ŚWIĘTO MARIMBY
A
A
A
„The Rite of Marimbas”, czyli karnawałowy koncert Polskiej Orkiestry Sinfonia Iuventus im. Jerzego Semkowa, odbył się 13 stycznia w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Ta trzynastka okazała się bardzo szczęśliwa – przede wszystkim należy docenić dobór repertuaru. Dwa koncerty marimbowe Roberta Oetomo i Mateusza Smoczyńskiego zostały znakomicie dopełnione przed dwie sztandarowe pozycje muzyki klasycznej: „Bajkę. Uwerturę fantastyczną” Stanisława Moniuszki (1819–1872) oraz „Ucznia czarnoksiężnika” Paula Dukasa (1865–1935). Wprawdzie w tej pierwszej zdarzały się orkiestrze pod batutą Piotra Wacławika drobne nierówności, zwłaszcza przy artykulacji pizzicato, niemniej całość zabrzmiała bardzo przyzwoicie i esencjonalnie. Z kolei „Uczeń czarnoksiężnika” Paula Dukasa udowodnił, że w tego typu muzyce Wacławik czuje się iście w swoim żywiole. Wykonania może nie cechowała dojrzałość, za to młodzieńcza werwa i szczerość. Było kolorowo, z humorem, magią, a nawet polotem.
Całkowicie zaś pochłonął mnie występ solisty, Miłosza Rutkowskiego, w Koncercie nr 1 na marimbę i orkiestrę smyczkową „Soar” skomponowanym przez indonezyjsko-australijskiego kompozytora, perkusistę i pedagoga R. Oetomo (ur. 1988). Przyznam, że nie znałam tego utworu, ale został wykonany z taką charyzmą w partii solowej oraz tak emocjonalnie w warstwie orkiestrowej, iż zupełnie mnie zachwycił: lekko filmowy w ogólnym charakterze, śmiało nawiązujący tak do klasyków (Bach, Mozart, Beethoven, Rachmaninow, Dvořák czy Strawiński), jak i do estetyki rock'n'rolla, zarazem doskonale łączący miękkie brzmienia marimby z płynną, smyczkową frazą. Rutkowski był ponadto z zespołem doskonale zgrany, nawet w wyraźnie arcytrudnej, finałowej części utworu.
Drugi koncert z udziałem marimby, jaki zabrzmiał tego wieczoru, to „Symphonic Syncopations” na skrzypce, skrzypce barytonowe (w obu rolach wystąpił sam kompozytor, wirtuoz tych instrumentów, urodzony w 1984 roku i znany z jazzującego Atom String Quartet Mateusz Smoczyński) oraz, oczywiście, marimbę (Elwira Ślązak) i orkiestrę. Utwór został napisany zgrabnie, porywając nieprawdopodobnie pomysłową warstwą rytmiczną i zwracając uwagę walorami harmonicznymi. Z części na część cały zespół wydawał się być coraz bardziej zgrany – zróżnicowane rytmy w orkiestrze symfonicznej i rozbudowanej sekcji perkusyjnej, momentami niekonwencjonalnie wykorzystywanych skrzypcach i marimbie stanowiły tu spore wyzwanie. Elwira Ślązak z uśmiechem na ustach, w karnawałowej kreacji i ze stoickim spokojem realizowała swoją partię, imponując lekkością, zdecydowaniem i precyzją, zaś Mateusz Smoczyński po raz kolejny dał popis wirtuozowskich zdolności, zmysłu improwizatorskiego i umiejętności zabawy muzyką (np. niejednokrotnie sięgając w bardzo inteligentny i spójny formalnie sposób po najróżniejsze cytaty z historii muzyki – zwłaszcza w kadencji). Cały zespół zresztą grał z pasją i wyraźnym zaangażowaniem, skrzypce współdziałały z orkiestrą, marimba była z nimi perfekcyjnie zgrana, a część koncertu z przetwarzanymi na żywo skrzypcami barytonowymi i brzmieniem misy „tybetańskiej” w rękach Ślązak okazała się wyjątkowo interesująca akustycznie, mimo chwilami zanikającego dźwięku misy (jakby jednak niedopasowanej do tego rodzaju koncertowej przestrzeni). Choć zdziwiło mnie nieco, że krótkie solo marimby po dzwonach w tym fragmencie nie zostało potraktowane jako przejście attacca do finału. Niemniej tutti wybrzmiało na koniec z rozmachem i szybko zatarły się w pamięci drobne asynchronizacje w wymagających częściach poprzednich; zapewne w tego typu muzyce warto posiadać albo rozrywkowy sznyt, albo się ograć mocniej niż zwyczajowo przy tego typu prawykonaniach, bo tu nie wystarczy poprawne odczytanie partytury. Tak czy inaczej całość wywarła wrażenie i nic dziwnego, że artyści dostali po wszystkim owacje na stojąco, za co podziękowali przepięknym, subtelnym bisem w duecie marimba-skrzypce. Wieszczę hit i zapisanie koncertu Smoczyńskiego w kanonie literatury muzycznej.
Całkowicie zaś pochłonął mnie występ solisty, Miłosza Rutkowskiego, w Koncercie nr 1 na marimbę i orkiestrę smyczkową „Soar” skomponowanym przez indonezyjsko-australijskiego kompozytora, perkusistę i pedagoga R. Oetomo (ur. 1988). Przyznam, że nie znałam tego utworu, ale został wykonany z taką charyzmą w partii solowej oraz tak emocjonalnie w warstwie orkiestrowej, iż zupełnie mnie zachwycił: lekko filmowy w ogólnym charakterze, śmiało nawiązujący tak do klasyków (Bach, Mozart, Beethoven, Rachmaninow, Dvořák czy Strawiński), jak i do estetyki rock'n'rolla, zarazem doskonale łączący miękkie brzmienia marimby z płynną, smyczkową frazą. Rutkowski był ponadto z zespołem doskonale zgrany, nawet w wyraźnie arcytrudnej, finałowej części utworu.
Drugi koncert z udziałem marimby, jaki zabrzmiał tego wieczoru, to „Symphonic Syncopations” na skrzypce, skrzypce barytonowe (w obu rolach wystąpił sam kompozytor, wirtuoz tych instrumentów, urodzony w 1984 roku i znany z jazzującego Atom String Quartet Mateusz Smoczyński) oraz, oczywiście, marimbę (Elwira Ślązak) i orkiestrę. Utwór został napisany zgrabnie, porywając nieprawdopodobnie pomysłową warstwą rytmiczną i zwracając uwagę walorami harmonicznymi. Z części na część cały zespół wydawał się być coraz bardziej zgrany – zróżnicowane rytmy w orkiestrze symfonicznej i rozbudowanej sekcji perkusyjnej, momentami niekonwencjonalnie wykorzystywanych skrzypcach i marimbie stanowiły tu spore wyzwanie. Elwira Ślązak z uśmiechem na ustach, w karnawałowej kreacji i ze stoickim spokojem realizowała swoją partię, imponując lekkością, zdecydowaniem i precyzją, zaś Mateusz Smoczyński po raz kolejny dał popis wirtuozowskich zdolności, zmysłu improwizatorskiego i umiejętności zabawy muzyką (np. niejednokrotnie sięgając w bardzo inteligentny i spójny formalnie sposób po najróżniejsze cytaty z historii muzyki – zwłaszcza w kadencji). Cały zespół zresztą grał z pasją i wyraźnym zaangażowaniem, skrzypce współdziałały z orkiestrą, marimba była z nimi perfekcyjnie zgrana, a część koncertu z przetwarzanymi na żywo skrzypcami barytonowymi i brzmieniem misy „tybetańskiej” w rękach Ślązak okazała się wyjątkowo interesująca akustycznie, mimo chwilami zanikającego dźwięku misy (jakby jednak niedopasowanej do tego rodzaju koncertowej przestrzeni). Choć zdziwiło mnie nieco, że krótkie solo marimby po dzwonach w tym fragmencie nie zostało potraktowane jako przejście attacca do finału. Niemniej tutti wybrzmiało na koniec z rozmachem i szybko zatarły się w pamięci drobne asynchronizacje w wymagających częściach poprzednich; zapewne w tego typu muzyce warto posiadać albo rozrywkowy sznyt, albo się ograć mocniej niż zwyczajowo przy tego typu prawykonaniach, bo tu nie wystarczy poprawne odczytanie partytury. Tak czy inaczej całość wywarła wrażenie i nic dziwnego, że artyści dostali po wszystkim owacje na stojąco, za co podziękowali przepięknym, subtelnym bisem w duecie marimba-skrzypce. Wieszczę hit i zapisanie koncertu Smoczyńskiego w kanonie literatury muzycznej.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |