
Kacper Broniszewski, Olga Pawłowska,
CZAS POKAŻE
A
A
A
Wywiad z Olgą Pawłowską. Znajduję się w Bunkrze Sztuki, krakowskiej przestrzeni wystawienniczej. Naprzeciwko mnie siedzi Olga Pawłowska - bohaterka dzisiejszego wywiadu, malarka, graficzka, autorka wystawy „30 uderzeń na minutę”. Ekspozycja przedstawia obrazy, formy przestrzenne i wideo, w której artystka bada granice między naturą a architekturą. To zaproszenie do zwolnienia, zatrzymania się i zastanowienia nad trwałością oraz przemijaniem czasu.
Kacper Broniszewski: Po obejrzeniu Twojej wystawy „30 uderzeń na minutę” odniosłem wrażenie, że jej temat zachęca odbiorcę do zwolnienia akcji serca. Jak ten rytm w objawia się w Twoich pracach?
Olga Pawłowska: Cenię spokój i ciszę. Żyjemy w czasach wymagających od nas dużej aktywności, czy to na polu zawodowym, czy medialnym. Łatwy jest dostęp do informacji ze świata, czy tego chcemy, czy nie, one same do nas dochodzą. Jesteśmy nimi zalewani. Zadaniem, które sobie wyznaczyłam jako twórca, było stworzenie wystawy mającej nas na moment od tych wszystkich sytuacji odseparować. Chciałam wprowadzić odbiorcę w przestrzeń, która z jednej strony wpływa kojąco, trochę uspokaja, daje przestrzeń do refleksji, a z drugiej pozostawia pewien niepokój.
K.B.: Monumentalny metronom wyraźnie nawiązuje do spowolnienia czasu i z pewnością nie znalazł się tu przypadkowo. Wspomniałem o rytmie, który ten obiekt zdaje się podkreślać. Czy planowałaś wzbudzić jakieś konkretne emocje u widza? Mnie osobiście zestresował na początku, ponieważ sygnalizował zbliżający się koniec czasu.
O.P.: On ma nas tylko pozornie uspokajać, bo faktycznie w tej miarowości i jednostajności, w tym, że on nie chce się zatrzymać może nam towarzyszyć uczucie osaczenia. Chcemy trochę przed nim uciec do kolejnych sal, ale spotkałam się też z opiniami, że ludzie chcą przy nim pozostać, że on ich wprowadza w delikatny stan hipnozy czy odprężenia. Rytm uderzeń jest co najmniej dwukrotnie wolniejszy od naturalnego rytmu bicia serca człowieka. W momencie, kiedy go konstruowaliśmy z Olgierdem Chmielewskim, gdy liczyliśmy uderzenia, to już na tym poziomie miałam ochotę go trochę przyspieszyć, pojawiały się też różne arytmie, co dodatkowo irytowało. Metronom zaczynał żyć swoim życiem.
K.B.: Odczułem paradoks tej sytuacji - chcemy się zatrzymać, by zwolnić tempo, a jednocześnie próbujemy od tego uciec. Patrząc na Twój obraz „Godzina za godziną”, zastanawiam się, z jakimi wyzwaniami mierzyłaś się podczas jego tworzenia?
O.P.: Słusznie Pan zauważył ten paradoks, czy raczej ambiwalencję; dlatego ten efekt uspokajający jest tylko pozorny. Obraz o, którym Pan wspomina pełni na tej wystawie funkcję klamry, spinającej ostatnie 9 lat mojej pracy twórczej. Pracę nad tym obrazem rozpoczęłam w 2015 roku, kąpiąc go w rzece. Na tamtym etapie był obrazem w pełni abstrakcyjnym. Woda rozlewała farbę, ja tylko nadawałam jej odpowiedni kierunek przez nachylanie płaszczyzny obrazu. Zrobiłam to jako eksperyment, potem obraz wylądował na wiele lat na strychu. Planując wystawę przypomniałam sobie o tym obrazie. Oczywiście przez te 9 lat farba trochę wypłowiała, pojawiła się pleśń, można powiedzieć, że czas go ukształtował. Dopisałam te cyfry tuż przed wystawą i zakończyłam proces.
K.B.: Dość czasochłonna praca, dosłownie.
O.P.: No tak!
K.B.: Pojawił się kontekst upamiętnienia zatopienia okrętu podwodnego USS Golet. Dlaczego wybrałaś konkretnie to wydarzenie? Czy ono odcisnęło na Tobie jakieś piętno?
O.P.: Nie mam żadnej tragicznej historii z tym związanej, mojej osobistej. To są prace, które powstawały w 2015 roku. Wówczas bardzo interesowałam się historią drugiej wojny światowej. Fotografie tych marynarzy, znalazłam w archiwum amerykańskiej marynarki wojennej. To jest niesamowite, ile portretów zgromadzono. Wiadomo, że jest to zbiór tragiczny; wykaz ludzi, których portrety zostały uchwycone tuż przed wypłynięciem w morze, często na misje z góry skazane na niepowodzenie. Teraz w kontekście wojny na Ukrainie, w zasadzie mogli by to być nasi koledzy. Wtedy również szukałam marynarzy, którzy byli moimi rówieśnikami w tym czasie, malowałam ich mając te 25, 26 lat, oni mieli mniej więcej tyle samo, więc czułam jakbym malowała swoich przyjaciół, rozmawiała z nimi...
K.B.: Ja także odczułem tą bliskość patrząc na nich w tym samym wieku.
O.P.: Tak. Oni byli z jednej załogi, znali się, patrzyli sobie w oczy. To jest ciekawe doświadczenie portretować kogoś, kogo nie znamy osobiście, kogoś, kto już dawno nie żyje.
K.B.: To skłania do refleksji, że nasze istnienie może zostać całkowicie zapomniane - bez śladu w pamięci czy wizerunku. To dość poruszający koncept. W dalszym ciągu nawiązując do Twoich prac konfrontujesz człowieka z naturą, zwłaszcza z potęgą mórz i gór. Co w tej relacji inspiruje Cię najbardziej?
O.P.: Inspirująca jest dla mnie ta dominacja. Góra jest łącznikiem między naszym światem, a światem niebiańskim, duchowym. Góry i oceany istnieją ponad czasem, szczególnie góry mają dla mnie tę cechę- chłodnej, milczącej obecności. Góry dodają mi otuchy; lubię patrzeć na stare fotografie, na których możemy zobaczyć ten sam górski pejzaż, co teraz. My się zmieniamy, a góry są takie same. Mój metronom odnosi się do tego tematu, symbolizuje jednostajność, tkwi wciąż w tym samym miejscu, a ludzie dokoła się zmieniają, krążą, przychodzą na wystawę, wychodzą.. Nawet patrząc na archiwa wojenne lub rodzinne, czy spacerując po targach staroci, gdzie handlarze próbują sprzedawać stare albumy, a w nich setki tych twarzy... przecież oni byli tacy jak my, istnieli. Mieli swoje historie i już ich nie ma. Leżą ubłoceni w tych albumach. Nikt o tych ludziach nie pamięta. Kto wie co będzie z nami? To jest strasznie przygnębiające myślenie, ale ono mi stale towarzyszy…
K.B.: Jednak jest prawdziwe?
O.P.: Tak, jest prawdziwe i dojmujące. Dużo o tym myślę i trochę mnie to przytłacza. Natomiast góry czy oceany dają poczucie ulgi. Zdają się szeptać: „Wy sobie żyjcie, odrabiajcie to swoje życie, a my na was patrzymy, istniejemy ponad wami”. Obserwują nas. Lubię tak o nich myśleć. Pamiętają dobre i złe chwile z czasów naszej bytności na ziemi. Tak się przyglądają w milczeniu i to jest jakieś pokrzepiające.
K.B.: Jak taka siła wyższa?
O.P.: Tak.
K.B.: Mam w związku z tym prywatne pytanie do Ciebie, czy osobiście zdobyłaś jakiś szczyt, czy może marzysz o osiągnięciu jakiegoś - zarówno w dosłownym, jak i metaforycznym sensie?
O.P.: Uf… trudne pytanie. Myślę, że bardzo trudne zwłaszcza w sytuacji, w której jestem aktualnie, czyli po trudnym czasie przygotowań do wystawy i w czasie wielu pytań: co dalej. Chyba właśnie wdrapałam się na jakiś szczyt swoich możliwości (śmiech) i tu chciałabym na chwilę odsapnąć. Jak się mgła rozejdzie, to może się ukaże nowy, wyższy? Co nim będzie? Nie mam pojęcia… Zbudowanie jeszcze większego metronomu! (śmiech) Sześciometrowego!

K.B.: Wracając do początku wystawy i Twojej fascynacji starożytnym Egiptem, szczególnie świątyniami i obeliskami. Czy posiadasz swoje miejsce, które mogłabyś nazwać osobistą świątynią?
O. P.: Myślę, że takim miejscem jest po prostu pracownia. Moja pracownia znajduje się na poddaszu, gdy się do niej zbliżamy mijamy drzwi do części strychowej, surowej, trochę przerażającej. Często drzwi są uchylone i ukazują fragment tego wnętrza, w postaci wciągającej czarnej dziury bez żadnych informacji. Idąc do pracowni mijam tą przestrzeń i często towarzyszy mi lęk, żeby spojrzeć w tę czerń. Tego samego uczucia doświadczałam na Helu, jak szłam nocą przez las. Zachowało się tam dużo obiektów z czasów II wojny światowej; starych bunkrów, których wnętrza zieją taką czernią. Przyciągają wzrok, ale nie chcesz tam patrzeć. Dla mnie miejsce świątynne powinno być miejscem bezpiecznym, ale jednocześnie tajemniczym, inspirującym.
K.B.: Skojarzyło mi się to z otaczającym nas mrokiem, jak w świątyni egipskiej. Czujemy się jakbyśmy byli sami, a jednak jest ktoś, kto nas obserwuje.
O.P.: Tak.
K.B.: Na zakończenie naszej rozmowy, czy masz jakieś artystyczne plany na przyszłość, które chciałabyś kontynuować po tej wystawie?
O.P.: Nie mam konkretnych planów. Za jakiś czas rozpocznę nowy cykl prac, ustalę termin kolejnej wystawy i zobaczymy. Na pewno chcę na jakiś czas wyjechać z Krakowa w poszukiwaniu nowych tematów. Najważniejsze by uwolnić się od metronomu, bo póki co, to on dyktuje warunki, miewa humory, przez co nie mogę się zbytnio oddalić.
Kacper Broniszewski: Po obejrzeniu Twojej wystawy „30 uderzeń na minutę” odniosłem wrażenie, że jej temat zachęca odbiorcę do zwolnienia akcji serca. Jak ten rytm w objawia się w Twoich pracach?
Olga Pawłowska: Cenię spokój i ciszę. Żyjemy w czasach wymagających od nas dużej aktywności, czy to na polu zawodowym, czy medialnym. Łatwy jest dostęp do informacji ze świata, czy tego chcemy, czy nie, one same do nas dochodzą. Jesteśmy nimi zalewani. Zadaniem, które sobie wyznaczyłam jako twórca, było stworzenie wystawy mającej nas na moment od tych wszystkich sytuacji odseparować. Chciałam wprowadzić odbiorcę w przestrzeń, która z jednej strony wpływa kojąco, trochę uspokaja, daje przestrzeń do refleksji, a z drugiej pozostawia pewien niepokój.
K.B.: Monumentalny metronom wyraźnie nawiązuje do spowolnienia czasu i z pewnością nie znalazł się tu przypadkowo. Wspomniałem o rytmie, który ten obiekt zdaje się podkreślać. Czy planowałaś wzbudzić jakieś konkretne emocje u widza? Mnie osobiście zestresował na początku, ponieważ sygnalizował zbliżający się koniec czasu.
O.P.: On ma nas tylko pozornie uspokajać, bo faktycznie w tej miarowości i jednostajności, w tym, że on nie chce się zatrzymać może nam towarzyszyć uczucie osaczenia. Chcemy trochę przed nim uciec do kolejnych sal, ale spotkałam się też z opiniami, że ludzie chcą przy nim pozostać, że on ich wprowadza w delikatny stan hipnozy czy odprężenia. Rytm uderzeń jest co najmniej dwukrotnie wolniejszy od naturalnego rytmu bicia serca człowieka. W momencie, kiedy go konstruowaliśmy z Olgierdem Chmielewskim, gdy liczyliśmy uderzenia, to już na tym poziomie miałam ochotę go trochę przyspieszyć, pojawiały się też różne arytmie, co dodatkowo irytowało. Metronom zaczynał żyć swoim życiem.
K.B.: Odczułem paradoks tej sytuacji - chcemy się zatrzymać, by zwolnić tempo, a jednocześnie próbujemy od tego uciec. Patrząc na Twój obraz „Godzina za godziną”, zastanawiam się, z jakimi wyzwaniami mierzyłaś się podczas jego tworzenia?
O.P.: Słusznie Pan zauważył ten paradoks, czy raczej ambiwalencję; dlatego ten efekt uspokajający jest tylko pozorny. Obraz o, którym Pan wspomina pełni na tej wystawie funkcję klamry, spinającej ostatnie 9 lat mojej pracy twórczej. Pracę nad tym obrazem rozpoczęłam w 2015 roku, kąpiąc go w rzece. Na tamtym etapie był obrazem w pełni abstrakcyjnym. Woda rozlewała farbę, ja tylko nadawałam jej odpowiedni kierunek przez nachylanie płaszczyzny obrazu. Zrobiłam to jako eksperyment, potem obraz wylądował na wiele lat na strychu. Planując wystawę przypomniałam sobie o tym obrazie. Oczywiście przez te 9 lat farba trochę wypłowiała, pojawiła się pleśń, można powiedzieć, że czas go ukształtował. Dopisałam te cyfry tuż przed wystawą i zakończyłam proces.
K.B.: Dość czasochłonna praca, dosłownie.
O.P.: No tak!
K.B.: Pojawił się kontekst upamiętnienia zatopienia okrętu podwodnego USS Golet. Dlaczego wybrałaś konkretnie to wydarzenie? Czy ono odcisnęło na Tobie jakieś piętno?
O.P.: Nie mam żadnej tragicznej historii z tym związanej, mojej osobistej. To są prace, które powstawały w 2015 roku. Wówczas bardzo interesowałam się historią drugiej wojny światowej. Fotografie tych marynarzy, znalazłam w archiwum amerykańskiej marynarki wojennej. To jest niesamowite, ile portretów zgromadzono. Wiadomo, że jest to zbiór tragiczny; wykaz ludzi, których portrety zostały uchwycone tuż przed wypłynięciem w morze, często na misje z góry skazane na niepowodzenie. Teraz w kontekście wojny na Ukrainie, w zasadzie mogli by to być nasi koledzy. Wtedy również szukałam marynarzy, którzy byli moimi rówieśnikami w tym czasie, malowałam ich mając te 25, 26 lat, oni mieli mniej więcej tyle samo, więc czułam jakbym malowała swoich przyjaciół, rozmawiała z nimi...
K.B.: Ja także odczułem tą bliskość patrząc na nich w tym samym wieku.
O.P.: Tak. Oni byli z jednej załogi, znali się, patrzyli sobie w oczy. To jest ciekawe doświadczenie portretować kogoś, kogo nie znamy osobiście, kogoś, kto już dawno nie żyje.
K.B.: To skłania do refleksji, że nasze istnienie może zostać całkowicie zapomniane - bez śladu w pamięci czy wizerunku. To dość poruszający koncept. W dalszym ciągu nawiązując do Twoich prac konfrontujesz człowieka z naturą, zwłaszcza z potęgą mórz i gór. Co w tej relacji inspiruje Cię najbardziej?
O.P.: Inspirująca jest dla mnie ta dominacja. Góra jest łącznikiem między naszym światem, a światem niebiańskim, duchowym. Góry i oceany istnieją ponad czasem, szczególnie góry mają dla mnie tę cechę- chłodnej, milczącej obecności. Góry dodają mi otuchy; lubię patrzeć na stare fotografie, na których możemy zobaczyć ten sam górski pejzaż, co teraz. My się zmieniamy, a góry są takie same. Mój metronom odnosi się do tego tematu, symbolizuje jednostajność, tkwi wciąż w tym samym miejscu, a ludzie dokoła się zmieniają, krążą, przychodzą na wystawę, wychodzą.. Nawet patrząc na archiwa wojenne lub rodzinne, czy spacerując po targach staroci, gdzie handlarze próbują sprzedawać stare albumy, a w nich setki tych twarzy... przecież oni byli tacy jak my, istnieli. Mieli swoje historie i już ich nie ma. Leżą ubłoceni w tych albumach. Nikt o tych ludziach nie pamięta. Kto wie co będzie z nami? To jest strasznie przygnębiające myślenie, ale ono mi stale towarzyszy…
K.B.: Jednak jest prawdziwe?
O.P.: Tak, jest prawdziwe i dojmujące. Dużo o tym myślę i trochę mnie to przytłacza. Natomiast góry czy oceany dają poczucie ulgi. Zdają się szeptać: „Wy sobie żyjcie, odrabiajcie to swoje życie, a my na was patrzymy, istniejemy ponad wami”. Obserwują nas. Lubię tak o nich myśleć. Pamiętają dobre i złe chwile z czasów naszej bytności na ziemi. Tak się przyglądają w milczeniu i to jest jakieś pokrzepiające.
K.B.: Jak taka siła wyższa?
O.P.: Tak.
K.B.: Mam w związku z tym prywatne pytanie do Ciebie, czy osobiście zdobyłaś jakiś szczyt, czy może marzysz o osiągnięciu jakiegoś - zarówno w dosłownym, jak i metaforycznym sensie?
O.P.: Uf… trudne pytanie. Myślę, że bardzo trudne zwłaszcza w sytuacji, w której jestem aktualnie, czyli po trudnym czasie przygotowań do wystawy i w czasie wielu pytań: co dalej. Chyba właśnie wdrapałam się na jakiś szczyt swoich możliwości (śmiech) i tu chciałabym na chwilę odsapnąć. Jak się mgła rozejdzie, to może się ukaże nowy, wyższy? Co nim będzie? Nie mam pojęcia… Zbudowanie jeszcze większego metronomu! (śmiech) Sześciometrowego!

K.B.: Wracając do początku wystawy i Twojej fascynacji starożytnym Egiptem, szczególnie świątyniami i obeliskami. Czy posiadasz swoje miejsce, które mogłabyś nazwać osobistą świątynią?
O. P.: Myślę, że takim miejscem jest po prostu pracownia. Moja pracownia znajduje się na poddaszu, gdy się do niej zbliżamy mijamy drzwi do części strychowej, surowej, trochę przerażającej. Często drzwi są uchylone i ukazują fragment tego wnętrza, w postaci wciągającej czarnej dziury bez żadnych informacji. Idąc do pracowni mijam tą przestrzeń i często towarzyszy mi lęk, żeby spojrzeć w tę czerń. Tego samego uczucia doświadczałam na Helu, jak szłam nocą przez las. Zachowało się tam dużo obiektów z czasów II wojny światowej; starych bunkrów, których wnętrza zieją taką czernią. Przyciągają wzrok, ale nie chcesz tam patrzeć. Dla mnie miejsce świątynne powinno być miejscem bezpiecznym, ale jednocześnie tajemniczym, inspirującym.
K.B.: Skojarzyło mi się to z otaczającym nas mrokiem, jak w świątyni egipskiej. Czujemy się jakbyśmy byli sami, a jednak jest ktoś, kto nas obserwuje.
O.P.: Tak.
K.B.: Na zakończenie naszej rozmowy, czy masz jakieś artystyczne plany na przyszłość, które chciałabyś kontynuować po tej wystawie?
O.P.: Nie mam konkretnych planów. Za jakiś czas rozpocznę nowy cykl prac, ustalę termin kolejnej wystawy i zobaczymy. Na pewno chcę na jakiś czas wyjechać z Krakowa w poszukiwaniu nowych tematów. Najważniejsze by uwolnić się od metronomu, bo póki co, to on dyktuje warunki, miewa humory, przez co nie mogę się zbytnio oddalić.
Praca: "Luksor. Upiór Luwru", 170x120, akryl, 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |