
WSZYSTKO ZACZYNA SIĘ OD IMPULSU
A
A
A
Elvis Strzelecki: Jest rok 2014. W Stavanger w Norwegii krystalizuje się idea t dot est. Czy chęć stworzenia tego projektu kiełkowała w Twojej głowie już wcześniej, czy to właśnie pobyt w tym skandynawskim kraju sprawił, że podjąłeś decyzję o powołaniu do życia swojego muzycznego dziecka?
t dot est: W roku 2012 miksowałem muzykę dla zespołu z Warszawy, z którym miałem przyjemność pracować również na żywo. Przy okazji samego miksu wysłałem im też pół żartem, pół serio propozycję pomysłu na scenariusz do teledysku, który potem okazał się podwaliną do mojej albumowej sagi „PROJECT ANTON” („PROJECT ANTON”, „PA2”, „A40”, „re:Anton”). Rok później dostałem się na studia podyplomowe w Stavanger w Norwegii, gdzie zgłębiałem jazz skandynawski w bezpośrednim kontakcie. Na przełomie 2014/2015 roku dostałem się do Banff Centre for Arts and Creativity w Kanadzie i tam po tych wszystkich wydarzeniach oraz impulsach moje ciśnienie twórcze było tak duże, że powstał „NORDSTEPS”, a po powrocie „PROJECT ANTON”. To tak w skrócie... Potem wszystko szło już łatwiej i szybciej.
E.S.: Twórczość t dot est można porównać do fotografii, filmu, książki lub wiersza. Ma się wrażenie, że autor starannie zaplanował całe przedsięwzięcie. Z drugiej jednak strony już sama nazwa projektu sugeruje test, próbę. Czy konceptualizm i spontaniczność na kanwie Twoich doświadczeń bardziej się wykluczają, czy wprost przeciwnie?
t dot est: Dostawałem sporo głosów i opinii, że ta muzyka jest opisem scen z filmów, że jest przestrzenna, a przede wszystkim obrazowa. Każdą płytę staram się ułożyć tak, by całość była spójna i w pewien sposób dla mnie rozwijająca. Jeśli chodzi o genezę samej nazwy, to ma ona związek z inspiracją skandynawskim zespołem Esbjorn Svensson Trio. Jest również aluzją do testowania, ponieważ na swój sposób testuję przeróżne rzeczy podczas pracy nad kompozycjami. Dziś, po dziesięciu latach istnienia projektu, nazwałbym to pewną formą eksploracji i połączeń. Impuls powoduje spontaniczne powstanie koncepcji, która potem podlega próbie czasu i jeżeli ten impuls jest wystarczający, przechodzi próg wejścia w realizację, a wtedy powstaje płyta. Czas jej realizowania to inny temat – czasami to zabiera trzy tygodnie, a czasami... pięć lat. A wracając do filmowego aspektu mojej twórczości, to wciąż mam w głowie ten scenariusz do potencjalnego klipu, o którym wspomniałem wcześniej. Mam nadzieje, że uda się go kiedyś się zrealizować.
E.S.: Cechuje Cię perfekcjonizm, biorąc pod uwagę Twoje podejście do procesu twórczego. Jak się to ma do chęci zachowania autentyczności w sztuce?
t dot est: To raczej impulsywność i zaangażowanie, bo do perfekcjonizmu, zwłaszcza tego technicznego i marketingowego, jeszcze mi daleko. Słuchając bowiem moich poprzednich albumów, sporo bym w nich zmienił właśnie pod kątem technicznym. W świecie twórców jest już i tak sporo wyzwań – czasami wychodzisz poza strefę komfortu, tworząc album po godzinach regularnej pracy w studiu. Kolejna sprawa to współpraca z innymi artystami – zdarza się, że ktoś nie ma weny, ktoś się rozmyślił z udziału w projekcie lub nie jest zadowolony z finalnego efektu. Dodajmy do tego wszystkie rzeczy „pomiędzy” i staje się jasne, że nie warto silić się na perfekcjonizm. Autentyczność w sztuce nie łączy się dla mnie z wyrzeczeniami, tytanicznym wysiłkiem, dopracowywaniem każdego szczegółu i stukrotnym sprawdzaniem wszystkich elementów. Wybieram ograniczenia jako formę wymuszenia pomysłu oraz zachowania spójności konkretnego albumu. Selekcja i powtarzalność instrumentów oraz barw, założenia kompozytorskie wypływające z danego impulsu, a czasem nawet sama forma długości trwania utworu lub jego tytuł sprawiają, że zamykam się w obrębie narzędzi i technik, które powodują, że każdy album jest inny, a dzięki temu, mam nadzieję, wyjątkowy. Wystarcza mi to do cieszenia się w 95% z samej pracy twórczej.
E.S.: Porozmawiajmy o Twoim najnowszym albumie. Co zainspirowało Cię do jego stworzenia oraz czym „MAD” różni się od Twoich poprzednich krążków?
t dot est: Konferencja AES w Madrycie w czerwcu 2024 roku, a wcześniej Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie – to właśnie te dwa wydarzenia spowodowały, że płyta „MAD” nabrała kształtu oraz koloru i została wydana w czasie Soundedit w Łodzi. To na chwilę obecną mój najbardziej pozytywny album i pewnie na długo tak pozostanie. Ogromną role odegrały tu wokalistki – Laura, Estefa oraz Partricia z Meksyku (ostatnia z wymienionych zaproponowała mi wydanie płyty w swojej wytwórni RUNA Records). Nadały moim kompozycjom charakteru, śpiewając po hiszpańsku „zapromptowane” przeze mnie teksty i dodały od siebie mnóstwo pozytywnej energii. Syntezatory i samplery wokalne, brzmienia chóralne i operowe, asysta AI głównie w aspekcie technicznym, wyłącznie „clapy” (Las Palmas) zamiast werbli, gęste rytmy i dość taneczne tempa – wszystko układało się w mojej głowie przez kilka tygodni, a potem w ciągu kilku następnych zostało zrealizowane w formie kompozycji. Wszystkie kawałki na tym albumie trwają cztery minuty i cztery sekundy. To wynik dwóch czynników – po pierwsze maksymalna zmierzona prędkość pociągów do Madrytu wynosi 404 km/h, po drugie 4:04 rano to czas, kiedy często kończyłem pracę nad utworami.
E.S.: Jakie czynniki decydują o tym, że dane miejsce jest dla Ciebie atrakcyjne pod względem potencjalnych twórczych inspiracji?
t dot est: To chyba sprawa impulsu i czasu. Jeżeli przeanalizuję to, co wydarzyło się wcześniej, to mogę zauważyć, że miejsca, które inspirowały mnie do tworzenia muzyki, były często odwiedzane przeze mnie po raz pierwszy, czy to miasta w Norwegii, czy Madryt, czy Japonia, której odwiedzenie powinno być elementem obowiązkowym jako część lekcji geografii. Natomiast wyprawa na Islandię, do Włoch, USA (trasa samochodowa z LA do Bostonu, wielokrotne wizyty w Nowym Jorku), Petersburg, Góry Skaliste w Kanadzie czy wizyta w Toronto, nie wywołały wystarczająco silnego impulsu, aby powstał jakikolwiek album. Myślę, że chodzi tu o specyfikę miast i ich skojarzenie z muzyką, atmosferą oraz tym, co rezonuje w danym momencie. Obok Madrytu tylko Berlin spowodował, że po tym, gdy byłem w nim, nie po raz pierwszy zresztą (w myśl zasady wyjątek potwierdza regułę), powstał album. Na szczęście podróże to tylko jedna z wielu inspiracji do tworzenia muzyki.
E.S.: W swojej twórczości zestawiasz element ludzki, którym jest głos, z instrumentami elektronicznymi. W dzisiejszych czasach wiele osób dostrzega jednak wroga w nowoczesnych technologiach, powołując się np. na strach przed AI. Jak Ty to postrzegasz?
t dot est: Na „MAD” użyłem po raz pierwszy AI w postaci technicznych wzorców masteringu oraz asystenta miksu w dwóch problematycznych dla mnie utworach. Zrobiłem też pewien eksperyment na popularnym serwisie do tworzenia utworów „zapromptowanych”. Z kilku linijek tekstu wygenerowałem próbnie sporą część materiału, ale jedynie około 3% z tego przeszło moją selekcję i w zasadzie tylko jeden fragment znalazł się na płycie. Z perspektywy czasu uważam więc, że AI nie jest dla mnie aż tak bardzo inspirująca, choć kilka razy jej użycie pozytywnie mnie zaskoczyło i generalnie uważam, że warto monitorować sprawy związane ze sztuczną inteligencją. Strach przed AI nie jest bezpodstawny, chociażby ze względu na fakt, że sporo osób zajmujących się tym zawodowo przestrzega przed jej rozwojem, a wynikające z tego zjawisko deep fake nie raz już zrobiło spore zamieszanie. Tu należy być ostrożnym. Skupmy się jednak na AI jako na narzędziu do tworzenia muzyki. Czy w końcowym rozrachunku nie chodzi o to, żeby wybrać, co nam się podoba, a nie przez kogo lub co został stworzony dany dźwięk? Czy należy używać tylko analogowych urządzeń, bo zostały wymyślone przez ludzi o ogromnym doświadczeniu i wiedzy dla osób o ogromnych umiejętnościach? Myślę, że każdy powinien wybierać narzędzia do kreowania muzyki zgodnie ze swoimi upodobaniami. Głos ludzki, najbardziej naturalny i pierwszy, jaki słyszymy oraz wydajemy z siebie, zawsze będzie ważnym elementem każdej twórczości, od folku po techno, a to, że najpopularniejsze gatunki, takie jak pop czy hip-hop są na nim oparte, potwierdza tylko jego istotność dla słuchaczy. Podsumowując, zestawienie głosu ludzkiego z elektroniką w moim przypadku jest właśnie dążeniem do częściowej naturalności.
E.S.: Na koniec opowiedz nam o swoich planach na najbliższe miesiące.
t dot est: Rok 2024 obfitował w wydawnictwa i jeszcze się nie skończył. Zgodnie z moimi założeniami w parzystym roku wydaję trzy albumy, więc pozostały jeszcze dwa, które standardowo ujrzą światło dzienne pod koniec roku. Od stycznia do maja 2025 roku będzie spokojniej, gdyż czeka mnie sporo nauki i kursów. Druga połowa roku natomiast zapowiada się gorąco – będzie to czas festiwali oraz konferencji. Mam nadzieję, że w tym wszystkim uda mi się dokończyć kilka zaczętych projektów oraz pojechać na jakieś wakacje. Planuję bowiem wydać kilka EP-ek, singli i tylko jeden album. Nie wiem jednak, który – czy ten z mnóstwem gości ze świata jazzu, czy ten folkowy.
E.S.: Dziękuję za rozmowę.
t dot est: W roku 2012 miksowałem muzykę dla zespołu z Warszawy, z którym miałem przyjemność pracować również na żywo. Przy okazji samego miksu wysłałem im też pół żartem, pół serio propozycję pomysłu na scenariusz do teledysku, który potem okazał się podwaliną do mojej albumowej sagi „PROJECT ANTON” („PROJECT ANTON”, „PA2”, „A40”, „re:Anton”). Rok później dostałem się na studia podyplomowe w Stavanger w Norwegii, gdzie zgłębiałem jazz skandynawski w bezpośrednim kontakcie. Na przełomie 2014/2015 roku dostałem się do Banff Centre for Arts and Creativity w Kanadzie i tam po tych wszystkich wydarzeniach oraz impulsach moje ciśnienie twórcze było tak duże, że powstał „NORDSTEPS”, a po powrocie „PROJECT ANTON”. To tak w skrócie... Potem wszystko szło już łatwiej i szybciej.
E.S.: Twórczość t dot est można porównać do fotografii, filmu, książki lub wiersza. Ma się wrażenie, że autor starannie zaplanował całe przedsięwzięcie. Z drugiej jednak strony już sama nazwa projektu sugeruje test, próbę. Czy konceptualizm i spontaniczność na kanwie Twoich doświadczeń bardziej się wykluczają, czy wprost przeciwnie?
t dot est: Dostawałem sporo głosów i opinii, że ta muzyka jest opisem scen z filmów, że jest przestrzenna, a przede wszystkim obrazowa. Każdą płytę staram się ułożyć tak, by całość była spójna i w pewien sposób dla mnie rozwijająca. Jeśli chodzi o genezę samej nazwy, to ma ona związek z inspiracją skandynawskim zespołem Esbjorn Svensson Trio. Jest również aluzją do testowania, ponieważ na swój sposób testuję przeróżne rzeczy podczas pracy nad kompozycjami. Dziś, po dziesięciu latach istnienia projektu, nazwałbym to pewną formą eksploracji i połączeń. Impuls powoduje spontaniczne powstanie koncepcji, która potem podlega próbie czasu i jeżeli ten impuls jest wystarczający, przechodzi próg wejścia w realizację, a wtedy powstaje płyta. Czas jej realizowania to inny temat – czasami to zabiera trzy tygodnie, a czasami... pięć lat. A wracając do filmowego aspektu mojej twórczości, to wciąż mam w głowie ten scenariusz do potencjalnego klipu, o którym wspomniałem wcześniej. Mam nadzieje, że uda się go kiedyś się zrealizować.
E.S.: Cechuje Cię perfekcjonizm, biorąc pod uwagę Twoje podejście do procesu twórczego. Jak się to ma do chęci zachowania autentyczności w sztuce?
t dot est: To raczej impulsywność i zaangażowanie, bo do perfekcjonizmu, zwłaszcza tego technicznego i marketingowego, jeszcze mi daleko. Słuchając bowiem moich poprzednich albumów, sporo bym w nich zmienił właśnie pod kątem technicznym. W świecie twórców jest już i tak sporo wyzwań – czasami wychodzisz poza strefę komfortu, tworząc album po godzinach regularnej pracy w studiu. Kolejna sprawa to współpraca z innymi artystami – zdarza się, że ktoś nie ma weny, ktoś się rozmyślił z udziału w projekcie lub nie jest zadowolony z finalnego efektu. Dodajmy do tego wszystkie rzeczy „pomiędzy” i staje się jasne, że nie warto silić się na perfekcjonizm. Autentyczność w sztuce nie łączy się dla mnie z wyrzeczeniami, tytanicznym wysiłkiem, dopracowywaniem każdego szczegółu i stukrotnym sprawdzaniem wszystkich elementów. Wybieram ograniczenia jako formę wymuszenia pomysłu oraz zachowania spójności konkretnego albumu. Selekcja i powtarzalność instrumentów oraz barw, założenia kompozytorskie wypływające z danego impulsu, a czasem nawet sama forma długości trwania utworu lub jego tytuł sprawiają, że zamykam się w obrębie narzędzi i technik, które powodują, że każdy album jest inny, a dzięki temu, mam nadzieję, wyjątkowy. Wystarcza mi to do cieszenia się w 95% z samej pracy twórczej.
E.S.: Porozmawiajmy o Twoim najnowszym albumie. Co zainspirowało Cię do jego stworzenia oraz czym „MAD” różni się od Twoich poprzednich krążków?
t dot est: Konferencja AES w Madrycie w czerwcu 2024 roku, a wcześniej Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie – to właśnie te dwa wydarzenia spowodowały, że płyta „MAD” nabrała kształtu oraz koloru i została wydana w czasie Soundedit w Łodzi. To na chwilę obecną mój najbardziej pozytywny album i pewnie na długo tak pozostanie. Ogromną role odegrały tu wokalistki – Laura, Estefa oraz Partricia z Meksyku (ostatnia z wymienionych zaproponowała mi wydanie płyty w swojej wytwórni RUNA Records). Nadały moim kompozycjom charakteru, śpiewając po hiszpańsku „zapromptowane” przeze mnie teksty i dodały od siebie mnóstwo pozytywnej energii. Syntezatory i samplery wokalne, brzmienia chóralne i operowe, asysta AI głównie w aspekcie technicznym, wyłącznie „clapy” (Las Palmas) zamiast werbli, gęste rytmy i dość taneczne tempa – wszystko układało się w mojej głowie przez kilka tygodni, a potem w ciągu kilku następnych zostało zrealizowane w formie kompozycji. Wszystkie kawałki na tym albumie trwają cztery minuty i cztery sekundy. To wynik dwóch czynników – po pierwsze maksymalna zmierzona prędkość pociągów do Madrytu wynosi 404 km/h, po drugie 4:04 rano to czas, kiedy często kończyłem pracę nad utworami.
E.S.: Jakie czynniki decydują o tym, że dane miejsce jest dla Ciebie atrakcyjne pod względem potencjalnych twórczych inspiracji?
t dot est: To chyba sprawa impulsu i czasu. Jeżeli przeanalizuję to, co wydarzyło się wcześniej, to mogę zauważyć, że miejsca, które inspirowały mnie do tworzenia muzyki, były często odwiedzane przeze mnie po raz pierwszy, czy to miasta w Norwegii, czy Madryt, czy Japonia, której odwiedzenie powinno być elementem obowiązkowym jako część lekcji geografii. Natomiast wyprawa na Islandię, do Włoch, USA (trasa samochodowa z LA do Bostonu, wielokrotne wizyty w Nowym Jorku), Petersburg, Góry Skaliste w Kanadzie czy wizyta w Toronto, nie wywołały wystarczająco silnego impulsu, aby powstał jakikolwiek album. Myślę, że chodzi tu o specyfikę miast i ich skojarzenie z muzyką, atmosferą oraz tym, co rezonuje w danym momencie. Obok Madrytu tylko Berlin spowodował, że po tym, gdy byłem w nim, nie po raz pierwszy zresztą (w myśl zasady wyjątek potwierdza regułę), powstał album. Na szczęście podróże to tylko jedna z wielu inspiracji do tworzenia muzyki.
E.S.: W swojej twórczości zestawiasz element ludzki, którym jest głos, z instrumentami elektronicznymi. W dzisiejszych czasach wiele osób dostrzega jednak wroga w nowoczesnych technologiach, powołując się np. na strach przed AI. Jak Ty to postrzegasz?
t dot est: Na „MAD” użyłem po raz pierwszy AI w postaci technicznych wzorców masteringu oraz asystenta miksu w dwóch problematycznych dla mnie utworach. Zrobiłem też pewien eksperyment na popularnym serwisie do tworzenia utworów „zapromptowanych”. Z kilku linijek tekstu wygenerowałem próbnie sporą część materiału, ale jedynie około 3% z tego przeszło moją selekcję i w zasadzie tylko jeden fragment znalazł się na płycie. Z perspektywy czasu uważam więc, że AI nie jest dla mnie aż tak bardzo inspirująca, choć kilka razy jej użycie pozytywnie mnie zaskoczyło i generalnie uważam, że warto monitorować sprawy związane ze sztuczną inteligencją. Strach przed AI nie jest bezpodstawny, chociażby ze względu na fakt, że sporo osób zajmujących się tym zawodowo przestrzega przed jej rozwojem, a wynikające z tego zjawisko deep fake nie raz już zrobiło spore zamieszanie. Tu należy być ostrożnym. Skupmy się jednak na AI jako na narzędziu do tworzenia muzyki. Czy w końcowym rozrachunku nie chodzi o to, żeby wybrać, co nam się podoba, a nie przez kogo lub co został stworzony dany dźwięk? Czy należy używać tylko analogowych urządzeń, bo zostały wymyślone przez ludzi o ogromnym doświadczeniu i wiedzy dla osób o ogromnych umiejętnościach? Myślę, że każdy powinien wybierać narzędzia do kreowania muzyki zgodnie ze swoimi upodobaniami. Głos ludzki, najbardziej naturalny i pierwszy, jaki słyszymy oraz wydajemy z siebie, zawsze będzie ważnym elementem każdej twórczości, od folku po techno, a to, że najpopularniejsze gatunki, takie jak pop czy hip-hop są na nim oparte, potwierdza tylko jego istotność dla słuchaczy. Podsumowując, zestawienie głosu ludzkiego z elektroniką w moim przypadku jest właśnie dążeniem do częściowej naturalności.
E.S.: Na koniec opowiedz nam o swoich planach na najbliższe miesiące.
t dot est: Rok 2024 obfitował w wydawnictwa i jeszcze się nie skończył. Zgodnie z moimi założeniami w parzystym roku wydaję trzy albumy, więc pozostały jeszcze dwa, które standardowo ujrzą światło dzienne pod koniec roku. Od stycznia do maja 2025 roku będzie spokojniej, gdyż czeka mnie sporo nauki i kursów. Druga połowa roku natomiast zapowiada się gorąco – będzie to czas festiwali oraz konferencji. Mam nadzieję, że w tym wszystkim uda mi się dokończyć kilka zaczętych projektów oraz pojechać na jakieś wakacje. Planuję bowiem wydać kilka EP-ek, singli i tylko jeden album. Nie wiem jednak, który – czy ten z mnóstwem gości ze świata jazzu, czy ten folkowy.
E.S.: Dziękuję za rozmowę.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |