ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (521) / 2025

Maja Baczyńska, Bożena Boba-Dyga, Maciej Zimka,

W ŻYCIU I NA SCENIE

A A A
Maja Baczyńska: Tworzycie duet prywatnie i zawodowo. Ponadto wspólnie prowadzicie Fundację Art Forum, która organizuje m.in. Krakowski Festiwal Akordeonowy i w ramach niego Konkurs Filmowy „Uchwyć to, co nieuchwytne”. Ogrom działań. Jak to się zaczęło?

Bożena Boba-Dyga: Ja sama sobie muszę odpowiedzieć, sama dla siebie poszukać odpowiedzi. Rzeczywiście poznaliśmy się przez muzykę. Przez naszego wspólnego kolegę, też akordeonistę, z którym wówczas występowałam, a który wyjechał kształcić się za granicę. Potrzebowałam wtedy na już „nowego” akordeonisty, bo bardzo zaangażowałam się w komponowanie utworów na głos i akordeon. Tak mnie to zafrapowało, pochłonęło, zafascynowało, że nie chciałam sobie wyobrazić, że miałabym pracować z innym instrumentem, że miałabym cofnąć się do fortepianu, od którego zaczęła się moja przygoda z muzyką. Możliwości akordeonu są zachwycające i bardzo szerokie. Barwy – od fletowej po kontrabasową, skala jak koncertowego fortepianu, a do tego efekty dźwiękowe, które mogą konkurować z syntezatorem, no i efekty perkusyjne. To naprawdę niezwykle bogaty instrument. Kiedy zaczęliśmy pracę z Maćkiem i założyliśmy duet pod nazwą, jak sonata Ludwiga van Beethovena, Quasi una fantasia, pojawiły się też inne inspiracje, wynikające ze współpracy z jego osobowością. Oboje nas wtedy fascynowały partytury graficzne Bogusława Schaeffera i Romana Haubenstock’a-Ramatiego, a poza tym wychodzenie poza obszar stricte muzyczny – penetracja teatru instrumentalnego, performansu, łączenia dziedzin sztuki i szukania form intermedialnych.

Maciej Zimka: Akordeon potrafi być niezwykle inspirujący — podobnie jak artyści, którzy na nim grają. Trzeba jednak uważać, bo łatwo można się w nim zatracić bez umiaru.

BBD: Ze wspomnianej fascynacji instrumentem wynikła potrzeba uświadamiania szerokiej publiczności, co tak naprawdę potrafi akordeon, co ze sobą niesie, jakie ma możliwości, w jak różne role może się wcielać, w jakich gatunkach muzyki i – szerzej – sztuki jest dla niego miejsce. Że to nie tylko instrument do muzyki biesiadnej czy tradycyjnej i etnicznej. Że ma, można zaryzykować twierdzenie, więcej nowego do powiedzenia w muzyce nazywanej poważną niż inne instrumenty, które dały już z siebie wszystko. Przykładowo fortepian – grano tradycyjnie, w wielu stylach, preparowano, grano nawet (grupa Fluxus) fallusem i NIE grano (Cage). Tymczasem akordeon to instrument stosunkowo młody (choć prototypy istniały już bardzo, bardzo dawno – źródło dźwięku - stroik przelotowy zastosowano w starożytnych Chinach,  akordeon istnieje też wśród szkiców Leonarda da Vinci), ale obecny, znany nam kształt koncertowego akordeonu ma zaledwie kilkadziesiąt lat. Powstanie fundacji było konsekwencją pomysłu stworzenia festiwalu akordeonowego. Istniały festiwale, ale były to głównie konkursy młodych talentów z koncertem laureatów, okraszonym/ozdobionym występem gwiazdy – z reguły jednego z jurorów lub osoby prowadzącej warsztaty. Zapragnęłam innego modelu – platformy inkluzywnego spotkania różnych pokoleń: od najmłodszych do nestorów, od uczniów i studentów po koncertujących solowo i kameralnie międzynarodowych artystów; wymiany myśli, idei, wzajemnej „burzy mózgów”, która owocuje inspiracjami i pomysłami do działania. Budowania spójnego, solidarnego środowiska – zarówno wśród samych instrumentalistów, jak i kompozytorów, których chciałam zainteresować możliwościami akordeonu i zachęcić do pisania na obsadę z jego udziałem. 

MB: Czyli zaczęło się od marzenia…

BBD: Marzyło mi się, że dzięki nam będzie przybywać literatury akordeonowej. Marzyła mi się integracja ośrodków akademickich, współpraca – a nie rywalizacja, jak uczyła mnie moja ukochana profesor Olga Szwajgier. Chciałam też zmieniać odbiór społeczny i budować grono fanów – wierną publiczność: zaciekawioną, zachwyconą, czekającą na kolejne edycje. Marzyło mi się, że festiwal będzie trwał cały tydzień, tak by pokazać najprzeróżniejsze gatunki, w jakich akordeon się sprawdza – muzykę dawną, klasyczną, nową, prawykonania, muzykę użytkową (w filmie i teatrze), jazz, muzykę etniczną i tradycyjną. I – co szczególne – chciałam pokazać, jak niesamowicie dobrze akordeon współpracuje z ludzkim głosem. Chciałam pokazać go w pieśniach i piosenkach, w sztuce intermedialnej, sound art’cie, utworach z udziałem wizualizacji, a nawet w instalacjach. Do tego w projekt festiwalu chciałam włączyć od początku sztuki plastyczne – jak akordeon inspiruje fotografów, malarzy, rzeźbiarzy.

MB: Czyli synkretyzm sztuk.

BBD: Chciałam też edukacji i warsztatów – nie tylko dla solistów-akordeonistów, ale też warsztatów kameralnych, partytur graficznych i improwizacji. Żeby zrealizować tak ambitny program, potrzebna była instytucja, więc wymyśliłam fundację jako ciało, które może pozyskiwać środki i pełnić rolę organizatora i producenta. A kiedy to się udało, wiedziałam, że weszłam w nowy obszar – i że jest tam o wiele więcej do zdziałania niż tylko festiwal. Chciałam robić inne akcje – cykle koncertów, współpracę międzynarodową. Fundacja daje takie możliwości. Ale oczywiście nie jest łatwo – dlatego wiele osób, które z entuzjazmem chciały nam pomagać i współpracować przy projektach, wykruszały się, kiedy nie udawało się zdobyć środków. A Maciek był jak Zawisza.

MB: Bo…?

BBD: Można na nim polegać. Myślę, że dla mnie fundamentem w relacjach jest szacunek – to on stanowi o trwałości. Maćka można szanować i podziwiać – jest zdolny i niesamowicie pracowity, odpowiedzialny, rzetelny i uczciwy. Wymaga od siebie i od innych. Jest też maksymalistą – tak jak ja – więc dobrze się nam wiele rzeczy robi razem. Nie poddajemy się łatwo i pomysłów nam nie brakuje.

MB: Jak znajdujecie balans pomiędzy przestrzenią indywidualną a wspólną i jak silną czerpiecie z siebie nawzajem inspirację?  

BBD: Życie artysty jest całością – trudno oddzielić pracę od prywatności, bo wszystko jest pasją. To taka zupa krem, w której zmiksowane są rozmaite cząstki warzyw o różnych smakach, zapachach i kolorach.

MZ: Ale to prawda, że twórczość pochłania bardzo dużo czasu i energii – to proces, który trudno zamknąć w ramach godzin pracy. Balans? Cóż, bywa z tym różnie… Staramy się go szukać, ale nie jest to łatwe. Inspirujemy się nawzajem, to naturalne, gdy tak wiele nas łączy – i na scenie, i poza nią – ale równie ważne jest, by czasem pobyć osobno, w swojej własnej przestrzeni.   

BBD: Uratować się przed pracoholizmem i zachować balans, czy raczej harmonię (śmiech), pomaga np. wspólna pasja podróżowania po świecie. Chętnie zwiedzamy zarówno obszary zaludnione i zabudowane – zwłaszcza zasobne w zabytki i dzieła sztuki – jak i tereny, gdzie natura jest sama dla siebie i nikt nie zabrania jej być sobą. Poza tym lubimy kosztować regionalne smaki – zwiedzamy je, jak zwiedza się muzea. Życie artysty łączy się z tym przywilejem, że są podróże służbowe – i również przy tych okazjach można podziwiać świat i poznawać ciekawe osobowości. 

MB: Do tego jeszcze jesteście wykładowcami i realizujecie kariery solowe.

BBD: Jeśli chodzi o wykładanie – zajmujemy się zupełnie innymi dziedzinami. Także w naszych solowych projektach czy po prostu w innych zespołach. Dzięki temu unikamy toksycznego „przegrzania styków”. Możemy od siebie odpocząć – nie wszystko razem. To daje poczucie przestrzeni i pozwala zatęsknić.

MB: Wspomnieliście o podróżach. Indywidualnych, wspólnych… Maćku, występujesz z akordeonem na całym świecie. Czy to był też Twój świadomy wybór, by wykonywać zawód artystyczny, który daje pewną wolność „geograficzną”?

MZ: Nie zastanawiałem się nad tym w kategoriach świadomego wyboru, ale muszę powiedzieć, że ta geograficzna wolność niesie ze sobą zarówno korzyści, jak i wyzwania. Z jednej strony daje możliwość poznawania nowych miejsc i ludzi, co jest niezwykle inspirujące. Z drugiej wiąże się z ciągłymi podróżami, przesiadkami i zmęczeniem. To taki pakiet, który trzeba zaakceptować, jeśli chce się funkcjonować w tym zawodzie.

MB: W swojej działalności popularyzujesz, interpretujesz muzykę twórców zarówno polskich, jak i zagranicznych. Niedawno nagrałeś dwie, całkiem różne płyty. Kameralną i solową, opowiedz o nich.

MZ: Tak, ostatnio miałem przyjemność zrealizować dwa bardzo różne projekty płytowe. Pierwszy z nich to Campo di Fiori (wyd. Squirus Music/Fundacja Dolnośląski Festiwal Muzyczny), nagrany wspólnie z Magdaleną Kulig (mezzosopran), Eweliną Zawiślak (flety) i Piotrem Lato (klarnety). To album o silnym ładunku emocjonalnym, stanowiący rodzaj muzycznego komentarza do współczesnej, pełnej napięć i konfliktów rzeczywistości. Tytuł – choć brzmi sielankowo – jest przewrotny, bo inspiracją stał się wiersz Czesława Miłosza Campo di Fiori z 1943 roku. Cały album porusza temat obojętności wobec tragedii – wtedy w kontekście warszawskiego getta, dziś niestety nadal bardzo aktualny. Na płycie znalazły się moje kompozycje, m.in. Pole Kwiatów, moje aranżacje pieśni Eugeniusza Morawskiego (którego twórczość w dużej mierze spłonęła w czasie wojny), a także utwór Plurality Diversity Society autorstwa Thomasa Emanuela Corneliusa – refleksyjny, ale dający nadzieję. 

MB: A drugi album?

MZ: To projekt solowy z Sonatami Domenica Scarlattiego (wyd. Fundacja Art Forum/Requiem Records). Zależało mi na pokazaniu, jak dobrze akordeon może oddać charakter tej muzyki – subtelnej, zniuansowanej, pełnej rokokowego wdzięku. Wybrałem dziesięć sonat – zarówno tych znanych, jak i rzadziej wykonywanych. W tej transkrypcji instrument brzmi naturalnie, a ja sam jestem bardzo zadowolony z ostatecznego efektu.

MB: Co według Ciebie jest miernikiem sukcesu w sztuce? Jest w ogóle coś takiego?

MZ: Odpowiem trochę przewrotnie – samo pojęcie „sukcesu” brzmi dla mnie dość komercyjnie, a sztuka, przynajmniej w swoim pierwotnym założeniu, nie powinna taka być. Jej rolą jest raczej poruszać, skłaniać do refleksji, prowokować, czasem uczyć, a czasem po prostu bawić. Czy da się to zmierzyć? Nie jestem pewien – wielka idea może być zupełnie niezauważona, a mimo to mieć ogromną wartość, nie wszystko musi zostać też zmonetyzowane. Niestety, dzisiejsze czasy nie sprzyjają takiemu myśleniu. Wszechobecny konsumpcjonizm sprawia, że coraz trudniej dostrzegać prawdziwe wartości. Dokąd zmierzamy? Być może ku upadkowi – i chyba już jesteśmy jego świadkami.

MB: Masz na swoim koncie szereg artystycznych doświadczeń. Co przede wszystkim starasz się przekazać swoim studentom, co według Ciebie na początku kariery może być najważniejsze?

MZ: Przede wszystkim: grać pięknie. To dla mnie punkt wyjścia. Najpierw musi być muzyka – szczera, głęboka, poruszająca – a dopiero potem cała reszta, w tym kariera. Staram się uczyć studentów odwagi w interpretacji, szukania własnego języka wyrazu i podejmowania artystycznych decyzji, które mają sens i autentyczność. To, moim zdaniem, najważniejsze na początku drogi.

MB: Bożeno, jesteś kompozytorką i wokalistką, artystką wizualną oraz konserwatorką dzieł sztuki i architektury, kuratorką wystaw, animatorką kultury, poetką, pisarką, publicystką, słowem artystką interdyscyplinarną. Jak znajdujesz czas na to wszystko? A może poniekąd jedno wynika z drugiego i to właśnie synkretyzm sztuk najbardziej Cię napędza?

BBD: Dokładnie tak – wszystko się łączy, splata i wynika z siebie nawzajem. Jest jak łańcuch na choinkę, ciąg logicznych kombinacji, jak warkocz, w który wplata się kolorowe wstążki i jak pętla nieskończoności. Powiem jak Freddie Mercury: „I want it all”. Myślę że ta różnorodność zapobiega wypaleniu zawodowemu – nie lubię bezczynności i braku zadań, a od jednych odpoczywam przy drugich, zmieniając otoczenie, temat, dziedzinę, środowiska. Wszystko jednak kręci się wokół jakiegoś tajemniczego piękna, metafizycznej istoty znaczenia i sensu, jego poszukiwania i utrwalania. Myślę też, że ta „nadwydajność” ma związek z moim naturalnym profilem osobowości WWO lub HSP (akronim angielski) i z moim wychowaniem w Edukacji Domowej, gdzie rodzice pozwalali mi rozwijać wszystkie pasje i odkrywać talenty, a także... „ślepe zaułki”. A brak konieczności uczęszczania na codzienne zajęcia był ogromną oszczędnością czasu w nauce szkolnej podstawy programowej i przestrzenią na własne aktywności. Nauczyłam się też autodydaktyki, a to jest bardzo pomocne. 

MB: Chętnie też współpracujesz z innymi artystami. Znam Cię od tej strony. Wiem też o Twojej współpracy z kolektywem improwizatorów GrupLab. Niedawno jednak poszłaś krok dalej, zapraszając do projektu Pawła Sieka. 

BBD: Tak, współpraca to od dawna dla mnie tworzywo, a może i narzędzie pracy. Lubię ludzi, a wzajemne napędzanie pomysłu potrafi być cudowne. Można się w takiej pracy uzupełniać i wzajemnie inspirować. Myślę że do współpracy miałam skłonności od dziecka. Ale to harcerstwo rozwinęło i ugruntowało u mnie umiejętność pracy zespołowej. Jeśli chodzi jednak o twórczość artystyczną, to nie udaje się z każdym. Potrzeba jakiegoś szczególnego przepływu energii. Podałaś za przykład kolektyw improwizatorów GrupLab Marka Chołoniewskiego. W improwizacji szczególnie dobitnie odczuwa się natychmiastową reakcję intuicji na działanie z zewnątrz. To jest słuchanie i odpowiadanie, a odpowiedź może być połączeniem lub kontrastem, propozycją nowego kierunku. Oczywiście, w improwizację angażuje się posiadaną wiedzę, umiejętności, czyli warsztat. Współpraca bez rywalizacji to jest istota rozwoju w tej dziedzinie. 

MB: Zamiana rywalizacji na współpracę w sztuce wydaje się być fundamentem wszystkiego.

BBD: Współpraca twórcza jest dla mnie czymś naturalnym. Jeśli chodzi o muzykę, to współpracowałam też z kompozytorem prof. Zbigniewem Bargielskim, z którym tworzyliśmy utwór słowno-muzyczny pt. Kilka minut obecności. Poemat Domniemany (tytuł wymyślił Bargielski), z kolażem moich tekstów częściowo napisanych specjalnie do tego celu. Także Maciek napisał dwie kompozycje do moich tekstów, za jedną z nich – pieśń pt. Słowik i kruk otrzymał nawet nagrodę w konkursie kompozytorskim im. Adama Didura. Ale współpraca z kompozytorem dr Pawłem Siekiem jest szczególnie piękna i okazała. 

MB: Jak ten pomysł się narodził? Oczekujemy Waszej premiery w Filharmonii Śląskiej w październiku.

BBD: Stworzyliśmy wspólnie utwór na chór czterogłosowy a cappella i multimedia dla chóru Filharmonii Śląskiej im. Henryka Mikołaja Góreckiego (jednego z moich ulubionych kompozytorów), która to instytucja obchodzi w tym roku jubileusz 80-lecia. Zaczęło się niewinnie, bo od przypadku. Dotarła do mnie via internet informacja o konkursie kompozytorskim związanym właśnie z tym jubileuszem. Sprawy potoczyły się tak, że do konkursu nie pasował mój pesel, ale dyrekcja Filharmonii zainteresowała się projektem i jego prawykonaniem. Potrzebowałam współautora dla mojego pomysłu muzycznego. Znajomi polecili Pawła i to był strzał w dziesiątkę. Paweł jest utalentowany, twórczy, doskonale wykształcony, pracowity, niezwykle staranny i dokładny, a do tego jest między naszymi mózgami, a może szerzej świadomościami, ten przepływ potrzebny jako fundament w twórczej współpracy. To, co jeden wymyśli, drugiego inspiruje, i dzięki temu budowa utworu przebiega szybko i harmonijnie. Czuliśmy się bezpiecznie w naszym mikroskopijnym zespole i nikt nie obawiał się powiedzieć szczerze jeśli miał wątpliwości. Podobnie było z wyrażaniem zachwytu. Tego zachwytu szczególnie nam nie brakowało, pomysłów także. Oboje jesteśmy też dokładni i lubimy utwór cierpliwie dopieszczać. Ja byłam inicjatorką, ale to był zespół w pełni partnerski, wzajemnie wspierający, zespalający w jedno kompetencje poszczególnych autorów. W takich warunkach można odpowiedzialnie zadbać o jakość artystyczną, a na tym też nam obojgu zależy. Utwór pt. Confiteor jest już gotowy, a prawykonanie planowane jest rzeczywiście na 12 października w Katowicach, na co serdecznie zapraszamy wraz z Filharmonią Śląską i jej chórem.

MB: Płynnie zatem przechodzimy do tematu głosu ludzkiego. Często podkreślasz rolę wspominanej już przez Ciebie wcześniej Olgi Szwajgier w swoim życiu i ścieżce artystycznej. W jaki sposób Ciebie ukierunkowała i czym w ogóle dla Ciebie jest wlaśnie głos ludzki, nad którym razem pracowałyście?

BBD: Oleńka Szwajgier to moja mistrzyni. Myślę, że w edukacji muzycznej zawdzięczam jej najwięcej. To ona zawsze podkreślała, że fundamentem i narzędziem dla artysty jest wyobraźnia i tylko ona nas ogranicza. Sama jest dowodem własnych twierdzeń, śpiewając poza skalą fortepianu sopranem ekstremalnym w skali sześciu oktaw, do których doszła ćwiczeniami własnego pomysłu. Zawsze powtarzała nam w Laboratorium Głosu, że każdy posiada swoje „nadmożliwości”, trzeba tylko się do nich dobrać. Rozpakować. Olga dzieliła się z nami naprawdę uczciwie wszystkim, co osiągnęła, zawsze podkreślała, że każdy: „ma swoją wieś i jest w niej najpiękniejszy”, zatem jeśli będzie się sobą, jeśli się siebie odkryje i rozwinie, to jest się wystarczająco oryginalnym i dobrym. Uwielbiam też jej powtarzane jak mantra twierdzenie o błędach: o popatrz jaki piękny błąd zrobiłaś, podziękuj sobie za ten błąd, bo tylko błąd jest arcymistrzem w naszym rozwoju. No i mawiała też, że „współpraca jest zaszczytem, a rywalizacja hańbą”. Czuję do Olgi ogromną wdzięczność, nauczyła mnie nie tylko korzystać z głosu jak z instrumentu w muzyce współczesnej i improwizacji, ale i nauczyła mnie wiele w dziedzinie sztuki życia. 

MB: Maciek opowiedział o swoich projektach fonograficznych, Ty tymczasem masz na swoim koncie nową publikację – niedawno ukazał się też Twój tomik Fastryga, bardzo osobisty, pełen autentyzmu. Niektóre z Twoich wierszy są ultrakrótkie, np. ten: „Miłość w skrócie/ Drapanie pleców”. Jesteś osobą o niesłychanej wrażliwości, wszechstronnie utalentowaną, znam Cię też jako osobę pełną myśli, refleksji, przeżyć. Czy ujmowanie własnego ogromu w dwóch zdaniach jest w pewnym sensie autoterapeutyczne, pomaga Ci uporządkować samą siebie, Twój wewnętrzny „wszechświat”?

BBD: Jestem gadułą, ale w wierszach odwrotnie – lubię być lakoniczna. Wiersz jest jak światło lasera skupione, konkretne. Poza tym mam wrażenie, że wiersze przychodzą z jakiejś tajemnicy, odwiedzają poetów. Czasem są po prostu gotowe jak błysk światła. Ale pisanie w ogóle na pewno jest autoterapeutyczne. Przelewając refleksje w pisane słowa porządkujemy je i rozwijamy, dochodzimy do nowych wniosków, odnajdujemy połączenia. Lubię pisać, pisałam od dziecka, aczkolwiek zaczęłam od prozy – około szóstego roku życia pisałam i ilustrowałam bajki, wiersze przyszły dużo później. Pisanie wynika też z czytelniczego zamiłowania do słowa, a ja bardzo lubiłam czytać. Byłam od zawsze otoczona książkami, mój tato miał sporą – wielotysięczną bibliotekę (jest nawet o niej rozdział w książce Mirosławy Łomnickiej pt. Domowe biblioteki. Reportaże o prywatnych księgozbiorach, wydanej przez Bibliotekę Słów). Wcześnie nauczyłam się czytać, bo jakoś między czwartym a piątym rokiem życia. Niecierpliwiłam się w oczekiwaniu aż poczytają mi rodzice to, na co mam ochotę. Wyczytałam całą osiedlową bibliotekę w dziale dziecięco-młodzieżowym. Mój ojciec też kochał poezję i przepięknie ją deklamował z pamięci. To był dobry nawóz do wzrostu pisarki, ojciec mnie zresztą w tym kierunku zachęcał – może nie do pisania akurat wierszy, ale bardziej filozoficznych rozważań. I co – wyszły z tego filozoficzne wiersze (jak twierdzą krytycy m.in. Tadeusz Karabowicz na portalu pisarze.pl w recenzji tomiku Fastryga – wydanego przez Oddział Krakowski Stowarzyszenia Pisarzy Polskich) i miniaturowe opowiastki (w zbiorku pt. Sprężyna wydanym przez Fundację Duży Format). 

MB: W swojej poezji niejednokrotnie pochylasz się nad światem przyrody. Czy interesuje Cię sztuka w tym kontekście zaangażowana, w obronie praw „naszych braci mniejszych”? Czy w ten sposób możemy jakoś wyhamować wszechobecne we współczesnej cywilizacji przemoc i agresję?

BBD: Zdecydowanie uważam że wszechświat jest jednością, a my jego elementem. Jestem za poszanowaniem natury: zwierząt, roślin, krajobrazów, wszystkiego tego co istnieje. Myślę że głos pisarzy ma znaczenie, że trzeba pisać w obronie, trzeba się angażować, trzeba budzić czułość, czujność i zastanowienie własną czułością, wrażliwością i refleksją. Być może to nawet nasza powinność jako pisarzy, artystów, twórców. 

MB: A czy takie wartości wynosi się z domu? Opowiedz jeszcze kilka słów o swojej rodzinie, jej historia jest tak niezwykła, że powstał nawet film W imię najwyższych wartości.

BBD: No tak, wiele zawdzięczam domowi i wychowaniu moich rodziców. To było wychowanie w wartościach i do wartości. Myślę że wolność, odwaga to były aksjomaty, ale też poświęcenie dla spraw istotnych, światopogląd spirytualistyczny. Nasza edukacja domowa – moja i mojej czwórki znacznie starszego rodzeństwa wynikała właśnie z konsekwencji takiego światopoglądu. Nasz ojciec uważał, że szkoły w PRL-u nie dają przestrzeni do wychowania w wolności wyznania i sumienia, uważał że wychowanie w duchu materialistycznym deprecjonuje człowieka i nie chciał się na nie godzić. A uważał wychowanie w ogóle za niesłychanie istotne, kształcenie kolejnych pokoleń za bezcenne dla społeczeństw, dla świata w ogólności. Swoje batalie z systemem oświatowym, które rozpoczął w 1952 roku i które trwały długich dziesięć lat, w czasie których odbyło się osiemnaście rozpraw sądowych na różnych szczeblach z finałem w sądzie najwyższym i wygraną taty, nazywał „walką o duszę dziecka polskiego”. Brzmi to dziś patetycznie i dziwnie, ale mój ojciec był z innego świata. Urodzony w 1899 roku, przynależał do epoki międzywojnia. A film dokumentalny autorstwa Piotra Augustynka, który otrzymał sporo nagród, w tym tytuł „Odkrycia Roku Marii Malatyńskiej” na Festiwalu Form Dokumentalnych „Nurt” w Kielcach, oraz Nagrodę Publiczności na Festiwalu Polskich Filmów (Austin Polish Film Festival) w Austin w USA jest w domenie publicznej i można go już obejrzeć w internecie. 

MB: Jakie są najbliższe plany Waszej fundacji?

MZ: W najbliższych planach Fundacji Art Forum będziemy kontynuować naszą dotychczasową działalność, czyli przede wszystkim organizację Krakowskiego Festiwalu Akordeonowego, Małopolskiego Festiwalu Muzycznego „Muzyka w Zabytkach” oraz cyklu Pałacowe Salony Literacko-Muzyczne. 

BBD: Ostatnio, muszę nas pochwalić, na Salonie z udziałem Józefa Barana w części literackiej, a Georgia Mundrova w części muzycznej było sto dwadzieścia osób!

MZ: W tym roku czeka nas również ważny projekt fonograficzny – wydanie płyty z dotąd nienagranymi kompozycjami Zbigniewa Bargielskiego, realizowany w ramach programu „Muzyczny Ślad” Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

MB: Taką mam refleksję na koniec – spotkać bratnią duszę w życiu, w sztuce nie jest łatwo. Jak rozpoznajecie „swoich” ludzi? Jest w ogóle jakiś wspólny mianownik, a może właśnie w różnorodności siła? Ważne, by działać w różnych stowarzyszeniach artystycznych, w różnych miejscach, dziedzinach...

MZ: To chyba nie zależy ani od sztuki, ani od przynależności do jakichkolwiek stowarzyszeń. Takie rzeczy po prostu się czuje – spotykasz kogoś i od razu wiesz, jaki rodzaj relacji można zbudować. To intuicja, coś bardzo naturalnego. Oczywiście różnorodność jest cenna i inspirująca, ale prawdziwe porozumienie nie wymaga wielu słów – ono po prostu się wydarza. 

MB: A gdybyście nie byli artystami, to jak wyglądałoby Wasze życie. Umiecie to sobie wyobrazić? Czemu byście poświęcali swoją uwagę?

MZ: Trudno to sobie wyobrazić, bo sztuka jest tak głęboko wpisana w nasze życie. Ale jeśli już – myślę, że mógłbym być sędzią albo prokuratorem. Zawsze bardzo silnie reagowałem na niesprawiedliwość i zło, które często pozostaje bez konsekwencji. Frustruje mnie to, jak działa – a właściwie jak nie działa – system wymiaru sprawiedliwości. Kolejne rządzące ekipy zamiast naprawiać system - pogłębiają problemy. Teraz mówi się o przywracaniu praworządności, ale ja się zastanawiam – czy ona kiedykolwiek tak naprawdę istniała?

BBD: Chyba ja tego właśnie nie umiem sobie wyobrazić (śmiech), poza tym co robię mogłabym może być aktorką, śpiewaczką operową, nauczycielką, ale przedmiotów związanych ze sztuką – więc ciągle sztuka odmieniana przez przypadki. A może mogłabym być misjonarką i edukatorką gdzieś w Afryce, ale też pewnie pracowałabym, prowadząc kółko plastyczne lub literackie.

MB: Dziękuję Wam za rozmowę.
Fot. Klaudyna Schubert.