ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (477) / 2023

Marcin Rudek,

KOCHAĆ - JAK TO TRUDNO NAPISAĆ (BELL HOOKS: 'WSZYSTKO O MIŁOŚCI. NOWE WIZJE')

A A A
Do książki „Wszystko o miłości. Nowe wizje” podszedłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony jest to dzieło bell hooks, autorki mającej duży wpływ na moją edukację feministyczną i sposób myślenia o płci, rasie, klasie czy mechanizmach władzy. Z drugiej zaś tytuł ten brzmi jak temat, za który dziękowalibyśmy losowi, gdyby pojawił się na naszym egzaminie maturalnym. O miłości powiedziano już przecież wszystko, zatem niełatwo nie popaść w banał lub patos, a tym bardziej uniknąć wtórności. Do tego jeszcze jeden element utrudnia dyskusję o tym temacie – jego niezaprzeczalnie osobisty wymiar. hooks już w samym wstępie do publikacji sygnalizuje, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę, gdyż zauważyła, jak nerwowo reagowali jej bliscy, gdy chciała rozmawiać z nimi o miłości. Być może byli zwyczajnie przeciążeni tematem, a być może część z nich „bała się tego, co mogłoby zostać odkryte, gdybyśmy poważniej zastanowili się nad tym, co to znaczy dla nas miłość” (s. 17). Myślę, że ten niepokój przed dekonstrukcją stanowi dobry punkt wyjścia do rozmowy o „Wszystkim o miłości”.

Wprowadzenie, poprzedzające trzynaście esejów składających się na tę książkę, jest zarysowaniem pola rozważań w typowym dla hooks gawędziarskim stylu gęsto usianym anegdotami. Badaczka stwierdza, że chce uzupełnić feministyczną lukę w pracach teoretycznych o miłości i wynieść niejako to zagadnienie ze sfery fantazmatów do rzeczywistości: „Chcę poznać prawdy miłości” (s. 23). Dodatkowo dowiadujemy się, że, podobnie jak w przypadku jakiś czas temu omawianej przeze mnie pozycji pisarki „Gotowi na zmianę. O mężczyznach, męskości i miłości”, do czynienia mamy z poradnikiem, gdyż ta książka „Wyjaśnia, co musimy zrobić, by znów zacząć kochać. Zbiera mądrość miłości i pokazuje, czego trzeba, by dotknęła nas jej łaska” (s. 26).

Pierwszym i jednym z najważniejszych dla autorki wątków „Wszystkiego o miłości” jest próba ujednolicenia znaczenia, bowiem „o ile łatwiej byłoby się nauczyć kochać, gdybyśmy zaczęli od wspólnej definicji” (s. 30). hooks bezlitośnie rozprawia się z narracją o miłości rozumianej jako nagłe uderzenie strzałą Amora i wkłada ją między bajki. Zarówno na początku, jak i przez cały wywód, badaczka kładzie ogromny nacisk na rozumienie miłości jako świadomego wyboru i nieustannego dążenia, co zaczerpnęła m.in. od Ericha Fromma, bardzo często wspominanego na stronach tejże publikacji. O negatywnym wpływie mitu nieprzewidywalnej miłości, wspomagając się słowami Toni Morrison, hooks pisze: „Szkodliwość ta tkwi w przekonaniu, że miłość nie zależy od naszej woli, że nie mamy w jej sprawie wyboru” (s. 192). Przemawia do mnie takie spojrzenie, bowiem widać w nim dojrzałość emocjonalną i chęć wzięcia odpowiedzialności za własne życie, głównie poprzez daleko rozwiniętą samoświadomość, gdyż „Jeśli ktoś nie wie, co czuje, trudno mu wybrać miłość, łatwiej w nią wpaść. Wtedy nie trzeba odpowiadać za swoje czyny” (s. 193). Co najważniejsze, miłość nie jest jednorazową czynnością czy raz ustalonym statusem rzeczywistości, bo kochać oznacza dążyć do rozwoju osoby kochanej i nas samych.

Podejście wskazujące na sprawczość w sferze miłosnej broni się dobrze, gdy mówimy o uczuciu sensu largo; dość łatwo zrozumieć nam, że wybieramy, by kochać naszych przyjaciół czy członków rodziny. Co jednak z miłością romantyczną? Retoryką „wyboru miłości” mogliby przecież posłużyć się w złej woli przeciwnicy równouprawniania osób nieheteronormatywnych lub, co gorsza, zwolennicy „terapii” konwersyjnych. Nie zarzucam bynajmniej takiego myślenia hooks, a jedynie sygnalizuję możliwość przewrotnej interpretacji. Ciągnąc dalej ten wątek, zadałbym również pytanie o granicę między wyborem a kalkulacją. hooks sama przyznaje, że „Wielu z nas pragnie kochać i być kochanymi, ale nie ma odwagi podjąć ryzyka” (s. 36). Bo choć wybieramy, by kochać, nie mamy pewności, jakie będą tego efekty.

Nacisk na wybór w miłości za problem uznała socjolożka Eva Illouz w swojej książce „Dlaczego miłość rani. Studium socjologiczne”, mówiąc o zjawisku wznoszącym relacje romantyczne na inny poziom – randkach internetowych. To serwisy o tym charakterze są idealnym przykładem chłodnych kalkulacji uczuciowych, próbą maksymalizacji zysku przy minimalizowaniu szkód. Illouz pisze: „Internet zradykalizował wyobrażenie o jednostce jako o »dokonującym wyboru«; zradykalizowało się też przekonanie, że romantyczne spotkanie powinno być wynikiem optymalnego wyboru” (Illouz 2016: 276). I to wszystko w książce, która ukazała się w tym samym roku, w którym dopiero stworzono aplikację randkową Tinder, dziś chyba najbardziej popularną w swojej kategorii na całym świecie. Zabrakło mi takiej perspektywy u hooks, ale nie mogę mieć pretensji do badaczki, gdyż „Wszystko o miłości” pierwotnie ukazało się w 1999 roku, zatem na długo przed popularnością internetowych schadzek. Lekkie pretensje natomiast mogę mieć do polskich wydawców – dlaczego tak późno dostajemy dzieła jednej z czołowych przedstawicielek tzw. czarnego feminizmu? Wszystkie trzy polskie przekłady pełnych książek hooks zostały wydane w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Gdyby pojawiały się szybciej, opisy wydawnicze nie musiałby zawierać zapewnień o ponadczasowości przemyśleń.

Cieszy mnie, że hooks dużo miejsca poświęciła relacjom rodzinnym, a zwłaszcza pomiędzy dzieckiem a dorosłymi. Moim zdaniem jeden z najtrudniejszych emocjonalnie momentów w tej książce stanowi wyznanie autorki, że w dzieciństwie nie była kochana. Troszczono się o nią, okazywano czułość, ale oprócz tego pojawiała się przemoc, a ta, według hooks, bezdyskusyjnie wyklucza istnienie miłości. I tak naprawdę wielu osób ma opory, by przyznać przed samymi sobą, że nie doświadczyli miłości jako dzieci, a ma to katastrofalne skutki: „Większości ludzi trudno zaakceptować taką definicję miłości, z której wynika, że jeśli dzieje im się krzywda, to nie są kochani. (…) Dlatego tak jak wierzymy w miłość tych, którzy nas ranili w dzieciństwie, tak samo próbujemy zracjonalizować krzywdę wyrządzaną nam w dorosłym życiu przez innych dorosłych, twierdząc, że nas kochają” (s. 34). I tutaj powraca kwestia wspomnianego na początku lęku, który sprawia, że lektura „Wszystkiego o miłości” może być trudna. Ciągle przyłapywałem się na wpadaniu w zadumę i analizowaniu własnego życia i relacji w świetle przemyśleń pisarki. I często nie podobały mi się wnioski z tych namysłów.

Być może spowodowane jest to w dużej części przez bezkompromisowe podejście hooks do tematu. Badaczka nie ma oporów przed stawianiem gorzkich wniosków, jak na przykład ten, że spędziła piętnaście lat w związku bez miłości, a jedynie z toksycznym układem, w który weszła, by odtworzyć schemat zabiegania o uczucie milczącej figury ojca (zob. s. 172). Do tego w pewnym momencie staje się jasne, że pisarka przedstawia nam nie tylko poradnik mający nieść pomoc w sferze uczuć, ale i swego rodzaju projekt kosmologiczny, w którym „Wszystkie sfery życia w naszym kraju – polityka, religia, praca, rodzina, relacje – powinny i mogą mieć za fundament etykę miłości. Wartości, na których ufundowana jest nasza kultura i moralność, kształtują sposób, w jaki mówimy i postępujemy” (s. 111). Miłość u hooks urasta do rangi arché tworzącego nasz świat, to porządkujący rzeczywistość logos i napędzający istnienie élan vital. I choć brzmi to abstrakcyjnie, przez większość wywodu udaje się pozostać przy realnych sprawach i problemach, jak chociażby napędzanie przez media etyki przemocy i dominacji (zob. s. 119). Nie bez kozery również w podtytule książki znalazło się słowo „wizje”, gdyż myślicielka proponuje rozwiązania, mające na celu wzbogacenie i ulepszenie naszego życia. Moim ulubionym jest zdecydowanie apel o odejście od egocentrycznego, kultywowanego przez kapitalizm, zapatrywania na świat i miłość i czerpanie z budowania wspólnoty, bo „Choć komunizm poniósł globalną porażkę, komunaryzm wciąż ma sens. Wszyscy możemy oprzeć się pokusie chciwości. (…) Możemy celebrować komunaryzm i współzależność, dzieląc się zasobami” (s. 149).

Sprawy duchowo-religijne zajmują sporą część rozważań hooks, którą cechuje ekumeniczne podejście do tej kwestii. Badaczka wskazuje na niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą ślepo wyznawana doktryna, i na to, co może wyniknąć z przeinaczenia idei miłości: „Fundamentaliści – czy to chrześcijanie, czy muzułmanie, czy inni – kształtują i interpretują myśl religijną tak, by podporządkowała się konserwatywnemu status quo i go legitymizowała. Fundamentalistyczni myśliciele posługują się religią, by wspierać imperializm, militaryzm, seksizm, rasizm i homofobię, i zaprzeczają jednoczącej nowinie miłości, która stanowi serce każdej wielkiej tradycji duchowej” (s. 97). Doceniam zasygnalizowanie, ze miłość może być również bronią, gdy tylko usprawiedliwimy nią działania przemocowe. W końcu jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, „jak inne byłoby nasze życie, gdyby wszyscy, którzy uważają się za chrześcijan czy ludzi religijnych, dawali pozostałym przykład, praktykując miłość” (s. 98). Mniej jednak przekonuje mnie ostatni esej ze zbioru zatytułowany „Opatrzność – kiedy anioły mówią o miłości”. Mam wrażenie, że w nim w największym natężeniu widzimy inspiracje duchowością New Age, których autorka nie ukrywa przez całą książkę, mimo że zaznacza, iż sprzeciwia się narcystycznemu charakterowi tego nurtu (zob. s. 100). Choć hooks wywodzi genologię aniołów z tradycji chrześcijańskiej – przywołując opowieść o walce Jakuba z aniołem – są to dla niej bliżej niezdefiniowane byty, które „uczą nas podążać drogą miłości i dobrostanu. Przychodzą do nas i w ludzkiej postaci, i jako czyste duchy, by dawać nam wskazówki, prowadzić nas i chronić” (s. 251). Rozumiem koncept szukania boskiego (anielskiego) pierwiastka w bliskich nam ludziach lub wydarzeniach wokół nas, nie mniej trudno jest mi ulec ekscytacji wobec nienamacalnej energii świata, jaka ewidentnie dominuje w tych przemyśleniach.

Być może to większy problem po mojej stronie, o którym pisarka wspomina już na samym początku, we wprowadzeniu: „Dzisiejsza kultura młodzieżowa pochodzi do tematu z cynizmem wynikającym z wszechobecnego przeświadczenia, że miłości nie da się znaleźć” (s. 16). I znów muszę zaznaczyć, że istotny jest tu upływ czasu między publikacją oryginału i polskiego przekładu – hooks miała na myśli młodzież w 1999 roku, zatem gdy miałem zaledwie kilka miesięcy, więc podejrzewam, że nie mówiła o mnie. Myślę jednak, że ten cynizm nie do końca wyginął przez te dwadzieścia cztery lata.

Podczas lektury „Wszystkiego o miłości” zastanawiałem się ciągle, dlaczego ta książka nie jest tym, czym chciałem, żeby była. Nie sili się na analizy socjologiczne, historyczne czy materialistyczne. Nie prezentuje wyników sondaży i ankiet. Nie jest manifestem politycznym ani pokoleniowym. Jest pisana prostym językiem, choć oczywiście niepozbawiona erudycyjnych nawiązań intertekstualnych i dialogu z kulturą. Jest po prostu szczerą opowieścią kobiety pełnej spokoju, cechującej się intelektem, samoświadomością i dojrzałością emocjonalną. I kobiety, która chce uczynić świat lepszym.

Podczas czytania z tyłu głowy miałem dzieła wspomnianej już Illouz, zwłaszcza „Dlaczego miłość rani”, które parę lat temu było dla mnie niezwykle ważną i odkrywczą lekturą, nazwałbym ją nawet formacyjną. Illouz pomogła mi rozumieć lepiej świat, siebie i uczucia, a to wszystko dzięki naukowemu podejściu, mądrym słowom, koncepcjom psychoanalitycznym i analizom historycznym. Poczułem się wtedy bezpiecznie, bo taki język jest dla mnie łatwiejszy i dobrze go znam. Natomiast hooks przemówiła do mnie językiem duchowości, uczuć i emocji. Myślę, że wszyscy powinniśmy się z niego podszkolić, bo to rzecz trudna.

LITERATURA:

Illouz E.: „Dlaczego miłość rani. Studium socjologiczne”. Przeł. M. Filipczuk. Warszawa 2016.
bell hooks: „Wszystko o miłości. Nowe wizje”. Przeł. Karolina Iwaszkiewicz. Wydawnictwo Filtry. Warszawa 2023.