ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (521) / 2025

Mateusz Krupa,

NAJNOWSZE GATUNKOWE MACKI (8. OCTOPUS FILM FESTIVAL)

A A A
Nieokrzesany gdański festiwal z roku na rok rozrasta się coraz bardziej. Do seansów organizowanych na terenie stoczni i w Multikinie w poprzedniej edycji dołączyła piękna sala kina Spektrum, a w tym roku mogliśmy odwiedzić jeszcze Instytut Kultury Miejskiej i klub festiwalowy. No i oczywiście tradycyjne pokazy specjalne w miejscach dobranych pod klimat filmu – jak „Rambo” w małej dżungli czy „Krew bohaterów” w postapokaliptycznym plenerze.

Podobnie jak infrastruktura, rozwija się repertuar. Obok sekcji konkursowej zaprezentowano retrospektywy gości festiwalu: australijskiego specjalisty od kina akcji Briana T. Smitha oraz francuskiego duetu Cattet/Forzani. Fani japońskiej animacji mogli przypomnieć sobie dzieła Satoshiego Kona, a miłośnicy muskularnych półnagich wojowników z wielkimi mieczami – odwiedzić przegląd filmów o barbarzyńcach zatytułowany „Conansploitation”. Nie zabrakło też klasyków tego typu wydarzeń, czyli kina spod znaku „najlepsze z najgorszych” jak „VHS HELL” z improwizowanymi lektorami czy programowanej przez Arkadiusza Hapka i Michała Oleszczyka sekcji poświęconej największym wpadkom słynnych reżyserów. A to wciąż nie wszystko – były jeszcze pokazy w ramach cyklu „Nigdy więcej”, seanse dla dzieci oraz polska premiera serialu o Obcym. Z roku na rok wybieranie biletów staje się coraz trudniejsze, tym bardziej że większość filmów spoza konkursu grana jest tylko raz.

W tym roku postanowiłem skupić się na konkursie. Obejrzałem wszystkie tytuły z wyjątkiem „Domu starców” – o tym, że nie zaklepałem na niego wejściówki, zorientowałem się dopiero ostatniego dnia wydarzenia. Na uzupełnienie tego niedociągnięcia najpewniej będę musiał poczekać, aż ta skandynawska produkcja wyląduje na VOD. Może to i dobrze, bo gdybym był uważniejszy, to prawdopodobnie musiałbym poświęcić seans fantastycznego „Wzgórza królików”.

Skoro więc dogłębnie zapoznałem się z ofertą konkursową, zapraszam na krótkie podsumowanie tej sekcji! Oczywiście na Octopusie dominują horrory, ale w tym roku zabrakło kina bez przemocy, skierowanego do młodszych widzów. W poprzednich latach znalazło się miejsce na młodzieżowe kino przygodowe – jak anime o wielkim mówiącym kocie „Anzu”, estońskie narkotykowo-vr’owe eksperymenty bohaterek „Nieskończonego lata” czy nagrodzoną przez publiczność w 2023 roku piękną, pozbawioną słów animację „Pies i Robot”. Tegoroczny konkurs to wyłącznie produkcje skierowane do starszego widza.

Zaczynając od najsłabszego punktu: jedynym naprawdę męczącym seansem okazał się dla mnie „Good Boy”. Amerykański horror debiutanta Bena Leonberga, reklamowany jako film z perspektywy psa. Problem w tym, że cała produkcja stoi wyłącznie na tym gimmick’u – jej odbiór zależy wyłącznie od tego, jak wiele widz jest w stanie wybaczyć w zamian za obecność uroczego czworonoga. Pierwszy film Leonberga okazuje się pełen klisz, tanich chwytów, od spodziewanych jump scare’ów zaczynając i na typowym tanio-horrorowym monstrum kończąc (człowiek oblany smołą z długimi, szponiastymi palcami). Na niekorzyść działało też to, że tego samego dnia zobaczyłem niemalże identyczną charakteryzację w znacznie lepszym filmie „Miecz i czarnoksiężnik”. Co gorsza, sama psia perspektywa jest mocno dyskusyjna. Kamera zwykle po prostu podąża za bohaterem, zamiast naprawdę pokazywać świat jego oczami. Markowanie psiego spojrzenia ogranicza się to do rozmazania ludzkich twarzy – choć moi informatorzy (Google i znajomi psiarze) podpowiadają, że psy rozpoznają twarze. Celniejsze więc wydaje się powiedzenie, że jest to horror o psie, a nie z jego perspektywy.

Poza może już tradycyjną „wtopą” w postaci „Good Boya” (kilka edycji temu prezentowano norweski film o identycznym tytule, choć tamten raczej irytował, niż nudził) reszta konkursowych tytułów okazała się przynajmniej interesująca.

Nagrodzona przez publiczność animacja „Lesbijska księżniczka z kosmosu” to pełna uroku opowieść. Nawet jeśli co chwila przypomina, że tak jak jej twórcy spędzasz zdecydowanie za dużo czasu na półdarmowym portalu Twitter – przez co jesteś skazany na rozumienie ich żartów. Sam chyba jeszcze więcej frajdy miałem z drugiego reprezentanta kina queerowego, debiutu Tiny Romero, córki George’a Romero. Jej „Królowe dragu i zombie” zaskakująco umiejętnie godzą ze sobą dwa sprzeczne pragnienia: chęć kontynuowania spuścizny ojca i próbę robienia czegoś własnego. Duża w tym zasługa obsady, zwłaszcza Katy O’Brian, dla której scenariusz znajduje kilka cichszych, emocjonalnych momentów. Pozwalając jej na subtelniejszą grę, niż sugerowałby kampowy ton reszty filmu.

Drugim animowanym filmem był łotewski folkowy horror „Ogar Boga”. Poza ciekawą rotoskopową animacją ta opowieść o napędzaniu przez lokalnego klechę nienawiści do niepodległych Kościołowi kobiet nie wyróżnia się niczym szczególnym – a wiele scen o bluźnierczym potencjale traci efekt przez nadanie im ironicznego tonu. Zdecydowanie ciekawszym przykładem prowincjonalnej grozy była meksykańska „Opowieść rybaka” – złożona z kilku równolegle rozwijających się linii fabularnych, połączonych wspólnym miejscem akcji: niewielką wioską zbudowaną na wyspie pośrodku jeziora. W odróżnieniu od Łotyszy meksykańscy twórcy naprawdę interesują się lokalnymi zwyczajami i podaniami – tym, jak chrześcijaństwo miesza się z rdzennymi wierzeniami. Zjawa przyjmująca postać starszej białej kobiety karze mieszkańców za ich przewinienia – od alkoholizmu po rodowe waśnie – mącąc im w głowach i prowadząc do kolejnych tragedii.

Hélène Cattet i Bruno Forzani przyjechali do Gdańska nie tylko na retrospektywę – ich najnowszy film „Błysk diamentu śmierci” pokazano także w konkursie głównym. Małżeństwo kontynuuje swoją misję tworzenia pastiszów kolejnych odmian euro-obscury (tzw. Euro-Sleaze). Po giallo i westernie przyszła pora na kino szpiegowskie. W wielu przeciętnych podróbkach Bonda z kontynentalnej Europy lat 60. i 70. zazwyczaj jedna efektowna scena pozostanie w pamięci widza – tutaj niemal cały film składa się z takich bajeranckich, pełnych barw sekwencji. Raz szpiegowski gadżet sprowokuje finezyjną sztuczkę montażową, innym razem błyszczy punktowe oświetlenie sceny akcji – każde ujęcie poza rozwianiem opowieści koniecznie musi mieć „pomysł”. Ale nawet mnie, miłośnika „Diabolika” (który wydaje się tu najważniejszym punktem odniesienia), ta nawałnica kolorów w pewnym momencie zaczęła już męczyć. Rodzi się wątpliwość, czy ktoś, kto nie odczytuje wszystkich nawiązań i preferuje więcej fabuły w kinie detektywistycznym, znajdzie tu cokolwiek dla siebie? Na szczęście mnie w tym przypadku zadowalają pięknie kadry.

Ciekawiej i bardziej drobiazgowo rozpisanej zagadki dostarczył „Niedoręczony list”, o którym lepiej dużo nie mówić – samemu nie mając pojęcia, o czym to film, byłem zaskoczony, w jakim kierunku powędrował. Fantastyczna obsada, w której każdy aktor potrafi od razu, gestem (a także dzięki kostiumom – więc to nie tylko zasługa kreacji aktorskich) przekazać więcej, niż pozwala na to dynamiczny scenariusz, sprawiła, że aż zamarzył mi się serial proceduralny o tej ekipie rozwiązującej kolejne zagadki niezaadresowanych przesyłek.

Na polskie wybrzeże przypłynęły też dwa filmy z południa Francji. Obu z nich niecierpliwie wyczekiwałem, niestety „Alpha” okazała się największym rozczarowaniem festiwalu. Trzeba też przyznać, że trzeci pełny metraż Julii Decournau nie powinien znaleźć się w konkursie Octopusa – nie chodzi o jego jakość, lecz o fakt, że francuska reżyserka – co zresztą sama przyznaje – całkowicie porzuciła swoje gatunkowe zainteresowania. W poszukiwaniu czegoś bardziej autorskiego? A może bardziej szlachetnego? Zrezygnowała z konwencji gatunkowych, a to, co zostało, to prosty film o epidemii AIDS. O epidemii AIDS w latach 80., w świecie pozbawionym telefonów i internetu – tak, by przypadkiem nie skojarzyć go z żadną bliższą nam epidemią, by za wszelką cenę uniknąć opowiadania o współczesności, czy to o covidzie, czy o aktualnej sytuacji osób zakażonych wirusem HIV. „Alpha” miewa momenty z pięknymi obrazami czy świetnymi aktorskimi kreacjami, ale całość wydaje mi się niestety zbędna.

Z canneńskiego konkursu na Octopusa przyjechał również najnowszy film Davida Cronenberga „Zza grobu” (oryginalny tytuł to „The Shrouds”, czyli „Całuny” – i preferowałbym wierniejsze tłumaczenie). Nie mogę ukrywać, że według mnie dojrzały Kanadyjczyk gra w zupełnie innej lidze niż reszta uczestników konkursu. Po ośmiu latach przerwy mistrz wrócił na salony „Zbrodniami przyszłości” – filmem podsumowującym karierę, z protagonistą będącym odbiciem sylwetki samego reżysera. Teraz mamy kolejne zamknięcie – i kolejnego bohatera, tym razem granego przez Vincenta Cassela, który jest jeszcze wierniejszym odbiciem Cronenberga zmagającego się ze stratą.

„Zza grobu” powinien zawstydzać młodszych reżyserów (i nie tylko tych octopusowych), bo osiemdziesięcioletni artysta uważniej diagnozuje rzeczywistość niż większość z nich. Podczas gdy inni twórcy widzą body horror w bezkształtnych masach mięśni, śluzu i krwi, Cronenberg odnajduje go w cyfrowych awatarach, emotikonach i asystentach SI. Sceny z cyfrową asystentką bohatera mogą wzbudzać zażenowanie i wydawać się głupiutkie – tymczasem ja niestety widzę w nich Elona Muska, romansującego na żywo przed milionami z wirtualną anime-dziewczyną stworzoną przez Twittera… Przecież nikt by nie chciał podglądać wnętrza grobów swoich bliskich. Przecież nikt by nie chciał, żeby model językowy udawał zmarłego. A jednak ludzie nie mogą się powstrzymać przed tworzeniem cyfrowych duchów… i – ugh, znowu on – Elon Musk przyznaje, że masowo używają jego modeli w tym celu.

Styl Kanadyjczyka wciąż ewoluuje i dostarcza film dziwaczny, zabawny, niepokojący, a momentami celowo żenujący. Wszystko to ubrane w płaszczyk korporacyjnego thrillera, dzięki czemu pasuje do tego konkursu bardziej niż nowe dzieło Ducournau. Nawet jeśli ignoruje szpiegowskie zagadki, by rozmyślać raczej nad żałobą i technologią, to zawiera chociaż miraż gatunkowości. Niestety mam wrażenie, że jestem jednym z nielicznych zwolenników późnego Cronenberga – i pewnie dlatego film trafia do kin głównie na pojedyncze pokazy. Tym bardziej cieszę się, że mogłem go zobaczyć, i mam nadzieję, że autor będzie tworzył swój ostatni film jeszcze wiele razy.
8. Octopus Film Festival. 5–10 sierpnia 2025. Gdańsk.