ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (508) / 2025

Natalia Zając,

'KTO SPRZĄTA ŚWIAT?' (FRANÇOISE VERGES: 'FEMINIZM DEKOLONIALNY')

A A A
Françoise Vergès rozpoczyna „Feminizm dekolonialny” od refleksji poświęconej niewidzialnemu „otwieraniu miasta”. Autorka w centrum swojej narracji stawia pytanie o to, kto sprząta świat, a więc o często niedostrzeganą oraz celowo umniejszaną i pomijaną pracę związaną ze sprzątaniem i opieką. Pytanie to nieustannie będzie powracało do czytelniczki i czytelnika w toku lektury, by w rozdziale ostatnim skonfrontować ich z tezą, że „dla feministek dekolonialnych analiza pracy sprzątania i opieki w obecnych konfiguracjach kapitalizmu rasowego i feminizmu cywilizacyjnego jest zadaniem pierwszorzędnej wagi” (s. 98). Brak wynagrodzenia za pracę opiekuńczą oraz rozpoznanie tego, że spada ona głównie na kobiety, stanowiło oczywiście już wcześniej ważną kwestię dla feministek takich jak Mariarosa Della Costa, Silvia Federici czy innych działaczek ruchu Wages for Housework, jednak Vergès podkreśla, że wiele nurtów feministycznych (zwłaszcza tych, które weszły do mainstreamu) poświęcało niewystarczająco dużo uwagi innemu aspektowi tego zagadnienia lub wręcz całkowicie go pomijało – praca sprzątania i opieki, jak podkreśla autorka „Feminizmu dekolonialnego”, jest nie tylko silnie sfeminizowana, ale także, a raczej przede wszystkim, urasowiona, najczęściej wykonują ją bowiem urasowione kobiety i migrantki. Vergès podkreśla, że praca ta wiąże się z ekonomią zużycia urasowionych ciał  (nieregularne, często wczesne godziny pracy, stres, przemęczenie fizyczne i psychiczne, narażenie na toksyny i chemikalia etc.), co jest przejawem i fundamentem rasizmu na poziomie strukturalnym.

W tej niepozornej, jeśli chodzi o objętość, książce Vergès porusza mnogość tematów, przywołuje liczne, nieoczywiste konteksty, uwidacznia strukturalne problemy w sposób spójny i przenikliwy. „Feminizm dekolonialny”, choć napisany niezwykle wartko, przejrzyście, bez hermetycznego akademickiego żargonu, jest lekturą trudną i wymagającą, bo zmuszającą od skonfrontowania się z własnymi schematami myślenia osadzonymi w zachodniej myśli feministycznej. W omawianej książce autorka nie tylko podejmuje się zarysowania wieloaspektowej definicji feminizmu dekolonialnego, ale także prezentuje go w kontrze do feminizmu, który nazywa cywilizacyjnym (lub burżuazyjnym, co podkreślić ma, że nie występuje on przeciwko kapitalizmowi i rasizmowi, lecz wpisuje się w obowiązujący status quo). Vergès ostro krytykuje zachodni, cywilizacyjny feminizm, wypunktowuje jego ślepotę na kwestie związane z rasą i klasą oraz to, że nierzadko jego postulaty są zbyt łagodne i konformistyczne, ograniczając się głównie do zrównania zarobków kobiet i mężczyzn oraz zagwarantowania wolności i równości rozumianych w sposób indywidualistyczny: „[jego] celem jest równouprawnienie względem białych burżuazyjnych mężczyzn, a wyłącznym terenem – kontynentalna Francja” (s. 40). Feminizm ten cechuje się ograniczonym polem widzenia, a także brakiem krytycznej autorefleksji oraz próby rozpoznania własnego przywileju. Przyzwala on również na przechwytywanie rewolucyjnych postaw przez kapitał i neoliberalizm. Te zaś dążą do uładzania historii (oraz biografii konkretnych działaczek takich ja na przykład Rosa Park), odpolityczniania jej, zamazywania kontekstu i zerwania z myśleniem o feminizmie jako ruchu społecznym, który nie jest pacyfistyczny i ugodowy, ale oparty przede wszystkim na wspólnym wywalczaniu praw. Vergès chodzi natomiast o mocne odcięcie się od feminizmów działających w ramach ideologii kapitalistycznej oraz stawiających nacisk na indywidualizm i autonomię jako główne wyznaczniki feministycznego wyzwolenia (które jest w takim przypadku jedynie pozorne).

Ponadto istotnymi problemami feminizmu cywilizacyjnego, które dostrzega Vergès, są orientalistyczne wizje projektowane głównie na kraje muzułmańskie, negrofobia oraz islamofobia, dystansowanie się od kolonialnego i niewolniczego dziedzictwa oraz przyjmowanie paternalistycznej postawy względem urasowionych kobiet (i mężczyzn). Jak przykład ilustrujący wymienione zagadnienia autorka „Feminizmu dekolonialnego” przywołuje podejście francuskich (i szerzej europejskich) feministek do kwestii noszenia chust przez muzułmanki. W rozdziale „Werbowanie kobiet do misji cywilizacyjnej w epoce liberalnej” czytamy, że: „symbolem walk dekady lat siedemdziesiątych staje się staje się wolność indywidualna – ubieram się jak chcę (ale nie mogę nosić chusty); jest to oczywista zniewaga dla walk robotnic, imigrantek, uchodźczyń politycznych” (s. 59).

Vergès wychowywała się w Reunion, czyli francuskiej kolonii „zamorskiej”. W swojej praktyce pisarskiej wiele miejsca poświęca więc kontekstowi francuskiemu, pokazując, że kolonializm w odniesieniu do tego państwa nie jest tylko wydarzeniem historycznym, gdyż nadal obserwować możemy jego konsekwencje. Praktyka dekolonizacyjna to działanie w procesie, które bynajmniej nie zakończyło się wraz z tym, co podręczniki określają jako koniec kolonializmu. Autorka konfrontuje się głównie z zachodnim feminizmem, któremu zarzuca wymazanie kontekstu kolonialnego i rasistowskiego (w sensie strukturalnym). Podkreśla, że w tradycji francuskiego feminizmu często: „lekceważy się (…) związki między kapitalizmem i rasizmem, między seksizmem i rasizmem i chroni francuską niewinność. Jednocześnie francuski feminizm dystansuje się od kolonializmu i niewolniczego dziedzictwa. Jak gdyby fakt, że kobiety były kiedyś ofiarami męskiej dominacji, zwalniał je od wszelkiej odpowiedzialności za politykę państwa francuskiego” (s. 17). Vergès odcina zatem swój projekt feminizmu dekolonialnego od francuskiej, akademickiej tradycji feministycznej, stawiając go w kontrze do tej tradycji, jako próbę wypracowania bardziej radykalnego politycznie feminizmu: „To nie we Francji i nie na francuskim uniwersytecie odkryłam, że kapitalizm, rasizm, seksizm i imperializm idą ręka w rękę, i to nie u Simone de Beauvoir zetknęłam się po raz pierwszy z antykolonialnym i antyrasistowskim feminizmem – spotykałam się z nim w moim otoczeniu od najmłodszych lat” (s. 16). Staje zatem autorka przeciw eurocentryzmowi narracji feministycznych oraz tropi te miejsca, w których w obrębie feminizmu cywilizacyjnego ujawnia się strukturalny rasizm. Tradycją, do której się odwołuje, są natomiast ruchy i działanie polityczne zniewolonych kobiet, maronek czy skolonizowanych robotnic. Ponadto Vergès mocno krytykuje zapędy feminizmu dążące do uniwersalizmu, stanowczo mówiąc, że „uniwersalność jest trudna do utrzymania” (s. 44).

Dla Vergès punktami, od których rozpocząć należy myślenie o feminizmie w jego dekolonialny wariancie, są trzy założenia, które stanowią główne tezy jej książki: po pierwsze prawa kobiet nie sprowadzają się do indywidualnej wolności, po drugie – kobiety nie są jednorodnym podmiotem społecznym i politycznym, po trzecie – nie możemy mówić o feminizmie bez włączenia w obręb jego analizy refleksji na temat urasowionego charakteru pracy sprzątania i opieki. Vergès stawia tym samym – głównie przed białymi, zachodnimi feministkami – zadanie podjęcia się autokrytyki własnej tradycji i skonfrontowania się z obecnymi w tej tradycji przemocowymi aspektami. Domaga się tego, aby głosy feministek dekolonialnych przestały być „marginalizowane na rzecz dyskursu, który nie kwestionuje struktur kapitalizmu” (s. 49) oraz by nierówności były rozpatrywane nie tylko na płaszczyźnie płci, ale żeby dostrzeżono nierówności pomiędzy samymi kobietami – zarówno w kontekście historii (białe kobiety, choć pozbawione wielu praw, miały prawo do posiadania niewolników), jak i współczesności (gdy jedne kobiety mogą cieszyć się dobrze płatną pracą i rozwojem kariery, inne mierzą się z niepewnością zatrudnienia i niskim wynagrodzeniem).

Ponadto autorka przypomina, że po stronie białych feministek leży ogrom pracy związanej z samokształceniem. W rozdziale „Białe kobiety a kobiety z Globalnego Południa” padają następujące rozpoznania: „Przyznanie, że jest się białą, czyli że historycznie z tym kolorem wiązały się przywileje (…) byłoby już wielkim krokiem naprzód. Bezsprzecznie bardzo wiele białych kobiet okazywało i nadal okazuje solidarność z antyrasistowską walką polityczną. Ale białe kobiety muszą też zrozumieć zmęczenie tym, że ciągle trzeba je edukować w zakresie ich własnej historii. A przecież mają do dyspozycji bogatą bibliotekę. Dlaczego do niej nie sięgają? Co je powstrzymuje i na co czekają?” (s. 35). Dobrym krokiem w kierunku rozpoczęcia tej postulowanej przez Vergès pracy samokształcenia będzie bez wątpienia lektura „Feminizmu dekolonialnego”.
Françoise Vergès: „Feminizm dekolonialny”. Przeł. Urszula Kropiwiec. Wydawnictwo Współbycie. Warszawa 2024.