ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (495-496) / 2024

Andrzej Ciszewski,

POTWORNIE DOBRY NUMER (MÉTAL HURLANT #7)

A A A
Siódma odsłona polskiej edycji reaktywowanego francuskiego magazynu „Métal Hurlant” poświęcona została potworom, także tym najstraszniejszym – wyglądającym jak zwykli ludzie. Ale po kolei.

Po wstępniaku redaktora naczelnego, Jerry’ego Frissena, powitamy „Metalowy świt”, który nadejdzie za sprawą Jake’a Thomasa (scenarzysty i redaktora z oficyny Humanoids) oraz malarza Jorga De Vosa („Storm”). Narysowany ekspresyjną kreską, okraszony czarnym humorem komiks ukazujący ucieczkę trzech mężczyzn przed bezdusznymi maszynami nieźle sprawdza się jako futurystyczny thriller z metafikcyjnym twistem. Warto zaznaczyć, że ów widowiskowy hołd dla ojców założycieli „Métal Hurlant” tworzy swoistą ramę narracyjną dla omawianego numeru: wszak opowieść zaczyna się na stronie 4 i jest kontynuowana od strony 268. Jednym słowem: urokliwe.

Po pierwszej części wspomnianego utworu czeka nas spotkanie z „Marguerite”, zaaranżowane przez Romaina „Neyefa” Maufronta (znanego polskim czytelnikom/czytelniczkom z albumu „Hoka Hey!”). Kameralna historia o tytułowej dziewczynie, jej bracie Julienie i jej chłopaku Jeanie, którzy oczekują w opuszczonej posiadłości na koniec świata przywołuje ducha głośnej „Melancholii” (2011) Larsa von Triera. Delikatna kreska i stonowana kolorystyka idealnie pasują do tego drapieżnego, łamiącego tabu moralitetu, w którym potworność rodzi się z gniewu, zazdrości, bezradności i rozpaczy. Co tu dużo mówić: lektura obowiązkowa.

Nieco później przekonamy się, czym jest „Sztuczna niewinność” (scenariusz: Otto Maddox), za sprawą zwięzłej opowiastki o morderczych robotach tropiących niedobitki ludzkości. Zgadza się – zarys fabuły przypomina „Metalowy świt”, aczkolwiek w tym przypadku autotematyczna zabawa ustąpiła miejsca ponurej narracji o tym, że potworność może manifestować się za sprawą podstępności. A cartoonowy styl rysownika Antoine’a Dodé („Pierrot Lunaire”) bynajmniej nie osłabia gorzkiej wymowy utworu skąpanego w piekielnej czerwieni. Zdecydowanie warto przeczytać.

Blok komiksowy przerywa na chwilę zamaskowany Jimmy Pantera, który w (okraszonym archiwalnym materiałem zdjęciowym) artykule „Zapaśnik Zjawa i jego klątwa” przybliża pokrótce fenomen kultury freak shows, koncentrując się na działalności amerykańskiego przedsiębiorcy cyrkowego oraz impresaria, Phineasa Taylora Barnuma. Dobry punkt wyjścia do bardziej kompleksowego zgłębiania tematu na własną rękę.

Opuszczając przestrzeń carnivale, natrafiamy na belgijskiego artystę komiksowego Juliena Lamberta (pamiętacie „Miasto Wyrzutków”?), który rzucając hasło „Maski w dół”, rozpoczyna dynamiczną, krwistą opowieść o Lucie i dwóch zamaskowanych siostrach, Sarah i Annie, dokonujących śmiałego napadu na rozpędzony pociąg, w którym dokonywany jest bestialski proceder medyczny. Z miejsca rozpoznawalna kreska Lamberta – w asyście chłodnej palety barw – dopełnia groteskowy wymiar tej historii przypominającej, że ludzie zdolni są zgotować swoim bliźnim najgorsze piekło. Mocna rzecz.

Teraz przychodzi czas na wizytę w „Koszu”, czyli wirtualnej strefie likwidacji zamieszkiwanej przez społeczność odrzuconych awatarów, na które poluje zagadkowy potwór. Jedną z jego domniemanych ofiar jest brat Klar, która postanawia zmierzyć się z enigmatycznym przeciwnikiem. Brytyjczyk Tom Dearie („Dead Wizards”) stawia pytanie o to, czym są wolność i poświęcenie, nadając swojej przypowiastce urokliwą oprawę wizualną (cartoon, pastelowa kolorystyka z akcentem kładzionym na róż i fiolet), która powinna zjednać sobie miłośników/miłośniczki prac Lucasa Vareli. Stylowe.

Z kolei utrzymany w czarno-biało-szarej konwencji, pozbawiony słownego komentarza „Bug” Ryana Barry’ego (pochodzącego z Kalifornii scenarzysty i rysownika pracującego nad graficzną powieścią „Hands”) to równie poetycka, co oniryczna historia rekomendowana fan(k)om twórczości Tsutomu Niheia, Masamune Shirowa czy Katsuhiro Ōtomo. Koniecznie.

Potworna przestrzeń aglomeracji ustępuje miejsca ciemnym wnętrzom, w których ma miejsce „Wywiad”. Wykonany malarską techniką alegoryczny obraz polityki Władimira Putina to bardzo osobiste dzieło Nikoli Pisareva: rosyjskiego artysty i animatora, który opuścił ojczyznę na początku wojny z Ukrainą. Warto.

Po tym zaangażowanym utworze wkraczamy na niwę literatury za sprawą opowiadania „Przemoc tylko kiedy to konieczne” Richa Larsona. Ukazując perypetie Solanny – młodej łowczyni nagród o dużych aspiracjach, która dostarcza zbiega Noxa do pałacu samozwańczej cesarzowej Dysnomii – autor „Ymira” konstruuje przewrotną narrację o tym, że role kata i ofiary bywają zamienne. Dodam, że ów lapidarny, ale wywołujący gęsią skórkę utwór zdobią graficzne miniatury, które przygotował Jordan Barry-Browne („Cosmic Slop”). Szybka lektura.

Teraz pora na wyprawę na „Wyspę umarłych”: rozgrywającą się w marsjańskiej scenerii przypowieść o stracie i pamięci, będącą owocem kreatywnej współpracy Lilas Cognet („Bob Denard, le dernier mercenaire”) oraz Yanna Damezina („Majnou et Leïli – Chants d’outre-tombe”). Pastelowe, ornamentalne, przywołujące echa malarstwa naiwnego oraz sztuki afrykańskiej prace duetu stanowią główny, choć niejedyny atut tej historii ukazującej potworność eksploatacji osobistej tragedii. Na długo pozostaje w pamięci.

Opuszczając Marsa, udajemy się wprost do supermarketu, gdzie na jednej z półek narrator znajduje „Bransoletkę”, która diametralnie zmienia jego osobowość – a może raczej wyzwala w bohaterze jego najmroczniejsze, skrywane przed światem potworne instynkty? Scenarzysta Eric Corbeyran („Metronom”) – do spółki z aktorem i muzykiem Rurikiem Sallé – serwują bezkompromisową opowieść o wstydliwych aspektach ludzkiej natury, w realistyczny sposób zilustrowaną przez Nicolasa Bègue’a („La Ravageur”), nasycającego poszczególne sekwencje kadrów odmienną tonacją kolorystyczną (chłodny niebieski, chorobliwy żółty, gorąca czerwień), która podkreśla emocjonalny wydźwięk poszczególnych scen. Mówiąc krótko: nie pożałujecie.

Kolejnym mocnym punktem numeru jest spotkanie z „Peppermint Wendy”, czyli malarski, emanujący soczysto-słodką kolorystyką epizod autorstwa Miran Kim („Chen: Les enfants perdus”); koreańsko-amerykańskiej malarki oraz ilustratorki, która w rzeczonym komiksie w niejednoznaczny sposób ukazuje opozycję ludzkie-potworne, kładąc nacisk na kwestię alienacji, przemocy rówieśniczej oraz prześladowania wszelkich przejawów inności. Koniecznie.

Jeśli chcecie zaskarbić sobie „Szacunek” Matthew Allisona („Cankor”), czym prędzej sięgnijcie po ten bezpardonowy utwór z Licencjonowanym Prywatnym Oprawcą w roli głównej. Przybywa on z misją do fabryki przetwarzania żywności. Ot, komentarz społeczny ujęty w formę upiornej opowiastki, w warstwie wizualnej nawiązującej do poetyki „RoboCopa” (1987) Paula Verhoevena, „Głowy do wycierania” (1977) Davida Lyncha czy cielesnych potworności Davida Cronenberga. Mocne.

Następnie przygotujcie się na „Napad lęku”, który za sprawą Laurenta Siefera („Mystère Ovale”) przybiera kształt niemego, fantasmagorycznego komiksu, dosłownie i w przenośni zalewającego czytelników/czytelniczki czarnym potokiem graficznej, potwornej metafory. Lapidarne, ale klimatyczne.

Kiedy dojdziecie już do siebie, możecie zacząć podziwiać „Trofea” Brouette Hurlante: ilustrowane przez samą autorkę opowiadanie, w której role narratorek pełnią maski Leatherface’a, rzucające nieco więcej światła na sferę podświadomości ikonicznego mordercy rodem z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” (1974) Tobe’a Hoopera. Nietuzinkowy pomysł obleczony w iście potworną powłokę. Polecam.

Mieszkający w Pradze francuski pisarz Yann Bécu („Morpheus”) oraz rysownik Alex Ristorcelli („Poszukiwacze z Drzewoświata”) zabierają nas z powrotem do domeny komiksu za sprawą „Vukojebiny”: ilustrowanej w uproszczony, choć realistyczny sposób historii o tytułowym zakątku o dość niejasnym statusie ontologicznym. W rzeczonym utworze kategoria potworności rozpatrywana jest w odniesieniu do takich terminów jak pamięć, tożsamość, przeznaczenie i wolna wola. Dobre.

Z kolei artystka wizualna Elene Usdin („René·e aux bois dormants”) za sprawą mdląco cukierkowego rożu, intensywnego żółtego oraz wyrazistej akwamaryny snuje zatrważającą opowieść o „Mary Bell”, będącą trudną do zapomnienia malarską narracją o wykorzystywaniu dzieci, przemocy domowej oraz rówieśniczej, ale i niepokojącym studium potwornie zwichrowanej psychiki. Obowiązkowo.

Jeśli jesteście gotowi/gotowe na „Rytuał”, francuski ilustrator, twórca komiksów oraz storyboardów Elie Huault („Evolution”) zabierze was w przerażające miejsce, którego koszmarna panorama wytyczona została za pomocą czarno-białej kreski nasyconej odcieniami szarości. Opierający się na pozawerbalnych środkach ekspresji komiks jest horrorem co się zowie, w którym potworność zyskuje najróżniejsze oblicza. Może się przyśnić.

A jeśli sugestywne dzieło Huaulta nie odbierze wam apetytu, skuście się na „Obiadek”, który zaserwuje Pim Bos („Tremen”). I niech was nie zwiodą pierwsze kadry tej niemej, stylizowanej na ilustracje rodem z bajek opowiastki z udziałem antropomorficznych długouchów: holenderski artysta stworzył ostry, chwytający za gardło dreszczowiec w duchu progresywnych horrorów przywołanego już Tobe’a Hoopera. Smacznego!

Swoistym przerywnikiem jest krótki tekst Jerry’ego Frissena zatytułowany „Potwory Henriego Lievensa”, będący jednostronicowym wspomnieniem autora klimatycznych okładek najróżniejszych (o)opowieści grozy. Jeśli z radością oglądaliście/ogladałyście „Paperbacks from Hell” Grady’ego Hendrixa – czyli album poświęcony fabularnym tendencjom w amerykańskiej literaturze grozy doby siódmej, ósmej i dziewiątej dekady ubiegłego wieku oraz najbardziej fantazyjnym okładkom groszowych wydań (nie zawsze słusznie) zapomnianych horrorów i thrillerów – od razu znajdziecie w Lievensie bratnią duszę. Zapewniam, że prace tego artysty bez wątpienia zasługują na uwagę. Niemniej szkoda, że Frissen nie rozwinął tematu.

Teraz czas na „Terapię”, na którą zaprasza Filya Bratukhin („Agent of W.O.R.L.D.E.”), niezłomny „rosyjski Jedi” kontrolujący moc pieczołowitej kreski, stanowiącej fundament tego zaskakującego, spowitego szarościami (efekt pracy kolorysty Alexa Ristorcelliego) thrillera SF, będącego swoistym połączeniem „Przypomnimy to panu hurtowo” Philipa K. Dicka i „Prosto z piekła” duetu Alan Moore/Eddie Campbell. Zgadza się: możecie liczyć na spotkanie z potworem w ludzkiej skórze – najgorszym z możliwych. Robi wrażenie.

Nieco później Chantal Montellier („Social Fiction”), za sprawą kolażowej oprawy wizualnej, przygotowuje nas na „Final Crash”: będący postapokaliptyczną, poruszającą wątek marginalizacji społecznej krytyką konsumpcjonistycznego modelu egzystencji, w której silnie pobrzmiewają echa twórczości George’a A. Romero. Awangardowe.

Kolejnym przerywnikiem jest tekst „Powrót książkożerców”, w którym Lloyd Chéry rekomenduje konkretne utwory prozatorskie oraz komiksy, przywołując dzieła (część doczekała się już polskich przekładów) Jean’a-Philippe’a Jaworskiego, Mariany Enriquez, Jamesa Tyniona IV, Johna Brunnera czy Junjiego Ito. Można, bo lektura szybka i bezbolesna.

Komiksowy segment powraca za sprawą „Kreas Inc.”, czyli bardzo wymownej, chwilami iście (a jakże!) potwornej przypowieści o nowym, wspaniałym świecie, w którym koegzystencja ludzi i krów wkracza na nieznany dotąd poziom. Co wcale nie oznacza, że lepszy – o czym zgodnie przekonują scenarzysta Harry Bozino („Hard Rescue”) i hiszpański rysownik Sagar („Barcelona. Los vagabundos de la chatarra”). Zdecydowanie warto.

O wiele lżejszy nastrój charakteryzuje rysowanego humorystyczną kreską, utrzymanego w czarno-biało-szarej tonacji „Stwora z kanału Saint-Martin”, w którym amerykański autor Derf Backderf („Śmieci”) wprowadza tytułowego „Potwora z Czarnej Laguny” rodem z filmu Jacka Arnolda (1954) w zupełnie nowe środowisko. Zabawne.

Wywołujący uśmiech epizod zapowiada natomiast minorowe „De Profundis”, skomponowane przez scenarzystę, rysownika i storyboardzistę Stéphane’a Levalloisa („Leonardo 2 Vinci”). Oszczędna, ale wyrazista kreska Francuza dobrze sprawdza się w tym horrorze o wierze, potwornej przemianie oraz przebudzeniu do nowego wymiaru życia. W kilku słowach: pozycja dla osób ceniących sobie szeroko rozumianą twórczość Clive’a Barkera.

Żartobliwa tonacja powraca za sprawą cyklu „Metaliczny rock” Anne Citron, czyli jednostronicowego odcinka zatytułowanego „Metalowe potwory”, w którym autorka – odwołując się do poetyki komiksowych zinów – spotyka Dave’a „Oderusa Urungusa” Brockie’ego z zespołu Gwar oraz Pera Yngve Ohlina, czyli Deada z formacji Mayhem. Jest ok.

Nieco dalej znów robi się niewesoło, gdy przybywają „Potwory z otchłani”, czyli porządnie przyrządzona opowieść o epidemii koszmarnych snów, za którą odpowiadają belgijska scenarzystka Anaële Hermans („Les amandes vertes: Lettres de Palestine”) oraz hiszpański grafik Nadar („Truman Capote”). Przykuwa uwagę.

Redaktor naczelny „Métal Hurlant” proponuje chwilę oddechu od komiksowych narracji, przedstawiając swój fotoreportaż z podróży „Kosmiczną autostradą”, czyli biegnącą przez terytorium Nevady tak zwaną Extraterrestrial Highway, będącą nie lada gratką dla osób zafascynowanych fenomenem UFO i bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia. Tekst dla zmotoryzowanych i pragnących uwierzyć.

Na koniec, poza wspomnianym domknięciem „Metalowego świtu”, usłyszymy jeszcze donośną onomatopeję „BOM”, za pomocą której francuski artysta Jim Bishop („Lettres perdues”) akcentuje paranoiczno-deliryczne perypetie pewnego młodziana mającego problem z nad wyraz głośnym sąsiadem. Mocne, nawiązujące do poetyki mangi oraz, rzecz jasna, okraszone odpowiednią dawką potworności. BOM-ba.

A gdybyście jeszcze mieli/miały mało wrażeń związanych z przewodnim tematem numeru, zachęcam do zapoznania się z przygotowaną przez Edvina Ulfa „Koszmarną biblioteką doktora Maddoxa”, której poszczególne odsłony przedzielają kolejne opowieści komiksowe. Wśród rekomendowanych (w telegraficznym skrócie) pozycji znajdziemy takie perełki jak ilustrowany zbiór opowiadań „Tot” Marca Caro; portfolio Berniego Wrightsona wydane w formie książeczki pop-up; znaną także rodzimym czytelnikom i czytelniczkom mangę „Gyo: Odór śmierci” Junjiego Ito oraz „Barlowe’s Guide to Extraterrestrials”, czyli zilustrowany przez Wayne’a Barlowe’a leksykon pozaziemskich istot rodem z prozy Franka Herberta, Roberta Heinleina, Ursuli K. Le Guin czy Roberta Silverberga.

Chcecie więcej?

Wśród „polecajek” znalazł się przygotowany przez Michaela J. Weldona przewodnik po „psychotronicznych” filmach wideo (czyli specyficznych dziełach przynależących do różnych kategorii gatunkowych; w chwili premiery wzgardzonych, zaś po latach otoczonych nimbem kultu); album „The Tree Show” Marka Rydena zawierający wyimek prac przedstawiciela kalifornijskiego nurtu surrealistycznego popu; tom „Original Sin” poświęcony pracom malarza, pisarza i performera Joe Colemana, jak również „Immoral Tales” duetu Cathal Tohill/Pete Tombs (przegląd filmowej twórczości Jeana Rollina, Jesusa Franco czy Jörga Buttgereita) oraz zbiór „potwornych” opowiastek autorstwa Richarda Corbena.

Wciąż mało?

Zatem własnym sumptem poszukajcie albumu „Grande Illusions” (opowieści o sztuce makabryczno-groteskowej filmowej charakteryzacji słowami niekwestionowanego mistrza tego fachu, Toma Saviniego); książki „The Zombies That Ate Pittsburgh” Paula R. Gagne’a (oferującej wgląd w proces powstawania kolejnych odsłon cyklu George’a A. Romero); krwistego woluminu „Gore” Marca Godina w bezkompromisowy sposób przybliżającego historię kina grozy czy kultowy „Necronomicon” Hansa R. Gigera.

Siódmy numer „Métal Hurlant” nie rozczarowuje. Co prawda cena (okładkowe 119 zł) tego liczącego 272 strony tomu wydanego w miękkiej, klejonej oprawie może (nomen omen) odstraszać, ale bardzo dobry poziom komiksowych opowieści – okraszonych niezłymi opowiadaniami, całkiem ciekawymi artykułami oraz świetnymi rekomendacjami – sprawia, że warto pokusić się o zakup tego „potwornego” magazynu.
„Métal Hurlant #7”. Tłumaczenie: Martyna Lemańczyk, Paweł Łapiński. Labrum. Wrocław 2024.