TAŃCZĄC FLIRT, TAŃCZĄC MIŁOŚĆ, TAŃCZĄC POŻĄDANIE ('NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI', REŻ. KRZYSZTOF PASTOR)
A
A
A
„Niebezpieczne związki” to wyjątkowa propozycja na polskiej baletowej scenie. Wszystko tu jest na swoim miejscu. Muzyka i choreografia doskonale się uzupełniają, soliści genialnie interpretują najdrobniejszymi gestami emocje i zmienne dążenia granych przez siebie postaci, zaś cały zespół taneczny precyzyjnie podbija akcenty muzyczne. Do tego wykonanie muzyki pod batutą Agnieszki Nagórki porywa. Na pozór stonowana scenografia i kostiumy pozwalają skupić się na tym, co stanowi esencję tej słynnej historii – namiętność.
Krzysztof Pastor to absolutny geniusz, jeśli chodzi o reżyserię baletu i umiejętność łączenia tańca klasycznego ze współczesnym. Muzyka Artūrsa Maskatsa pozostaje z artystyczną wizją Pastora bardzo spójna, czerpiąc tak z nowych muzycznych trendów, jak i oddając klimat francuskiego dworu. To w zasadzie muzyka współczesna, w której za sprawą partii klawesynu zostały zawarte odniesienia do muzyki epoki. Pastor nie bez przyczyny jest uznawany za „choreografa intelektualistę”, w jego choreografiach odnajdziemy wiele znaczeń i sensów dopełniających realizowane historie. Toteż wspólne libretto Pastora i Maskatsa udanie przenosi cechy zarówno literackiego pierwowzoru, jak i słynnej filmowej ekranizacji z 1988 roku w reżyserii Stephena Frearsa (notabene, nagrodzonej Cezarem). Aczkolwiek Pastor w wywiadach wskazuje także na trzecie źródło inspiracji – sztukę Christophera Hamptona, na podstawie której powstał ww. film. „One wzajemnie przeplatają się. A może już nie do końca pamiętam, co było dla mnie na początku ważniejsze...” – wyznaje choreograf w rozmowie z Barbarą Mielcarek-Krzyżanowską – „Jest natomiast taka scena, świetnie zrealizowana w filmie, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Chodzi o występ kontratenora śpiewającego „Ombra mai fu” i towarzyszącą temu koncertowi grę spojrzeń... zdecydowałem się zaadaptować ten moment na potrzeby spektaklu” – konkluduje. Cóż, dbałość o szczegóły wyraźna jest już w tej krótkiej wypowiedzi. Pastor patrzy na dzieło z wielu stron - kontekstowo, a dramaturgię buduje niemal filmowo. A zatem nie dziwią jego inspiracje, choć są daleko bardziej wysublimowane. W filmie wyeksponowano instytucję opery (co zasadne, bo była szalenie istotna w XVIII wieku), a w teatrze dzięki Pastorowi – balet. Punkt wyjścia stanowią tu przygotowania do balu i bal właśnie.
Omawiany spektakl baletowy miał swoją prapremierę w Łotewskiej Operze Narodowej w Rydze 6 maja 2006 roku. Przyszło nam wiele lat czekać na jego premierę w Polsce – w Operze Novej w Bydgoszczy (11 XI 2023). Balet wystawiony w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie w dniu 3 listopada 2024 roku odbył się z udziałem gościnnym bydgoskiego zespołu, w ramach XV Dni Sztuki Tańca. To nie pierwszy raz, gdy na scenie Teatru Wielkiego mogliśmy podziwiać baletową wersję tak literackiego, jak i kinowego hitu (wystarczy wspomnieć „Draculę”). Stwarza to szansę pozyskania jeszcze większego grona odbiorców niż zwykle – bo bez wątpienia na takie przedstawienia przychodzi publiczność zróżnicowana. Nawet jeśli niektórych być może zainteresuje tu przede wszystkim nowe nawiązanie do kultowej pozycji, to przecież stąd nadal jest tylko krok do zostania admiratorem czy admiratorką baletu, który owo dzieło interpretuje. „Niebezpieczne związki” to zresztą opowieść uniwersalna, którą, jak wspomniałam, tancerzom udało się przekazać w sposób sugestywny i pełen emocji, choć zarazem wysmakowany. Zgodnie z założeniami Krzysztofa Pastora nic nie jest tutaj przerysowane. Uderzyła mnie przy tym logika narracji i przejrzystość akcji na scenie, libretto wydaje się pod tym względem bardzo przemyślane (a na pewno dla osób znających książkę). Aczkolwiek wydana w 1782 roku powieść epistolarna Pierre'a Choderlosa de Laclosa pod tym samym tytułem cieszy się niesłabnącym powodzeniem wśród czytelników. Oto historia Markizy de Merteuil – tutaj konsekwentnie odzianej w czerń lub czerwień – której intrygi doprowadzają do ruiny kolejnych kochanków uwikłanych w jej okrutną grę. Widzimy tu zwodniczą siłę pożądania, które z jednej strony wyzwala naszych bohaterów z dworskiego kieratu, a z drugiej potrafi zniekształcić obraz rzeczywistości, zdemoralizować, zwieść na manowce. Początkowo w tym kontekście zaskoczyły mnie scenografia i kostiumy autorstwa Anny Kontek, ale finalnie przekonałam się do jej koncepcji. Czuć w niej doświadczenie architektoniczne, mądre wykorzystanie przestrzeni i gry świateł. W zasadzie wszyscy są odziani głównie w szarości (!), a to bodaj ostatnie, z czym świat „Niebezpiecznych związków” się kojarzy. Ale paradoksalnie właśnie dzięki temu zabiegowi całkowicie pochłaniają nas losy głównych postaci – w błękitach, różach czy wspomnianych czerwieniach, czerniach wyodrębniają się na tle „towarzyskiej śmietanki”. Poprzez kolorystykę i pełen pasji taniec, wyrastają na tle zespołu niczym kwiaty. Na brawa zasługuje i Mizuki Higashino jako Madame de Tourvel, i Tamiła Dudnik jako Cecile de Volanges, i Rafał Tandek jako Wicehrabia de Valmont czy Artem Rybalchenko jako Kawaler Danceny. Ale to Angelice Wojciechowskiej w roli Markizy de Merteuile należą się w moim odczuciu owacje na stojąco. Markiza do ostatniej minuty jest perfekcyjna i to właśnie jej wspomnienie może pozostać w widzu jeszcze długo po opuszczeniu teatru. To swoista femme fatale w tym spektaklu. Opowieść rozpoczyna się w chwili, gdy ona oraz wicehrabia de Valmont, dawni kochankowie, a obecnie – jak się wydaje – sprzymierzeńcy, przygotowują się z pomocą służących do balu i zaczynają knuć chytry plan. Wciąż wyczuwa się pomiędzy nimi wzajemną fascynację, są też reprezentatywni dla swojej epoki, jeśli chodzi o moralne zepsucie, cynizm, znudzenie i skłonność do wyuzdania wśród dworskich elit. Obserwujemy więc ich niecne poczynania, degustują nas, i jednocześnie fascynują. Są w swych poczynaniach drapieżni, osaczając kolejne ofiary. Drażnią podwójną moralnością, ale imponują też przebiegłością. Domagamy się wymierzenia im sprawiedliwości, chociaż nie tracimy nadziei na ich nawrócenie. Wreszcie dostrzegamy, że nie w uzależniającym poszukiwaniu przyjemności kryje się piękno tych postaci, ale w ich poświęceniu, przemianie, powolnie zyskiwanej samoświadomości.
Krzysztof Pastor to absolutny geniusz, jeśli chodzi o reżyserię baletu i umiejętność łączenia tańca klasycznego ze współczesnym. Muzyka Artūrsa Maskatsa pozostaje z artystyczną wizją Pastora bardzo spójna, czerpiąc tak z nowych muzycznych trendów, jak i oddając klimat francuskiego dworu. To w zasadzie muzyka współczesna, w której za sprawą partii klawesynu zostały zawarte odniesienia do muzyki epoki. Pastor nie bez przyczyny jest uznawany za „choreografa intelektualistę”, w jego choreografiach odnajdziemy wiele znaczeń i sensów dopełniających realizowane historie. Toteż wspólne libretto Pastora i Maskatsa udanie przenosi cechy zarówno literackiego pierwowzoru, jak i słynnej filmowej ekranizacji z 1988 roku w reżyserii Stephena Frearsa (notabene, nagrodzonej Cezarem). Aczkolwiek Pastor w wywiadach wskazuje także na trzecie źródło inspiracji – sztukę Christophera Hamptona, na podstawie której powstał ww. film. „One wzajemnie przeplatają się. A może już nie do końca pamiętam, co było dla mnie na początku ważniejsze...” – wyznaje choreograf w rozmowie z Barbarą Mielcarek-Krzyżanowską – „Jest natomiast taka scena, świetnie zrealizowana w filmie, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Chodzi o występ kontratenora śpiewającego „Ombra mai fu” i towarzyszącą temu koncertowi grę spojrzeń... zdecydowałem się zaadaptować ten moment na potrzeby spektaklu” – konkluduje. Cóż, dbałość o szczegóły wyraźna jest już w tej krótkiej wypowiedzi. Pastor patrzy na dzieło z wielu stron - kontekstowo, a dramaturgię buduje niemal filmowo. A zatem nie dziwią jego inspiracje, choć są daleko bardziej wysublimowane. W filmie wyeksponowano instytucję opery (co zasadne, bo była szalenie istotna w XVIII wieku), a w teatrze dzięki Pastorowi – balet. Punkt wyjścia stanowią tu przygotowania do balu i bal właśnie.
Omawiany spektakl baletowy miał swoją prapremierę w Łotewskiej Operze Narodowej w Rydze 6 maja 2006 roku. Przyszło nam wiele lat czekać na jego premierę w Polsce – w Operze Novej w Bydgoszczy (11 XI 2023). Balet wystawiony w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie w dniu 3 listopada 2024 roku odbył się z udziałem gościnnym bydgoskiego zespołu, w ramach XV Dni Sztuki Tańca. To nie pierwszy raz, gdy na scenie Teatru Wielkiego mogliśmy podziwiać baletową wersję tak literackiego, jak i kinowego hitu (wystarczy wspomnieć „Draculę”). Stwarza to szansę pozyskania jeszcze większego grona odbiorców niż zwykle – bo bez wątpienia na takie przedstawienia przychodzi publiczność zróżnicowana. Nawet jeśli niektórych być może zainteresuje tu przede wszystkim nowe nawiązanie do kultowej pozycji, to przecież stąd nadal jest tylko krok do zostania admiratorem czy admiratorką baletu, który owo dzieło interpretuje. „Niebezpieczne związki” to zresztą opowieść uniwersalna, którą, jak wspomniałam, tancerzom udało się przekazać w sposób sugestywny i pełen emocji, choć zarazem wysmakowany. Zgodnie z założeniami Krzysztofa Pastora nic nie jest tutaj przerysowane. Uderzyła mnie przy tym logika narracji i przejrzystość akcji na scenie, libretto wydaje się pod tym względem bardzo przemyślane (a na pewno dla osób znających książkę). Aczkolwiek wydana w 1782 roku powieść epistolarna Pierre'a Choderlosa de Laclosa pod tym samym tytułem cieszy się niesłabnącym powodzeniem wśród czytelników. Oto historia Markizy de Merteuil – tutaj konsekwentnie odzianej w czerń lub czerwień – której intrygi doprowadzają do ruiny kolejnych kochanków uwikłanych w jej okrutną grę. Widzimy tu zwodniczą siłę pożądania, które z jednej strony wyzwala naszych bohaterów z dworskiego kieratu, a z drugiej potrafi zniekształcić obraz rzeczywistości, zdemoralizować, zwieść na manowce. Początkowo w tym kontekście zaskoczyły mnie scenografia i kostiumy autorstwa Anny Kontek, ale finalnie przekonałam się do jej koncepcji. Czuć w niej doświadczenie architektoniczne, mądre wykorzystanie przestrzeni i gry świateł. W zasadzie wszyscy są odziani głównie w szarości (!), a to bodaj ostatnie, z czym świat „Niebezpiecznych związków” się kojarzy. Ale paradoksalnie właśnie dzięki temu zabiegowi całkowicie pochłaniają nas losy głównych postaci – w błękitach, różach czy wspomnianych czerwieniach, czerniach wyodrębniają się na tle „towarzyskiej śmietanki”. Poprzez kolorystykę i pełen pasji taniec, wyrastają na tle zespołu niczym kwiaty. Na brawa zasługuje i Mizuki Higashino jako Madame de Tourvel, i Tamiła Dudnik jako Cecile de Volanges, i Rafał Tandek jako Wicehrabia de Valmont czy Artem Rybalchenko jako Kawaler Danceny. Ale to Angelice Wojciechowskiej w roli Markizy de Merteuile należą się w moim odczuciu owacje na stojąco. Markiza do ostatniej minuty jest perfekcyjna i to właśnie jej wspomnienie może pozostać w widzu jeszcze długo po opuszczeniu teatru. To swoista femme fatale w tym spektaklu. Opowieść rozpoczyna się w chwili, gdy ona oraz wicehrabia de Valmont, dawni kochankowie, a obecnie – jak się wydaje – sprzymierzeńcy, przygotowują się z pomocą służących do balu i zaczynają knuć chytry plan. Wciąż wyczuwa się pomiędzy nimi wzajemną fascynację, są też reprezentatywni dla swojej epoki, jeśli chodzi o moralne zepsucie, cynizm, znudzenie i skłonność do wyuzdania wśród dworskich elit. Obserwujemy więc ich niecne poczynania, degustują nas, i jednocześnie fascynują. Są w swych poczynaniach drapieżni, osaczając kolejne ofiary. Drażnią podwójną moralnością, ale imponują też przebiegłością. Domagamy się wymierzenia im sprawiedliwości, chociaż nie tracimy nadziei na ich nawrócenie. Wreszcie dostrzegamy, że nie w uzależniającym poszukiwaniu przyjemności kryje się piękno tych postaci, ale w ich poświęceniu, przemianie, powolnie zyskiwanej samoświadomości.
Fot. Miłosz Budzyński.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |