
Łukasz Iwasiński, Łukasz Ciszak,
OD IMPROWIZACJI DO POST-KOMPOZYCJI
A
A
A
Z Łukaszem Ciszakiem rozmawia Łukasz Iwasiński.
Łukasz Ciszak to muzyk i wydawca, założyciel obchodzącej właśnie swoje trzecie urodziny oficynki sqrt. Jego zainteresowania koncentrują się wokół współczesnej elektroakustyki, noise’u i improwizacji. Choć sqrt ma w swym katalogu artystów znanych jedynie najbardziej zapalonym poszukiwaczom muzycznego undergoundu, to znajdziemy w nim perły dorównujące choćby krążkom opatrzonym znaczkiem Mego. W ostatnich miesiącach nakładem tej mikroskopijnej, ale działającej całkiem prężnie wytwórni ukazały się: solowy album Łukasza „Landmarks” i płyta tria Arszyn / Dymiter / Gadomski, pt. „29/30.11.2006”, będąca zapisem improwizowanej sesji w Kościele Św. Jana w Gdańsku.
Łukasz Iwasiński: Co kieruje człowiekiem, który w naszych, absolutnie nieprzychylnych przejawom wszelkiej odbiegającej od skrajnie zestandaryzowanego mainstreamu kultury, angażuje swój czas, pracę, pieniądze w wydawanie tak nieprzystępnej, hermetycznej muzyki?
Łukasz Ciszak: Nie uważam, że należy aż tak demonizować mainstream, jest to jakiś obszar, który mnie za bardzo nie interesuje i zupełnie nie zwracam na niego uwagi. Muzyka i literatura mainstreamowa pełni rolę użytkową i widocznie jest potrzebna, skoro ludziom udaje się na tym zarabiać. Jest inny obszar, według mnie bardziej interesujący, w którym staram się poruszać. W tym obszarze moje działania nie odbiegają już tak bardzo od pozostałych. A co mną kieruje? Nie zastanawiałem się nad tym. Po części jest to pewnie jakaś próba zaistnienia i zwrócenia na siebie uwagi, po części jakiś sposób ekspresji własnej osoby. Gdyby poszukać głębiej, jakieś przyczyny biologiczne też prawdopodobnie by się znalazły, mam nadzieję tylko, że nie okazałyby się jedynymi.
Ł.I.: Jakie cele stawiasz sobie jako wydawca, czego właściwie oczekujesz i do czego dążysz? Czy udaje Ci się to realizować? Jaki jest odzew na Twoją działalność?
Ł.C.: Moim głównym celem, prawdopodobnie jak większości tego typu wydawców, jest publikacja płyt, których słuchałbym z przyjemnością – to jeśli chodzi o nagrania innych wykonawców. Poza tym moje wydawnictwo jest dobrym miejscem do publikacji moich własnych nagrań. Póki co poza sqrt ukazały się tylko nakładem XVP, ale w planach jest także wydanie mojej EPki w greckim wydawnictwie Insult. Tak więc, jeśli przyjąć, że wydawanie interesujących rzeczy jest misją sqrt, to jak na razie udaje mi się ją realizować, choć uważam, że najlepsze i najbardziej interesujące rzeczy dopiero będą wydane. Wydawnictwo obchodzi teraz trzecią rocznicę swojego powstania i największym sukcesem wydawniczym mogę ogłosić płytę Noisegarden, pt. „Persona”, której cały nakład został wyprzedany. Jeśli przyjmiemy kategorię rozgłosu, to największym zainteresowaniem – co jednak nie przełożyło się na sprzedaż – cieszyło się DVD „Dislocations. Music for a Picture”, którego recenzje ukazały się w tak egzotycznych, jeśli weźmiemy pod uwagę przystępność tego materiału, mediach jak „Dziennik” i czasopismo rozdawane w samolotach Lotu. Płyta była prezentowana także w III Programie Polskiego Radia, jej zajawka miała pojawić się także w I programie TVP, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Ł.I.: Przedstaw artystów, których zaprosiłeś do współpracy w ramach sqrt. Jest wśród nich sporo zagranicznych nazwisk, jak trafiły do twojego katalogu?
Ł.C.: Najwięcej osób spoza Polski znajduje się na kompilacjach – większość z nich poznałem przez mojego znajomego z Francji – Sebastiena Chou. W 90% są to znajomości z Soulseeka, niewielka część artystów sama zgłosiła się do mnie, do innych zwróciłem się z propozycją wydania płyty. Teraz parę słów o tych, których płyty ukazały się w sqrt:
Slowtion – polecił mi go Maciek Szymczuk, z którym wymieniałem się nagraniami. Napisał coś w stylu „mój znajomy z Anglii jest gitarzystą i porusza się w podobnych obszarach co ty. Jest zainteresowany wydaniem swojego materiału.” Materiał okazał się ciekawy i tak Slowtion pojawił się w moim katalogu.
Noisegarden – bardzo ciekawy ensemble z Warszawy, obecnie chyba dwuosobowy. Poznałem ich przy okazji kompletowania wykonawców do projektu „Dislocations. Music for a Picture.” Michał napisał, że chcieliby wziąć w nim udział i dał mi do posłuchania nagrania Noisegarden. Ponieważ były bardzo dobre (choć trochę ciche), umówiliśmy się na wydanie ich nowego materiału. Płyta „Persona” była prawdziwym bestsellerem – sprzedała się w całości, chyba parę sztuk zostało jeszcze tylko w sklepie serpent.
Red Needled Sea – grecki multiinstrumentalista, którego poznałem dzięki myspace. Przysłał mi swój materiał, który okazał się bardzo ciekawy i postanowiłem go wydać. Może nie do końca był w preferowanej przeze mnie estetyce, jako materiał całkowicie elektroniczny, ale przeważyły walory artystyczne.
Blue Sabbath Black Fiji – francusko-niemiecki duet. Charles i Janine mieszkają w Paryżu, w swojej twórczości korzystają głównie z gitar i syntezatora Moog. Charlesa poznałem przez Sebastiena, jako jednego z uczestników kompilacji wydanej przeze mnie i francuski label Sfumato. Napisałem więc do niego, czy nie chciałby czasem przygotować dla mnie dłuższego materiału. Okazało się, że właśnie mają przygotowaną Epkę, która ostatecznie ukazała się w moim wydawnictwie.
OddJob to pseudonim Sebastiena Chou. Prawdopodobnie gdyby nie on, sqrt i większość moich nagrań nigdy nie powstałoby. Jego płyta, której reedycja ukazała się w tym roku w sqrt pokazała mi wiele kierunków, w których mogłem rozpocząć poszukiwania dla mojej muzyki. W jego wydawnictwie Sfumato ukazało się kilka kompilacji z moimi utworami, a historia sqrt zaczęła się tak naprawdę od składanki „anti loss”, która początkowa miała być wydana właśnie w Sfumato. Ponieważ Sebastian nie bardzo miał czas dalej prowadzić label, składankę przejąłem ja, i dalej wszystko potoczyło się niemal samo.
Emiter.Arszyn.Gadomski – Emitera poznałem przy okazji projektu „Dislocations...”, gdzie znalazł się przygotowany przez niego utwór. Jakiś czas później Arszyn przesłał mi ich wspólny materiał nagrany w kościele św. Jana w Gdańsku z pytaniem, czy jestem zainteresowany publikacją. Płyta wg mnie jest ich najlepszym wspólnym dokonaniem i ukazała się w sqrt jako „29/30.11.2006”.
Ł.I.: Dlaczego zdecydowałeś się wydawać płyty na cdr (o ile kojarzę wcześniej dostępne były na stronie w formie w mp3). Skoro, jak sądzę, zależy ci na popularyzowaniu muzyki, dotarciu z nią do osób zainteresowanych, ograniczasz w ten sposób liczbę potencjalnych odbiorców.
Ł.C.: To nie do końca tak wygląda, nagrania dostępne w formie mp3 to płyty, których nakład się już wyczerpał, albo którym „minął okres ważności". Dlatego postanowiłem nie rozpowszechniać ich na CD. Ja wolę słuchać muzyki z CD, nawet nie ze względu na jakość, po prostu mam do niej bardziej osobisty stosunek niż do plików mp3. Płyty wydawane przeze mnie są na tyle tanie, że nie czuję, żebym w ten sposób zawężał krąg odbiorców.
Ł.I.: Kategoria noise’u, stała się jedną z kluczowych w szeroko rozumianej muzyce – raczej tej „awangardowej”, choć przenika także do „alternatywnych” nurtów muzyki popularnej. Dostrzegasz fenomen, który można by określić „fetyszyzowaniem hałasu” czy istnienie swoistego „mitu noise’u”. Jeśli tak – skąd się to wzięło? Czy noise koresponduje jakoś z estetyką naszych czasów?
Ł.C Nie wydaje mi się, że należy do noise’u dorabiać jakąś szczególną ideologię, traktować go jako znak czasów, czy coś podobnego. Ciekawe natomiast są drogi, jakimi twórcy noise dochodzą do niego – jedni, jak ja, wychodzili od gitar, inni od klasyki, cześć od techno. Poza tym trudno mi coś więcej na ten temat powiedzieć, nie wydaje mi się, że gram noise, nie słucham noise'u i nie śledzę tej sceny.
Ł.I.: Jednak, jeśli miałbym szukać centralnych pojęć, słów kluczy oddających istotę Twoich zainteresowań (zarówno jako artysty, jak i wydawcy), to byłyby to: noise i improwizacja. Zgodzisz się?
Ł.C.: Ja sam nie uważam się za twórcę noise, zresztą nawet nie słucham noise'u – słyszałem może jedną płytę Merzbowa i to na dodatek nie w całości. Dla większości znanych mi muzyków noise’owych, hałas wydaje się być celem samym w sobie, dla mnie jest wyłącznie środkiem do celu. Używam elementów noise'u jako jednego ze środków formalnych w miejscach utworu, gdzie według mnie nie pasowałoby nic innego do uzyskania pożądanego efektu. Natomiast jeśli chodzi o improwizację, to należy rozdzielić to na dwa zagadnienia – granie na żywo i płyty. W występach na żywo rzeczywiście jest to czysta improwizacja, nie przygotowuję przed koncertem „zagrywek” i nie planuję scenariusza koncertu – jest to jakaś wypadkowa mojego samopoczucia w danym momencie, atmosfery miejsca i pewnie paru innych czynników, z których nie bardzo zdaję sobie sprawę. Duże znaczenie ma przypadek, mój set rozwija się od brzmienia lub frazy, która w danym momencie wydała mi się godna uwagi. W przypadku nagrań, które później ukazują się jako płyty, improwizacja jest tylko bazą do dalszych prac. Jako wydawca nie ograniczam się do noise’u i improwizacji, staram się wydawać to, co mi się podoba. Chętnie bym wydał coś skomponowanego, tylko do tej pory nie otrzymałem takiego materiału.
Ł.I.: A jaki masz w ogóle stosunek do pojęcia „awangarda”. Co ono dla ciebie oznacza i jak się ma do Twojej twórczości?
Ł.C.: Co do awangardy, to też jest to ciekawe zagadnienie – miałem okazję posłuchać produkcji współczesnych muzyków uważających się za awangardę i były to najczęściej rzeczy dość wtórne, dla części z nich nowa muzyka zaczęła się w latach 80. Nie pamiętam dokładnie, kto to powiedział, ale ja też uważam, że nie przetrawiliśmy jeszcze awangardy z lat 50 – Stockhausena, nowej muzyki dwudziestowiecznej. Dla mnie jest znacznie bardziej interesująca niż rzeczy powstające teraz i traktuję ją jako istotny punkt wyjścia do mojej twórczości.
Ł.I.: Gdzie przebiega granica muzyczności / niemuzyczności dźwięku? Czy jest nią po prostu deklaracja twórcy albo odbiorcy, czy istnieje jakiś obiektywny podział?
Ł.C.: Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie nie jest zbyt trudna – jeśli dany dźwięk został wytworzony świadomie i celowo, to jest to muzyka.
Ł.I.: Czy w przypadku Twojej muzyki można mówić o jakichś określonych parametrach organizujących materię dźwiękową poza intuicją i tymi, które narzuca samo medium? Innymi słowy, czy realizujesz jakąś wcześniej założoną strukturę, świadomie odwołujesz się do jakiegoś systemu, idei, czy muzyka powstaje zawsze „tu i teraz”?
