O CIAŁACH RAZ JESZCZE (OLIVIA LAING: 'REPUBLIKA CIAŁ. ESEJE O WYZWOLENIU')
A
A
A
Ciało nie od dziś przyciąga szczególną uwagę naukowców i artystów. Jak to zazwyczaj w podobnych przypadkach bywa, trudno określić początek tego zrywu. Dla filozofów mógłby to być rok 1945, gdy we Francji opublikowana została „Fenomenologia percepcji” Maurice’a Merleau-Ponty’ego. Dla badaczy umysłu, w tym psychologów i kognitywistów, zapewne większe znaczenie miały prace George’a Lakoffa spod znaku ucieleśnionego poznania. W XXI wieku pozostajemy pod wpływem prądów intelektualnych zorientowanych na ciało, jednocześnie wcale nie wyzwoliliśmy się jednak spod władzy dualizmu kartezjańskiego. Wciąż mówimy o naszych mózgach, jakbyśmy nie byli właśnie nimi. Kusi nas, by siedlisk duszy szukać w okolicach serca, a to, co cielesne, licznych z nas napawa wstydem – w wielu środowiskach miesiączka czy seks są nadal tematami tabu. Powodem do wstydu są preferencje seksualne, choroby naszych ciał (zwłaszcza te uważane za intymne), a niejeden pacjent przeżywa szok, gdy odkryje, że z niektórymi trudnymi sytuacjami może sobie poradzić dzięki technikom oddychania. I o tym w pewnej mierze jest książka Olivii Laing – o naszej relacji z ciałem, o cielesności trudnej. Bo rasa, seksualność, płeć i choroba to zagadnienia zarazem ciała i ducha, choć może naukowczyni ujęłaby to inaczej, mówiąc o pojęciach biokulturowych albo zagadnieniach socjomaterialności. I należy podkreślić, że jest to swobodny esej, krążący i odbijający się od różnych tekstów kultury, ale dogłębnie polityczny, w szerokim znaczeniu tego słowa.
Sama „wolność” (i pochodzące od niej „wyzwolenie”) to pojęcia odnoszące się zarówno do ciała, jak i umysłu, dotyczące zarazem myślenia, mówienia i postrzegania oraz przemieszczania się, zachowań społecznych i tego, co bywa rozumiane jako sfera „prywatna”. Najlepiej widać to w pojęciu „wolności seksualnej”. Precyzując, o czym właściwie jest „Republika ciał”, można powiedzieć, że to książka o „ciałach w niebezpieczeństwie i ciałach jako czynnikach zmian” (s. 9). Choć może brzmieć to niezwykle fascynująco, to dzieło Laing wydaje mi się dość rozwlekłe, nudne i właściwie niewiele wnoszące do – jak już wskazałam – nienowego tematu. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że książkę dałoby się mocno skrócić, niczego przy tym nie tracąc. Nie jest to pozycja psychologiczna, a jedynie esej z elementami psychologizującego wywodu, więc niewiele dowiemy się o wpływie psychoterapii na ciało, w tym mózg, oraz wpływie ciała na doświadczanie emocji, czyli wątkach. od których zaczyna się pierwszy rozdział. Również bieżąca sytuacja polityczna, strajki, migracje i wojny są raczej tłem dla Laing niż właściwym tematem „Republiki…”. Długie fragmenty biograficzne Wilhelma Reicha czy Susan Sontag mogą ciekawić, ale właściwie mają walor jedynie anegdotyczny. Narracja płynie swobodnie, bo rozdziały zostały napisane lekkim stylem, ale też wydaje się uosabiać wady, które często przypisuje się esejowi jako całemu gatunkowi. Bo czym jest esej? Jeśli odpowiedzieć ma brzmieć, że to nieco pretensjonalny, akademicki, ale nie naukowy tekst, w którym autorka bądź autor bez stawiania silnych tez dryfuje między źródłami naukowymi, własnymi przeczuciami, powieściami, poezją i wspomnieniami z młodości… to nie, nie jest to trafna definicja gatunku. Ale właściwie opis taki dość dobrze pasowałby do „Republiki ciał”, a zarazem do stereotypowego wyobrażenia na temat eseju.
Z pewnością książka podejmuje ważne tematy i słusznie krytykuje szkodliwe i niebezpieczne poglądy, jak na przykład obwinianie osób chorych o przyczynianie się czy nawet wywoływanie swoich problemów zdrowotnych poprzez negatywne myślenie (zob. m.in. s. 29). Niemniej to raczej spóźniona krytyka, która dla niewielu osób będzie naprawdę odkrywcza – to, że osobom chorym na depresję zaleca się „pozytywne myślenie” (albo picie szklanki wody dziennie) jako remedium na ich problemy, już dawno stało się internetowym memem. Niezliczona liczba prac podejmuje temat nadmiernego przerzucania odpowiedzialności na chorą lub zaburzoną jednostkę, związku tych praktyk z neoliberalizmem czy (wtórnej) wiktymizacji chorych.
Rozdziały poświęcone rewolucji seksualnej i przemocy seksualnej, rasie, rasizmowi i więzieniom sięgają po różne aspekty tragicznych zjawisk naszej kultury, raz odwołując się do II wojny światowej i Zagłady, innym razem do kryzysu migracyjnego i śmierci wielu osób, dla których grobem stało się Morze Śródziemne. Nie jestem jednak pewna, czy forma, w jakiej te ważne tematy są podejmowane, jest odpowiednia. Zwłaszcza męczące może wydawać się ciągłe odwoływanie do faktów z życia znanych osób, takich jak Sontag, o której wiele przeczytać można w biografii pióra Benjamina Mosera, w Polsce wydanej w 2021 roku. Abstrahując od „kultu jednostki”, nieco rozczarowujące jest czytanie o kilku tych znanych postaciach XX wieku w esejach podejmujących często zupełnie inną tematykę.
Z pojedynczych opinii zamieszczonych na portalu Lubimy Czytać i znacznie większej ich liczby na Goodreads wynika, że dzieło Laing potrafi wciągnąć i zachwycić. Łącznie liczba tego typu opinii (jak i wszystkich w ogóle recenzji książki) zamieszczonych w internecie jest jednak stosunkowo niewielka. Być może sporo osób czytających znudziło się „Republiką ciał” lub zdecydowało nie kontynuować lektury po przejrzeniu paru stron. Możliwe też, że quasi-naukowy esej nie jest szczególnie popularną wśród tej grupy odbiorczej formą literacką.
W gruncie rzeczy to być może problem, który pojawia się, gdy temat słabo reprezentowany w literaturze zostaje w podobnym czasie podjęty przez kilku autorów/kilka autorek, przez co łatwo o wrażenie, że wszystkie książki są o tym samym. Inna rzecz to kwestia bieżących wydarzeń światowej polityki, jak prezydentura Donalda Trumpa – trudno mieć pretensje do autorów, że chcą komentować sprawy dotyczące milionów ludzi, zwłaszcza jeśli autorzy ci wychodzą z inicjatywą ostrzegania lub uświadamiania osób czytających.
Warto podkreślić, że nie jest to jednoznacznie zły tytuł. Na plus można zaliczyć choćby możliwość oswojenia się z poglądami Andrei Dworkin (por. s. 199), autorki słabo obecnej na polskim rynku i częściej atakowanej za rzekomą transfobię niż uważnie czytanej. W zależności od wiedzy i doświadczenia osoby czytającej książka Laing może okazać się fascynująca pod kątem danego zagadnienia czy nawet jako całość, chociaż nie jestem przekonana, czy faktycznie idee i fakty w niej przedstawione składają się na jakąś koherentną jedność. Ostatecznie trudno mi się pozbyć wrażenia, że wszystko to, co cenne w „Republice ciał”, dało się zawrzeć w książce co najmniej o połowę krótszej.
Sama „wolność” (i pochodzące od niej „wyzwolenie”) to pojęcia odnoszące się zarówno do ciała, jak i umysłu, dotyczące zarazem myślenia, mówienia i postrzegania oraz przemieszczania się, zachowań społecznych i tego, co bywa rozumiane jako sfera „prywatna”. Najlepiej widać to w pojęciu „wolności seksualnej”. Precyzując, o czym właściwie jest „Republika ciał”, można powiedzieć, że to książka o „ciałach w niebezpieczeństwie i ciałach jako czynnikach zmian” (s. 9). Choć może brzmieć to niezwykle fascynująco, to dzieło Laing wydaje mi się dość rozwlekłe, nudne i właściwie niewiele wnoszące do – jak już wskazałam – nienowego tematu. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że książkę dałoby się mocno skrócić, niczego przy tym nie tracąc. Nie jest to pozycja psychologiczna, a jedynie esej z elementami psychologizującego wywodu, więc niewiele dowiemy się o wpływie psychoterapii na ciało, w tym mózg, oraz wpływie ciała na doświadczanie emocji, czyli wątkach. od których zaczyna się pierwszy rozdział. Również bieżąca sytuacja polityczna, strajki, migracje i wojny są raczej tłem dla Laing niż właściwym tematem „Republiki…”. Długie fragmenty biograficzne Wilhelma Reicha czy Susan Sontag mogą ciekawić, ale właściwie mają walor jedynie anegdotyczny. Narracja płynie swobodnie, bo rozdziały zostały napisane lekkim stylem, ale też wydaje się uosabiać wady, które często przypisuje się esejowi jako całemu gatunkowi. Bo czym jest esej? Jeśli odpowiedzieć ma brzmieć, że to nieco pretensjonalny, akademicki, ale nie naukowy tekst, w którym autorka bądź autor bez stawiania silnych tez dryfuje między źródłami naukowymi, własnymi przeczuciami, powieściami, poezją i wspomnieniami z młodości… to nie, nie jest to trafna definicja gatunku. Ale właściwie opis taki dość dobrze pasowałby do „Republiki ciał”, a zarazem do stereotypowego wyobrażenia na temat eseju.
Z pewnością książka podejmuje ważne tematy i słusznie krytykuje szkodliwe i niebezpieczne poglądy, jak na przykład obwinianie osób chorych o przyczynianie się czy nawet wywoływanie swoich problemów zdrowotnych poprzez negatywne myślenie (zob. m.in. s. 29). Niemniej to raczej spóźniona krytyka, która dla niewielu osób będzie naprawdę odkrywcza – to, że osobom chorym na depresję zaleca się „pozytywne myślenie” (albo picie szklanki wody dziennie) jako remedium na ich problemy, już dawno stało się internetowym memem. Niezliczona liczba prac podejmuje temat nadmiernego przerzucania odpowiedzialności na chorą lub zaburzoną jednostkę, związku tych praktyk z neoliberalizmem czy (wtórnej) wiktymizacji chorych.
Rozdziały poświęcone rewolucji seksualnej i przemocy seksualnej, rasie, rasizmowi i więzieniom sięgają po różne aspekty tragicznych zjawisk naszej kultury, raz odwołując się do II wojny światowej i Zagłady, innym razem do kryzysu migracyjnego i śmierci wielu osób, dla których grobem stało się Morze Śródziemne. Nie jestem jednak pewna, czy forma, w jakiej te ważne tematy są podejmowane, jest odpowiednia. Zwłaszcza męczące może wydawać się ciągłe odwoływanie do faktów z życia znanych osób, takich jak Sontag, o której wiele przeczytać można w biografii pióra Benjamina Mosera, w Polsce wydanej w 2021 roku. Abstrahując od „kultu jednostki”, nieco rozczarowujące jest czytanie o kilku tych znanych postaciach XX wieku w esejach podejmujących często zupełnie inną tematykę.
Z pojedynczych opinii zamieszczonych na portalu Lubimy Czytać i znacznie większej ich liczby na Goodreads wynika, że dzieło Laing potrafi wciągnąć i zachwycić. Łącznie liczba tego typu opinii (jak i wszystkich w ogóle recenzji książki) zamieszczonych w internecie jest jednak stosunkowo niewielka. Być może sporo osób czytających znudziło się „Republiką ciał” lub zdecydowało nie kontynuować lektury po przejrzeniu paru stron. Możliwe też, że quasi-naukowy esej nie jest szczególnie popularną wśród tej grupy odbiorczej formą literacką.
W gruncie rzeczy to być może problem, który pojawia się, gdy temat słabo reprezentowany w literaturze zostaje w podobnym czasie podjęty przez kilku autorów/kilka autorek, przez co łatwo o wrażenie, że wszystkie książki są o tym samym. Inna rzecz to kwestia bieżących wydarzeń światowej polityki, jak prezydentura Donalda Trumpa – trudno mieć pretensje do autorów, że chcą komentować sprawy dotyczące milionów ludzi, zwłaszcza jeśli autorzy ci wychodzą z inicjatywą ostrzegania lub uświadamiania osób czytających.
Warto podkreślić, że nie jest to jednoznacznie zły tytuł. Na plus można zaliczyć choćby możliwość oswojenia się z poglądami Andrei Dworkin (por. s. 199), autorki słabo obecnej na polskim rynku i częściej atakowanej za rzekomą transfobię niż uważnie czytanej. W zależności od wiedzy i doświadczenia osoby czytającej książka Laing może okazać się fascynująca pod kątem danego zagadnienia czy nawet jako całość, chociaż nie jestem przekonana, czy faktycznie idee i fakty w niej przedstawione składają się na jakąś koherentną jedność. Ostatecznie trudno mi się pozbyć wrażenia, że wszystko to, co cenne w „Republice ciał”, dało się zawrzeć w książce co najmniej o połowę krótszej.
Olivia Laing: „Republika ciał. Eseje o wyzwoleniu.” Przeł. Dominika Cieśla-Szymańska. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |