ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (95) / 2007

Inga Iwasiów,

GŁUPOTY, BZDURY, IDIOTYZMY

A A A
W pierwszy weekend listopada „Wysokie Obcasy” zamieściły wywiad z autorką powieści „Wieczór”, Susan Minot. Zbigniew Basara pyta między innymi: „A czy film się pani podobał?” I uzyskuje odpowiedź: „Nie mogę przestać porównywać filmu z moją powieścią. ‘O, tę postać wymyśliłam zupełnie inaczej, niż wypadła na ekranie!’ – mówię sobie. Filmowy ‘Wieczór’ to owoc pracy ponad stu osób. Ale wielu przyjaciół mówiło mi podczas przyjęcia po galowej premierze, że film sprowokował ich do zadawania sobie istotnych pytań. Co naprawdę liczy się w życiu? Jaką jego cząstkę zabrałbym ze sobą na tamtą stronę? Jeśli ten wątek w odbiorze filmu przetrwa, to znaczy, że Koltaiowi udało się w jakimś stopniu przekazać esencję mojej książki”.

Dodam, że w ten sam weekend byłam w kinie na filmie Lajosa Koltai, wg scenariusza Susan Minot i Michael Cunninghama, zwabiona obsadą: Claire Danes, Vanessa Redgrave, Toni Collette, Meryl Streep, Glenn Close, Patrick Wilson. I szkoda, chociaż niezupełnie. Bo mogę napisać, co naprawdę liczy się w życiu oraz w czego promocję zaangażowały się „Wysokie Obcasy”. Wypada zaznaczyć, że wywiadowca starał się zadawać pytania podszyte sceptycyzmem, nie wiem tylko, na ile było to przejrzyste dla innych czytelniczek, mniej niż ja wyczulonych na głębokie niczym kolanko pod zlewem treści współczesnej kultury.

Oto i te treści. Na piętrze malowniczego, prowincjonalnego domu umiera matka dwu córek, które krzątają się wokół łóżka oraz w kuchni poniżej. Tam też prowadzą dialogi, z których wynika, iż jedna ma dwoje dzieci i chyba rzadkie orgazmy, a druga jest w ciąży, ale nikt o tym jeszcze nie wie, co stanowi przygotowanie do sceny kulminacyjnej, w której ciąża okaże swą moc.

Umierająca na raka matka ma halucynacje, ale kto wie – może przedostaje się powoli „na drugą stronę”? W każdym razie idzie tam za nią widz, a właściwie widzka. Wyjaśnijmy, mamy do czynienia z klinicznym przypadkiem kina dla kobiet, kultury dla kobiet, bredni dla kobiet. Ponieważ kobiety stanowią target przepotężny, robi się teraz dla nas bardzo starannie filmy, powieści, gazety, wystawy, konferencje. Podobnie jak dla dzieci. No więc co znajduje się po drugiej stronie, jaki obraz wyświetli się nam w godzinie śmierci? Dwudniowy romans, przeżyty w czasie zaślubin brzydkiej koleżanki z zamożnej rodziny (wszyscy mówią o niej, że jest piękna i godna pożądania, ale kamera jakby temu przeczy), która zresztą kocha potajemnie mężczyznę w tenże romans wchodzącego. Mężczyzna jest lekarzem, ale synem gosposi, czyli, powiedzmy, drwalem, jeśli odwołać się do tradycji. Kochają go wszyscy, nawet brat panny młodej, a narzeczony aktualnie umierającej, niegdyś zakochanej bohaterki pierwszoplanowej. Ten brat upija się i prowokuje, bo mówi dużo i szczerze, jednakowoż ma feblika do mężczyzn, w czym widać potrzebę zaangażowania Cunninghama jako scenarzysty. Pod koniec retrospekcji ginie zaskakująco, jako że najpierw udaje zatopienie po skoku ze skały, dopiero potem daje się przejechać w lesie, gdzie śledzi wiarołomną parkę zmierzającą do małej śmierci z rozkoszy. Straszne, straszne. Taki młody i tak naznacza nieszczęśliwą śmiercią mariaż siostry, namiętność bohaterki głównej i przyjaciela-drwala (pardon, lekarza)!

No więc taki właśnie film się wyświetla bohaterce w godzinie śmierci. Przypomnę: przyjaciele pisarki po projekcji filmu zastanowili się po raz pierwszy w życiu, co jest ważne w życiu, o czym poinformowali ją podczas bankietu, a my się doinformowujemy w tej materii podczas czytania ambitnego dodatku do „Gazety Wyborczej”, przez niektórych zwanego feministycznym.

Można to wykpić. Można skonstatować, że melodramat zawsze miał swoją publiczność. Warto jednak zapytać, jakie przesłanie niesie ten obraz, bo niewątpliwie obejrzy go wiele osób. Tak więc mamy przekaz jasny: w życiu bardzo liczy się miłość, zwłaszcza lekko spełniona, a zaraz potem mamy rodzinę, córki, ciąże. Ostatecznie więc najważniejsze dwa dni życia, dwudniowe romanse, pozostają w pamięci na osłodę, a pogodziwszy się z ich nieuniknioną utratą, warto kochać dzieci. Mieliśmy taki film, „Noce i dnie” Jerzego Antczaka. Chodziło w nim o parę spraw pobocznych, na przykład o ojczyznę, pracę, wojnę, choroby, lojalność – o życie. Za dużo jak na potrzeby widzki. Widzka projektowana dzisiaj ma mieć łatwiej: kobieto, w godzinie śmierci przyśni ci się ani chybi to, co najważniejsze, czyli jakiś atrakcyjny facet. Po to tylko, żeby potwierdzić piękno poświęcenia dla dzieci, nawet gdybyś, nie daj Boże, bywała matką trochę frywolną.

Film utrzymany jest w estetyce lat pięćdziesiątych, która choćby w „Godzinach”, w wątku współczesnym, tak przekonująco pomagała budować opowieść o narodzinach współczesnej kobiecości. Klamra czasowa „Wieczoru” ma inne znaczenie – oto normy babek zostają zaadaptowane przez wnuczki. W życiu liczy się znormalizowana rodzina, związki służą prokreakcji, dowiesz się o tym w godzinie śmierci. Oczywiście, możesz pomarzyć o uniesieniach, owszem, owszem. Nawet jest to pożądane. Taka infantylizacja sprzyja propagowaniu postaw właściwych.

Najbardziej mnie w tym gniewa pokazywanie śmierci. Pomysł, że kobieta umierająca na raka jest tak infantylna, że myśli w kategoriach właściwych rozmarzonej kilkunastolatce. Kto obcował z odchodzącymi bliskimi wie, jak dziwnymi drogami biegną ich myśli. Jednak raczej niemożliwe jest, by zatrzymały się w miejscach wskazanych przez film.

Być może powieść jest głębsza. Nie przekonam się, bo już zapłaciłam za bilet do kina i nikt mi tego nie zwróci. Nie kupię w żadnym razie książki, nie chcę doinwestowywać tego sektora rynku, który produkuje głupoty, bzdury, idiotyzmy, żeby je wciskać kobietom.