ZRZUCIĆ LĘK (WIT SZOSTAK: 'WYLINKA')
A
A
A
Klara ma dziesięć lat i po ostatniej nocy wakacji budzi się sama w letnim domu. Dziewczynka zmagająca się już wcześniej z lękami – tymi wielkiego kalibru, związanymi z żałobą po dziadku, jak i tymi mniejszymi, które jednak osobie w tym wieku wydają się ogromne, jak choćby ten związany z nadchodzącym początkiem IV klasy – teraz zmierzyć się musi ze świadomością, że rodzice z jakiegoś powodu zniknęli i zostawiali ją bez opieki. Gdy Klara pozna Janka, który wytłumaczy jej, że w tym miejscu panuje wieczny sierpień, dzieci mają zawsze dziesięć lat, a w ogóle to z jego perspektywy to wcale nie jest żaden wakacyjny dom, tylko sanatorium, do którego przyjechał dekady wcześniej – sprawy jeszcze się skomplikują. A przecież na dodatek to nie Janek jest dzieckiem, które najdłużej utknęło w niepokojącym i fascynującym bezczasie domostwa i górskiej okolicy…
Nie chcę zdradzać zbyt wiele w fabuły „Wylinki”, bo tajemnica stanowi ważną część odkrywania tej historii. Warto jednak wskazać tematy, za które cenię nową powieść Wita Szostaka (pierwszą dla dzieci, ale wartą polecenia do lektury także „niedzieciom”). Zasługuje na uznanie choćby to, że między Klarą i Jankiem nie panuje sielanka, co zapewnia książce większą psychologiczną wiarygodność i okazję do niełatwych nauk. Dzieci są niejako skazane na współpracę, wspólne rozgryzanie sekretów i szukanie sposobów na nudę, ale nieraz dojdzie do nieporozumień. Częściowo wynikają one z różnic czasów, z których każde z nich pochodzi, a częściowo z usposobienia. Janek miewa ataki złości, gdy sytuacja go przytłacza, i Klara z czasem uczy się, jak z nim postępować: „Klara już się nauczyła, że czasem Janek musi być sam. Coś wtedy do siebie mówi, coś rozstrzyga, a potem wraca, rozstrzygnięty” (s. 151).
Bardzo ciekawe wydaje mi się w „Wylince” to, w jaki sposób dziewczynka sięga do świata dorosłych, szukając rozwiązań. Wprawdzie dostrzega niedoskonałość starszych – czytamy choćby: „Nie lubi przepraszać. Nikt nie lubi. Dlatego tylko dzieci muszą” (s. 43) – ale gdy robi się trudno, przypomina sobie, jak radzili sobie rodzice. I na przykład uspokaja Janka: „Powiedz mi, co się stało. Na pewno wszystko da się naprawić”, a my dowiadujmy się: „Tak mówiła mama, kiedy Klara była smutna i odpowiadała kolejny raz, że nic się nie stało, chociaż mama widziała, że właśnie się stało. Dziewczynka teraz wie, że nie wszystko da się naprawić, ale pamięta też, że te słowa mamy zawsze jej pomagały. Prawie zawsze” (s. 175). Równocześnie Szostak konsekwentnie w toku opowieści pokazuje, jak Klara musi dojrzeć do własnych dorosłych wniosków i działań. Korzysta w nauk rodziców, ale przychodzi czas, by zbudować własną odrębną tożsamość, nawet jeśli budzi to w niej dyskomfort: „Teraz, kiedy jest prawie sama, często łowi swe spojrzenie z luster, szyb. Ciągłe napotyka siebie i czuje się z tym trochę nieswojo” (s. 87).
„Wylinka” umiejętnie oswaja zresztą więcej trudnych spraw, więcej lęków – i, co zawsze świadczy o klasie baśniowych opowieści dla młodszych czytelników i czytelniczek – robi to bez sensacji, ale i bez lukru. Nie ma już dziadka, który dał wnuczce ważną lekcję, że „[ś]ciany zapamiętują historie ludzi, którzy tu kiedyś żyli (…)” (s. 22), i Klara wciąż próbuje jakoś opowiedzieć sobie, co się wydarzyło: „A przecież dziadek tam nie wróci. To oczekiwanie rzeczy na dziadka onieśmiela Klarę” (s. 151). Szostak nie traktuje dziecięcych czytających protekcjonalnie. Opowiada prawdziwie, nawet gdy boli. Nie boi się cienia, podobnie jak jego bohaterka: „Klara lubi cień. (…) Cień zostawia miejsce na wyobraźnię” (s. 33). Potrafi jednak też mrugnąć okiem do czytających (dzieciom i/lub sobie samym) dorosłych. Klara rozważa: „Może na tym polega koniec dzieciństwa: że chce się ciągle spać” (s. 197), a rozbawić może też scenka przy wiszących w pobliskiej szkole portretach: „– To papież? (…). / – Nie, Gomułka (…)” (s. 165).
Dorośli docenią zapewne intertekstualne nawiązania, żarty dla starszych, być może skuszą się na uruchomienie psychoanalitycznych interpretacji tego, o co ostatecznie w „Wylince” chodzi. Ale to książka umiejętnie skierowana jednak do dzieci, co o tyle imponuje, że Szostak, wyjątkowy, osobny, w pisaniu dotąd bywał raczej hermetyczny, ideowo i językowo. Tu natomiast wszystko jest mądre i oswajające poważne lęki, ale podane klarownie. Niespiesznie, ale zajmująco, z troską o dziecięce emocje i możliwości. I z pięknymi ilustracjami Aleksandry Krzanowskiej, które formą doskonale współgrają z opowieścią osadzą w tym specyficznym bezczasie, poskładanym z różnych czasów i ciągłego lata. Współczesne dzieci zasługują na takie współczesne baśnie, w których obok znanych z dawnych opowieści rekwizytów pojawi się smartfon, gdy mowa o wojnie, wie się, że druga światowa nie była najnowszą, a w dziecięcej pamięci wciąż odżywają ślady pandemii. Równocześnie, jak każda porządna baśń, ma książka Szostaka potencjał, żeby się szybko nie starzeć, dużo tu bowiem uniwersalnych przeżyć i prawd. Takich jak ta: „Nikt nie wie, dopóki nie spróbuje” (s. 226).
Nie chcę zdradzać zbyt wiele w fabuły „Wylinki”, bo tajemnica stanowi ważną część odkrywania tej historii. Warto jednak wskazać tematy, za które cenię nową powieść Wita Szostaka (pierwszą dla dzieci, ale wartą polecenia do lektury także „niedzieciom”). Zasługuje na uznanie choćby to, że między Klarą i Jankiem nie panuje sielanka, co zapewnia książce większą psychologiczną wiarygodność i okazję do niełatwych nauk. Dzieci są niejako skazane na współpracę, wspólne rozgryzanie sekretów i szukanie sposobów na nudę, ale nieraz dojdzie do nieporozumień. Częściowo wynikają one z różnic czasów, z których każde z nich pochodzi, a częściowo z usposobienia. Janek miewa ataki złości, gdy sytuacja go przytłacza, i Klara z czasem uczy się, jak z nim postępować: „Klara już się nauczyła, że czasem Janek musi być sam. Coś wtedy do siebie mówi, coś rozstrzyga, a potem wraca, rozstrzygnięty” (s. 151).
Bardzo ciekawe wydaje mi się w „Wylince” to, w jaki sposób dziewczynka sięga do świata dorosłych, szukając rozwiązań. Wprawdzie dostrzega niedoskonałość starszych – czytamy choćby: „Nie lubi przepraszać. Nikt nie lubi. Dlatego tylko dzieci muszą” (s. 43) – ale gdy robi się trudno, przypomina sobie, jak radzili sobie rodzice. I na przykład uspokaja Janka: „Powiedz mi, co się stało. Na pewno wszystko da się naprawić”, a my dowiadujmy się: „Tak mówiła mama, kiedy Klara była smutna i odpowiadała kolejny raz, że nic się nie stało, chociaż mama widziała, że właśnie się stało. Dziewczynka teraz wie, że nie wszystko da się naprawić, ale pamięta też, że te słowa mamy zawsze jej pomagały. Prawie zawsze” (s. 175). Równocześnie Szostak konsekwentnie w toku opowieści pokazuje, jak Klara musi dojrzeć do własnych dorosłych wniosków i działań. Korzysta w nauk rodziców, ale przychodzi czas, by zbudować własną odrębną tożsamość, nawet jeśli budzi to w niej dyskomfort: „Teraz, kiedy jest prawie sama, często łowi swe spojrzenie z luster, szyb. Ciągłe napotyka siebie i czuje się z tym trochę nieswojo” (s. 87).
„Wylinka” umiejętnie oswaja zresztą więcej trudnych spraw, więcej lęków – i, co zawsze świadczy o klasie baśniowych opowieści dla młodszych czytelników i czytelniczek – robi to bez sensacji, ale i bez lukru. Nie ma już dziadka, który dał wnuczce ważną lekcję, że „[ś]ciany zapamiętują historie ludzi, którzy tu kiedyś żyli (…)” (s. 22), i Klara wciąż próbuje jakoś opowiedzieć sobie, co się wydarzyło: „A przecież dziadek tam nie wróci. To oczekiwanie rzeczy na dziadka onieśmiela Klarę” (s. 151). Szostak nie traktuje dziecięcych czytających protekcjonalnie. Opowiada prawdziwie, nawet gdy boli. Nie boi się cienia, podobnie jak jego bohaterka: „Klara lubi cień. (…) Cień zostawia miejsce na wyobraźnię” (s. 33). Potrafi jednak też mrugnąć okiem do czytających (dzieciom i/lub sobie samym) dorosłych. Klara rozważa: „Może na tym polega koniec dzieciństwa: że chce się ciągle spać” (s. 197), a rozbawić może też scenka przy wiszących w pobliskiej szkole portretach: „– To papież? (…). / – Nie, Gomułka (…)” (s. 165).
Dorośli docenią zapewne intertekstualne nawiązania, żarty dla starszych, być może skuszą się na uruchomienie psychoanalitycznych interpretacji tego, o co ostatecznie w „Wylince” chodzi. Ale to książka umiejętnie skierowana jednak do dzieci, co o tyle imponuje, że Szostak, wyjątkowy, osobny, w pisaniu dotąd bywał raczej hermetyczny, ideowo i językowo. Tu natomiast wszystko jest mądre i oswajające poważne lęki, ale podane klarownie. Niespiesznie, ale zajmująco, z troską o dziecięce emocje i możliwości. I z pięknymi ilustracjami Aleksandry Krzanowskiej, które formą doskonale współgrają z opowieścią osadzą w tym specyficznym bezczasie, poskładanym z różnych czasów i ciągłego lata. Współczesne dzieci zasługują na takie współczesne baśnie, w których obok znanych z dawnych opowieści rekwizytów pojawi się smartfon, gdy mowa o wojnie, wie się, że druga światowa nie była najnowszą, a w dziecięcej pamięci wciąż odżywają ślady pandemii. Równocześnie, jak każda porządna baśń, ma książka Szostaka potencjał, żeby się szybko nie starzeć, dużo tu bowiem uniwersalnych przeżyć i prawd. Takich jak ta: „Nikt nie wie, dopóki nie spróbuje” (s. 226).
Wit Szostak: „Wylinka”. Ilustracje: Aleksandra Krzanowska. Powergraph. Warszawa 2025.
| Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |











ISSN 2658-1086

