzucające nowe światło na rzeczywistość opowieści niosą ze sobą wielkie niebezpieczeństwo widzenia monochromatycznego. Bo tak, tezy Wirpszy są ciekawe, ale próbują być całościowe. Tam, gdzie możemy zobaczyć Wirpszę-poetę, ta całościowość się broni, bo sztuka ma charakter metonimiczny. Za pomocą pewnej części opowiada nam większą historię, ale ta historia jest pozostawiona w czytelniczym domyśle i interpretacji. To w tych momentach książka Wirpszy okazuje się najbardziej interesująca, a niestety, sam Wirpsza wydaje się bardziej zainteresowany snuciem narracji historycznej. Tak też dochodzimy do momentu, w którym książka staje się przykładem dziwnie ujętego determinizmu historycznego, tłumaczącego losy Polaka.
Quo vadis?
Książka ta jest narzędziem. Testem na polityczne wpływy. To, co można tutaj przeczytać, „magluje się” współcześnie w rządzie i mediach. Wirpsza podał nam to na tacy, po to, byśmy my zobaczyli chybotliwą konstrukcję, na której budowana jest nienawiść do „Niemca” i wściekłość na „Rosjanina”. Po to, by zobaczyć romantyczny krajobraz i zamiast martwo go powielać, zastąpić go śląską hałdą, Mazurami i zaparawanionym polskim morzem. Po zastąpieniu zaś zdekonstruować, bo my, Polacy mamy nie naturę Kordiana, ale Eulenspiegla (sic!) i gawędziarza. To, co referuje nam Wirpsza, nie ma zdolności oddziaływania, dopiero kiedy sobie to opowiemy (pamiętając lekcje o nominalizmie), potrafimy góry przenosić – i zamiast akcji „Wisła” zdecydujemy się wspinać, na wzór historycznych polskich himalaistów, na szczyt literatury. Pora na odważny krok czytelnika, lekturę uważną, lekturę krytyczną, która wyciągnie wnioski i świadomie zacznie grzebać w swojej tożsamości. Czytelnik powinien obrać sobie za wzór św. Tomasza, powiedzieć głośno „sprawdzam” i wsadzić głęboko palce w rany jezuskowatej Polski, aż mesjanizm zacznie wyć z bólu.
LITERATURA:
Harrari Y.N.: „Sapiens. Od zwierząt do bogów”. Przeł. J. Hunia. Kraków 2014.
Woroszylski W.: „Wędrówka po polskim ogrodzie”. W: W. Wirpsza: „Polaku, kim jesteś?”. Mikołów 2009.
Kim Pan jest, Panie Wirpsza? Odpowiedź brzmi: poetą Polakiem na emigracji, piszącym i wydającym w Szwajcarii i Niemczech. Przede wszystkim to, co Państwo mają przed oczyma, to dzieło poety. Poeta natomiast to osoba, która dzięki nabytym doświadczeniom i wyróżniającemu się warsztatowi literackiemu jest w stanie przedstawić szerszej publiczności refleksję, skłaniając tym samym do podważenia utartych szlaków myślowych odbiorcy. Czy udało się to uczynić w niniejszej książce to kwestia, do której jeszcze powrócę. Dalej, Wirpsza jest Polakiem. Wbrew głosom osób, które dotknięte uwagami autora oskarżyły go o niemieckość, raczej możemy przyjąć, że ten, co prawda, syn Greczynki urodzony w Odessie, ukończywszy studia w polskiej stolicy, ożeniwszy się z Polką, mówił, pisał i tworzył w języku polskim. Co, generalnie rzecz biorąc, czyni go Polakiem albo przynajmniej kimś, kto Polsce mógł się dobrze przyjrzeć. Do tego wszystkiego żyje i pracuje na emigracji. Sytuacja polityczna Europy tamtego czasu wielu Polaków skłoniła do wyjazdu „za granicę” – w tym Wirpszę, który tułał się po Szwajcarii i Niemczech. Rzecz ostatnia, Wirpsza pisze i wydaje w Lucernie, a później w Berlinie. Przy tym omawiany tekst powstaje pierwotnie w języku niemieckim, dopiero później przetłumaczony na język polski. To tekst dla Europejczyków o Polakach. Pisany z perspektywy poety-emigranta. Sprawia to, że teoretycznie Wirpsza ma warunki do tego, by jednocześnie poznać kwestie polskie, a następnie wystarczająco czuć się od nich oddalonym, by z koniecznego dystansu omówić je krytycznie. Należałoby jednak zadać pytanie, jak sobie ze swoim zadaniem autor poradził i jaką to może mieć wartość dla czytelnika drugiej dekady XXI wieku.
Przejścia nie ma
Nie tak dawno temu, kiedy wraz z moimi przyjaciółmi wybrałem się do jednego ze sklepów wielkopowierzchniowych w celu skompletowania składników na letnie grillowanie, moją uwagę przykuła tablica wisząca pod sufitem. Twierdziła otwarcie: „Przejścia nie ma”, a ja posłusznie w duchu uznałem, że w istocie, to miejsce jest pozbawione jakiegokolwiek przejścia i wejdę bramką obok, przeznaczoną dla klientów indywidualnych.
Podobnie historię nominalizmu rozpoczyna Wirpsza, przywołując anegdotę, którą mu opowiedział Kazimierz Podsadecki, o góralu, co nie potrafił zrozumieć, po co artysta maluje jego chałupę, skoro ona już stoi. „Tego rodzaju niedowiarstwo jest bez wątpienia mitotwórcze. Pytanie tylko, czy tworzy ono mit obrazu, czy mit realnego bytu chałupy; czy też żywiołowo i podświadomie, mit niemożności lub bezsensowności odniesienia chałupy do obrazu” (s. 18). Z czego szybko Wirpsza przechodzi do konkluzji, że jedyna naturalna relacja w języku polskim to relacja słowo-słowo, a nie słowo-rzecz, by potem powiązać to z Janem Kochanowskim i łaciną, której polski jest w tym kontekście naturalnym spadkobiercą. Podążanie za tokiem rozumowania autora okazuje się jasne i satysfakcjonujące, poeta, który zna moc słowa, potrafi retorycznie obronić swoje tezy. Czasem jednak niestety narracja się rozpada i, podobnie jak u mnie, zbyt blisko jest od zakupów i grilla do nominalizmu i Kochanowskiego. I mimo tego, że to nie rozprawa naukowa, tylko podróż po historii i naturze Polski i Polaków zafundowana przez erudycyjne biuro podróży, to trudno podejść do tekstu bezkrytycznie. Mam poczucie, że opowiadając historię nominalizmu, Wirpsza sam wpada w pułapkę, którą próbuje opisać, co z jednej strony można uznać za dyskwalifikujące, z drugiej jednak jest interesującym potwierdzeniem opisywanej tezy. Tak też tutaj ujawnia nam się Wirpsza-Polak.
Chopin był Francuzem
Niedaleko nominalizmu leży gnijący Mickiewicz, czyli rozterki tożsamościowe Polaków-emigrantów. Bo „wyobraźmy sobie, że francuski epos narodowy zaczyna się od inwokacji: Hiszpanio, ojczyzno moja…” (s. 15). Mickiewicz gnijący, bo chciałoby się powiedzieć, że wymagający aktualizacji. Nie chodzi oczywiście tylko o polskiego wieszcza, ale o tożsamościową historię Polski, która rozciąga się na terenach Polsce odległych. Lwia część romantycznej twórczości opiewa tereny Ukrainy lub litewsko-białoruskiego pogranicza, którego Polak „nie zna, lecz który wydaje mu się ojczysty” (s. 16). Polski uczeń mierzy się z tym na lekcji historii, lekcji polskiego, w filmach, słucha opowieści o narodzie, który jest niespójny z obrazem, który widzi po wyjściu z klasy lub kina, a „geografia polskiej poezji romantycznej, a i późniejszej również, nie jest geografią Polski współczesnej – ani w sensie politycznym, ani w sensie gospodarczym” (s. 17). Nawet kiedy weźmiemy na warsztat „Lalkę” Prusa, okaże się, że Warszawa Wokulskiego nie istnieje, bo duchowym architektem współczesnej Warszawy jest nie pozytywistyczna myśl gospodarcza, ale XVIII-wieczny malarz Bernardo Belotto zw. Canaletto, którego to portrety warszawskie wykorzystano przy powojennej odbudowie. Chciałoby się ironicznie jeszcze wypomnieć, że Canaletto z Polską miał tyle wspólnego, że był Włochem.
Nie chodzi jednak o to, by wypominać Polsce jej europejski rodowód, bo to również kwestia, z której, my, Polacy, możemy i powinniśmy być dumni. Wirpsza jednak zwraca uwagę na brak koherencji w tworzeniu polskiej tożsamości i może to już stwierdzenie stojące blisko absurdu, ale znowuż jakże ironiczny jest w takim razie fakt, że przyglądamy się temu w książce napisanej przez urodzonego w Ukrainie, ale piszącego w Berlinie Polaka.
Przypowieść poety
Nierzadko Wirpsza podejmuje zadanie ilustrowania swojego wywodu za pomocą obrazów literackich, z których to zdecydowanie najciekawszą formą jest „Przypowieść o stu sprawiedliwych”. Autor rozpoczyna swoją opowieść od zdania: „W Polsce, czyli nigdzie toczy się opowieść o królu Ubu – nie opowieść właściwie, lecz przedstawienie – tekst przedstawienia, jego scenariusz” (s. 72). Scenariusz – czyli autor chce nam powiedzieć, że to, co mamy przed oczyma, to pewna opowieść uniwersalna, która może wydarzyć się wszędzie (i nigdzie). Dalej: „Otóż nigdzie rzeczywiście był pewien kraj, gdzie możni władcy i wychowawcy doszli pewnego dnia do wniosku, że ponieważ rządzili dostatecznie sprawiedliwie swym społeczeństwem, a ponadto: ponieważ sami byli bez skazy i zmazy, czyli sprawiedliwi absolutnie, przeto mogą bez obawy popełnienia błędu założyć, że społeczeństwo zostało dobrze wychowane, że jest bez skazy i zmazy oraz sprawiedliwe” (s. 72).
I tutaj zakończę, dając jedynie delikatną sugestię tego, z czym w trakcie lektury możemy się zmierzyć. Wtedy, kiedy Wirpsza decyduje się na opowieść o charakterze literackim, jego narracja najlepiej się broni. Wychodzi z niego „poeta”. Tak zresztą w zasadzie trzeba by potraktować całą książkę. Jako pewną spójną narrację o Polsce i Polakach, która jest scenariuszem, krytyczno-kulturowym spektaklem, zafundowanym przez obywatela kraju, który opisuje. Będący jednocześnie na tyle oddalonym od przedmiotu swojego wywodu, że jest w stanie go zsyntetyzować.
To szczególny rodzaj syntezy, bo, w moim odczuciu, w wielu momentach zahacza o podejście historiozoficzne. Własnej, oryginalnej historiozofii Polaka-emigranta. Cały twór w swojej mnogości form okazuje się przypowieść o Polsce, która jest oparta na bardzo ciekawych i interesujących tezach i obserwacjach. Wciąż jednak to tylko wielka narracja. Takie narracje są potrzebne do budowania tożsamości, czego współczesnym przykład stanowi święcący sprzedażowe triumfy „Sapiens. Od zwierząt do bogów” (2014) Yuvala Noah Harariego. Harrari proponuje całościową, intrygującą i wciągającą historię człowieka od jego początków aż do współczesności. Podobnie, jak się zdaje, robi Wirpsza, wyprowadzając rodowód polskości od najdawniejszych tradycji i szukając ich źródła w konkretnych wydarzeniach z naszej historii. Te intrygujące i często rzucające nowe światło na rzeczywistość opowieści niosą ze sobą wielkie niebezpieczeństwo widzenia monochromatycznego. Bo tak, tezy Wirpszy są ciekawe, ale próbują być całościowe. Tam, gdzie możemy zobaczyć Wirpszę-poetę, ta całościowość się broni, bo sztuka ma charakter metonimiczny. Za pomocą pewnej części opowiada nam większą historię, ale ta historia jest pozostawiona w czytelniczym domyśle i interpretacji. To w tych momentach książka Wirpszy okazuje się najbardziej interesująca, a niestety, sam Wirpsza wydaje się bardziej zainteresowany snuciem narracji historycznej. Tak też dochodzimy do momentu, w którym książka staje się przykładem dziwnie ujętego determinizmu historycznego, tłumaczącego losy Polaka.
Quo vadis?
Książka ta jest narzędziem. Testem na polityczne wpływy. To, co można tutaj przeczytać, „magluje się” współcześnie w rządzie i mediach. Wirpsza podał nam to na tacy, po to, byśmy my zobaczyli chybotliwą konstrukcję, na której budowana jest nienawiść do „Niemca” i wściekłość na „Rosjanina”. Po to, by zobaczyć romantyczny krajobraz i zamiast martwo go powielać, zastąpić go śląską hałdą, Mazurami i zaparawanionym polskim morzem. Po zastąpieniu zaś zdekonstruować, bo my, Polacy mamy nie naturę Kordiana, ale Eulenspiegla (sic!) i gawędziarza. To, co referuje nam Wirpsza, nie ma zdolności oddziaływania, dopiero kiedy sobie to opowiemy (pamiętając lekcje o nominalizmie), potrafimy góry przenosić – i zamiast akcji „Wisła” zdecydujemy się wspinać, na wzór historycznych polskich himalaistów, na szczyt literatury. Pora na odważny krok czytelnika, lekturę uważną, lekturę krytyczną, która wyciągnie wnioski i świadomie zacznie grzebać w swojej tożsamości. Czytelnik powinien obrać sobie za wzór św. Tomasza, powiedzieć głośno „sprawdzam” i wsadzić głęboko palce w rany jezuskowatej Polski, aż mesjanizm zacznie wyć z bólu.
LITERATURA:
Harrari Y.N.: „Sapiens. Od zwierząt do bogów”. Przeł. J. Hunia. Kraków 2014.
Woroszylski W.: „Wędrówka po polskim ogrodzie”. W: W. Wirpsza: „Polaku, kim jesteś?”. Mikołów 2009.
Witold Wirpsza: „Polaku, kim jesteś?”. Instytut Mikołowski. Mikołów 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |