JAK ZRÓWNANO Z ZIEMIĄ UNIWERSUM GRISZY ('CIEŃ I KOŚĆ' - SEZON 2.)
A
A
A
Kto ma władzę nad światem przedstawionym? Od zawsze budziło to spory, jeśli chodzi o adaptacje. Fani pierwowzoru potrafią być do bólu rozczarowani wizją reżysera, odbiegającą w ich ocenie zdecydowanie zbyt daleko od ukochanego dzieła. Nie brak także zwolenników innowacji, dla których przeniesienie znanych treści na inne medium to za mało, a przemyślane odstępstwa od oryginału stanowią przyjemny powiew świeżości.
Nie sposób pogodzić ze sobą tych preferencji. Jak to się mówi: ,,o gustach się nie dyskutuje”. W mojej opinii zdarzają się jednak sytuacje, kiedy komuś tego gustu brak. Z bólem serca przyznaję, że drugi sezon „Cienia i kości” zdecydowanie otwiera pole do licznych dyskusji.
Netflixowy „Cień i kość” to serial inspirowany Uniwersum Griszów, stworzonym przez amerykańską pisarkę, Leigh Bardugo. Nie jest to jednak klasyczna adaptacja, nie tylko pod względem pewnych odstępstw od oryginału. W przypadku tego serialu mamy do czynienia z prawdziwym miksem twórczym. Showrunner, Eric Heisserer, zdecydował się bowiem na ożywienie świata znanego nie z jednej książki czy serii, ale wszystkich dzieł autorki z tego uniwersum, bawiąc się przy tym chronologią wydarzeń. Ostatecznie, w dwóch sezonach, które ukazały się do tej pory (choć zapowiedziane zostały już trzeci sezon i spin-off), mogliśmy zobaczyć nie tylko główną trylogię o tym samym tytule, ale także dylogię „Szóstka Wron” oraz kilka elementów z „Króla z bliznami”.
Drugi sezon „Cienia i kości” miał swoją premierę 16 marca 2023 roku, a niedługo później, bo już 18 marca, w serwisie „Na Ekranie” pojawiła się dość pozytywna recenzja autorstwa Pauliny Guz (zob. Guz 2023). Recenzentka wystawiła serialowi ocenę 8/10, wyraźnie przebijając tym średnie oceny widzów – na Filmwebie (zob. filmweb.pl) sezon uzyskał jedynie 6,5 gwiazdki, a zatem o 0,7 niżej niż poprzedni. Osobiście muszę przyznać, że o wiele bardziej zgadzam się z opinią tak zwanej ,,większości”. Z żalem stwierdzam, że nie dostrzegłam ani jednej mocnej strony, którą opisano w „Na Ekranie”.
Świat stworzony przez Leigh Bardugo to fantastyczna kraina, mająca jednak wiele cech wspólnych z historyczną rzeczywistością. Choć akcja „Cienia i kości” rozgrywa się w Ravce, z łatwością można rozpoznać wiele motywów zaczerpniętych z carskiej Rosji. Inne kraje opisane przez autorkę również znajdują swoje mniej lub bardziej oczywiste odpowiedniki. Główna oś fabuły skupia się na historii Aliny Starkov, służącej w ravkańskiej armii młodej kaligrafki, która okazuje się posiadać dar zdolny do ocalenia jej kraju. Alina, wbrew temu, w co wierzyła, jest griszą (kimś w rodzaju maga), na dodatek nie byle jaką, ale Przywoływaczką Słońca – jedyną osobą zdolną do zniszczenia Fałdy Cienia, mrocznej mgły pełnej potworów, która od setek lat dzieliła i osłabiała Ravkę.
Sam pomysł na serial wydaje mi się interesujący. W pierwszym sezonie wymieszanie bohaterów i ,,wykręcenie” linii czasowej budziło mój sceptycyzm, dodatkowo potęgowany znajomością pierwowzoru, jednak efekt końcowy był całkiem niezły. Mimo że w oryginale akcja „Szóstki Wron” rozgrywa się później niż „Cienia i kości”, pięć z sześciu tytułowych postaci – kryminalistów pod wodzą Kaza Brekkera – dostało swoje pięć minut czasu ekranowego i chociaż mogły one zostać wykorzystane lepiej, tak naprawdę nie budziło to większych zastrzeżeń. Przedstawiona historia miała sens, bohaterowie byli wyraziści i jako tako oddawali ducha swoich książkowych odpowiedników. Jednak o ile Paulina Guz w swojej recenzji wychwala casting i stwierdza, że ,,idealnie obsadzono Szóstkę Wron”, sama nie mogę zgodzić się z tym w pełni.
W gruncie rzeczy casting rzeczywiście można określić mianem udanego. Ben Barnes w roli generała Kirigana, Zoe Wanamaker jako Baghra czy Amita Suman, wręcz urodzona do roli Inej, to tylko początek listy. I choć nie wszyscy aktorzy urzekli mnie w pierwszej chwili, z czasem dałam się przekonać do ich wizji znanych bohaterów. Z jednym wyjątkiem. Freddy Carter, wcielający się właśnie w Kaza Brekkera, zdaje się nienawidzić roli, jaką przyszło mu odegrać w tym projekcie. Postać, która w oryginale słynęła z przebiegłości i wyrachowania, w wydaniu Cartera jest wiecznie zirytowanym paranoikiem, którego plany – w założeniu niezwykle przemyślane – w zasadzie zawsze kończą się katastrofą. Podobny, choć mniej rażący problem, zdaje się mieć Patrick Gibson, wcielający się w Nikołaja Lancova, charyzmatycznego następcę tronu. Rzecz w tym, że po jego charyzmatyczności pozostał jedynie cień, chociaż i tak Gibson poradził sobie lepiej niż w adaptacji „Mrocznych umysłów” (2018, reż. Jennifer Yuh Nelson). O ile jego Nikołaj broni się na tle całokształtu „Cienia i kości”, o tyle tam jego Clancy Gray był wręcz niemożliwy do zniesienia.
Oglądając pierwszy sezon, musiałam przyznać, że mimo moich obaw, serial naprawdę „dawał radę”. Po czasie, dobrze wykonane elementy, takie jak klimat świata przedstawionego, montaż i gra aktorska pozostałych członków obsady, pozwoliły mi zapomnieć o niedociągnięciach. Drugi sezon to już jednak zupełnie co innego. To nie tylko hybryda pierwszego tomu trylogii i reżyserska wariacja „Szóstki Wron” – to równocześnie drugi i trzeci tom „Cienia i kości” („Oblężenie i nawałnica” oraz „Zniszczenie i odnowa”), a także coś, co jest obydwoma tomami dylogii Wron, jednocześnie nie będąc żadną z nich. Chociaż pierwsze odcinki pozwalały widzom wrócić do świata książek Bardugo, z czasem sprawy wyraźnie zaczęły się komplikować w sposób będący nie tylko gwoździem do trumny tego sezonu, ale także strzałą w kolano pierwszego i czymś, co być może pociągnie na dno przyszłość całego serialu.
Największym problemem, choć zdecydowanie nie jedynym, wydaje się tutaj scenariusz. Miks fabularny, na który zdecydował się Heisserer, zdaje się wymykać spod kontroli. Odcinki są chaotyczne i zmontowane w sposób utrudniający zrozumienie seansu. Do tego Szóstka Wron, nadal pozostająca w niepełnym składzie, sprawia wrażenie „zapychacza”. Misja, na którą zostali wysłani członkowie tej grupy, choć ma zaważyć na losach kraju, w rzeczywistości nie prowadzi do niczego konkretnego. Czasu antenowego natomiast, poświęconego na sceny z ich udziałem, zdecydowanie zabrakło na wyjaśnienia często niezbędne dla zrozumienia wątku Aliny. Jest to dla mnie tym trudniejsze do przełknięcia, że reżyser zapowiedział już spin-off, który miałby przedstawiać dalsze losy bohaterów dylogii, które w jakiś dziwny sposób zostały w dużej mierze już ukazane. Niemożliwe do wykonania zadanie, wokół którego skupiał się pierwszy tom „Szóstki Wron”, zostało zamienione na porwanie Aliny w pierwszym sezonie, a relacje większości postaci, które rozwijały się przez całą serię, w zasadzie dostały już swój finał. W takiej sytuacji – kiedy jedna fabuła została poświęcona dla urozmaicenia innej – stworzenie drugiego serialu, ukazującego historię, która została już na swój sposób przekreślona, wydaje mi się dziwną decyzją.
Na domiar złego same Wrony to komplet, na który trudno patrzeć, choć – poza Kazem – nie jest to wina aktorów. Postacie, traktowane przez narrację jako profesjonaliści, najlepsi w swoim fachu oszuści i złodzieje, w rzeczywistości zdają się nie zasługiwać na taką reputację. Trudno zrozumieć, dlaczego przyszły król Ravki to właśnie im powierza najważniejsze zadanie stulecia, skoro wszystko, za co się biorą, kończy się fiaskiem.
W tym sezonie jednak również wątek Przywoływaczki Słońca, który wcześniej wypadał naprawdę przyzwoicie, zaczyna się komplikować. Po raz kolejny fabuła jest chaotyczna, a momentami trudna do zrozumienia. Wyzwaniem okazała się dla mnie nawet próba uzupełnienia tego, co widziałam na ekranie, wiedzą, którą zyskałam po przeczytaniu książkowego oryginału. I chociaż zdecydowałam się dać kredyt zaufania wizji showrunnera, tym razem zdecydowanie się na niej zawiodłam. Klaustrofobiczność, którą odczuwałam w jednej z lokacji pierwszego sezonu, tutaj biła już w zasadzie z każdego miejsca. Pałace zostały zamienione w kamienice, puszcze w zagajniki, a w bitwie o losy kraju wzięło udział jakieś pięćdziesiąt osób. Z całą pewnością to kwestia ograniczonego budżetu, jednak chybione decyzje artystyczne, dalej takimi pozostają, niezależnie od powodu. Dodatkowo ,,wojsko” Aliny było wspomagane przez ekipę Kaza Brekkera, która niestety pasowała tam jak wół do karety...
Dodatkowy mankament, który dał o sobie znać w drugim sezonie, to, jak się zdaje, brak zrozumienia zasad rządzących światem przedstawionym. Rzecz jasna, nie jest to dokładna adaptacja, dlatego pewne odstępstwa mogłyby okazać się nie tylko możliwe do wybaczenia, ale również zrozumiałe czy nawet koniecznie. Oglądając poprzedni sezon, bardzo doceniłam, kiedy Alina, grana przez Jessie Mei Li, została przedstawiona jako dziewczyna o korzeniach z Shu Hanu – odpowiednika Chin. W którymś momencie Alina została nawet posądzona o szpiegowanie przeciwko Ravce. Decydując się na taki krok, choć niezgodny z oryginałem, Heisserer wykazał się głębokim zrozumieniem uniwersum i przedstawionej w książce sytuacji politycznej. Wiele subtelnych sygnałów pokazywało również, że twórcy zapoznali się nie tylko z pierwowzorem w postaci wszystkich tomów „Cienia i kości” oraz „Szóstki Wron”, ale również kolejną dylogią, „Królem z bliznami”, opisującą dalsze losy bohaterów.
Zrozumienie uniwersum zdaje się jednak zanikać gdzieś w środku drugiego sezonu. Pochodzenie postaci przestaje mieć znaczenie w trakcie wspomnianej wcześniej misji Wron, kiedy bohaterowie trafiają do Shu Hanu i tam spotykają Sanktę Neyer, uznaną za zmarłą setki lat temu świętą. Szkopuł tkwi w tym, że kult świętych jest religią ravkańską, tępioną poza granicami tego kraju, dlatego Sankta Neyer wydaje się być raczej niedopatrzeniem fabularnym niż świadomą decyzją.
Biorąc pod uwagę to wszystko, naprawdę trudno mi zrozumieć ocenę mocnego 8/10 dla sezonu, który tylko przy dużej dozie dobrych chęci zasługuje na 7. W mojej opinii drugi sezon „Cienia i kości” to przeciwieństwo pierwszego. Tym razem to słabe strony ciągną w dół wszystkie pozytywy, całkowicie przysłaniając ich blask. Niesamowite sceny walk, piękny świat fantasy i wzruszające sceny, o których możemy przeczytać w recenzji „Na Ekranie”, to coś, czego zdecydowanie nie uświadczymy w faktycznym serialu. Piękny i barwny świat, owszem, ale tylko w pierwszym odcinku, natomiast sceny walki były chaotyczne i całkowicie pozbawione wszelkiej, tak charakterystycznej dla fantastyki, epickości. Jako widz nie czułam się też ani wzruszona, ani w żaden inny sposób przejęta losami bohaterów, zbyt skupiona na próbach poskładania rozpadającej się fabuły w całość.
Czy zatem polecam drugi sezon „Cienia i kości”? Z przykrością muszę przyznać, że nie. Pierwszy sezon można obejrzeć z przymrużeniem oka. Może zachęci kogoś do sięgnięcia po oryginał, a może będzie tylko serialem na jeden weekend. Zdecydowanie jednak wstrzymałabym się przed ciągiem dalszym, którego jedynym następstwem będzie przekonanie, że świat griszów nie ma nic do zaoferowania swoim fanom. Być może produkcja ta powinna stanowić także przestrogę dla twórców – to, że adaptujący może bawić się światem oryginału, nie zawsze oznacza, że powinien.
Pozostaje więc tylko mieć nadzieję, że nadchodzący spin-off „Szóstka Wron” i trzeci sezon „Cienia i kości”, nareszcie rozdzielone, będą przyjemniejszym seansem. Jako zapamiętały mól książkowy, dalej trzymam za to kciuki.
LITERATURA:
P. Guz [2023]: „Cień i kość: sezon 2 – recenzja spoilerowa”. https://naekranie.pl/recenzje/cien-i-kosc-sezon-2-recenzja-netflix-analiza#?&gid=1&pid=11.
Ranking sezonów i odcinków. https://www.filmweb.pl/serial/Cie%C5%84+i+ko%C5%9B%C4%87-2021-832857/seasons/ranking.
Nie sposób pogodzić ze sobą tych preferencji. Jak to się mówi: ,,o gustach się nie dyskutuje”. W mojej opinii zdarzają się jednak sytuacje, kiedy komuś tego gustu brak. Z bólem serca przyznaję, że drugi sezon „Cienia i kości” zdecydowanie otwiera pole do licznych dyskusji.
Netflixowy „Cień i kość” to serial inspirowany Uniwersum Griszów, stworzonym przez amerykańską pisarkę, Leigh Bardugo. Nie jest to jednak klasyczna adaptacja, nie tylko pod względem pewnych odstępstw od oryginału. W przypadku tego serialu mamy do czynienia z prawdziwym miksem twórczym. Showrunner, Eric Heisserer, zdecydował się bowiem na ożywienie świata znanego nie z jednej książki czy serii, ale wszystkich dzieł autorki z tego uniwersum, bawiąc się przy tym chronologią wydarzeń. Ostatecznie, w dwóch sezonach, które ukazały się do tej pory (choć zapowiedziane zostały już trzeci sezon i spin-off), mogliśmy zobaczyć nie tylko główną trylogię o tym samym tytule, ale także dylogię „Szóstka Wron” oraz kilka elementów z „Króla z bliznami”.
Drugi sezon „Cienia i kości” miał swoją premierę 16 marca 2023 roku, a niedługo później, bo już 18 marca, w serwisie „Na Ekranie” pojawiła się dość pozytywna recenzja autorstwa Pauliny Guz (zob. Guz 2023). Recenzentka wystawiła serialowi ocenę 8/10, wyraźnie przebijając tym średnie oceny widzów – na Filmwebie (zob. filmweb.pl) sezon uzyskał jedynie 6,5 gwiazdki, a zatem o 0,7 niżej niż poprzedni. Osobiście muszę przyznać, że o wiele bardziej zgadzam się z opinią tak zwanej ,,większości”. Z żalem stwierdzam, że nie dostrzegłam ani jednej mocnej strony, którą opisano w „Na Ekranie”.
Świat stworzony przez Leigh Bardugo to fantastyczna kraina, mająca jednak wiele cech wspólnych z historyczną rzeczywistością. Choć akcja „Cienia i kości” rozgrywa się w Ravce, z łatwością można rozpoznać wiele motywów zaczerpniętych z carskiej Rosji. Inne kraje opisane przez autorkę również znajdują swoje mniej lub bardziej oczywiste odpowiedniki. Główna oś fabuły skupia się na historii Aliny Starkov, służącej w ravkańskiej armii młodej kaligrafki, która okazuje się posiadać dar zdolny do ocalenia jej kraju. Alina, wbrew temu, w co wierzyła, jest griszą (kimś w rodzaju maga), na dodatek nie byle jaką, ale Przywoływaczką Słońca – jedyną osobą zdolną do zniszczenia Fałdy Cienia, mrocznej mgły pełnej potworów, która od setek lat dzieliła i osłabiała Ravkę.
Sam pomysł na serial wydaje mi się interesujący. W pierwszym sezonie wymieszanie bohaterów i ,,wykręcenie” linii czasowej budziło mój sceptycyzm, dodatkowo potęgowany znajomością pierwowzoru, jednak efekt końcowy był całkiem niezły. Mimo że w oryginale akcja „Szóstki Wron” rozgrywa się później niż „Cienia i kości”, pięć z sześciu tytułowych postaci – kryminalistów pod wodzą Kaza Brekkera – dostało swoje pięć minut czasu ekranowego i chociaż mogły one zostać wykorzystane lepiej, tak naprawdę nie budziło to większych zastrzeżeń. Przedstawiona historia miała sens, bohaterowie byli wyraziści i jako tako oddawali ducha swoich książkowych odpowiedników. Jednak o ile Paulina Guz w swojej recenzji wychwala casting i stwierdza, że ,,idealnie obsadzono Szóstkę Wron”, sama nie mogę zgodzić się z tym w pełni.
W gruncie rzeczy casting rzeczywiście można określić mianem udanego. Ben Barnes w roli generała Kirigana, Zoe Wanamaker jako Baghra czy Amita Suman, wręcz urodzona do roli Inej, to tylko początek listy. I choć nie wszyscy aktorzy urzekli mnie w pierwszej chwili, z czasem dałam się przekonać do ich wizji znanych bohaterów. Z jednym wyjątkiem. Freddy Carter, wcielający się właśnie w Kaza Brekkera, zdaje się nienawidzić roli, jaką przyszło mu odegrać w tym projekcie. Postać, która w oryginale słynęła z przebiegłości i wyrachowania, w wydaniu Cartera jest wiecznie zirytowanym paranoikiem, którego plany – w założeniu niezwykle przemyślane – w zasadzie zawsze kończą się katastrofą. Podobny, choć mniej rażący problem, zdaje się mieć Patrick Gibson, wcielający się w Nikołaja Lancova, charyzmatycznego następcę tronu. Rzecz w tym, że po jego charyzmatyczności pozostał jedynie cień, chociaż i tak Gibson poradził sobie lepiej niż w adaptacji „Mrocznych umysłów” (2018, reż. Jennifer Yuh Nelson). O ile jego Nikołaj broni się na tle całokształtu „Cienia i kości”, o tyle tam jego Clancy Gray był wręcz niemożliwy do zniesienia.
Oglądając pierwszy sezon, musiałam przyznać, że mimo moich obaw, serial naprawdę „dawał radę”. Po czasie, dobrze wykonane elementy, takie jak klimat świata przedstawionego, montaż i gra aktorska pozostałych członków obsady, pozwoliły mi zapomnieć o niedociągnięciach. Drugi sezon to już jednak zupełnie co innego. To nie tylko hybryda pierwszego tomu trylogii i reżyserska wariacja „Szóstki Wron” – to równocześnie drugi i trzeci tom „Cienia i kości” („Oblężenie i nawałnica” oraz „Zniszczenie i odnowa”), a także coś, co jest obydwoma tomami dylogii Wron, jednocześnie nie będąc żadną z nich. Chociaż pierwsze odcinki pozwalały widzom wrócić do świata książek Bardugo, z czasem sprawy wyraźnie zaczęły się komplikować w sposób będący nie tylko gwoździem do trumny tego sezonu, ale także strzałą w kolano pierwszego i czymś, co być może pociągnie na dno przyszłość całego serialu.
Największym problemem, choć zdecydowanie nie jedynym, wydaje się tutaj scenariusz. Miks fabularny, na który zdecydował się Heisserer, zdaje się wymykać spod kontroli. Odcinki są chaotyczne i zmontowane w sposób utrudniający zrozumienie seansu. Do tego Szóstka Wron, nadal pozostająca w niepełnym składzie, sprawia wrażenie „zapychacza”. Misja, na którą zostali wysłani członkowie tej grupy, choć ma zaważyć na losach kraju, w rzeczywistości nie prowadzi do niczego konkretnego. Czasu antenowego natomiast, poświęconego na sceny z ich udziałem, zdecydowanie zabrakło na wyjaśnienia często niezbędne dla zrozumienia wątku Aliny. Jest to dla mnie tym trudniejsze do przełknięcia, że reżyser zapowiedział już spin-off, który miałby przedstawiać dalsze losy bohaterów dylogii, które w jakiś dziwny sposób zostały w dużej mierze już ukazane. Niemożliwe do wykonania zadanie, wokół którego skupiał się pierwszy tom „Szóstki Wron”, zostało zamienione na porwanie Aliny w pierwszym sezonie, a relacje większości postaci, które rozwijały się przez całą serię, w zasadzie dostały już swój finał. W takiej sytuacji – kiedy jedna fabuła została poświęcona dla urozmaicenia innej – stworzenie drugiego serialu, ukazującego historię, która została już na swój sposób przekreślona, wydaje mi się dziwną decyzją.
Na domiar złego same Wrony to komplet, na który trudno patrzeć, choć – poza Kazem – nie jest to wina aktorów. Postacie, traktowane przez narrację jako profesjonaliści, najlepsi w swoim fachu oszuści i złodzieje, w rzeczywistości zdają się nie zasługiwać na taką reputację. Trudno zrozumieć, dlaczego przyszły król Ravki to właśnie im powierza najważniejsze zadanie stulecia, skoro wszystko, za co się biorą, kończy się fiaskiem.
W tym sezonie jednak również wątek Przywoływaczki Słońca, który wcześniej wypadał naprawdę przyzwoicie, zaczyna się komplikować. Po raz kolejny fabuła jest chaotyczna, a momentami trudna do zrozumienia. Wyzwaniem okazała się dla mnie nawet próba uzupełnienia tego, co widziałam na ekranie, wiedzą, którą zyskałam po przeczytaniu książkowego oryginału. I chociaż zdecydowałam się dać kredyt zaufania wizji showrunnera, tym razem zdecydowanie się na niej zawiodłam. Klaustrofobiczność, którą odczuwałam w jednej z lokacji pierwszego sezonu, tutaj biła już w zasadzie z każdego miejsca. Pałace zostały zamienione w kamienice, puszcze w zagajniki, a w bitwie o losy kraju wzięło udział jakieś pięćdziesiąt osób. Z całą pewnością to kwestia ograniczonego budżetu, jednak chybione decyzje artystyczne, dalej takimi pozostają, niezależnie od powodu. Dodatkowo ,,wojsko” Aliny było wspomagane przez ekipę Kaza Brekkera, która niestety pasowała tam jak wół do karety...
Dodatkowy mankament, który dał o sobie znać w drugim sezonie, to, jak się zdaje, brak zrozumienia zasad rządzących światem przedstawionym. Rzecz jasna, nie jest to dokładna adaptacja, dlatego pewne odstępstwa mogłyby okazać się nie tylko możliwe do wybaczenia, ale również zrozumiałe czy nawet koniecznie. Oglądając poprzedni sezon, bardzo doceniłam, kiedy Alina, grana przez Jessie Mei Li, została przedstawiona jako dziewczyna o korzeniach z Shu Hanu – odpowiednika Chin. W którymś momencie Alina została nawet posądzona o szpiegowanie przeciwko Ravce. Decydując się na taki krok, choć niezgodny z oryginałem, Heisserer wykazał się głębokim zrozumieniem uniwersum i przedstawionej w książce sytuacji politycznej. Wiele subtelnych sygnałów pokazywało również, że twórcy zapoznali się nie tylko z pierwowzorem w postaci wszystkich tomów „Cienia i kości” oraz „Szóstki Wron”, ale również kolejną dylogią, „Królem z bliznami”, opisującą dalsze losy bohaterów.
Zrozumienie uniwersum zdaje się jednak zanikać gdzieś w środku drugiego sezonu. Pochodzenie postaci przestaje mieć znaczenie w trakcie wspomnianej wcześniej misji Wron, kiedy bohaterowie trafiają do Shu Hanu i tam spotykają Sanktę Neyer, uznaną za zmarłą setki lat temu świętą. Szkopuł tkwi w tym, że kult świętych jest religią ravkańską, tępioną poza granicami tego kraju, dlatego Sankta Neyer wydaje się być raczej niedopatrzeniem fabularnym niż świadomą decyzją.
Biorąc pod uwagę to wszystko, naprawdę trudno mi zrozumieć ocenę mocnego 8/10 dla sezonu, który tylko przy dużej dozie dobrych chęci zasługuje na 7. W mojej opinii drugi sezon „Cienia i kości” to przeciwieństwo pierwszego. Tym razem to słabe strony ciągną w dół wszystkie pozytywy, całkowicie przysłaniając ich blask. Niesamowite sceny walk, piękny świat fantasy i wzruszające sceny, o których możemy przeczytać w recenzji „Na Ekranie”, to coś, czego zdecydowanie nie uświadczymy w faktycznym serialu. Piękny i barwny świat, owszem, ale tylko w pierwszym odcinku, natomiast sceny walki były chaotyczne i całkowicie pozbawione wszelkiej, tak charakterystycznej dla fantastyki, epickości. Jako widz nie czułam się też ani wzruszona, ani w żaden inny sposób przejęta losami bohaterów, zbyt skupiona na próbach poskładania rozpadającej się fabuły w całość.
Czy zatem polecam drugi sezon „Cienia i kości”? Z przykrością muszę przyznać, że nie. Pierwszy sezon można obejrzeć z przymrużeniem oka. Może zachęci kogoś do sięgnięcia po oryginał, a może będzie tylko serialem na jeden weekend. Zdecydowanie jednak wstrzymałabym się przed ciągiem dalszym, którego jedynym następstwem będzie przekonanie, że świat griszów nie ma nic do zaoferowania swoim fanom. Być może produkcja ta powinna stanowić także przestrogę dla twórców – to, że adaptujący może bawić się światem oryginału, nie zawsze oznacza, że powinien.
Pozostaje więc tylko mieć nadzieję, że nadchodzący spin-off „Szóstka Wron” i trzeci sezon „Cienia i kości”, nareszcie rozdzielone, będą przyjemniejszym seansem. Jako zapamiętały mól książkowy, dalej trzymam za to kciuki.
LITERATURA:
P. Guz [2023]: „Cień i kość: sezon 2 – recenzja spoilerowa”. https://naekranie.pl/recenzje/cien-i-kosc-sezon-2-recenzja-netflix-analiza#?&gid=1&pid=11.
Ranking sezonów i odcinków. https://www.filmweb.pl/serial/Cie%C5%84+i+ko%C5%9B%C4%87-2021-832857/seasons/ranking.
„Cień i kość” sezon 2. Showrunner: Eric Heisserer Reżyseria: Bola Ogun, Laura Belsey, Karen Gaviola, Mairzee Almas. Scenariusz: Eric Heisserer i inni. Obsada: Jessie Mei Li, Archie Renaux, Freddy Carter, Amita Suman, Patrick Gibson i inni. Produkcja: Stany Zjednoczone 2023.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |