
(RE)REAKTYWACJA FEMINIZMÓW (SARA AHMED: 'ŻYĆ FEMINISTYCZNYM ŻYCIEM')
A
A
A
Feminizm (właściwie feminizmy, jak słusznie pokazuje nam Lucy Delap) to ruch, który właściwie nie powinien już budzić kontrowersji – jest znany, pozornie zakorzeniony, wraz ze swoimi osiągnięciami, w procesach społeczno-politycznych, możemy czerpać (lub nie, skoro mamy wybór) z jego osiągnięć. Szkoda tylko, że, nawet jeżeli można potwierdzić takie zjawiska lokalnie, to globalnie feminizm wciąż raczkuje. Walka o równouprawnienie polityczne, język inkluzywny, równość płac, przeciwstawianie się różnym formom wykluczeń, oddawanie głosu ofiarom przemocy, doświadczanej ze strony mężczyzn (którzy też walczą z opresyjnymi modelami męskości), odzyskiwanie zapomnianych lub celowo ukrytych biografii kobiet – to zamknięte koło, w którym feminizm biega niczym zapętlony chomik, wciąż nie mogąc dotrzeć do wyznaczonego celu. Cel ów, cele właściwie, oddala się nie tylko dlatego, że ewoluująca kultura wciąż stawia przed nami nowe wyzwania, ale także dlatego, że przerażenie, które paraliżuje ostatnio świat, staje się katalizatorem dla marzeń o powrocie mitycznego dawnego porządku, w którym wszyscy byliby szczęśliwi, wypełniając pokornie społeczne role przypisane im przez patriarchat.
Osobom przekonanym o tym, że dawno temu istniał taki mitycznie kojący porządek, polecam obejrzenie filmu „Kobieta z igłą” Magnusa von Horna. Nie po to, by narazić kogokolwiek na wstrząs, jaki ten obraz wywołuje na wielu poziomach, ale po to, by zastanowić się nad komunikatem, że film został oparty na kanwie prawdziwych historii. Znów, nie o sam komunikat mi chodzi, urealniający, przesuwający granicę między realnym a fikcyjnym, chodzi przede wszystkim o to, że kobiety, które film oglądały, w większości przypadków nie potrzebują tego uściślenia. Wiemy dokładnie, że nasze matki, babki, prababki i wiele pokoleń kobiet przed nimi były często zdane na siebie, osamotnione, zdesperowane, osaczone przez mężczyzn, społeczeństwo, religię. Oczywiście, to skojarzenie w większości przypadków jest, może niepotrzebną, hiperbolą, która nie ma na celu tłumaczenia okrucieństwa zbrodni, a jedynie zwrócenie uwagi na to, do czego mogą prowadzić desperacja i całkowity brak systemowego wsparcia.
Feminizm ustatyczniony?
W optymalnych warunkach kolejna przetłumaczona na język polski książka Sary Ahmed, która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej”, czyli „Żyć feministycznym życiem”, byłaby formą raportu z rozwoju ruchu feministycznego, uzupełnionego o kilka rad i anegdot. Jest jednak, pomimo kilku punktów spornych, książką wciąż jakoś potrzebną, uświadamiającą, jak wiele jeszcze pracy wykonać muszą poszczególne społeczności, jak bardzo społeczeństwo nie jest dostosowane do zmian, które samo wywołuje.
To także książka osobista, opowieść kobiety, feministki o własnych walkach, zmianach, które ją niepokoją, wyzwaniach, którym nie zawsze jest w stanie podołać – opowieść osoby, która w świecie wciąż zdominowanym przez patriarchat (do którego przyzwyczajenie i zaufanie znów eskalowało), próbuje żyć feministycznym życiem.
O ile w „Przewodniku feministycznej psujzabawy” mamy do czynienia z dość humorystyczną (co nie oznacza lekką) próbą napisania poradnika dla feministek, zawierającego rady i przykłady działań, które możemy wprowadzać jednostkowo, w najbliższym otoczeniu, dbając swój komfort i jednocześnie, w wyjątkowo sprzyjających warunkach, wspierać osoby wokół nas, pomagając im zrozumieć, czym są równość i tolerancja dla różnorodności, o tyle wcześniejsza książka, „Żyć feministycznym życiem”, to opis działań globalnych, historii zmian i wskazanie murów, o które wciąż się rozbijamy.