Ł.C.: Wszystko zależy od konkretnego utworu. Dwie poprzednie płyty powstały w ten sposób, że najpierw stworzyłem około dwudziestu utworów, które stanowiły bazę płyty. Zaplanowałem pewną dramaturgię poszczególnych części płyty i następnie korzystając z już istniejących fragmentów, starałem się uzyskać zaplanowany przeze mnie efekt. Czasem wymagało to ingerencji w gotowe już nagrania, czasem dogrania czegoś nowego, co spoiłoby fragmenty ze sobą. Niektóre ze wspomnianych fragmentów mają dobrze określoną strukturę, część jest wynikiem improwizacji, ale całość płyty można określić chyba jako post-kompozycję, czy kompozycję na bazie improwizacji. Natomiast płyta, nad którą teraz pracuję, będzie w całości skomponowana, improwizacja będzie obecna w jej niewielkiej części.
Ł.I.: Opowiedz o stronie technicznej swojej muzyki – w jak sposób ją tworzysz, jak preparujesz gitarę. Jakie jeszcze inne generatory / źródła dźwięku stosujesz? Potrafisz wskazać jakieś konkretne wzorce, postacie, zjawiska, do których w swojej praktyce się odwołujesz?
Ł.C.: Pierwotnym źródłem dźwięku rzeczywiście jest gitara elektryczna, we wcześniejszych nagraniach korzystałem także z gitar akustycznych i basu, prawdopodobnie niedługo do nich powrócę. Do preparowania gitary używam drobnych przedmiotów, które podpatrzyłem u innych gitarzystów: śrubokrętów, metalowych pudełek, butelek, kawałków metalu. Używam także smyczka. Sygnał z gitary jest przepuszczany przez szereg analogowych efektów. Tak stworzony dźwięk jest dopiero materiałem wyjściowym, dalsza obróbka przeprowadzana już jest w komputerze. Z 10-15 minutowej improwizacji wybieram sample długości ułamków sekundy i dopiero wtedy z nich tworzę utwór. Oczywiście nie jest to jedyny sposób, często wykorzystuję dłuższe fragmenty nagranych improwizacji lub też skomponowane fragmenty melodyczne. Jako źródeł dźwięku używam też nagrań terenowych, przekształcanych w podobnych sposób jak gitara. Zdarza mi się również używać programowych generatorów prostych przebiegów – sinus, prostokąt, etc. Z gitarzystów, których dokonania najbardziej mnie zainspirowały należy wymienić przede wszystkim duet Moore / Ranaldo z Sonic Youth ze szczególnym naciskiem na drugiego z nich, poza tym Glenn Branca, Fred Frith i Oren Ambarchi.
Ł.I.: Wielu poszukujących gitarzystów „przesiada się” z instrumentu na elektroniczne generatory – czy to analogowe, czy cyfrowe (by wspomnieć choćby Kevina Drumma). Ty również je wykorzystujesz, ale chyba najbardziej cenisz sobie fizyczny kontakt z „żywym” instrumentem?
Ł.C.: Nigdy nie postrzegałem siebie jako twórcy elektroniki, choć pewnie czasem mogę być tak postrzegany – występowałem np. na Warsaw Electronic Festival, gdzie wielu ludzi było zaskoczonych, przypuszczalnie brakiem bitów i lejącego się ambientu rodem z sci-fi, bo taka estetyka tam dominowała. Zaczynałem od gitary, cała nadbudowa elektroakustyczna i elektroniczna pojawiła się dopiero później, dlatego też gitara jest dla mnie w pewnym sensie pierwotna. Jako artefakt fizyczny jest bardziej podatna na preparację i rozszerzone techniki artykulacji, z tego samego powodu korzystam z dużej liczby analogowych efektów, zamiast po prostu przepuścić gitarę przez komputer. Na koncertach korzystam też z samplera, ale tylko do wytworzenia tła i „narracji”, mam tam umieszczone fragmenty dialogów.
Ł.I.: Jakie są Twoje bliższe i dalsze plany?
Ł.C.: W planach mam wydanie krótkiej elektronicznej płyty w greckim wydawnictwie Insult. Pracuję też nad moim nowym albumem, który w założeniach ma być zupełnie inny, niż dotychczasowe. Co z tego wyjdzie, okaże się pewnie za jakiś rok. Staram się także od czasu do czasu zagrać jakiś koncert, najczęściej koncertuję z Joanną Jurczak, która przygotowuje wizualizacje do mojej muzyki. Jeśli chodzi o wydawnictwo, to opracowuję koncepcję dwóch projektów – jeden w połączeniu z wideo. Poza tym czekam na materiał od Andy'ego i Mikarli Jarvisów – ich dotychczasowe dokonania bardzo mi imponują i cieszę się, że zgodzili się coś nagrać dla mnie.
Ł.I.: Dziękuję za rozmowę.
Łukasz Iwasiński: Co kieruje człowiekiem, który w naszych, absolutnie nieprzychylnych przejawom wszelkiej odbiegającej od skrajnie zestandaryzowanego mainstreamu kultury, angażuje swój czas, pracę, pieniądze w wydawanie tak nieprzystępnej, hermetycznej muzyki?
Łukasz Ciszak: Nie uważam, że należy aż tak demonizować mainstream, jest to jakiś obszar, który mnie za bardzo nie interesuje i zupełnie nie zwracam na niego uwagi. Muzyka i literatura mainstreamowa pełni rolę użytkową i widocznie jest potrzebna, skoro ludziom udaje się na tym zarabiać. Jest inny obszar, według mnie bardziej interesujący, w którym staram się poruszać. W tym obszarze moje działania nie odbiegają już tak bardzo od pozostałych. A co mną kieruje? Nie zastanawiałem się nad tym. Po części jest to pewnie jakaś próba zaistnienia i zwrócenia na siebie uwagi, po części jakiś sposób ekspresji własnej osoby. Gdyby poszukać głębiej, jakieś przyczyny biologiczne też prawdopodobnie by się znalazły, mam nadzieję tylko, że nie okazałyby się jedynymi.
Ł.I.: Jakie cele stawiasz sobie jako wydawca, czego właściwie oczekujesz i do czego dążysz? Czy udaje Ci się to realizować? Jaki jest odzew na Twoją działalność?
Ł.C.: Moim głównym celem, prawdopodobnie jak większości tego typu wydawców, jest publikacja płyt, których słuchałbym z przyjemnością – to jeśli chodzi o nagrania innych wykonawców. Poza tym moje wydawnictwo jest dobrym miejscem do publikacji moich własnych nagrań. Póki co poza sqrt ukazały się tylko nakładem XVP, ale w planach jest także wydanie mojej EPki w greckim wydawnictwie Insult. Tak więc, jeśli przyjąć, że wydawanie interesujących rzeczy jest misją sqrt, to jak na razie udaje mi się ją realizować, choć uważam, że najlepsze i najbardziej interesujące rzeczy dopiero będą wydane. Wydawnictwo obchodzi teraz trzecią rocznicę swojego powstania i największym sukcesem wydawniczym mogę ogłosić płytę Noisegarden, pt. „Persona”, której cały nakład został wyprzedany. Jeśli przyjmiemy kategorię rozgłosu, to największym zainteresowaniem – co jednak nie przełożyło się na sprzedaż – cieszyło się DVD „Dislocations. Music for a Picture”, którego recenzje ukazały się w tak egzotycznych, jeśli weźmiemy pod uwagę przystępność tego materiału, mediach jak „Dziennik” i czasopismo rozdawane w samolotach Lotu. Płyta była prezentowana także w III Programie Polskiego Radia, jej zajawka miała pojawić się także w I programie TVP, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Ł.I.: Przedstaw artystów, których zaprosiłeś do współpracy w ramach sqrt. Jest wśród nich sporo zagranicznych nazwisk, jak trafiły do twojego katalogu?
Ł.C.: Najwięcej osób spoza Polski znajduje się na kompilacjach – większość z nich poznałem przez mojego znajomego z Francji – Sebastiena Chou. W 90% są to znajomości z Soulseeka, niewielka część artystów sama zgłosiła się do mnie, do innych zwróciłem się z propozycją wydania płyty. Teraz parę słów o tych, których płyty ukazały się w sqrt:
Slowtion – polecił mi go Maciek Szymczuk, z którym wymieniałem się nagraniami. Napisał coś w stylu „mój znajomy z Anglii jest gitarzystą i porusza się w podobnych obszarach co ty. Jest zainteresowany wydaniem swojego materiału.” Materiał okazał się ciekawy i tak Slowtion pojawił się w moim katalogu.
Noisegarden – bardzo ciekawy ensemble z Warszawy, obecnie chyba dwuosobowy. Poznałem ich przy okazji kompletowania wykonawców do projektu „Dislocations. Music for a Picture.” Michał napisał, że chcieliby wziąć w nim udział i dał mi do posłuchania nagrania Noisegarden. Ponieważ były bardzo dobre (choć trochę ciche), umówiliśmy się na wydanie ich nowego materiału. Płyta „Persona” była prawdziwym bestsellerem – sprzedała się w całości, chyba parę sztuk zostało jeszcze tylko w sklepie serpent.
Red Needled Sea – grecki multiinstrumentalista, którego poznałem dzięki myspace. Przysłał mi swój materiał, który okazał się bardzo ciekawy i postanowiłem go wydać. Może nie do końca był w preferowanej przeze mnie estetyce, jako materiał całkowicie elektroniczny, ale przeważyły walory artystyczne.
Blue Sabbath Black Fiji – francusko-niemiecki duet. Charles i Janine mieszkają w Paryżu, w swojej twórczości korzystają głównie z gitar i syntezatora Moog. Charlesa poznałem przez Sebastiena, jako jednego z uczestników kompilacji wydanej przeze mnie i francuski label Sfumato. Napisałem więc do niego, czy nie chciałby czasem przygotować dla mnie dłuższego materiału. Okazało się, że właśnie mają przygotowaną Epkę, która ostatecznie ukazała się w moim wydawnictwie.
OddJob to pseudonim Sebastiena Chou. Prawdopodobnie gdyby nie on, sqrt i większość moich nagrań nigdy nie powstałoby. Jego płyta, której reedycja ukazała się w tym roku w sqrt pokazała mi wiele kierunków, w których mogłem rozpocząć poszukiwania dla mojej muzyki. W jego wydawnictwie Sfumato ukazało się kilka kompilacji z moimi utworami, a historia sqrt zaczęła się tak naprawdę od składanki „anti loss”, która początkowa miała być wydana właśnie w Sfumato. Ponieważ Sebastian nie bardzo miał czas dalej prowadzić label, składankę przejąłem ja, i dalej wszystko potoczyło się niemal samo.
Emiter.Arszyn.Gadomski – Emitera poznałem przy okazji projektu „Dislocations...”, gdzie znalazł się przygotowany przez niego utwór. Jakiś czas później Arszyn przesłał mi ich wspólny materiał nagrany w kościele św. Jana w Gdańsku z pytaniem, czy jestem zainteresowany publikacją. Płyta wg mnie jest ich najlepszym wspólnym dokonaniem i ukazała się w sqrt jako „29/30.11.2006”.
Ł.I.: Dlaczego zdecydowałeś się wydawać płyty na cdr (o ile kojarzę wcześniej dostępne były na stronie w formie w mp3). Skoro, jak sądzę, zależy ci na popularyzowaniu muzyki, dotarciu z nią do osób zainteresowanych, ograniczasz w ten sposób liczbę potencjalnych odbiorców.
Ł.C.: To nie do końca tak wygląda, nagrania dostępne w formie mp3 to płyty, których nakład się już wyczerpał, albo którym „minął okres ważności". Dlatego postanowiłem nie rozpowszechniać ich na CD. Ja wolę słuchać muzyki z CD, nawet nie ze względu na jakość, po prostu mam do niej bardziej osobisty stosunek niż do plików mp3. Płyty wydawane przeze mnie są na tyle tanie, że nie czuję, żebym w ten sposób zawężał krąg odbiorców.
Ł.I.: Kategoria noise’u, stała się jedną z kluczowych w szeroko rozumianej muzyce – raczej tej „awangardowej”, choć przenika także do „alternatywnych” nurtów muzyki popularnej. Dostrzegasz fenomen, który można by określić „fetyszyzowaniem hałasu” czy istnienie swoistego „mitu noise’u”. Jeśli tak – skąd się to wzięło? Czy noise koresponduje jakoś z estetyką naszych czasów?
Ł.C Nie wydaje mi się, że należy do noise’u dorabiać jakąś szczególną ideologię, traktować go jako znak czasów, czy coś podobnego. Ciekawe natomiast są drogi, jakimi twórcy noise dochodzą do niego – jedni, jak ja, wychodzili od gitar, inni od klasyki, cześć od techno. Poza tym trudno mi coś więcej na ten temat powiedzieć, nie wydaje mi się, że gram noise, nie słucham noise'u i nie śledzę tej sceny.
Ł.I.: Jednak, jeśli miałbym szukać centralnych pojęć, słów kluczy oddających istotę Twoich zainteresowań (zarówno jako artysty, jak i wydawcy), to byłyby to: noise i improwizacja. Zgodzisz się?
Ł.C.: Ja sam nie uważam się za twórcę noise, zresztą nawet nie słucham noise'u – słyszałem może jedną płytę Merzbowa i to na dodatek nie w całości. Dla większości znanych mi muzyków noise’owych, hałas wydaje się być celem samym w sobie, dla mnie jest wyłącznie środkiem do celu. Używam elementów noise'u jako jednego ze środków formalnych w miejscach utworu, gdzie według mnie nie pasowałoby nic innego do uzyskania pożądanego efektu. Natomiast jeśli chodzi o improwizację, to należy rozdzielić to na dwa zagadnienia – granie na żywo i płyty. W występach na żywo rzeczywiście jest to czysta improwizacja, nie przygotowuję przed koncertem „zagrywek” i nie planuję scenariusza koncertu – jest to jakaś wypadkowa mojego samopoczucia w danym momencie, atmosfery miejsca i pewnie paru innych czynników, z których nie bardzo zdaję sobie sprawę. Duże znaczenie ma przypadek, mój set rozwija się od brzmienia lub frazy, która w danym momencie wydała mi się godna uwagi. W przypadku nagrań, które później ukazują się jako płyty, improwizacja jest tylko bazą do dalszych prac. Jako wydawca nie ograniczam się do noise’u i improwizacji, staram się wydawać to, co mi się podoba. Chętnie bym wydał coś skomponowanego, tylko do tej pory nie otrzymałem takiego materiału.
Ł.I.: A jaki masz w ogóle stosunek do pojęcia „awangarda”. Co ono dla ciebie oznacza i jak się ma do Twojej twórczości?
Ł.C.: Co do awangardy, to też jest to ciekawe zagadnienie – miałem okazję posłuchać produkcji współczesnych muzyków uważających się za awangardę i były to najczęściej rzeczy dość wtórne, dla części z nich nowa muzyka zaczęła się w latach 80. Nie pamiętam dokładnie, kto to powiedział, ale ja też uważam, że nie przetrawiliśmy jeszcze awangardy z lat 50 – Stockhausena, nowej muzyki dwudziestowiecznej. Dla mnie jest znacznie bardziej interesująca niż rzeczy powstające teraz i traktuję ją jako istotny punkt wyjścia do mojej twórczości.
Ł.I.: Gdzie przebiega granica muzyczności / niemuzyczności dźwięku? Czy jest nią po prostu deklaracja twórcy albo odbiorcy, czy istnieje jakiś obiektywny podział?
Ł.C.: Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie nie jest zbyt trudna – jeśli dany dźwięk został wytworzony świadomie i celowo, to jest to muzyka.
Ł.I.: Czy w przypadku Twojej muzyki można mówić o jakichś określonych parametrach organizujących materię dźwiękową poza intuicją i tymi, które narzuca samo medium? Innymi słowy, czy realizujesz jakąś wcześniej założoną strukturę, świadomie odwołujesz się do jakiegoś systemu, idei, czy muzyka powstaje zawsze „tu i teraz”?
Ł.C.: Wszystko zależy od konkretnego utworu. Dwie poprzednie płyty powstały w ten sposób, że najpierw stworzyłem około dwudziestu utworów, które stanowiły bazę płyty. Zaplanowałem pewną dramaturgię poszczególnych części płyty i następnie korzystając z już istniejących fragmentów, starałem się uzyskać zaplanowany przeze mnie efekt. Czasem wymagało to ingerencji w gotowe już nagrania, czasem dogrania czegoś nowego, co spoiłoby fragmenty ze sobą. Niektóre ze wspomnianych fragmentów mają dobrze określoną strukturę, część jest wynikiem improwizacji, ale całość płyty można określić chyba jako post-kompozycję, czy kompozycję na bazie improwizacji. Natomiast płyta, nad którą teraz pracuję, będzie w całości skomponowana, improwizacja będzie obecna w jej niewielkiej części.
Ł.I.: Opowiedz o stronie technicznej swojej muzyki – w jak sposób ją tworzysz, jak preparujesz gitarę. Jakie jeszcze inne generatory / źródła dźwięku stosujesz? Potrafisz wskazać jakieś konkretne wzorce, postacie, zjawiska, do których w swojej praktyce się odwołujesz?
Ł.C.: Pierwotnym źródłem dźwięku rzeczywiście jest gitara elektryczna, we wcześniejszych nagraniach korzystałem także z gitar akustycznych i basu, prawdopodobnie niedługo do nich powrócę. Do preparowania gitary używam drobnych przedmiotów, które podpatrzyłem u innych gitarzystów: śrubokrętów, metalowych pudełek, butelek, kawałków metalu. Używam także smyczka. Sygnał z gitary jest przepuszczany przez szereg analogowych efektów. Tak stworzony dźwięk jest dopiero materiałem wyjściowym, dalsza obróbka przeprowadzana już jest w komputerze. Z 10-15 minutowej improwizacji wybieram sample długości ułamków sekundy i dopiero wtedy z nich tworzę utwór. Oczywiście nie jest to jedyny sposób, często wykorzystuję dłuższe fragmenty nagranych improwizacji lub też skomponowane fragmenty melodyczne. Jako źródeł dźwięku używam też nagrań terenowych, przekształcanych w podobnych sposób jak gitara. Zdarza mi się również używać programowych generatorów prostych przebiegów – sinus, prostokąt, etc. Z gitarzystów, których dokonania najbardziej mnie zainspirowały należy wymienić przede wszystkim duet Moore / Ranaldo z Sonic Youth ze szczególnym naciskiem na drugiego z nich, poza tym Glenn Branca, Fred Frith i Oren Ambarchi.
Ł.I.: Wielu poszukujących gitarzystów „przesiada się” z instrumentu na elektroniczne generatory – czy to analogowe, czy cyfrowe (by wspomnieć choćby Kevina Drumma). Ty również je wykorzystujesz, ale chyba najbardziej cenisz sobie fizyczny kontakt z „żywym” instrumentem?
Ł.C.: Nigdy nie postrzegałem siebie jako twórcy elektroniki, choć pewnie czasem mogę być tak postrzegany – występowałem np. na Warsaw Electronic Festival, gdzie wielu ludzi było zaskoczonych, przypuszczalnie brakiem bitów i lejącego się ambientu rodem z sci-fi, bo taka estetyka tam dominowała. Zaczynałem od gitary, cała nadbudowa elektroakustyczna i elektroniczna pojawiła się dopiero później, dlatego też gitara jest dla mnie w pewnym sensie pierwotna. Jako artefakt fizyczny jest bardziej podatna na preparację i rozszerzone techniki artykulacji, z tego samego powodu korzystam z dużej liczby analogowych efektów, zamiast po prostu przepuścić gitarę przez komputer. Na koncertach korzystam też z samplera, ale tylko do wytworzenia tła i „narracji”, mam tam umieszczone fragmenty dialogów.
Ł.I.: Jakie są Twoje bliższe i dalsze plany?
Ł.C.: W planach mam wydanie krótkiej elektronicznej płyty w greckim wydawnictwie Insult. Pracuję też nad moim nowym albumem, który w założeniach ma być zupełnie inny, niż dotychczasowe. Co z tego wyjdzie, okaże się pewnie za jakiś rok. Staram się także od czasu do czasu zagrać jakiś koncert, najczęściej koncertuję z Joanną Jurczak, która przygotowuje wizualizacje do mojej muzyki. Jeśli chodzi o wydawnictwo, to opracowuję koncepcję dwóch projektów – jeden w połączeniu z wideo. Poza tym czekam na materiał od Andy'ego i Mikarli Jarvisów – ich dotychczasowe dokonania bardzo mi imponują i cieszę się, że zgodzili się coś nagrać dla mnie.
Ł.I.: Dziękuję za rozmowę.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |