ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (96) / 2007

Agnieszka Nęcka-Czapska,

ŻYCIE JEST TELENOWELĄ

A A A
Tzw. biała seria sygnowana przez Korporację Ha!art nie cieszy się „dobrą sławą” O wydawanych przez krakowską oficynę książkach mówi się głównie w kontekście łatwej do deszyfracji strategii medialnej, podług której publikuje się prozy nie tylko pozbawione głębszego sensu, ale i nieudolnie napisane. Słowem – i jedynie na prawach małego przypomnienia – Korporacji Ha!art idzie o to, by wpisać się za pomocą reklamowo efektownych haseł w koniunkturę. Potwierdzeniem tego typu konstatacji jest także najnowsza proza Joanny Pawluśkiewicz. „Telenowela” – bo o niej mowa – jest, jak podaje informacja z tzw. czwartej strony okładki, „pierwszą polską powieścią telewizyjną”. W dalszej zaś części owej notki czytamy: „Polski showbiznes, aktorzy, reżyserzy i jeden bankiet”. Brzmi zachęcająco, nieprawdaż? Kłopot jednak w tym, że – co specjalnie nie powinno dziwić – to, co zapowiadało się obiecująco, okazało się wielkim rozczarowaniem. Żadnych ploteczek z życia wielkich gwiazd, skandalików czy ciekawostek dotyczących produkcyjnego making offu. W zamian za to mamy nieukładające się w spójną fabułę opowiastki, brak wciągającej akcji oraz lekcję języka filmowców dla średniozaawansowanych.

Bohaterką i narratorką „Telenoweli” jest Maja – pracująca w charakterze asystentki i sekretarki na planach filmowych, telewizyjnych oraz reklamowych. Omawiana tu proza oparta została na prostym niczym konstrukcja cepa – zaznaczonym już na poziomie tytułu – koncepcie podobieństwa życia do telenoweli. Maja opowiada o trudach i znojach pracy swojej ekipy serialowej, „dręczonej przez producentów dzień w dzień potworną ilością scen do wykonania, dręczonej porannym wstawaniem, strasznym jedzeniem, zimnem, chłodem, upałem, nocą i dniem”. Rozwodzi się nad pojawiającymi się na planie problemami technicznymi, kłopotami wynikającymi z niedopilnowania scriptu, zatrudnianiem niekompetentnych i zwykle rozkapryszonych aktorów czy też nad heroicznym wysiłkiem, jaki trzeba włożyć, by zadowolić klienta. Generalnie plan, czy to serialowy, czy to reklamowy, jawi się jako miejsce, w którym poniża się ludzi, często doprowadzając ich do kresu sił. Przemęczenie jest także konsekwencją wpadnięcia w trybiki monotonii. „Nasze dni są tak jednakowe, tak wypełnione cudzymi nieistniejącymi problemami od rana do nocy, tak monotonne w tym wstawaniu o 6.15, jeżdżeniu na zdjęcia, słuchaniu tych samych ludzi przez dziesięć godzin dziennie, potem sen, odcinek telenoweli w telewizji i znowu rano wstaję do pracy, i jadę tym autobusem z tłumem, który podąża do fabryki wykonywać jakąś pożyteczną pracę, a ja? A ja jadę przygotować im porcję nieistniejących problemów nieistniejących ludzi, żeby nie myśleli o swoich, tylko pogrążyli się w kolejnym wymyślonym świecie. To jakaś kompletna symulakra”.

Najnowsza proza autorki „Pani na domkach” pomyślana została jako ironiczna narracja opisująca zaplecze produkcji tytułowej telenoweli z perspektywy osoby, o której obecności zwykle się zapomina. Książka Pawluśkiewicz współbrzmi przy tym z Baudrillardowską konstatacją, zgodnie z którą „rzeczywistość nie istnieje”. Znikła różnica między tym, co rzeczywiste, i tym, co wyobrażone. W rezultacie opisywana w „Telenoweli” scena awanturującej się kobiety, odbierającej zdarzenia fikcyjne jako realne, nie dziwi, bo dziwić już przecież nie może. Zamiarem Pawluśkiewicz było – jak sądzę – ośmieszenie nie tylko kulis polskiego showbiznesu, ale współczesnego społeczeństwa zamiłowanego w empatycznym oglądaniu tasiemcowych produkcji. „JAKAŚ STARSZA PANI: (laska w górę) Ja tam swoje wiem. Ja się bardzo cieszę, że ja was wreszcie spotkałam, bo ta Miłość i zazdrość to moje całe życie jest. I ja się nie godzę, żeby ta... lafirynda... Igora wykorzystywała. SANDRA: Ale niechże się pani uspokoi, ja to tylko gram. JAKAŚ STARSZA PANI: O, jeszcze się bezczelnie przyznaje, że tylko gra. No właśnie. Takie pokolenie”. Zaś na tłumaczenia członków ekipy, próbujących wyjaśnić fikcyjny charakter kręconych scen, kobieta odpowiada: „Co na niby, przecież ich widzę, co mi tu pani bredzi”. I jak zareagować na takie dictum? Śmiech jest już chyba nie na miejscu... Zresztą w tym samym symulakrum funkcjonuje także filmowa ekipa, której czas upływa na prowadzeniu powierzchownych rozmów, komentowaniu artykułów z kolorowej prasy brukowej, grymaszeniu na jedzenie, flirtowaniu czy mało skutecznym buncie przeciwko wydłużającemu się czasowi pracy.

I właściwie nie byłoby powodów, by nie docenić prześmiewczych intencji autorki, gdyby nie to, że Pawluśkiewicz demitologizuje polski showbiznes w sposób nad wyraz nieskomplikowany, przypominający wyłamywanie otwartych drzwi. Na korzyść pisarki nie przemawia także warstwa lingwistyczna książki. Mamy przeto proste dialogi (korelujące z obnażaniem powierzchownego myślenia ludzi pracujących na planie telenoweli), w które włączone zostały słowa zaczerpnięte z języka showbiznesu. Pojawiają się kolejno – wyjaśnione w znajdującym się na końcu powieści słowniku – terminy typu: autobus make-up, gifty, camp, casting, blue box, kalendarzówka, przerzuty czy time code. Uwagę przyciąga pomysł rozpisania fabuły na odcinki tytułowej telenoweli. Zabieg ów jest jednak aż nazbyt czytelny i łatwy do objaśnienia. Chodziło – oczywiście – o zaznaczenie już na poziomie powieściowej konstrukcji analogii między codzienną egzystencją każdego z nas a serialowymi perypetiami bohaterów telewizyjnych tasiemców. Nie przekonuje mnie również trop autobiograficzny. W moim odczuciu bowiem Pawluśkiewicz – opakowując swą najnowszą prozę w autobiograficzny kontekst – chciała wykorzystać literaturę do załatwienia własnych frustracji. Niby nie ma w tym nic nagannego. Historia literatury zna przecież wiele podobnych przypadków radzenia sobie z samym sobą za pomocą snucia narracji autoterapeutycznej. Kłopot w tym, że efekt „wyzewnętrzniania”, z jakim mamy do czynienia w przypadku „Telenoweli”, pozostawia niedosyt. Cóż... Może tak właśnie miało być? Problem w tym, że ów niedosyt nie przekłada się na oczekiwanie na kolejny odcinek. Autorce pozostaje chyba jedynie poradzić, by zaśpiewała wraz z Ryszardem Rynkowskim „Życie, życie jest nowelą / Raz przyjazną a raz wrogą / Czasem chcesz się pożalić, / ale nie masz do kogo”, i wierzyła, że „szczypta zachwytu” przeważy nad „łykiem cierpienia”...
Joanna Pawluśkiewicz: „Telenowela”. Korporacja Ha!art. Seria prozatorska. Kraków 2007.