ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (473) / 2023

Mateusz Krupa,

GIALLO, SKEJTERZY I UMIERAJĄCE PLUSZOWE ZWIERZĄTKA (6. OCTOPUS FILM FESTIVAL)

A A A
Gdański „Octopus Film Festival” i „Splat! Film Fest” to dwa największe odbywające się w Polsce festiwale filmowe poświęcone kinu gatunkowemu. Poprzednia edycja „Splata!” odbyła się we Wrocławiu, Warszawie oraz online. Często organizatorzy proponują nam te same obrazy – „Cięcie!” i „Czarne okulary” znalazły się w programach obydwu festiwali w zeszłym roku. Słowacką „Światłonoc” mogła zobaczyć tegoroczna widownia „Octopusa” i zeszłoroczna publiczność „Splata!”, którego kolejna edycja odbędzie się w październiku i najpewniej w jej ramach odnajdzie się przynajmniej jeden obraz wcześniej pokazywany nad Bałtykiem.

Jednocześnie pomysły na formułę nie mają ze sobą wiele wspólnego. Gdański festiwal równoważy program między nowościami i starszymi tytułami, a międzymiastowo-internetowy „Splat!” stawia niemalże wyłącznie na nowości. Organizatorzy „Octopusa” prezentują klasyki w klubach, zagospodarowując postindustrialne przestrzenie Stoczni Gdańskiej, pokazy premierowe natomiast można oglądać w Multikinie. Klubowa, luźniejsza przestrzeń doskonale współgra z repertuarem – m.in. oglądane na seansie o północy „Dzieci śmieci” wydają się lepiej oddziaływać, gdy są wyświetlone pomiędzy betonowymi filarami stoczniowych hali, niż w tradycyjnej przestrzeni kina. Z minusów – siedzenie na plażowych leżaczkach rozstawionych na improwizowanych salach kinowych po kilku godzinach staje się NAPRAWDĘ męczące.

Nieodłącznym elementem gdańskiego festiwalu są pokazy specjalne, zapraszające widownię w rejony jeszcze mniej kojarzone z seansami filmowymi niż te klubowe. „Podwodne życie ze Steve’em Zissou” zostało wyświetlone na falochronie, a „Egzorcysta” w Centrum św. Jana. Organizatorzy przenieśli uczestników w czasie, odtwarzając triki mistrza marketingu Williama Castle’a. Projekcji „Domu na Przeklętym Wzgórzu” towarzyszyły sztuczki z lat 50., jak latające po sali szkielety, a przed wejściem do budynku ekipa pakowała trumny z ciałami widzów, którzy podczas seansu umarli ze strachu. Jedną ze sztandarowych rozrywek podczas świąt kina kultowego w Polsce są seanse „VHS Hell”. Pokazy filmów „tak złych, że aż dobrych” z lektorem na żywo lub z lektorem improwizowanym. „Octopusa” po raz kolejny odwiedził Mateusz Gołębiowski i na poczekaniu wymyślał dialogi, tym razem do osadzonego w Los Angeles filmu akcji „Strefa śmierci”. Więźniowie według lektora pracują w umieszczonej poza czasem kopalni kurzu, bohaterowie przypadkowo zamienili się imionami, a bar, w którym odbywa się większość filmu, zostaje napadnięty w trzech następujących po sobie scenach.

Gwiazdą tegorocznej edycji „Octopusa” była znana z włoskiego kina gatunkowego Barbara Bouchet. W „Czarnym odwłoku tarantuli” rola Bouchet jest niewielka, ale jej nagie zdjęcia są jednym z dowodów, do których policja i kamera chętnie wracają. Może to nie najlepszy wybór do aktorskiej retrospektywy, bo panią Barbarę zobaczymy na ekranie tylko przez kilka minut. Na szczęście nietypową decyzję organizatorów można usprawiedliwić wysoką jakością filmu. Inspektor Tellini jest beznadziejnym detektywem, a jego główne zajęciem to użalanie się nad sobą i powtarzanie, że nie nadaje się do tej pracy. Jego niekompetentne próby odnalezienia mordercy prowadzą donikąd. W innym giallo funkcjonariuszy policji najpewniej wyręczyłby jakiś wścibski dziennikarz. Tutaj w przewrotnym finale zagadka rozwiązuje się nagle i w sposób absolutnie upokarzający inspektora. Niekompetentny, depresyjny detektyw jest świetnie zagrany przez Giancarlo Gianniniego. Jak przystało na włoski film z tego okresu, odnajdziemy tutaj interesujące kompozycje, żywe kolory i wyjątkowo niepokojące pomysły na mordowanie. Nic dziwnego, że podczas rozmowy przed seansem aktorka stwierdziła: „z planu tej produkcji nic nie pamiętam”. To jeden z sześciu filmów, w których zagrała w 1971 roku. Jej rola jest nieznaczna i pewnie praca nad tym projektem zajęła jej tylko kilka dni.

Nie jest to jedyny film, który aktorka całkowicie wyparła z pamięci. Należy do nich również gangsterski „Ricco”. Hiszpańsko-włoski obraz jest niezdarny, miejscami atakuje widza gore, które kompletnie nie współgra z resztą. Na szczęście okazuje się niesłychanie zabawny! Sceny komediowe działają doskonale, a dziesiątki przypadkowo humorystycznych momentów tworzy Christopher Mitchum. Po słynnym ojcu odziedziczył twarz i nic więcej. Luki w pamięci nie stanowiły przeszkody podczas rozmów, bo Barbara Bouchet jest wciąż pełna energii i charyzmy. Jednym z poruszonych wątków wyżej wspomnianej rozmowy był dubbing – włoscy aktorzy czytający anglojęzyczne dialogi, nie rozumiejąc języka angielskiego. Właśnie w taki sposób gra Mitchum. Amerykanin każdy dialog wypowiada bez grama emocji, jednostajnym tonem, jakby zapominał rodzimego języka i na planie uczył się go na nowo, czytając dialogi z kartki. Tytułowy bohater pomści ojca, ale nie, by przejąć władzę, uratować rodzinny honor, ale dlatego, że mama mu kazała. To kolejny heros, który nie za bardzo potrafi wykazać inicjatywę. Gościni „Octopusa” jest najmocniejszą częścią tej produkcji. Jej charyzmatyczna, pełna uroku i energii postać wykazującej zapał do działania drobnej oszustki, a naprzeciw Bouchet – Mitchum wyposażony w energię i ekranową prezencję dryfującej kłody, która czasem wykorzysta swoje drewniane kung-fu. Przegląd zakończył najpopularniejszy film aktorki, „Nie Torturuj Kaczuszki” mistrza giallo Lucia Fulciego. Tworzy on brutalny i amoralny świat. Urokliwe miasteczko jest pełne niebezpieczeństw, chrześcijańskie zabobony łączą się z pogańskimi, czarna magia z kultem świętych, nikt nie jest bez skazy. Policja bez skutku szuka osoby odpowiedzialnej za tajemnicze morderstwa dzieci (przynajmniej tutaj pojawia się wścibski dziennikarz, który może uratować sytuację!). Widz giallo oczekuje stylizacji, Fulci doskonale manewruje między sztucznością, uwielbionymi przez siebie kukłami i przerażającym realizmem, obecnym szczególnie w scenie linczu. Zasłużenie obraz ten jest często wymieniany jako jeden z najlepszych w swoim gatunku.

Nie tylko starszymi tytułami żyją festiwale. Choć dla mnie klasyki są najważniejsze, to zawsze warto zobaczyć jakieś nowości, bo te najczęściej omijają polskie kina. Niespodziewanym zwycięzcą konkursu głównego był hiszpański film animowany „Pies i Robot” (wchodzący również w skład nowej sekcji „Ośmiorniczek” skierowanej do najmłodszych). Niespodziewanym zwycięzcą, bo twórcy nie inspirowali się kinem gatunkowym ani kinem kultowym. Prosta, ale niezwykle urokliwa opowieść o przyjaźni, osadzona w zamieszkanym przez zwierzęta Nowym Jorku. Przygody komiksowych postaci z dzieła Pabla Bergera nie powinny mieć problemu ze zdobyciem sympatii większości widzów niezależnie od wieku. Zwiększyło to jego szanse, bo inne produkcje mogły wywoływać skrajne opinie. Druga animacja w konkursie głównym, również z Hiszpanii, to „Wojny jednorożców”. Twórcy wykorzystują stylistykę animacji dziecięcej, aby stworzyć antywojenną i proekologiczną narrację dla dorosłego widza. Szaleńczo brutalny, pełen krwi obraz przedstawia faszystowskie społeczeństwo kolorowych, pluszowych misiów, walczących z zamieszkującymi przerażający las jednorożcami.

Tegoroczny konkurs główny należał do udanych. Tylko jedna z produkcji, które udało mi się zobaczyć, pozostawiła mnie zdenerwowanym i rozczarowanym, a był nią „Dobry piesek!”. Niepotrzebnie uwierzyłem, że do oczywistego zwrotu akcji nie dojdzie, a niestety doszło, przez co końcówka staje się irytująca, nudna, a początek, choć był zabawny, po seansie wydaje się stratą czasu. Blisko animacji jest inspirowany produkcjami Bustera Keatona i kreskówkami Fleischerów, amerykański film „Setki bobrów”. Miesza on elementy animacji dwuwymiarowej z aktorami i aktorkami w kostiumach zwierząt. Fabuła slapstickowej komedii jest oparta na systemie progresji z surwiwalowych gier wideo: od kompletnego laika, który nie potrafi złapać nawet zająca, do mistrza dziczy, który nadużywa mechaniki rządzącej światem, by całkowicie zautomatyzować proces polowania. Na festiwalu można było również dostrzec mocną brytyjską reprezentację: queerowe kino zemsty – „Femme”, i fryzjerski thriller – „Medusa Deluxe”, jedyny film festiwalu z dystrybucją kinową w Polsce w najbliższych miesiącach. Największym zaskoczeniem tegorocznego Octopusa był francuski film „Vincent musi umrzeć”. To pełnometrażowy debiut reżysera Stéphana Castanga i scenarzysty Mathieu Naerta. Panowie wpadli na interesujący pomysł zmodyfikowania formuły filmu o epidemii zombie. Podczas spokojnego dnia w biurze nagle Vincent zostaje zaatakowany przez współpracownika. Reszta ekipy próbuje powstrzymać atakującego, ale ten w transie chce za wszelką cenę zabić. Chwilę później uspokaja się i nie pamięta niczego, co robił przez ostatnie minuty. Ataki na Vincenta powtarzają się, wchodzi on w kontakt z grupą innych zakażonych, którzy w podobny sposób działają na ludzi. Kontakt wzrokowy doprowadza ich otoczenie do szału. Zostają skazani na pustelnicze życie, bo każde spotkanie z drugim człowiekiem może okazać się niebezpieczne. Jest tu więcej niespodzianek, bo następnie film zamienia się w postapokaliptyczny romans. Od początku do końca utrzymuje w napięciu. Bohater w każdym momencie może stać się celem i zostać zamordowany lub – co gorsza – skrzywdzić kogoś bliskiego, kto w transie będzie próbował zakończyć jego życie.

To nie wszystko! Na gdańskim festiwalu mogliśmy się przekonać o potędze sztucznej inteligencji, która przygotowała wstępy do „Cyklu Turinga”. Nieważne, czy to seans „Terminatora”, „Metropolis” czy „Aphaville”, AI zawsze powtarzało serie niemalże identycznych słów kluczy, łamiąc język podczas nieudolnych prób wymówienia nazwisk twórców. A w festiwalowej przestrzeni mogliśmy spotkać robota z polskiego filmu „W nich cała nadzieja”. W sekcji „Skate or die!” znalazł się „Mistrz deskorolki”, jeden z najbardziej luzackich filmów, jakie widziałem od dawna, którego ekipa postanowiła, że każdy element musi być cool. Christian Slater jeździ na desce i doskonale wygląda, szukając zabójców swojego brata. To fascynujący artefakt końca lat 80. Zimnowojenny, amerykański film, w którym złymi wyjątkowo są antykomuniści, a gdzieś na trzecim planie Tony Hawk pokazuje swoje umiejętności!

Niezobowiązująca atmosfera, klubowo-industrialne przestrzenie, wybór filmów od Jeana-Luca Godarda do porno-parodii komiksów o Flashu Gordonie sprawiają, że „Octopus Film Festival” prawdopodobnie jest moim ulubionym wydarzeniem tego typu w Polsce. Mam tylko nadzieję, że w kolejnych latach organizatorzy zorganizują sprawnie działającą sprzedaż biletów, bo tegoroczni właściciele karnetów musieli walczyć z niedziałającym systemem. Sprawiał on tyle problemów, że do wszystkich innych transakcji organizatorzy postanowili zmienić operatora. Na szczęście na miejscu wszystko działało i myślę, że chętnie tam wrócę.
6. Octopus Film Festival. 8–13 sierpnia 2023. Gdańsk.