CIEMNA STRONA SUKCESU (NATASHA BROWN: 'PRZYJĘCIE')
A
A
A
Krótka, licząca niewiele ponad 100 stron powieść Natashy Brown „Przyjęcie”, ukazała się w Polsce dzięki Wydawnictwu Poznańskiemu i tłumaczeniu Martyny Tomczak, a po jej barwnej okładce nie do końca wiadomo, czego się spodziewać. Okładkowy opis za to przygotowuje czytelnika na opowieść o walce z rasizmem i seksizmem – takie historie zresztą całkiem dobrze odnajdują się na rynku książki i w ogóle w kulturze ostatnich lat.
„Przyjęcie” należy do książek, z którymi czytelnikowi, a zwłaszcza kobietom będzie wyjątkowo łatwo się utożsamić – nie należy to jednak do uczuć przyjemnych ani podnoszących na duchu. Blurb Wojciecha Szota brzmiący „to literacka szarża, dzieło wściekłe wobec rzeczywistości” nie mógł być bliższy prawdzie i wrażeniom towarzyszącym lekturze. Trudno uwierzyć, że autorce udało się zawrzeć tak wiele złości, lęków i frustracji w tak skromnym objętościowo utworze – zostajemy nimi wręcz bezlitośnie zasypani i im więcej stron pochłoniemy na jednym posiedzeniu, tym bardziej poczujemy się przytłoczeni po każdej kolejnej stronie.
Główna bohaterka i zarazem narratorka to czarna Brytyjka, która swoją pracą osiągnęła całkiem sporo i doszła do miejsca, jakiego wiele osób by jej zazdrościło. Skończyła dobry college (choć trapią ją zaciągnięte kredyty), a w firmie wdrapała się na wysokie stanowisko – mimo że jest czarną kobietą. Nie zostaje nam przedstawione zbyt wiele z jej drogi do tego stanu, a za to poznajemy konsekwencje i okoliczności, dalekie od tych, które kojarzyłyby się z sukcesem i satysfakcją. Już w pierwszych akapitach czytamy o niekomfortowych interakcjach z mężczyznami w pracy i w otoczeniu – podobne będą przewijać się, jedna po drugiej, przez całą książkę, wzbudzając raczej gorycz i rezygnację niż tylko zażenowanie. W sytuacjach spotykających bohaterkę widać bowiem wadliwość powszechnego systemu wartości, a nie tylko krótkowzroczność pojedynczych osób. Objawia się on w sytuacjach najprostszych i pozornie błahych, na przykład gdy mężczyźni na zebraniu biznesowym nie umieją obsłużyć ekspresu do kawy pod nieobecność recepcjonistki, więc to zadanie spada na jedyną osobę, która to potrafi: naszą narratorkę. Nie brak na kartach powieści także przemyśleń pełnych zrezygnowania, choć zmieszanych z poczuciem, że bohaterka powinna cały czas przeć do przodu, dalej, w niekończącym się wyścigu: „Nie chcę tu być, chcę wrócić do domu, ściągnąć z siebie drapiące ubrania, wśliznąć się w chłodną bawełnianą pościel. Odpocząć, zatrzymać się. Chociaż na chwilę. Takie myślenie prowadzi do zguby. Albo do bezczynności, czyli powolniejszej, boleśniejszej drogi na dno. Wciąż mam tyle do zrobienia. Aczkolwiek zrobiłam już bardzo dużo”.
W ciągu gonienia za sukcesem i dopasowywania się do oczekiwań innych brakuje miejsca na bycie z sobą samą, ze swoimi myślami, na zwyczajny odpoczynek i regenerację. Toksyczność bardzo silnego w ostatnich latach trendu produktywności powoli zaczyna być społecznie dostrzegana. W dłuższej czasowo perspektywie jednak naszemu społeczeństwu może sprawić dużą trudność pokonanie konsekwencji tych dążeń – oczekiwania świata wciąż są nieubłagalnie wysokie. W wypadku bohaterki chroniczne wyczerpanie psychiczne w końcu odbija się na ciele – do tego stopnia, że choroba może drastycznie ukrócić jej życie. Ale i pracowanie ponad możliwości nie gwarantuje szacunku innych: gdy narratorka awansuje, spotyka się z opiniami, że wyższe stanowisko zostało jej dane w imię „różnorodności”, „sprawiedliwości”, bo firma dba o inkluzywność, a nie dlatego, że na nie zasłużyła swoimi osiągnięciami.„Strach. Odtwarzam w pamięci cały dzień, szukam błędów, potknięć, czegokolwiek. Strach. Bo najdrobniejsza rzecz może sprawić, że wszystko pójdzie w diabły. Jestem tego pewna. Ta pewność huczy mi w piersi dudniącą linią basu. Dławi mnie strach, strach, strach. Nie pamiętam, żebym go kiedyś nie czuła”.
Zapewne dla wielu zapis takich uczuć brzmi znajomo, nawet jeśli ten samonapędzający się krąg strachu pozostaje na co dzień nieuświadomiony. Osiągnięcie sukcesu zawodowego, dojście do pewnego wymarzonego punktu nie sprawia, że wyścig i strach się kończą, bo jeszcze w tym wymarzonym punkcie trzeba się utrzymać, jeśli nie mierzyć wyżej. Brakuje stabilności i poczucia bezpieczeństwa, nigdy nie nadchodzi moment spokoju.
Narratorka zdaje sobie sprawę, że jest jedynie trybikiem w maszynie, pracującym dla celu, który nie należy do niej, a do czegoś zupełnie większego. Jest „czystym zyskiem” i śmiertelnym „zasobem naturalnym” dla imperium bardziej niż żywym człowiekiem. W jej opowieści poważna choroba okazuje się niemal rozwiązaniem, wymówką, która pozwoli wymknąć się temu systemowi – nawet śmierć może okazać się wyjściem:„Trwanie czyni mnie uczestniczką tej narracji. Niezależnie od sukcesu czy porażki, samo moje istnienie tylko wzmacnia ten konstrukt. A ja nie chcę. Nie chcę takiej szansy. Nie chcę takiego życia. Owszem, wiem, jaki to ból. Ból transformacji – transcendencji – demontażu. By nareszcie obrócić się w proch”.
Wyłania się z tej powieści nie tylko złość i bezradność wobec świata i systemu, ale też rezygnacja połączona z buntem – choć brzmi to dość paradoksalnie. Cena za wzięcie życia w swoje ręce może okazać się najwyższa, jakby nie dało się społecznej konstrukcji zniszczyć inaczej, niż z niej znikając; jakby dalsze odgrywanie swoich ról, nawet w inny sposób niż dotychczas, było bezcelowe.
„Przyjęcie” burzy dość uniwersalny w zachodnim świecie wizerunek sukcesu. Uświadamia, że sprawiedliwość można włożyć między bajki, a każdy wchodzi w świat ze swoim zestawem przywilejów bądź ich brakiem. Nawet współczesna walka o wyrównywanie szans zostaje przez autorkę zdemaskowana. Natasha Brown z jednej strony zostawia nas z gniewem i poczuciem bezsensu, nie dając do ręki zbyt wielu rozwiązań, a z drugiej zwraca uwagę, że jako społeczeństwo mamy dużo toksycznych schematów i wartości do zrewidowania. Dość prosta fabularnie historia dostarcza więcej doznań i przemyśleń na temat człowieka i jego miejsca w świecie niż wiele opasłych tomiszczy. Doskonała gra na emocjach, bez chwili wytchnienia dla czytelnika, spełnia swoją rolę i nie pozwala czytać o doświadczeniach narratorki z obojętnością. Choć lektura „Przyjęcia” nie zajmie prawdopodobnie zbyt wiele czasu, warta jest każdej sekundy i każdej myśli, która pojawi się w trakcie.
„Przyjęcie” należy do książek, z którymi czytelnikowi, a zwłaszcza kobietom będzie wyjątkowo łatwo się utożsamić – nie należy to jednak do uczuć przyjemnych ani podnoszących na duchu. Blurb Wojciecha Szota brzmiący „to literacka szarża, dzieło wściekłe wobec rzeczywistości” nie mógł być bliższy prawdzie i wrażeniom towarzyszącym lekturze. Trudno uwierzyć, że autorce udało się zawrzeć tak wiele złości, lęków i frustracji w tak skromnym objętościowo utworze – zostajemy nimi wręcz bezlitośnie zasypani i im więcej stron pochłoniemy na jednym posiedzeniu, tym bardziej poczujemy się przytłoczeni po każdej kolejnej stronie.
Główna bohaterka i zarazem narratorka to czarna Brytyjka, która swoją pracą osiągnęła całkiem sporo i doszła do miejsca, jakiego wiele osób by jej zazdrościło. Skończyła dobry college (choć trapią ją zaciągnięte kredyty), a w firmie wdrapała się na wysokie stanowisko – mimo że jest czarną kobietą. Nie zostaje nam przedstawione zbyt wiele z jej drogi do tego stanu, a za to poznajemy konsekwencje i okoliczności, dalekie od tych, które kojarzyłyby się z sukcesem i satysfakcją. Już w pierwszych akapitach czytamy o niekomfortowych interakcjach z mężczyznami w pracy i w otoczeniu – podobne będą przewijać się, jedna po drugiej, przez całą książkę, wzbudzając raczej gorycz i rezygnację niż tylko zażenowanie. W sytuacjach spotykających bohaterkę widać bowiem wadliwość powszechnego systemu wartości, a nie tylko krótkowzroczność pojedynczych osób. Objawia się on w sytuacjach najprostszych i pozornie błahych, na przykład gdy mężczyźni na zebraniu biznesowym nie umieją obsłużyć ekspresu do kawy pod nieobecność recepcjonistki, więc to zadanie spada na jedyną osobę, która to potrafi: naszą narratorkę. Nie brak na kartach powieści także przemyśleń pełnych zrezygnowania, choć zmieszanych z poczuciem, że bohaterka powinna cały czas przeć do przodu, dalej, w niekończącym się wyścigu: „Nie chcę tu być, chcę wrócić do domu, ściągnąć z siebie drapiące ubrania, wśliznąć się w chłodną bawełnianą pościel. Odpocząć, zatrzymać się. Chociaż na chwilę. Takie myślenie prowadzi do zguby. Albo do bezczynności, czyli powolniejszej, boleśniejszej drogi na dno. Wciąż mam tyle do zrobienia. Aczkolwiek zrobiłam już bardzo dużo”.
W ciągu gonienia za sukcesem i dopasowywania się do oczekiwań innych brakuje miejsca na bycie z sobą samą, ze swoimi myślami, na zwyczajny odpoczynek i regenerację. Toksyczność bardzo silnego w ostatnich latach trendu produktywności powoli zaczyna być społecznie dostrzegana. W dłuższej czasowo perspektywie jednak naszemu społeczeństwu może sprawić dużą trudność pokonanie konsekwencji tych dążeń – oczekiwania świata wciąż są nieubłagalnie wysokie. W wypadku bohaterki chroniczne wyczerpanie psychiczne w końcu odbija się na ciele – do tego stopnia, że choroba może drastycznie ukrócić jej życie. Ale i pracowanie ponad możliwości nie gwarantuje szacunku innych: gdy narratorka awansuje, spotyka się z opiniami, że wyższe stanowisko zostało jej dane w imię „różnorodności”, „sprawiedliwości”, bo firma dba o inkluzywność, a nie dlatego, że na nie zasłużyła swoimi osiągnięciami.„Strach. Odtwarzam w pamięci cały dzień, szukam błędów, potknięć, czegokolwiek. Strach. Bo najdrobniejsza rzecz może sprawić, że wszystko pójdzie w diabły. Jestem tego pewna. Ta pewność huczy mi w piersi dudniącą linią basu. Dławi mnie strach, strach, strach. Nie pamiętam, żebym go kiedyś nie czuła”.
Zapewne dla wielu zapis takich uczuć brzmi znajomo, nawet jeśli ten samonapędzający się krąg strachu pozostaje na co dzień nieuświadomiony. Osiągnięcie sukcesu zawodowego, dojście do pewnego wymarzonego punktu nie sprawia, że wyścig i strach się kończą, bo jeszcze w tym wymarzonym punkcie trzeba się utrzymać, jeśli nie mierzyć wyżej. Brakuje stabilności i poczucia bezpieczeństwa, nigdy nie nadchodzi moment spokoju.
Narratorka zdaje sobie sprawę, że jest jedynie trybikiem w maszynie, pracującym dla celu, który nie należy do niej, a do czegoś zupełnie większego. Jest „czystym zyskiem” i śmiertelnym „zasobem naturalnym” dla imperium bardziej niż żywym człowiekiem. W jej opowieści poważna choroba okazuje się niemal rozwiązaniem, wymówką, która pozwoli wymknąć się temu systemowi – nawet śmierć może okazać się wyjściem:„Trwanie czyni mnie uczestniczką tej narracji. Niezależnie od sukcesu czy porażki, samo moje istnienie tylko wzmacnia ten konstrukt. A ja nie chcę. Nie chcę takiej szansy. Nie chcę takiego życia. Owszem, wiem, jaki to ból. Ból transformacji – transcendencji – demontażu. By nareszcie obrócić się w proch”.
Wyłania się z tej powieści nie tylko złość i bezradność wobec świata i systemu, ale też rezygnacja połączona z buntem – choć brzmi to dość paradoksalnie. Cena za wzięcie życia w swoje ręce może okazać się najwyższa, jakby nie dało się społecznej konstrukcji zniszczyć inaczej, niż z niej znikając; jakby dalsze odgrywanie swoich ról, nawet w inny sposób niż dotychczas, było bezcelowe.
„Przyjęcie” burzy dość uniwersalny w zachodnim świecie wizerunek sukcesu. Uświadamia, że sprawiedliwość można włożyć między bajki, a każdy wchodzi w świat ze swoim zestawem przywilejów bądź ich brakiem. Nawet współczesna walka o wyrównywanie szans zostaje przez autorkę zdemaskowana. Natasha Brown z jednej strony zostawia nas z gniewem i poczuciem bezsensu, nie dając do ręki zbyt wielu rozwiązań, a z drugiej zwraca uwagę, że jako społeczeństwo mamy dużo toksycznych schematów i wartości do zrewidowania. Dość prosta fabularnie historia dostarcza więcej doznań i przemyśleń na temat człowieka i jego miejsca w świecie niż wiele opasłych tomiszczy. Doskonała gra na emocjach, bez chwili wytchnienia dla czytelnika, spełnia swoją rolę i nie pozwala czytać o doświadczeniach narratorki z obojętnością. Choć lektura „Przyjęcia” nie zajmie prawdopodobnie zbyt wiele czasu, warta jest każdej sekundy i każdej myśli, która pojawi się w trakcie.
Natasha Brown: „Przyjęcie”. Wydawnictwo Poznańskie. Poznań 2023.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |