ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (504) / 2024

Przemysław Pieniążek,

OSKARA MAŁOPOLSKIEGO PRZYPADKI, CZYLI OPTYMIZM (OLGERD DZIECHCIARZ: 'ZAŚWIATOWIEC')

A A A
Słowem przypomnienia: Wielkopolski to odorkowski prozaik oraz poeta, którego życie upływa pod znakiem nieustannej batalii z najróżniejszymi instytucjami wychowawczymi oraz bezduszną machiną biurokracji, jak również walki z niemożnością sprostania własnym (przesadnie niewygórowanym) ambicjom. Zapolski za to jest specjalistą od spraw różnych i wyjątkowych zatrudnionym w Wydziale Ogólnym Starostwa Powiatowego w Odorkowie. Natomiast Małopolski dał się poznać jako niepokorny rencista, który zawsze mówi to, co mu ślina na język przyniesie bądź co zalega na wątrobie. 

Olgerd Dziechciarz – olkuski prozaik, poeta, felietonista oraz bloger – w „Zaświatowcu” po raz kolejny przywołuje postać Oskara Małopolskiego, czyniąc zeń protagonistę dzieła, będącego przewrotnym połączeniem powiastki filozoficznej, literatury sowizdrzalskiej i groteski. Ale „Zaświatowiec” to przede wszystkim świetna autotematyczna powieść, przewrotnie analizująca relację między (S)twórcą a jego kreacją.

Ukazując perypetie głównego bohatera – który z „pomocą” rzutkiego sąsiada Malanowicza próbuje swoich sił w wyborach samorządowych – autor „Galerii Humbug” wciąga nas w wir dowcipnej, niepozbawionej (auto)dystansu opowieści mnożącej nawiązania do „Idioty” Fiodora Dostojewskiego,   „Kandyda” Voltaire’a, „Daru Humboldta” Saula Bellowa czy „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa, wykorzystując jako punkt odniesienia także „Eneidę” Wergiliusza, „Mit Syzyfa” Alberta Camusa oraz iście epicką „Dynastię” (zgadza się, chodzi o legendarną operę mydlaną). 

Jednocześnie autor „W Olkuszu, czyli nigdzie” w bajeczny sposób stosuje najróżniejsze stylizacje: konwencja sondy ulicznej, wyimek z korespondencji, zjadliwy donos (Bolesława Kokoszkowa zawsze na posterunku), poetyka ballady („Zbrodnia to była niesłychana, na śmierć pobili jednego pana”, s. 86) czy wariacja na temat Forresta Gumpa i jego egzystencjalnej koncepcji pudełka czekoladek („Życie jest jak dżem – przesłodzone, mało wyrafinowane i o nieszczególnie apetycznej konsystencji”, s. 318) są tego dobrymi, choć nie jedynymi przykładami. 

W „Zaświatowcu” trzecioosobowy tryb narracji płynnie łączy się z partiami pierwszoosobowych refleksji snutych zarówno przez Małopolskiego, jak i przez samego Autora. Skrzętnie wykorzystując przypisy jako równoprawny element opowieści, Olgerd Dziechciarz w ujmujący sposób bawi się metafikcyjnym aspektem prezentowanej historii przyznając, że Oskar Małopolski zyskał status suwerennego bytu, któremu już nie można ufać (zresztą ów brak zaufania jest przez protagonistę odwzajemniony). Wypisując „zakres obowiązków” bohatera powieści, Autor nie ukrywa, że nie jest już w stanie kontrolować poczynań stworzonej przez siebie postaci: fajtłapowatej, naiwnej, przejawiającej chwilami tendencje do autodestrukcyjnego zachowania, stawiającej często dość absurdalne hipotezy oraz w większości przypadków stroniącej od angażowania się w cokolwiek (bo za bardzo wszystko przeżywa). Niemniej poszukujący sensu życia Małopolski jest osobą niezwykle szczerą (także względem siebie); mającą świadomość własnych ograniczeń oraz potrafiącą pogodzić się z koniecznością przemijania wszechrzeczy. Ba, mimo doznawanego przez lata poczucia wstydu i samotności, Oskar to niepoprawny optymista – choć sam siebie określa mianem „zreformowanego pesymisty” (s. 303) – który wbrew pozorom jest nie w ciemię bity oraz skłonny do introspektywnych rozważań. Przykład?

„Moja tożsamość jest nieoczywista. Nie jestem tym, za kogo mnie biorą. Czasami chciałbym, ale nie do końca wiem, czego się ode mnie wymaga, a domysł nie jest wiedzą, nie można na nim niczego zbudować. Domyślić się można wszystkiego, ale to jak ostrzeliwanie baterią haubic gęstego lasu, żeby upolować zająca. Oczywiście wiele z nich zostanie ubitych, ale cóż z tego, skoro nie można ich odnaleźć, a nawet jeśliby się udało, to i tak nie nadają się do spożytkowania” (s. 479) – przekonuje ów nietuzinkowy everyman, który nie dość, że przeżywa sercowe rozterki (vide: miłość do panny Aleksandry), to dodatkowo doświadcza na własnej skórze instytucjonalnych, iście kafkowskich absurdów (motyw listu poleconego z sądu). 

„Bezsenność – czas rozmyślań nad złożonością świata” (s. 502); „Matnia – tak zwane życie codzienne – zwłaszcza w okresie świątecznym i urlopowym” (s. 505); „Polityka – podobno brudna rzecz, ale politycy jakoś się nią nie brzydzą, może dlatego, że często umywają ręce” (s. 506) czy „Trup – najdoskonalsze stadium rozwoju homo sapiens” (s. 508): zamykający „Zaświatowca” słownik trudnych wyrazów (przywołujący echa „Diablego dykcjonarza” Ambrose’a Bierce’a) dopełnia czytelniczej satysfakcji płynącej z lektury tej liczącej ponad pięćset stron powieści zamkniętej w twardej oprawie i wydanej w po(d)ręcznym formacie. 

Proza Olgerda Dziechciarza niezmiennie przyciąga niewymuszonym humorem, trafnością obserwacji, świetnie prowadzoną grą ze skojarzeniami, ale i pogodą ducha oraz pierwiastkiem szaleństwa, w którym zdecydowanie jest metoda.
 

Olgerd Dziechciarz: „Zaświatowiec”. Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 2024.