ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (469) / 2023

Patryk Banasiak,

CZY 'STRAŻNICY GALAKTYKI' SĄ NOWYMI 'GWIEZDNYMI WOJNAMI'? ('STRAŻNICY GALAKTYKI: VOLUME 3')

A A A
W ostatnim czasie produkcje MCU (Marvel Cinematic Universe) nie osiągały zbyt wielkich sukcesów. Nie przynosiły zbyt wielkich zysków i nie zbierały najlepszych opinii. Mogłoby się wydawać, iż najlepsze czasy Marvela mamy już za sobą, a kino superbohaterskie będzie powoli umierać. Studio miało za zadanie skończyć trylogię, która rozpoczęła się w 2014 roku. Mowa tutaj o serii „Strażnicy Galaktyki” reżyserii Jamesa Gunna. Zarówno pierwsza, jak i druga odsłona zebrały pozytywne recenzje i śmiało można powiedzieć, że poprzez swój kosmiczny klimat dla generacji Z stały się czymś w rodzaju nowych „Gwiezdnych wojen”. Oczekiwania względem trzeciej części były ogromne z powodu wielu czynników. Po pierwsze dosyć częstym trendem okazuje się to, iż w trylogiach trudno, aby wszystkie części trzymały podobny poziom. Od dłuższego czasu świat MCU nie zaserwował nam żadnego filmu, który w pełni cieszyłby się pozytywnymi opiniami. Zdarzały się produkcje, które odniosły sukces, spotkały się z mieszanymi recenzjami czy też „Ant-Man i Osa: Kwantomania” (2023), tytuł oceniany jako jeden z najgorszych filmów Marvela. Kolejne oczekiwania były już wobec samego reżysera Jamesa Gunna, który jak dotąd dostarczył bardzo dobre produkcje superbohaterskie. Nie licząc „Strażników Galaktyki” (2014), reżyserował również nowy „Legion samobójców” (2021) z uniwersum DC, dla którego był znakomitym powiewem świeżości. Mimo to widzowie na pewno mieli w pamięci film „Thor: Miłość i grom” reżyserii Taiki Waititiego, który spotkał się w głównej mierze z negatywnym odbiorem, co było wielkim zaskoczeniem, ponieważ „Thor: Ragnarok” (2017) spod skrzydeł tego samego reżysera jest uznawany za jeden z najlepszych filmów Marvela. Czy „Strażnicy Galaktyki: Volume 3” podołali oczekiwaniom?

Trzecia odsłona popularnej serii zdecydowanie była pięknym pożegnaniem z naszą ulubioną grupą kosmicznych superbohaterów. Cały film to na przemian śmiech i łzy, w głównej mierze przez wzruszającą historię Rocketa (głosu użyczył Bradley Cooper), który w tej części został wystawiony znacząco na pierwszy plan. Już początek filmu z utworem „Creep” zespołu Radiohead daje nam do zrozumienia, iż tym razem nasza przygoda ze strażnikami niekoniecznie będzie taka wesoła jak dotychczas. Skupienie się na kimś innym aniżeli na postaci Petera Quilla (Chris Pratt) można uznać za znakomity wybór. Postać Star Lorda już swoje przeszła, poczynając od śmierci matki, Yondu, a finalnie również jego ukochanej Gamory (Zoe Saldana). Rocket wzbudzał ciekawość fanów od pierwszej części, chociażby przez to, iż nic nie wiedzieliśmy o jego przeszłości. Drugą najlepiej rozwiniętą postacią po Rocketcie jest Nebula (Karen Gillan), co z perspektywy dwóch ostatnich części „Avengersów” nie powinno zaskoczyć widzów. Jednakże nie można nastawiać się na to, iż trzecia odsłona uderza jedynie w dramatyczne tony, które przyprawią nas o depresję, ponieważ tak nie jest. „Strażnicy Galaktyki vol. 3” to, tak jak części poprzednie, ponownie znakomita dawka humoru. Momentami wydaje on się niepotrzebny, aczkolwiek kłamstwem byłoby stwierdzenie, iż komedia nie jest ważnym elementem Strażników Galaktyki, ponieważ towarzyszy im ona nawet, kiedy występowali w filmach „Avengers: Wojna bez granic” (2018), „Avengers: Koniec gry” (2019) czy też „Thor: Miłość i grom” (2022).

Pokusiłem się o porównanie „Strażników Galaktyki” do „Gwiezdnych wojen” nowego pokolenia nie bez powodu. Kosmiczny świat ukazany przez Gunna bije kolorami po oczach w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jednakże w przypadku marvelowego kosmosu abstrakcja sięga jeszcze dalej, co widać już od pierwszej części. W ostatniej odsłonie możemy napotkać ciekawe lokacje, które mogą wywołać zaskoczenie. Baza strażników znajduje się w wielkiej, dryfującej w kosmosie głowie, którą znamy już z pierwszej części. Jeszcze ciekawszym miejscem jest planeta z tkanki, która przypomina ludzką skórę. To, jak i wiele innych drobiazgów tworzących scenerię, nadaje temu filmowi unikalny klimat, jakiego nie spotkamy w Gwiezdnych wojnach, które dekady temu były czymś świeżym, a obecnie, nie licząc kosmitów, nowoczesnej technologii czy przeróżnych planet (które i tak w większości ukazują środowiska znane z naszej Ziemi), straciły swój dawny blask. Brak w nich czegoś kreatywnego, co dostarczają nam właśnie „Strażnicy Galaktyki”. „Volume 3” idealnie pokazuje, że nie potrzebujemy kilku trylogii, seriali i dodatkowo książek, aby dobrze przedstawić świat science fiction. Opowieść o grupie przyjaciół ratujących ludzi z różnych zakątków wszechświata w pełni wystarczyła. Fabuła sama w sobie nie jest niczym odkrywczym, aczkolwiek w świecie komiksowych adaptacji pod pewnymi względami wyróżnia się – można jedynie polemizować z tym, na ile to zasługa Gunna, a na ile świata z komiksów, który zekranizował.

Oprócz genezy postaci Rocketa Gunn idealnie poprowadził wątki reszty kosmicznej ekipy. Wątek miłosny Quilla był już skończony, a pewne przywrócenie postaci Gamory budziło spekulacje na temat powrotu ich relacji do takiej, jaką znaliśmy z pierwszych odsłon serii. Tak się jednak nie stało, co według mnie było strzałem w dziesiątkę. Peter musiał pogodzić się z danym stanem rzeczy. Aktualna Gamora nie jest starą Gamorą, a wszystkie przeżycia, które przeszli z Quillem, umarły razem z nią. Ostateczne rozwiązanie wątku Quilla jest wspaniałym pożegnaniem ze Star Lordem.

Odnosząc się jeszcze do postaci Gamory, uważam, że poprowadzenie jej wątku w taki sposób może być dla części fanów niezadawalające. Mimo iż została w pewnien sposób ,,ożywiona”, w „Avengers: Koniec gry” James Gunn pokusił się o ciekawy zabieg, dzięki któremu jej śmierć w „Avengers: Wojna bez granic” nie straciła swojej dramaturgii, a jednak wciąż mamy w uniwersum żyjącą Gamorę – lecz nieco inną, której już nie po drodze ze Strażnikami i przede wszystkim z Quillem. Zdecydowanie na plus poprowadzono postaci Draxa (Dave Bautista) i Mantis (Pom Klementieff). Oboje w poprzedniej części byli zdecydowanie postaciami, które miały jedynie rozbawić widza, a samego Draxa ograniczono do roli głupiego osiłka. W ostatniej części dalej dostarczają nam wiele zabawnych scen, jednakże możemy w nich dostrzec postaci, które mają jakiś bagaż doświadczeń za sobą, a ich rola nie ogranicza się tylko do wywołania śmiechu na sali kinowej. Groot (głosu użyczył Vin Diesel) dalej jest postacią głównie komediową, lecz tym razem możemy zobaczyć go w interakcji z pozostałymi strażnikami – w przeciwieństwie do poprzednich części, gdzie przeważnie trzymał się ze swoim przyjacielem Rocketem. Na sam koniec pozwoliłem sobie zostawić wisienkę na torcie, czyli Nebulę. James Gunn nie zbagatelizował tego, iż po wydarzeniach z Wojny bez Końca zarówno ona, jak i Rocket zostali jedynymi Strażnikami i mieli tylko siebie, więc pewne jest, że w tym czasie musieli się zaprzyjaźnić. Przez cały film można odczuć, iż Nebuli zależy na nowych przyjaciołach, a w szczególności Rocketcie. Zdecydowanie wyróżnia się pośród pozostałych Strażników, ponieważ przeszła metamorfozę na naszych oczach, poczynając od złoczyńcy w pierwszej odsłonie, do pełnoprawnego członka tej, jakże nietypowej, kosmicznej załogi.

Seria od samego początku była kojarzona ze znakomitym doborem muzyki do filmów. Nie tylko nadawała ona wspaniałego klimatu, ale była również ważnym elementem w życiu dotychczas głównego bohatera, Petera Quilla. Scena otwierająca film, z Rocketem słuchającym „Creep” zespołu Radiohead, nie tylko sugeruje nam, kto odegra główną rolę tym razem, ale również zwiastuje ton, w jakim będzie poprowadzona fabuła, oraz przede wszystkim to, jak czuje się Rocket, co mogą sugerować wersy ,,But I’m Creep. I’m a weirdo”. Oprócz wspomnianego utworu w filmie możemy również usłyszeć m.in. Heart – „Crazy on You” (1975), Spacehog – „In the Meantime” (1995) oraz Florence + the Machine – „Dog Days Are Over” (2008). Dobrana muzyka nie tylko idealnie pasuje do filmu, ale przede wszystkim wpada w ucho, dzięki czemu po seansie każdy widz przy słuchaniu utworów z filmu będzie miał przed oczami sceny ze „Strażników Galaktyki: Vol. 3”.

W mojej opinii film dostarczył ogromną dawkę emocji na wszystkich płaszczyznach. W rankingu fillmów MCU z pewnością plasuje się u mnie w czołowej trójce i mogę go polecić każdemu fanowi serii, a zwłaszcza ludziom, którzy zatęsknili za udanymi produkcjami ze świata Marvela. Wszystkie wątki bez wyjątku zostały perfekcyjnie domknięte, dzięki czemu według mnie otrzymaliśmy jedyną trylogię ze świata MCU, która trzymała poziom od początku do końca – a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że finał jeszcze podniósł poprzeczkę. Zakończenie porównałbym do rozpadu kapeli rockowej. Każdy jest już na takim etapie, że chce iść w swoją stronę. Z częścią Strażników musimy się pożegnać, jednakże takie pożegnanie pozostawia otwartą furtkę na przyszłość. Idealnym zwieńczeniem jest ostatnia kwestia Groota, dzięki której możemy poczuć, że po przejściu wszystkich przygód przez wszystkie filmy również staliśmy się w pewien sposób częścią Strażników Galaktyki.
„Strażnicy Galaktyki: Voluume 3” („Guardians of the Galaxy Vol. 3”). Scenariusz i reżyseria: James Gunn. Obsada: Chris Pratt, Zoe Saldaña, Dave Bautista, Karen Gillan, Pom Klementieff. Stany Zjednoczone, 2023, 149 min.