ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (95) / 2007

Roman Lewandowski, Karolina Zdunek,

MALARSTWO JEST MOIM CHARAKTEREM PISMA

A A A
Z Karoliną Zdunek rozmowaia Roman Lewandowski
Roman Lewandowski: Czym jest dla Ciebie tradycja konstruktywizmu – kliszą, która cieszy nas swym porządkiem, logiką i harmonią, w czasach kiedy architektura godzi różne porządki i czyni z nich wielogłos, czy też jest to raczej inspiracja? A może chcesz nadpisać na nią jakieś nowe osobiste przesłania?

Karolina Zdunek: Większość krytyków, odnoszących się w jakiś sposób do moich obrazów, pisze o konstruktywizmie. Tymczasem, chociaż podoba mi się wiele dzieł tego nurtu, nie jest to jakaś moja wielka fascynacja. Owszem, łączy to wszystko geometria, ale zupełnie inny jest punkt wyjścia. W moim przypadku geometria jest czymś w rodzaju charakteru pisma. Jest to rodzaj języka, który pozwala mi powiedzieć coś w możliwie jak najprostszy sposób.

R.L.: Czy można więc rozumieć, że to tekstualne podejście jest w istocie czymś bardzo osobistym?

K.Z.: Tak. Zdecydowanie tak. Forma jest dla mnie bardzo istotna, bo ona służy do wyrażenia konkretnych treści...

R.L.: Ale jednak w Twoich pracach pojawia się industrialny kontekst. Czy anturaż współczesnych blokowisk wynika z Twoich zainteresowań i upodobań?

K.Z.: Cóż... Po studiach nie wiedziałam do końca co powinnam i co chcę robić. Był to dla mnie czas pewnego zawieszenia. A ponieważ mieszkałam w bloku i to była dla mnie przestrzeń najbliższa, najbardziej oddziaływująca, także poprzez swoistą nudę i okres niezdecydowania, zaczęłam malować dziesiątki obrazów z motywami okna. Przez cały rok powstawały tego rodzaju prace. One z kolei tworzyły własne ”mutacje”, ale faktycznie były kontynuacją jednego obrazu.

R.L.: To, co mówisz, jest niezwykle ciekawe, bo wynika z tego, że Twoje prace powstają nie tyle konceptualnie, co są efektem sytuacji czysto egzystencjalnej i płyną z sensualnego kontaktu z przestrzenią, którą zamieszkiwałaś. Wydawałoby się, że język geometrii jest dyskursem nieludzkim, tymczasem u Ciebie, w Twoich pracach, powołujesz geometrię w służbie „metafizyki”, nieco podobnie jak niegdyś czynił Giorgio de Chirico. Jednocześnie stosujesz różne zabiegi iluzjonistyczne i – co jest niesłychanie ważne – pojawia się w Twoich pracach uwodzenie światłem o symbolicznych konotacjach...

K.Z.: Bardzo lubię obrazy Chirico. Podobnie jak dla niego, ważne jest dla mnie oddanie pewnego klimatu. Nie chcę, aby pomimo prostoty języka, jakim się posługuję, obrazy były bezosobowe. Interesuje mnie oddanie określonego stanu. Ważna jest dla mnie emocjonalna strona, ale podana w dość zimnej, zdystansowanej, przefiltrowanej już formie. Poszukuję odpowiednich proporcji pomiędzy zmysłowością a logiką, emocją a trzeźwością postrzegania. Ta zmysłowość uwidacznia się chociażby w sensualnym podejściu do samej farby. A jeżeli chodzi o światło, to jest ono u mnie konsekwencją tego o czym mówiłam wcześniej, jest środkiem, a nie celem. Wracając zaś do metafizyki, to chcę powiedzieć, że dla mnie jest to trochę niebezpieczne, kiedy jest ona wartością samą w sobie. Istnieje wtedy niebezpieczeństwo otarcia się o banał, z drugiej zaś strony uważam, że niemożliwa jest całkowita ucieczka przed metafizyką. W obrazach pojawia się przecież także tajemnica i niedopowiedzenie i to chyba one są najbardziej intrygujące.


R.L.: Metafizyka nie jest więc ideą ani założeniem, ale raczej płynie z faktu, że to, co zewnętrzne w tym malarstwie, jest – trawestując Foucaulta – kieszenią Twego wnętrza...

K.Z.: Tak. Coś w tym jest....

R.L.: A wobec tego, co z człowiekiem? Śladem jego obecności w Twoim malarstwie są struktury i ich uporządkowanie. Ale dlaczego ta nieobecność jest właśnie uobecniana poprzez system architektury, która staje się osobliwie mroczna...

K.Z.: Wynika to z chęci zdystansowania się, może asekuracji. Powiedzieć coś, a jednocześnie nie powiedzieć wszystkiego...

R.L.: Oglądając Twoje obrazy, można skonstatować, że ważnym elementem konstruującym świat przedstawiony, jest iluzja i wirtualność. Symulakry, które powołujesz do życia nie są ani mniej ani bardziej przyjazne, niż świat znany z Matrixa. Czy uważasz, że sztuka, podważając nasze przyzwyczajenia i standardy widzenia, może rzeczywiście coś w nas zmienić?

K.Z.: Nie wiem, czy sztuka może coś zmienić, ale wierzę w to, że te obrazy działają na odbiorcę. Zresztą, prawdę mówiąc, nie mam aż takich aspiracji, ale staram się wypowiedzieć to, co myślę i to, co czuję, i to jest głównym powodem i motywacją mojej twórczości...

R.L.: Czy wobec tego nie starasz się „rozmawiać” z innymi obrazami?

K.Z.: Raczej nie. Chociaż coś tam czasami się pojawia. Miałam kiedyś kilka prac, które odnosiły się do innych dzieł czy nurtów w sztuce. Na przykład do Edwarda Krasińskiego. Ale to jest zwykle tylko punkt odniesienia, rodzaj odbicia, który faktycznie pozwala mi wypowiedzieć coś o sobie.

R.L.: A skąd bierze się w Tobie chęć takiej monumentalizacji I wielkich formatów?

K.Z.: Trudno mi powiedzieć, ale zawsze tak było, że wybierałem wielkie formaty. Już na pierwszym roku studiów była we mnie taka skłonność. Może wynika to z chęci porządkowania, organizacji przestrzeni, może z tego, że łatwiej wtedy wejść w świat, który się tworzy.

R.L.: Czy zatem nie ma u Ciebie takiej potrzeby, aby – podobnie jak Leon Tarasewicz – dosłownie wejść w przestrzeń?

K.Z.: Kończyłam malarstwo ścienne i lubię grać z przestrzenią, posługiwać się iluzją. Dwa wymiary jak na razie są wystarczające, zresztą pewne ograniczenia wyzwalają nowe rozwiązania.

R.L.: Tymczasem jednak na swej najnowszej wystawie w Bałtyckiej Galerii Sztuki w Słupsku pokazujesz także mniejsze formaty. Wizualizujesz okna, które w kulturze symbolizują przejście, są jakby symbolem otwarcia i przenikania...

K.Z.: To jest coś w rodzaju dziennika. W tym roku wakacje spędziłam w domu, w Warszawie, i te obrazy są rodzajem pocztówek z pracowni. Pracując w niewielkiej przestrzeni tworzę wielkoformatowe obrazy.To z kolei prowadzi do sytuacji, kiedy schnące prace nakładają się na wcześniejsze i na dopiero powstające, tworząc ciekawe układy, często dla mnie zaskakujące. Poprzez te małe obrazki chciałam to zanotować, tworząc rodzaj pamiętnika z pracowni. Okno jest centralnym jej punktem, stąd stało się również bohaterem kilku prac.

R.L.: Czy nie myślałaś o przełożeniu tej estetyki na sztukę wirtualną i interaktywną?

K.Z.: Nie. Nie myślałam. Pomimo że uczę także grafiki komputerowej, to raczej nie interesują mnie takie działania. Ważny jest dla mnie dotyk materii, sam gest, który jest czymś bardzo prawdziwym i bardzo pierwotnym. To jest naprawdę fascynujące. Malarstwo jest moim charakterem pisma.

R.L.: Dziękuje za rozmowę.
Rozmowa odbyła się podczas wystawy prac Karolina Zdunek „Obrazy” w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku, październik – listopad 2007 roku.