Sara Ahmed nie powie nam niczego nowego. Sporo w tej książce oczywistości i uogólnień, znacznie mniej konkretnych odpowiedzi, jak zmienić sytuację, na przykład na poziomie instytucjonalnym. To, co w tej publikacji jednak zaskakuje, to kumulacja (problemów, przeszkód, regresów) i brak jakichkolwiek optymistycznych wniosków. Warto wspomnieć, że pojawia się także w tej książce figura feministycznej psujzabawy, czyli osoby, która nie pozwala na ignorowanie codziennych problemów i wyzwań w walce o równość, nie przystaje na kompromisy, psuje zabawę tym, którzy w ramach drobnych lub jedynie powierzchownych zmian próbują wyciszyć swoje sumienia, odwracają wzrok od istotnych problemów, prowadzących do dyskryminacji. Praca feministycznej psujzabawy nie ma końca – nigdy, a obecnie jest wyzwaniem nie tyle na poziomie wprowadzania gruntownych zmian, ile przetrwania (o czym pisze autorka sporo w zwieńczających książkę konkluzjach „Surwiwalowy zestaw psujzabawy” i „Manifest psujzabawy”). Bowiem, mająca gruntowną wiedzę na temat odmienności i często przeciwstawności ideowej wielu feminizmów, Ahmed pisze, iż to ruch kolektywny, który, na prawach kolektywu właśnie, atakowany w jednym miejscu, atakowany jest ostatecznie jako całość.
Autorka, świadoma zagrożeń i bardzo niepokojących zmian, pisze jednak o tym kolektywie w sposób niezwykle przyjazny (choć nie brakuje jej teoretycznego oczytania), stara się mówić o przyjaznej przestrzeni, przypominając nam jednocześnie, że feminizm potrzebuje nie idei, a praktyk siostrzeństwa. Feministka nie powinna zostawać sama: „Ruch feministyczny jest kolektywnym ruchem politycznym. Wiele feminizmów, to wiele ruchów. Kolektyw nie jest czymś statycznym, ale współtworzy ruch i jest przez niego współtworzony. Działanie feministyczne przypomina mi rozchodzące się na wodzie kręgi, niewielką falę, wywołaną być może nagłą zmianą pogody; to tu, to tam, jeden ruch wywołuje kolejny, pojawia się następny krąg, jeszcze szerszy, jeszcze dalej sięgający. Feminizm: dynamika tworzenia połączeń. Ruch trzeba jednak zbudować, Żeby być częścią ruchu, musimy znaleźć przestrzenie, w których będziemy się gromadzić, gdzie stworzymy nasze miejsca spotkań. Ruch jest również azylem” (s. 14). Cytat ten właściwie nieco nas zwodzi, sugeruje bowiem, że rozwój feminimów jest czymś naturalnym, powolnym i ustrukturyzowanym, ciągłym i nieprzerwanym działaniem, które przynosi widzialne efekty. Sama Ahmed niestety potrafi tych trwałych efektów wskazać niewiele. Nie jest to nawet wina samego ruchu feministycznego, ale wielu przeszkód, który ten ruch napotyka, a które wywołują pewną jego statyczność (nie w formie i liczbie działań, a na poziomie trwałości ich efektów).
Ważna jest tutaj także metaforyka zadomowienia. Choć, znów, obok bardzo inspirujących sugestii, jak ów feminizm zadomowić w swoim otoczeniu, jak uczynić go przyjaźniejszym, oczyścić z mitycznych potworności, które nadał mu dyskurs męskocentryczny, pojawia się wiele wątpliwości i nieprzewidywalnych zmiennych. Zadomowienie sugeruje bowiem również poczucie bezpieczeństwa, tego zaś we współczesnym świecie nikt nie może feministkom i feministom zagwarantować. W owym udomowieniu/zadomowieniu tkwi także jeszcze jedno zagrożenie. Jeżeli ulegniemy ułudzie, że praca został już wykonana, feministki osiągnęły swoje cele, że, pomimo kompromisów polityczno-społeczno-ekonomicznych i „drobnych” wad systemu, kobiety są dziś widoczne i słyszalne – skażemy się na porażkę. Ukojenie przyzwyczajenia, zgoda na to, że „mogło być gorzej” lub „inni mają gorzej”, skutkują krótkowzrocznością i zatrzymaniem motoru zmian, jakimi są poczucie niesprawiedliwości i przeciwdziałanie różnym wymiarom przemocy.
Z jednej strony, wiara w solidarność stoi właściwie u podstaw ruchów feministycznych, z drugiej, doskonale wiemy, że historycznie to właśnie wewnętrzne konflikty, kolejne fale i nieumiejętność kultywowania idei siostrzeństwa w praktyce (nawet jeżeli to niemożliwa do zwalczenia pozostałość patriarchatu i bardzo złożony problem) są przyczynami swoistej „niezborności” feministycznych ruchów i czynnikami, które go wewnętrznie osłabiają. Ahmed nie obawia się wyliczenia tych słabości, ukazuje w sposób przejrzysty ich uwarunkowania, znów – nie dając odpowiedzi, jak doprowadzić do przełamania tych schematów inaczej niż w ramach działań jednostkowych.
Praca u po(d)staw
Sporo miejsca autorka poświęciła w tej książce na opisanie trudów transformacyjnych, dając nam właściwie cząstkowe podpowiedzi, ile zdziałać można w ramach drobnych, lokalnych inicjatyw: „Praca na rzecz różnorodności może wywoływać frustrację, przybiera bowiem formę nieustannego zderzania się z nieruchomą, niedającą się usunąć przeszkodą. Często więc oznacza podejmowanie kolejnych prób: nie tylko wiąże się z wysiłkiem, ale polega na wysiłku niezbędnym do wprowadzenia określonych zmian. (…) Aktywiści i aktywistki są często dogłębnie świadomi tego, że ogromna część działań uznawanych za pracę na rzecz różnorodności nie ma nic wspólnego ze strukturalną transformacją: różnorodność często stanowi narzędzie wprowadzania kosmetycznych zmian, które pozwalają zaprezentować bardziej korzystny lub pozytywny wizerunek organizacji” (s. 159-160). Owszem, instytucje niejednokrotnie dokonują tych zmian jedynie po to, by wpisać się w trend, zdobyć dotację, uspokoić sumienia kadry zarządzającej, stworzyć ułudę działań równościowych. Opracowane strategie i powołani pełnomocnicy/czki giną następnie w administracyjnych labiryntach, a ich odpowiedzialność dość szybko się upłynnia. Można oczywiście skłaniać te osoby do działań, do których się zobowiązały, ale czy to wystarczy, by wdrożyć zmiany dogłębne i przenoszące się na inne rejony społecznego życia?
Czytając omawianą książkę, odnoszę więc wrażenie, że to wszystko stanowi ostatecznie jedynie nagrodę pocieszenia, bez systemowych zmian, zmian w świadomości globalnej, wprowadzenia polityki równościowej nie tylko w kontekście działań feministycznych, ale także antyrasistowskich, wsparcia mniejszości etnicznych oraz wyznaniowych, zmieni się niewiele. Feministki gonią właściwie swój własny ogon, robiąc dwa kroki w przód, cofają się o dwanaście. Te drobne kosmetyczne zmiany i ukojone sumienia nie mogą już wystarczyć i wymagają innych działań. Tyle że na drugim biegunie znajduje się skrajna, agresywna właściwie forma rewolucyjnego aktywizmu, która nie tylko nie każdemu odpowiada, ale też miewała już historycznie swoje chwile intensyfikacji, z których ostatecznie wynikały zmiany drobne. Nie oznacza to, że nie należy ich doceniać, ale warto zadać sobie pytanie, dlaczego zadowolić się mamy zmianami drobnymi i żółwim iście tempem procesów społecznych, które ewentualnie mogą doprowadzić do znaczących zmian (pytanie, czy trwałych i nieodwracalnych).
Czym właściwie jest książka „Żyć feministycznym życiem”? To trochę podręcznik do historii feminizmu, ale ewidentnie zbyt wybiórczo przedstawiający tę problematykę, sama Ahmed zaś zdecydowanie stara się wybierać popularyzatorskie formuły językowe, co, słusznie, czyni jej książki przystępniejszymi i dostępnymi szerszemu gronu odbiorczyń i odbiorców. Mam tylko wątpliwości, czy w kontekście feminizmu istnieje odpowiednia grupa czytelnicza – czy jest coś pomiędzy osobami, które mają wiedzą niewielką lub się tematem nie interesują, a tymi, które wiedzą już na temat feminizmu niemal wszystko.
Książka stanowi także pewną formę poradnika, a właściwie, również poradnikowej w kształcie, zapowiedzi wydanego w oryginale sześć lat później „Poradnika feministycznej psujzabawy” (w Polsce książki zostały opublikowane w odwrotnej kolejności, co także wpływa nieco na wrażenie, że omawiana publikacja jest wtórna, że Ahmed się w niej powtarza, a to właśnie „Poradnik…” stanowi rozwinięcie podejmowanej tutaj tematyki). Chronologicznie autorka oferuje nam drogę od ogółu globalności, do szczegółu pojedynczych działań, które może nie są wielkoskalowe, ale przynoszą realne efekty (jednocześnie pozwalając niejednokrotnie na przebiegłe polemiki słowne z przeciwnikami naruszania patriarchalnego porządku).
Nadzieja, której należy się pozbyć
To w końcu zapis żalu i frustracji, jakie mogą odczuwać kobiety, które próbują zmienić sytuację nie tylko swoją, ale kolejnych pokoleń, bo przyznać trzeba, że tej bezsilności, choć ukrytej pod próbą odnalezienia własnej ścieżki działań i przestrzeni wsparcia, jest tutaj sporo.
Nie mam przekonania, że dziś książka ta może stanowić coś więcej niż jedynie lekturę uzupełniającą, ciekawostkę w ramach złożonego katalogu pozycji, które warto i należy znać. Znajdziemy tutaj sporo cennych uwag i na pewno odnajdziemy przestrzeń do zadomowienia, dostrzegając, że jesteśmy zaledwie jednymi z wielu kobiet, które zmagają się z dyskryminacją, ograniczeniem wolności osobistej, prawa głosu czy samostanowienia o sobie i swoim ciele. To, czego właściwie próżno w tej książce szukać, to nadzieja na ostateczny przełom, zmianę rewolucyjną i szybką. Bije z niej smutny realizm. Oczywiście, konkluzje poszczególnych części bywają optymistyczne i podsuwają drobne rozwiązania, ale też operują oczywistościami, o których wiemy, z którymi chciałybyśmy walczyć. Feminizm może potrzebować nowych form działania i nowych narzędzi, a może wystarczy jedynie reaktywować te, które już nieco przygasły. Zmiana jest jednak wyraziście potrzebna, co widać choćby po tym, że książka Ahmed, po ośmiu latach od jej pierwszego wydania, wciąż okazuje się dotkliwie aktualna.
LITERATURA:
Ahmed S.: „Przewodnik feministycznej psujzabawy”. Przeł. M. Kunz. Warszawa 2024.
Delap L.: „Feminizmy. Historia globalna”. Przeł. F. Fierek. Okoniny 2024.
Osobom przekonanym o tym, że dawno temu istniał taki mitycznie kojący porządek, polecam obejrzenie filmu „Kobieta z igłą” Magnusa von Horna. Nie po to, by narazić kogokolwiek na wstrząs, jaki ten obraz wywołuje na wielu poziomach, ale po to, by zastanowić się nad komunikatem, że film został oparty na kanwie prawdziwych historii. Znów, nie o sam komunikat mi chodzi, urealniający, przesuwający granicę między realnym a fikcyjnym, chodzi przede wszystkim o to, że kobiety, które film oglądały, w większości przypadków nie potrzebują tego uściślenia. Wiemy dokładnie, że nasze matki, babki, prababki i wiele pokoleń kobiet przed nimi były często zdane na siebie, osamotnione, zdesperowane, osaczone przez mężczyzn, społeczeństwo, religię. Oczywiście, to skojarzenie w większości przypadków jest, może niepotrzebną, hiperbolą, która nie ma na celu tłumaczenia okrucieństwa zbrodni, a jedynie zwrócenie uwagi na to, do czego mogą prowadzić desperacja i całkowity brak systemowego wsparcia.
Feminizm ustatyczniony?
W optymalnych warunkach kolejna przetłumaczona na język polski książka Sary Ahmed, która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej”, czyli „Żyć feministycznym życiem”, byłaby formą raportu z rozwoju ruchu feministycznego, uzupełnionego o kilka rad i anegdot. Jest jednak, pomimo kilku punktów spornych, książką wciąż jakoś potrzebną, uświadamiającą, jak wiele jeszcze pracy wykonać muszą poszczególne społeczności, jak bardzo społeczeństwo nie jest dostosowane do zmian, które samo wywołuje.
To także książka osobista, opowieść kobiety, feministki o własnych walkach, zmianach, które ją niepokoją, wyzwaniach, którym nie zawsze jest w stanie podołać – opowieść osoby, która w świecie wciąż zdominowanym przez patriarchat (do którego przyzwyczajenie i zaufanie znów eskalowało), próbuje żyć feministycznym życiem.
O ile w „Przewodniku feministycznej psujzabawy” mamy do czynienia z dość humorystyczną (co nie oznacza lekką) próbą napisania poradnika dla feministek, zawierającego rady i przykłady działań, które możemy wprowadzać jednostkowo, w najbliższym otoczeniu, dbając swój komfort i jednocześnie, w wyjątkowo sprzyjających warunkach, wspierać osoby wokół nas, pomagając im zrozumieć, czym są równość i tolerancja dla różnorodności, o tyle wcześniejsza książka, „Żyć feministycznym życiem”, to opis działań globalnych, historii zmian i wskazanie murów, o które wciąż się rozbijamy.
Sara Ahmed nie powie nam niczego nowego. Sporo w tej książce oczywistości i uogólnień, znacznie mniej konkretnych odpowiedzi, jak zmienić sytuację, na przykład na poziomie instytucjonalnym. To, co w tej publikacji jednak zaskakuje, to kumulacja (problemów, przeszkód, regresów) i brak jakichkolwiek optymistycznych wniosków. Warto wspomnieć, że pojawia się także w tej książce figura feministycznej psujzabawy, czyli osoby, która nie pozwala na ignorowanie codziennych problemów i wyzwań w walce o równość, nie przystaje na kompromisy, psuje zabawę tym, którzy w ramach drobnych lub jedynie powierzchownych zmian próbują wyciszyć swoje sumienia, odwracają wzrok od istotnych problemów, prowadzących do dyskryminacji. Praca feministycznej psujzabawy nie ma końca – nigdy, a obecnie jest wyzwaniem nie tyle na poziomie wprowadzania gruntownych zmian, ile przetrwania (o czym pisze autorka sporo w zwieńczających książkę konkluzjach „Surwiwalowy zestaw psujzabawy” i „Manifest psujzabawy”). Bowiem, mająca gruntowną wiedzę na temat odmienności i często przeciwstawności ideowej wielu feminizmów, Ahmed pisze, iż to ruch kolektywny, który, na prawach kolektywu właśnie, atakowany w jednym miejscu, atakowany jest ostatecznie jako całość.
Autorka, świadoma zagrożeń i bardzo niepokojących zmian, pisze jednak o tym kolektywie w sposób niezwykle przyjazny (choć nie brakuje jej teoretycznego oczytania), stara się mówić o przyjaznej przestrzeni, przypominając nam jednocześnie, że feminizm potrzebuje nie idei, a praktyk siostrzeństwa. Feministka nie powinna zostawać sama: „Ruch feministyczny jest kolektywnym ruchem politycznym. Wiele feminizmów, to wiele ruchów. Kolektyw nie jest czymś statycznym, ale współtworzy ruch i jest przez niego współtworzony. Działanie feministyczne przypomina mi rozchodzące się na wodzie kręgi, niewielką falę, wywołaną być może nagłą zmianą pogody; to tu, to tam, jeden ruch wywołuje kolejny, pojawia się następny krąg, jeszcze szerszy, jeszcze dalej sięgający. Feminizm: dynamika tworzenia połączeń. Ruch trzeba jednak zbudować, Żeby być częścią ruchu, musimy znaleźć przestrzenie, w których będziemy się gromadzić, gdzie stworzymy nasze miejsca spotkań. Ruch jest również azylem” (s. 14). Cytat ten właściwie nieco nas zwodzi, sugeruje bowiem, że rozwój feminimów jest czymś naturalnym, powolnym i ustrukturyzowanym, ciągłym i nieprzerwanym działaniem, które przynosi widzialne efekty. Sama Ahmed niestety potrafi tych trwałych efektów wskazać niewiele. Nie jest to nawet wina samego ruchu feministycznego, ale wielu przeszkód, który ten ruch napotyka, a które wywołują pewną jego statyczność (nie w formie i liczbie działań, a na poziomie trwałości ich efektów).
Ważna jest tutaj także metaforyka zadomowienia. Choć, znów, obok bardzo inspirujących sugestii, jak ów feminizm zadomowić w swoim otoczeniu, jak uczynić go przyjaźniejszym, oczyścić z mitycznych potworności, które nadał mu dyskurs męskocentryczny, pojawia się wiele wątpliwości i nieprzewidywalnych zmiennych. Zadomowienie sugeruje bowiem również poczucie bezpieczeństwa, tego zaś we współczesnym świecie nikt nie może feministkom i feministom zagwarantować. W owym udomowieniu/zadomowieniu tkwi także jeszcze jedno zagrożenie. Jeżeli ulegniemy ułudzie, że praca został już wykonana, feministki osiągnęły swoje cele, że, pomimo kompromisów polityczno-społeczno-ekonomicznych i „drobnych” wad systemu, kobiety są dziś widoczne i słyszalne – skażemy się na porażkę. Ukojenie przyzwyczajenia, zgoda na to, że „mogło być gorzej” lub „inni mają gorzej”, skutkują krótkowzrocznością i zatrzymaniem motoru zmian, jakimi są poczucie niesprawiedliwości i przeciwdziałanie różnym wymiarom przemocy.
Z jednej strony, wiara w solidarność stoi właściwie u podstaw ruchów feministycznych, z drugiej, doskonale wiemy, że historycznie to właśnie wewnętrzne konflikty, kolejne fale i nieumiejętność kultywowania idei siostrzeństwa w praktyce (nawet jeżeli to niemożliwa do zwalczenia pozostałość patriarchatu i bardzo złożony problem) są przyczynami swoistej „niezborności” feministycznych ruchów i czynnikami, które go wewnętrznie osłabiają. Ahmed nie obawia się wyliczenia tych słabości, ukazuje w sposób przejrzysty ich uwarunkowania, znów – nie dając odpowiedzi, jak doprowadzić do przełamania tych schematów inaczej niż w ramach działań jednostkowych.
Praca u po(d)staw
Sporo miejsca autorka poświęciła w tej książce na opisanie trudów transformacyjnych, dając nam właściwie cząstkowe podpowiedzi, ile zdziałać można w ramach drobnych, lokalnych inicjatyw: „Praca na rzecz różnorodności może wywoływać frustrację, przybiera bowiem formę nieustannego zderzania się z nieruchomą, niedającą się usunąć przeszkodą. Często więc oznacza podejmowanie kolejnych prób: nie tylko wiąże się z wysiłkiem, ale polega na wysiłku niezbędnym do wprowadzenia określonych zmian. (…) Aktywiści i aktywistki są często dogłębnie świadomi tego, że ogromna część działań uznawanych za pracę na rzecz różnorodności nie ma nic wspólnego ze strukturalną transformacją: różnorodność często stanowi narzędzie wprowadzania kosmetycznych zmian, które pozwalają zaprezentować bardziej korzystny lub pozytywny wizerunek organizacji” (s. 159-160). Owszem, instytucje niejednokrotnie dokonują tych zmian jedynie po to, by wpisać się w trend, zdobyć dotację, uspokoić sumienia kadry zarządzającej, stworzyć ułudę działań równościowych. Opracowane strategie i powołani pełnomocnicy/czki giną następnie w administracyjnych labiryntach, a ich odpowiedzialność dość szybko się upłynnia. Można oczywiście skłaniać te osoby do działań, do których się zobowiązały, ale czy to wystarczy, by wdrożyć zmiany dogłębne i przenoszące się na inne rejony społecznego życia?
Czytając omawianą książkę, odnoszę więc wrażenie, że to wszystko stanowi ostatecznie jedynie nagrodę pocieszenia, bez systemowych zmian, zmian w świadomości globalnej, wprowadzenia polityki równościowej nie tylko w kontekście działań feministycznych, ale także antyrasistowskich, wsparcia mniejszości etnicznych oraz wyznaniowych, zmieni się niewiele. Feministki gonią właściwie swój własny ogon, robiąc dwa kroki w przód, cofają się o dwanaście. Te drobne kosmetyczne zmiany i ukojone sumienia nie mogą już wystarczyć i wymagają innych działań. Tyle że na drugim biegunie znajduje się skrajna, agresywna właściwie forma rewolucyjnego aktywizmu, która nie tylko nie każdemu odpowiada, ale też miewała już historycznie swoje chwile intensyfikacji, z których ostatecznie wynikały zmiany drobne. Nie oznacza to, że nie należy ich doceniać, ale warto zadać sobie pytanie, dlaczego zadowolić się mamy zmianami drobnymi i żółwim iście tempem procesów społecznych, które ewentualnie mogą doprowadzić do znaczących zmian (pytanie, czy trwałych i nieodwracalnych).
Czym właściwie jest książka „Żyć feministycznym życiem”? To trochę podręcznik do historii feminizmu, ale ewidentnie zbyt wybiórczo przedstawiający tę problematykę, sama Ahmed zaś zdecydowanie stara się wybierać popularyzatorskie formuły językowe, co, słusznie, czyni jej książki przystępniejszymi i dostępnymi szerszemu gronu odbiorczyń i odbiorców. Mam tylko wątpliwości, czy w kontekście feminizmu istnieje odpowiednia grupa czytelnicza – czy jest coś pomiędzy osobami, które mają wiedzą niewielką lub się tematem nie interesują, a tymi, które wiedzą już na temat feminizmu niemal wszystko.
Książka stanowi także pewną formę poradnika, a właściwie, również poradnikowej w kształcie, zapowiedzi wydanego w oryginale sześć lat później „Poradnika feministycznej psujzabawy” (w Polsce książki zostały opublikowane w odwrotnej kolejności, co także wpływa nieco na wrażenie, że omawiana publikacja jest wtórna, że Ahmed się w niej powtarza, a to właśnie „Poradnik…” stanowi rozwinięcie podejmowanej tutaj tematyki). Chronologicznie autorka oferuje nam drogę od ogółu globalności, do szczegółu pojedynczych działań, które może nie są wielkoskalowe, ale przynoszą realne efekty (jednocześnie pozwalając niejednokrotnie na przebiegłe polemiki słowne z przeciwnikami naruszania patriarchalnego porządku).
Nadzieja, której należy się pozbyć
To w końcu zapis żalu i frustracji, jakie mogą odczuwać kobiety, które próbują zmienić sytuację nie tylko swoją, ale kolejnych pokoleń, bo przyznać trzeba, że tej bezsilności, choć ukrytej pod próbą odnalezienia własnej ścieżki działań i przestrzeni wsparcia, jest tutaj sporo.
Nie mam przekonania, że dziś książka ta może stanowić coś więcej niż jedynie lekturę uzupełniającą, ciekawostkę w ramach złożonego katalogu pozycji, które warto i należy znać. Znajdziemy tutaj sporo cennych uwag i na pewno odnajdziemy przestrzeń do zadomowienia, dostrzegając, że jesteśmy zaledwie jednymi z wielu kobiet, które zmagają się z dyskryminacją, ograniczeniem wolności osobistej, prawa głosu czy samostanowienia o sobie i swoim ciele. To, czego właściwie próżno w tej książce szukać, to nadzieja na ostateczny przełom, zmianę rewolucyjną i szybką. Bije z niej smutny realizm. Oczywiście, konkluzje poszczególnych części bywają optymistyczne i podsuwają drobne rozwiązania, ale też operują oczywistościami, o których wiemy, z którymi chciałybyśmy walczyć. Feminizm może potrzebować nowych form działania i nowych narzędzi, a może wystarczy jedynie reaktywować te, które już nieco przygasły. Zmiana jest jednak wyraziście potrzebna, co widać choćby po tym, że książka Ahmed, po ośmiu latach od jej pierwszego wydania, wciąż okazuje się dotkliwie aktualna.
LITERATURA:
Ahmed S.: „Przewodnik feministycznej psujzabawy”. Przeł. M. Kunz. Warszawa 2024.
Delap L.: „Feminizmy. Historia globalna”. Przeł. F. Fierek. Okoniny 2024.
Sara Ahmed: „Żyć feministycznym życiem”. Przeł. Magdalena Kunz. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2024.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |