JESION TOTEMEM (PAULINA PIDZIK: '[MIEJSCA ICH JESIONY]')
W poezji Pauliny Pidzik jest coś, co każde się zatrzymać, wolno warzyć słowa, celebrować zawarte w nich obrazy i znaczenia. Smakuje się każdą frazę, podziwia wysublimowany język, zawoalowane sensy i niebanalną metaforykę. Przy tym poraża autentyzm przekazu autorki-narratorki-bohaterki cyklu składającego się na „(miejsca ich jesiony)”...
Ten autentyzm wyczuwa się nie tylko w warstwie tekstowej, ale także w wizualnej, stanowiącej integralną część tomiku. Zawarte w książce fotografie autorstwa poetki są rozmyte niczym polane wodą akwarele, jednocześnie jeszcze bardziej przez to wymowne, niby obraz świata widziany z perspektywy pacjenta znajdującego się na pograniczu życia i śmierci lub jego wizerunek widziany z perspektywy świata zewnętrznego, który w cichości obserwuje proces przemiany, narodzin, powolnego żegnania się z tym, co znane i cielesne.
Autorka przyznała w rozmowie, że gdyby za długo czekała z publikacją, to nie zachowałaby raczej cyklu w jego pierwotnym kształcie. To paradoksalnie brak dystansu umożliwił przelanie tak głębokiego doświadczenia na papier. Zasadnicza część książki została napisana szybko, choć trochę czasu przyszło poczekać na jej wydanie – zestaw poetycki Pauliny Pidzik został wybrany do publikacji w ramach Pracowni Drugiej Książki Wierszem organizowanej jesienią 2022 roku przez Biuro Literackie w Kołobrzegu.
Już otwierający tomik wiersz wprowadza nas w nastrój, uświadamia, że w pewnym sensie obcujemy z poetyckim zapisem pobytu w szpitalu:
światło już tylko na czubkach brzóz
na tym jesionie (który mógł nie być jesionem a grabem czy wiązem)
w porze zmierzchu odpowiadającej tej (wszystko się zmienia) też się
kładło (choć pewnie mylę kierunki południe i zachód)
z oiomu tak jak najłatwiej się rodzi wieziono mnie głową z przodu
gdy patrzy się do tyłu (myślę jak wchodzi się w ziemię)
i w tamtej chwili gdy ją teraz odpamiętuję był tylko tamten jesion
(który pewnie nie był jesionem) i ćmiło tamto światło (s. 5)
Porusza wszechobecne w zasadzie przez cały cykl „odpamiętywanie” doświadczeń niechcianych, które jednak się „dożylnie” przyjęło, a które symbolizują ułamki rzeczywistości towarzyszącej nam w naszej podróży do/z „piekła”, na OIOM. „Flashbacki” uzmysławiają nam traumę przebytą przez autorkę, piętno, jakie zagrożenie zdrowia i życia musiało zostać odciśnięte na niej i na jej wrażliwości. Aczkolwiek niektóre retrospekcje zdradzają i tęsknotę za swojego rodzaju totemem, który niektórym z nas pomaga przejść przez mrok i prawdopodobnie wreszcie pomógł i autorce – w przypadku Pauliny Pidzik są to jesiony właśnie, wspomnienia świata bezpiecznego, to ulubione drzewo zostaje tu rozpoznane jako totem.
„Jesiony są jesionami” – opowiada mi w rozmowie poetka – „Drzewami, które rosną, mają korzenie, liście i pąki, przez które płynie woda, które czynią tlen. Lubię je najbardziej spośród drzew. Szukam ich zawsze wokół mnie. Są czymś pierwszym, ale z podskórnego, wyrastaniem na nowo, choć przecież z tej samej ziemi ciała, jeśli nie z moją, to z ich pamięcią. Jesiony są czymś osadzającym w byciu, punktem styku z błonami jakichś rzeczywistości, szczególnie wtedy, gdy nie wie się czy się jest, a jeśli tak, to kim, gdzie, dlaczego, w czym. Każde miejsce (w nas) ma swój jesion albo może go mieć.” – odpowiedź sama w sobie brzmi poetycko, autorka wskazuje również na inspiracje twórczością Krystyny Miłobędzkiej, jej „jesiony” nawiązują do nostalgicznego wiersza „To będzie tamto niebo”. Jesion był jednym z pierwszych obrazów, które Paulina Pidzik zapamiętała po wybudzeniu, gdy z OIOM-u przewożono ją na inny oddział: „Za oknami szpitala zobaczyłam drzewo w ćmiącym świetle, które w tamtej chwili było dla mnie jesionem. Myślę o tym tomie jako o zeszycie z odpamiętywania: obrazów głosów sal ruchów ciała języka, z uczenia się siebie i świata na nowo (w tym)” – wyznaje Pidzik, potwierdzając poniekąd moją poetycką „diagnozę”.
W cyklu „(miejsca ich jesiony)” można zatem dostrzec uporczywą próbę zapomnienia o tym, co roztacza się poza granicą życia (paradoksalnie poprzez próbę asymilacji, odczarowania, wyrzucenia z siebie trudnych wspomnień!) i tym samym decyzję o utrzymaniu się na jego nitce, jednocześnie próbę zdefiniowania własnych marginalnych przeżyć, zapamiętania tego, co składa się na naszą tożsamość, co ją podtrzymuje. To swoiste zmartwychwstanie, powtórne narodziny wyłaniające się z doświadczenia blednięcia, niknięcia, odchodzenia, wymazywania z kartoteki rzeczywistości własnego imienia… życie sprowadza się tu do oddechu, do kropli, do trwania.
(odpamiętywanie: łączenia)
póki pamiętam: połączenia
wkłucie centralne w żyle szyjnej (zostaną mi po nim dwie kreski
blizn będą blednąć) linia tętnicza w prawej promieniowej sonda
cewnik tlen na masce (po rurce intubacyjnej wtedy już tylko brak
znaczy ból)
póki pamiętam: wypływanie czegoś wpływanie czegoś powoli
związywanie zawiązywanie się
nagość w tym (s. 6)
Jesion w tym trwaniu jest trochę jak czterolistna koniczyna, co do której chcemy wierzyć, że przyniesie nam szczęście, podobnie jak i każda podjęta próba bliskości: „przysuwamy łóżka dłonie splatamy przeciw/jakby to mogło ochronić/tamto to niebo tamte jesiony” (s. 26) – pisze w jednym z wierszy Paulina Pidzik.
Co ciekawe, autorka z wykształcenia jest… prawniczką. „Nie wiem jak się to wszystko łączy i oddala we mnie, wiem tylko tyle, że się jakoś zwykle mieści (i przepływa). Prawo nie jest tak daleko od poezji jak może się wydawać przy pierwszym spojrzeniu. Jest bardzo o języku. Jest konstruktem, który wyrażony jest w słowach, opartym na rozumieniu norm wypowiedzianych w słowach, analizowaniu ich relacji do rzeczywistości (albo w istocie tego, co wcześniej o rzeczywistości ustalimy i wypowiemy w słowach)” – uważa Pidzik, która jest też przecież fotografką: „Myślę o zapisywaniu jako wypowiedzi, ja czynię to przez słowa i obrazy fotograficzne. Może dlatego zaczęłam fotografować, bo nie miałam słów na języku albo piszę, bo przez palce, a nie obiektyw czy camerę obscurę, przychodzą obrazy. To ważne dla mnie doświadczenie: po odzyskaniu świadomości na OIOM-ie pierwsze pojawiały się obrazy, ale musiałam na nowo nauczyć się języka, by móc je nazwać, opowiedzieć”. W ten sposób Paulina Pidzik w różnych przestrzeniach stara się dotykać tego, co dla niej ważne, w tym celu wiosenną czy letnią porą udaje się nad lodowatą Biebrzę, zanurza w niej, doświadczając życia w całej jego rozciągłości. Życia, które nabiera głębszej wartości na skutek doświadczeń granicznych, niewyrażalnych słowami, choć autorce, o dziwo, to się akurat udało.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |