SHE BRINGS SPAGHETTI TO SOPHIA, CZYLI ORIANA JEDZIE DO HOLLYWOOD (ORIANA FALACI: 'UWIELBIANI')
A
A
A
Who is the pioneer of modern journalism? Not Hemingway, not Orwell, not Egon Erwin Kisch, but Oriana Fallaci. Her interviews were more than mere conversations: they were duels (Kto jest pionierem współczesnego dziennikarstwa? Nie Hemingway, nie Orwell, nie Egon Erwin Kisch, ale Oriana Fallaci. Jej wywiady to więcej niż zwykłe rozmowy, to pojedynki).
Milan Kundera
Milan Kundera
Być jak Oriana Fallaci - jestem przekonana, że przynajmniej kilka osób, z którymi w początkowych latach nowego milenium uczestniczyłam w zajęciach z dziennikarstwa na Wydziale Nauk Społecznych, podzielało tę myśl. Oczywiście w mojej głowie od razu zrodziła się refleksja, że tak naprawdę to nie chcę być dziennikarką. Spontaniczności uczę się po czterdziestce, ale odwagi i bezkompromisowości nie można tak po prostu w sobie zaprogramować. Nie każdy jest Orianą, Lee, Ernestem, Tiziano, Ryszardem, Tonym, Wojciechem, Marcinem.
Sama Fallaci uważała siebie za pisarkę, która została wpuszczona do dziennikarskiego świata i nawet w pełni rozkwitu kariery musiała odpowiadać na pytania o ingerencję w tekst wywiadu, ewentualne redagowanie treści, wręcz zarzucano jej manipulowanie odpowiedziami rozmówcy. Trudno bowiem uwierzyć, że na przykład Henry Kissinger może zrobić z siebie takiego bufona i nie bójmy się tego słowa – głupca. Przecież naprzeciwko polityków, satrapów siadała kobieta, która często jedynie pozwalała im mówić i słuchała, jak mocno się pogrążają. Zawsze jednak do tych rozmów bardzo się przygotowywała, chcąc uniknąć sytuacji zapędzenia w kozi róg. Literatura uniwersalizuje prawdę, ludzie rozpoznają się w tych historiach, dodając, że więcej dowiadujemy się o wyprawie Napoleona na Rosję z „Wojny i pokoju” niż z dzieł naukowych.
Jaka była Oriana zanim została TĄ Orianą? Z okładki „Uwielbianych” spogląda na czytelników brunetka o badawczym spojrzeniu, lekkim uśmiechu (bez pokazywania zębów), czarnej sukni i toczku. Ale to wcielenie się w Audrey Hepburn z czasów „Śniadania u Tiffany’ego” nikogo nie zwiedzie. Kobieta z okładki, podobnie jak Holly Golightly, ma w nosie naszą opinię i nie ma w zwyczaju opierać się o męskie ramię. Szczególnie w tekście o Marylin Monroe, o której przecież myślał Truman Capote, pisząc wspomniane sławne opowiadanie, widać, że chowanie się ze męskimi plecami to nie droga dla dziennikarki.
W pościg za Marylin Monroe angażuje się coraz więcej osób, wcześniej nieznanych dziennikarce, w końcu i gazety zaczynają się interesować losami niedoszłego wywiadu. Uważam tekst o pogoni za aktorką („Najbardziej amerykańska przygoda”) za majstersztyk. Czytałam w przyjemnym napięciu o pogoni za gwiazdą, w czasie której gwiazdą stała się sama dziennikarka, co obserwowała z rozbawieniem, ale i obawą o pozostawanie swoich obserwatorów przy zdrowych zmysłach. Teksty powstawały w złotej epoce Hollywood – niebotycznych karier MM, BB, wspomnianej Hepburn, olśniewających Avie Gardner i Grace Kelly, Cary’ego Granta, Yula Brynnera, Errola Flynna.
Jeśli znacie te nazwiska i nie musicie ich wyszukiwać w Wikipedii, to dobry impuls do lektury, choć wydawca zadbał o notki biograficzne na końcu książki. Może szukacie odskoczni od poważnych tematów politycznych i chcecie się pogrążyć w eskapizmie technokoloru? Niestety, tutaj uparta Włoszka zmąci nastroje, pokazując świat pełen blichtru, w którym życie prywatne aktorów przypomina ich filmy. Za aktorami stoi sztab ludzi, który zmienia ich w kolejne role – zdradzonych żon, których mężowie uganiają się, zdaniem prasy, za europejskimi pięknościami, europejskie piękności, którym trzeba dostarczyć spaghetti z ojczyzny, intelektualistów, którzy niczym Pigmalion ulepią z gwiazdki idealną kobietę, piosenkarza o anielskim głosie i kontaktach w gangsterskim światku (no, jest przecież Włochem – to oczywiste, że musi mieć związku z mafią) i tak dalej.
Warsztat Fallaci oznaczał zbliżenie się do bohatera, tak jak w przypadku szkicu o Jamesie Deanie, gdzie nielinearna, a właśnie filmowa narracja w kolejnych ujęciach przedstawia historię osamotnionego, zbuntowanego, ale i skłonnego do pozerstwa chłopaka, który wszedł do historii kina i stał się jednym z symboli młodzieżowego buntu. Tekst „James Dean. Piękny i dziki” wykracza poza ramy reportażu o znanym aktorze, rozpoczyna się częścią zatytułowaną „Śmierć nie pasuje do świata filmu”, czyli od razu znamy finał krótkiego życia buntownika bez powodu zakończonego śmiertelnym wypadkiem 30 września 1955 roku. Jednak śmierć Jamesa Deana umocniła legendę i nakręciła histerię fanów, podobną do tej związanej z Rudolfem Valentino. Zatem dziennikarka poszła tropem chłopaka „o zamyślonej, niezadowolonej twarzy, ponurym spojrzeniu smutnego szczeniaczka (…) Całe jego krótkie życie rozegrało się w cieniu samotności i niepokoju, które dobre znamy. Również dlatego warto opowiedzieć jego historię: historię postaci dziwnej, ale jednocześnie aktualnej i znaczącej” (s. 41).
Dziennikarka nie jest bezkrytyczna wobec bohaterów, niektóre komentarze wzbudziły u mnie podniesienie brwi. Oj, to by dziś nie przeszło – nazwać gwiazdę głupią: „Gdyby chciała, mogłaby napisać książeczkę: »Jak zdobyć popularność, nie kiwnąwszy palcem«. Brigitte Bardot jest najbardziej jaskrawym przykładem, co może osiągnąć dziewczyna mająca jedynie śliczną buzię, doskonałe wymiary i sporą dozę fotogeniczności. Jest typowym wytworem reklamy, gdyż wystarczy pojawić się raz na okładce jakiegoś tygodnika, by zdobyć trochę sławy” (s. 264).
Teksty powstawały w latach 1954-1959, czego musimy mieć świadomości także w kontekście późniejszych losów bohaterów. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy te teksty dobrze się zestarzały, jeśli już na pierwszej stronie tłumaczki odżegnują się od niektórych zawartych w nich sformułowań. Swoją drogą: czy to nie dziwne, że tłumacz musi wyrazić swój dystans wobec określeń niepoprawnych politycznie? Moim zdaniem to więcej mówi o czytelnikach lub raczej odbiorcach, którzy nie fatygując się do poznania książki w całości, wyłapaliby owe określenia i z dziką radością rozpętali g…burzę. Nie podoba mi się ta taktyka i podejrzewam, że autorka wysłałaby redakcję do diabła. Nie traktujmy czytelników jak dzieci. Jestem ciekawa, jaki tekst o kulturze wymazania wypłynąłby spod pióra Fallaci, skoro w tekście już złotej epoce Hollywood obnażyła hipokryzję głównych aktorów? Kogo dziś wzięłaby pod lupę?
Sama Fallaci uważała siebie za pisarkę, która została wpuszczona do dziennikarskiego świata i nawet w pełni rozkwitu kariery musiała odpowiadać na pytania o ingerencję w tekst wywiadu, ewentualne redagowanie treści, wręcz zarzucano jej manipulowanie odpowiedziami rozmówcy. Trudno bowiem uwierzyć, że na przykład Henry Kissinger może zrobić z siebie takiego bufona i nie bójmy się tego słowa – głupca. Przecież naprzeciwko polityków, satrapów siadała kobieta, która często jedynie pozwalała im mówić i słuchała, jak mocno się pogrążają. Zawsze jednak do tych rozmów bardzo się przygotowywała, chcąc uniknąć sytuacji zapędzenia w kozi róg. Literatura uniwersalizuje prawdę, ludzie rozpoznają się w tych historiach, dodając, że więcej dowiadujemy się o wyprawie Napoleona na Rosję z „Wojny i pokoju” niż z dzieł naukowych.
Jaka była Oriana zanim została TĄ Orianą? Z okładki „Uwielbianych” spogląda na czytelników brunetka o badawczym spojrzeniu, lekkim uśmiechu (bez pokazywania zębów), czarnej sukni i toczku. Ale to wcielenie się w Audrey Hepburn z czasów „Śniadania u Tiffany’ego” nikogo nie zwiedzie. Kobieta z okładki, podobnie jak Holly Golightly, ma w nosie naszą opinię i nie ma w zwyczaju opierać się o męskie ramię. Szczególnie w tekście o Marylin Monroe, o której przecież myślał Truman Capote, pisząc wspomniane sławne opowiadanie, widać, że chowanie się ze męskimi plecami to nie droga dla dziennikarki.
W pościg za Marylin Monroe angażuje się coraz więcej osób, wcześniej nieznanych dziennikarce, w końcu i gazety zaczynają się interesować losami niedoszłego wywiadu. Uważam tekst o pogoni za aktorką („Najbardziej amerykańska przygoda”) za majstersztyk. Czytałam w przyjemnym napięciu o pogoni za gwiazdą, w czasie której gwiazdą stała się sama dziennikarka, co obserwowała z rozbawieniem, ale i obawą o pozostawanie swoich obserwatorów przy zdrowych zmysłach. Teksty powstawały w złotej epoce Hollywood – niebotycznych karier MM, BB, wspomnianej Hepburn, olśniewających Avie Gardner i Grace Kelly, Cary’ego Granta, Yula Brynnera, Errola Flynna.
Jeśli znacie te nazwiska i nie musicie ich wyszukiwać w Wikipedii, to dobry impuls do lektury, choć wydawca zadbał o notki biograficzne na końcu książki. Może szukacie odskoczni od poważnych tematów politycznych i chcecie się pogrążyć w eskapizmie technokoloru? Niestety, tutaj uparta Włoszka zmąci nastroje, pokazując świat pełen blichtru, w którym życie prywatne aktorów przypomina ich filmy. Za aktorami stoi sztab ludzi, który zmienia ich w kolejne role – zdradzonych żon, których mężowie uganiają się, zdaniem prasy, za europejskimi pięknościami, europejskie piękności, którym trzeba dostarczyć spaghetti z ojczyzny, intelektualistów, którzy niczym Pigmalion ulepią z gwiazdki idealną kobietę, piosenkarza o anielskim głosie i kontaktach w gangsterskim światku (no, jest przecież Włochem – to oczywiste, że musi mieć związku z mafią) i tak dalej.
Warsztat Fallaci oznaczał zbliżenie się do bohatera, tak jak w przypadku szkicu o Jamesie Deanie, gdzie nielinearna, a właśnie filmowa narracja w kolejnych ujęciach przedstawia historię osamotnionego, zbuntowanego, ale i skłonnego do pozerstwa chłopaka, który wszedł do historii kina i stał się jednym z symboli młodzieżowego buntu. Tekst „James Dean. Piękny i dziki” wykracza poza ramy reportażu o znanym aktorze, rozpoczyna się częścią zatytułowaną „Śmierć nie pasuje do świata filmu”, czyli od razu znamy finał krótkiego życia buntownika bez powodu zakończonego śmiertelnym wypadkiem 30 września 1955 roku. Jednak śmierć Jamesa Deana umocniła legendę i nakręciła histerię fanów, podobną do tej związanej z Rudolfem Valentino. Zatem dziennikarka poszła tropem chłopaka „o zamyślonej, niezadowolonej twarzy, ponurym spojrzeniu smutnego szczeniaczka (…) Całe jego krótkie życie rozegrało się w cieniu samotności i niepokoju, które dobre znamy. Również dlatego warto opowiedzieć jego historię: historię postaci dziwnej, ale jednocześnie aktualnej i znaczącej” (s. 41).
Dziennikarka nie jest bezkrytyczna wobec bohaterów, niektóre komentarze wzbudziły u mnie podniesienie brwi. Oj, to by dziś nie przeszło – nazwać gwiazdę głupią: „Gdyby chciała, mogłaby napisać książeczkę: »Jak zdobyć popularność, nie kiwnąwszy palcem«. Brigitte Bardot jest najbardziej jaskrawym przykładem, co może osiągnąć dziewczyna mająca jedynie śliczną buzię, doskonałe wymiary i sporą dozę fotogeniczności. Jest typowym wytworem reklamy, gdyż wystarczy pojawić się raz na okładce jakiegoś tygodnika, by zdobyć trochę sławy” (s. 264).
Teksty powstawały w latach 1954-1959, czego musimy mieć świadomości także w kontekście późniejszych losów bohaterów. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy te teksty dobrze się zestarzały, jeśli już na pierwszej stronie tłumaczki odżegnują się od niektórych zawartych w nich sformułowań. Swoją drogą: czy to nie dziwne, że tłumacz musi wyrazić swój dystans wobec określeń niepoprawnych politycznie? Moim zdaniem to więcej mówi o czytelnikach lub raczej odbiorcach, którzy nie fatygując się do poznania książki w całości, wyłapaliby owe określenia i z dziką radością rozpętali g…burzę. Nie podoba mi się ta taktyka i podejrzewam, że autorka wysłałaby redakcję do diabła. Nie traktujmy czytelników jak dzieci. Jestem ciekawa, jaki tekst o kulturze wymazania wypłynąłby spod pióra Fallaci, skoro w tekście już złotej epoce Hollywood obnażyła hipokryzję głównych aktorów? Kogo dziś wzięłaby pod lupę?
Oriana Fallaci: „Uwielbiani. Miss Fallaci podbija Hollywood”. Tłum. Natalia Mętrak-Ruda, Anna Osmólska-Mętrak. Wydawnictwo Znak. Kraków 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |