DZIKIE/LUDZKIE (MAŁGORZATA LEBDA 'ŁAKOME')
A
A
A
Ciało psa, ciało w chorobie, resztki ciał zwierząt, ciepło, wilgoć, las, zapach świeżej farby i ubojni, lepkość, chłód poranka. W swojej opowieści, bo trudno dookreślić tę książkę jednoznacznie mianem powieści, Małgorzata Lebda rozbudza nasze zmysły i wyobraźnię. Doprowadza nas do miejsc granicznych, niedookreślonych, nie-miejsc właściwie, gdyż Maj może być wszędzie i jednocześnie jest miejscem, którego nie ma nigdzie. Autorka nie doprowadza nas tam jednak prostymi ścieżkami czy sztampowymi chwytami. „Łakome” to mieszanina symboli, metafor, pracy z językiem i pracy z obrazem.
Całość (o)powieści składa się z krótkich rozdziałów-scen pod względem formalnym przywodzących na myśl „Dekameron” Giovanniego Boccaccia, zasadniczą różnicę stanowi jednak to, że odcięci od świata arystokraci snuli opowieść, żeby uniknąć myślenia o śmierci. Lebda opowiada śmierć, nie odcinając się od świata, w wielu, tych niewygodnych zwłaszcza, jego wymiarach. Nie jest to jednak kolejna, powtarzająca schematy książka o umieraniu czy śmierci, to właśnie opowieść o życiu – jego rytmiczności, cykliczności, niebezpieczeństwach i o tym, z jaką łatwością człowiek to życie odbiera. Jest to świat, który znają już czytelnicy poezji Małgorzaty Lebdy, sąsiadujący z ubojnią, graniczący z lasem, świat, który nie boi się ciała, bólu, ale nie lęka się także dzikości i tajemnicy. Zarówno obrazy, jak i sposób, w jaki Lebda operuje językiem – niezwykle świadomie, odważnie i w pewien sposób uwodząco, znane są nam z „Granicy lasu” czy „Snów uckermӓrkerów”. Jednak tym razem poznajemy ten wykreowany, choć przecież oparty na prawdziwych miejscach i istotach, świat bliżej, wchodzimy wgłąb.
Główna warstwa fabuły toczy się wokół choroby babki, wokół pokoju i łóżka, w którym odchodzi nie tylko człowiek, ale świat, który reprezentuje: „Zaczynamy odświeżać pokój. Tak jakby choroba wymagała od nas specjalnych środków i działań.
Współpracujemy z nią, dilujemy, myślę.
Nas też już ma, mówię do Ann, podając jej ogrodniczki, które nosiłam tu w wieku nastu lat.
Pracujemy we dwie. Choroba łączy nas w fizycznej robocie. Potrzebujemy się zmęczyć.
Oczy babki są czujne.
Oczy babki chodzą za nami i patrzą, patrzą.
Zajedźmy się na śmierć, mówię.
Babka co chwilę zagląda do pokoju, kiwa głową i patrzy, patrzy. Podoba się jej, że na tle białych ścian będzie wyraźnie widać rośliny i święte obrazy.” (s. 15-16)
Symbolicznie, przełamując światy oddzielane sztucznie: pokój, w którym ma mieszkać chora babka, służył kiedyś jako chłodnia – przechowywano w nim rzeczy nieużywane i mięso zwierząt. Teraz zamieszka w nim nie tylko osoba, ale przede wszystkich jej choroba, pochłaniająca każdego mieszkańca i każdą mieszkankę domu w inny sposób.
Jak już zaznaczyłam, na fabułę, niczym na leśny podszyt, składają się kolejne warstwy. To także opowieść o dzieciństwie, dorastaniu, przemijaniu znanego świata. Nie ma w tym jednak zbędnej mityzacji, Lebda potrafi bowiem zbudować narrację, która balansując na granicy pomiędzy tym, co realne, a surrealne, żywe i martwe, codzienne i wymykające się świadomości, nie pozostawia wątpliwości co do prawdziwości opowiadanego świata. Autorka nie koloryzuje, nie umniejsza, ale czujemy, czytając tę książkę, że prześlizguje się ona po powierzchni wymiaru, który nie jest łatwo dostępny.
Choć w centrum opisywanego świata znajdują się kobiety, nie jest to świat zdominowany przez ich opowieść. Lebda oddaje głos wszystkim istotom, które żyją w opisywanym przez nią świecie. Opowieść dziadka jest opowieścią milczącą – to człowiek czynów, przyzwyczajeń i milczenia. Zresztą świat ten opowiada się właściwie przez czyny. Tradycje i rytuały – zawieszanie świętych obrazków, strojenie ołtarzy, ubieranie żywej choinki, bielenie ścian, świniobicie i składowanie mięsa z okazji największych świąt. To świat, który odchodzi, w książce jednak nie znajdziemy słowa oceny tej zmiany – o tym osoba czytająca „Łakome” musi zdecydować samodzielnie. Jest to więc opowieść, która rzuca wyzwanie współczesności, zaprasza w niejednoznaczności, kusi, atakuje, nie pozwala od siebie odejść.
Opowieść ta nie odmawia jednak miejsca i głosu temu, co nie-ludzkie. W chorobie i życiu uczestniczą zwierzęta – dzikie (listy, ptactwo) i udomowione, ale niezapominające o zatopionej w genach dzikości: „Dunaj wchodzi i opiera łeb o posłanie.
Patrzy na babkę.
Pozwalamy mu patrzeć. Ruchy jego oczu są czujne. Popiskuje.
Niecierpliwość jest w nim, mówię do Ann.
Strach, dopowiada.
Cień, mówię.
Popłoch, mówi Ann.
Dzikie, mówię.
I ludzkie, mówi Ann.
(…)
Rankiem zastaję psa ułożonego obok babki, co chwilę gwałtownie porusza łapami, jakby biegł za ofiarą. Jego szczęka porusza się, może bierze coś w pysk.” (s. 128-129)
Małgorzata Lebda od lat przełamuje w swojej twórczości antropocentryczne schematy i choć nie jesteśmy w stanie zbudować nowego języka, który w pełni opowiadałby świat z perspektywy innej niż ludzka, możemy próbować te inne perspektywy ujmować, badać, oddawać głos istotom, które go nie mają. Celowo jednak nie stosuję określeń ekopoetyka czy ekologia. Nie pasują one do końca do tekstów autorki „Mer de Glace”, nie dlatego, że nie jest to jej temat, wręcz przeciwnie, ale dlatego, iż odnoszę wrażenie, że nadmiernie używane straciły swoje znaczenie. Pozostanę więc przy określeniu, że jest to tekst skupiający się wokół życia i śmierci przyrody, wszystkich jej elementów, wszystkich jej przejawów. Nie jest to więc kolejna opowieść o tym, że natura nas koi, pozwala odzyskać spokój, że walka z depresją to spacer po lesie. Nie dajcie się zwieść – las jest piękny i dziki, porywający i niebezpieczny, wasz pies, w geście obronnym, może szczerzyć na was kły, w ciemności kryje się tajemnica i groza. Właśnie dlatego Lebda potrafi opowiadać świat w sposób nienaiwny i oryginalny – zagląda pod jego podszewkę. Nawet jeśli to, co tam odkrywa nie jest piękne, przeraża lub poraża, autorka nie boi się nam o tym opowiedzieć.
Opowieść o domu, o ciele domu, który swoim piecem pożera las, opowieść o skórze drzew, o ginących lisach – te fragmenty powieści to jej najbardziej niepokojąca, a zarazem najbardziej ujmująca czytelniczo sfera. To świat na styku, świat na granicy, świat, który jednocześnie zdaje się odchodzić, a przecież wiemy, że wciąż miewa się świetnie i trwa. Lebda tworzy powieść właśnie o owym styku, o tej cienkiej i trudnej do zdefiniowania granicy.
Tajemnica tej pisarskiej formuły – oddanie głosu Innemu, poruszanie się w tematach tabu, jakby zawsze stały przed nami otworem, dynamiczność narracyjna zatopiona w spokoju i powolności odchodzenia – tkwi zdecydowanie w poetyckim doświadczeniu autorki, w innym wymiarze pracy ze słowem i tekstową formą (nie ujmując oczywiście niczego tej prozie, która nie powstaje na takich fundamentach), widzimy (w zapisie graficznym) i słyszymy (w warstwie brzmieniowej) w tej książce poezję.
Choć zdecydowanie lepiej odnajdą się w tym świecie osoby wychowane w małych społecznościach, po książkę powinni sięgnąć wszyscy. Mimo ciężaru, jaki za sobą niesie, nie jest to lektura, która pozostawia po sobie przerażenie czy pustkę, to powieść, która karmi czytelnika, choć w bardzo nieoczywisty i trudny sposób.
Całość (o)powieści składa się z krótkich rozdziałów-scen pod względem formalnym przywodzących na myśl „Dekameron” Giovanniego Boccaccia, zasadniczą różnicę stanowi jednak to, że odcięci od świata arystokraci snuli opowieść, żeby uniknąć myślenia o śmierci. Lebda opowiada śmierć, nie odcinając się od świata, w wielu, tych niewygodnych zwłaszcza, jego wymiarach. Nie jest to jednak kolejna, powtarzająca schematy książka o umieraniu czy śmierci, to właśnie opowieść o życiu – jego rytmiczności, cykliczności, niebezpieczeństwach i o tym, z jaką łatwością człowiek to życie odbiera. Jest to świat, który znają już czytelnicy poezji Małgorzaty Lebdy, sąsiadujący z ubojnią, graniczący z lasem, świat, który nie boi się ciała, bólu, ale nie lęka się także dzikości i tajemnicy. Zarówno obrazy, jak i sposób, w jaki Lebda operuje językiem – niezwykle świadomie, odważnie i w pewien sposób uwodząco, znane są nam z „Granicy lasu” czy „Snów uckermӓrkerów”. Jednak tym razem poznajemy ten wykreowany, choć przecież oparty na prawdziwych miejscach i istotach, świat bliżej, wchodzimy wgłąb.
Główna warstwa fabuły toczy się wokół choroby babki, wokół pokoju i łóżka, w którym odchodzi nie tylko człowiek, ale świat, który reprezentuje: „Zaczynamy odświeżać pokój. Tak jakby choroba wymagała od nas specjalnych środków i działań.
Współpracujemy z nią, dilujemy, myślę.
Nas też już ma, mówię do Ann, podając jej ogrodniczki, które nosiłam tu w wieku nastu lat.
Pracujemy we dwie. Choroba łączy nas w fizycznej robocie. Potrzebujemy się zmęczyć.
Oczy babki są czujne.
Oczy babki chodzą za nami i patrzą, patrzą.
Zajedźmy się na śmierć, mówię.
Babka co chwilę zagląda do pokoju, kiwa głową i patrzy, patrzy. Podoba się jej, że na tle białych ścian będzie wyraźnie widać rośliny i święte obrazy.” (s. 15-16)
Symbolicznie, przełamując światy oddzielane sztucznie: pokój, w którym ma mieszkać chora babka, służył kiedyś jako chłodnia – przechowywano w nim rzeczy nieużywane i mięso zwierząt. Teraz zamieszka w nim nie tylko osoba, ale przede wszystkich jej choroba, pochłaniająca każdego mieszkańca i każdą mieszkankę domu w inny sposób.
Jak już zaznaczyłam, na fabułę, niczym na leśny podszyt, składają się kolejne warstwy. To także opowieść o dzieciństwie, dorastaniu, przemijaniu znanego świata. Nie ma w tym jednak zbędnej mityzacji, Lebda potrafi bowiem zbudować narrację, która balansując na granicy pomiędzy tym, co realne, a surrealne, żywe i martwe, codzienne i wymykające się świadomości, nie pozostawia wątpliwości co do prawdziwości opowiadanego świata. Autorka nie koloryzuje, nie umniejsza, ale czujemy, czytając tę książkę, że prześlizguje się ona po powierzchni wymiaru, który nie jest łatwo dostępny.
Choć w centrum opisywanego świata znajdują się kobiety, nie jest to świat zdominowany przez ich opowieść. Lebda oddaje głos wszystkim istotom, które żyją w opisywanym przez nią świecie. Opowieść dziadka jest opowieścią milczącą – to człowiek czynów, przyzwyczajeń i milczenia. Zresztą świat ten opowiada się właściwie przez czyny. Tradycje i rytuały – zawieszanie świętych obrazków, strojenie ołtarzy, ubieranie żywej choinki, bielenie ścian, świniobicie i składowanie mięsa z okazji największych świąt. To świat, który odchodzi, w książce jednak nie znajdziemy słowa oceny tej zmiany – o tym osoba czytająca „Łakome” musi zdecydować samodzielnie. Jest to więc opowieść, która rzuca wyzwanie współczesności, zaprasza w niejednoznaczności, kusi, atakuje, nie pozwala od siebie odejść.
Opowieść ta nie odmawia jednak miejsca i głosu temu, co nie-ludzkie. W chorobie i życiu uczestniczą zwierzęta – dzikie (listy, ptactwo) i udomowione, ale niezapominające o zatopionej w genach dzikości: „Dunaj wchodzi i opiera łeb o posłanie.
Patrzy na babkę.
Pozwalamy mu patrzeć. Ruchy jego oczu są czujne. Popiskuje.
Niecierpliwość jest w nim, mówię do Ann.
Strach, dopowiada.
Cień, mówię.
Popłoch, mówi Ann.
Dzikie, mówię.
I ludzkie, mówi Ann.
(…)
Rankiem zastaję psa ułożonego obok babki, co chwilę gwałtownie porusza łapami, jakby biegł za ofiarą. Jego szczęka porusza się, może bierze coś w pysk.” (s. 128-129)
Małgorzata Lebda od lat przełamuje w swojej twórczości antropocentryczne schematy i choć nie jesteśmy w stanie zbudować nowego języka, który w pełni opowiadałby świat z perspektywy innej niż ludzka, możemy próbować te inne perspektywy ujmować, badać, oddawać głos istotom, które go nie mają. Celowo jednak nie stosuję określeń ekopoetyka czy ekologia. Nie pasują one do końca do tekstów autorki „Mer de Glace”, nie dlatego, że nie jest to jej temat, wręcz przeciwnie, ale dlatego, iż odnoszę wrażenie, że nadmiernie używane straciły swoje znaczenie. Pozostanę więc przy określeniu, że jest to tekst skupiający się wokół życia i śmierci przyrody, wszystkich jej elementów, wszystkich jej przejawów. Nie jest to więc kolejna opowieść o tym, że natura nas koi, pozwala odzyskać spokój, że walka z depresją to spacer po lesie. Nie dajcie się zwieść – las jest piękny i dziki, porywający i niebezpieczny, wasz pies, w geście obronnym, może szczerzyć na was kły, w ciemności kryje się tajemnica i groza. Właśnie dlatego Lebda potrafi opowiadać świat w sposób nienaiwny i oryginalny – zagląda pod jego podszewkę. Nawet jeśli to, co tam odkrywa nie jest piękne, przeraża lub poraża, autorka nie boi się nam o tym opowiedzieć.
Opowieść o domu, o ciele domu, który swoim piecem pożera las, opowieść o skórze drzew, o ginących lisach – te fragmenty powieści to jej najbardziej niepokojąca, a zarazem najbardziej ujmująca czytelniczo sfera. To świat na styku, świat na granicy, świat, który jednocześnie zdaje się odchodzić, a przecież wiemy, że wciąż miewa się świetnie i trwa. Lebda tworzy powieść właśnie o owym styku, o tej cienkiej i trudnej do zdefiniowania granicy.
Tajemnica tej pisarskiej formuły – oddanie głosu Innemu, poruszanie się w tematach tabu, jakby zawsze stały przed nami otworem, dynamiczność narracyjna zatopiona w spokoju i powolności odchodzenia – tkwi zdecydowanie w poetyckim doświadczeniu autorki, w innym wymiarze pracy ze słowem i tekstową formą (nie ujmując oczywiście niczego tej prozie, która nie powstaje na takich fundamentach), widzimy (w zapisie graficznym) i słyszymy (w warstwie brzmieniowej) w tej książce poezję.
Choć zdecydowanie lepiej odnajdą się w tym świecie osoby wychowane w małych społecznościach, po książkę powinni sięgnąć wszyscy. Mimo ciężaru, jaki za sobą niesie, nie jest to lektura, która pozostawia po sobie przerażenie czy pustkę, to powieść, która karmi czytelnika, choć w bardzo nieoczywisty i trudny sposób.
Małgorzata Lebda: „Łakome. Powieść”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2023.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |