
TAKIE TAM (2)
A
A
A
33.
– Gdzie chłopaki?
– Pojechali do Czech.
– A Paweł powiedział, że do Brna.
– Brno jest w Czechach.
– Aha.
34.
– Mój tata kupuje wszystkie gazety, fakty i dzienniki.
35.
– Marta, czujesz się zobowiązana sponsorować mój posiłek?
– Nie czuję się. A co?
– Nic, tak zdawkowo pytam.
36.
– Mój tata rozmawia z żoną.
37.
– Jestem na zwolnieniu lekarskim, które muszę sobie załatwić.
38.
ŚWIAT BLACH DACHOWYCH
[napis na samochodzie]
39.
– Piję tylko w weekendy, bo w tygodniu pracuję.
– A ja też piję w weekendy, bo w weekendy też pracuję.
40.
– Jestem w trakcie myślenia i wychodząc z założenia, że masz dzisiaj sześćdziesiąte urodziny, to jeszcze będę cię ścigać.
[od Marcina Świetlickiego fragment podsłuchanej przez niego rozmowy telefonicznej (prawdopodobnie mówiący te słowa nagrywał wiadomość na automatyczną sekretarkę)]
41.
– Nie potrafię być pesymistą.
42.
Á propos „takich tam” – piękna podróż koleją wśród pięknych dźwięków, gdyż są dźwięki które kochamy i są dźwięki, których nie kochamy, ale cóż począć gdy hamowanie pociągu jest [brzmi] jak ryk [zarzynanej] świni?
[sms od Antona]
43.
NIE STAWAJ TYŁEM
[dotyczy samochodów parkujących pod blokiem, pod oknami]
44.
– Wojciech Halemba. Halemba jak kopalnia.
45.
– Wszystko sprzedali. Ten Hindus jebany kupił.
46.
W mijanym familoku, trochę nietypowym, bo z wnękami balkonowymi, ale reszta [czerwona cegła, okna, etc.] jak trzeba, z epoki, jedna z wnęk była zielona – ściany, framugi, stół, krzesła, nawet pranie wywieszone na sznurku było takie, no w różnych odcieniach. Ani jednej rzeczy w innym kolorze.
47.
Oddaję konduktorowi saszetkę, którą zastałem na półeczce pod oknem w przedziale. Porządną, czarną, dużą, skórzaną saszetkę. Myślałem, że ktoś zapomniał.
– To moja – mówi i odchodzi korytarzem.
Po kilkunastu krokach odwraca się i krzyczy:
– Dziękuję. Tak, czy siak.
48.
Opowiada Nina.
Po śmierci mamy zostawiłam jej pokój w spokoju. Ot, posprzątałam, wyrzuciłam ubrania, te lepsze oddałam do opieki społecznej. Korzystam tylko z komody. Właściwie z jednej z jej szuflad. Trzymam w niej rachunki. Na jednej kupce zapłacone, na drugiej do zapłacenia. Kiedy zbliżają się terminy, wyjmuję odpowiednie rachunki i kładę je na blacie. Następnego dnia rano zabieram. Kilka dni temu zrobiłam jak zwykle. Przed pracą wsunęłam kilka przygotowanych poprzedniego dnia wieczorem papierków do kieszeni torby i pojechałam. Po pracy poszłam na pocztę. Stanęłam w kolejce. Wyciągnęłam z torebki kwitki. Wypadła z nich jakaś karteczka. Podniosłam. Wizytówka mamy. Z panieńskim nazwiskiem i przedwojennym mariensztackim adresem. Ulica taka, a taka, numer domu sześć. Nigdy tej wizytówki nie widziałam na oczy. [Nawet nie wiedziałam, że mama coś takiego miała]. A znam każdy papierek z szuflady, bo skrupulatnie jej zawartość przejrzałam i posegregowałam swojego czasu. Zapłaciłam, wróciłam do domu. Zadzwoniłam do ciotki, siostry mamy. Potwierdziła. Tak, mama przed wojną mieszkała pod takim adresem. Wsiadłam w autobus i pojechałam na Mariensztat. Odnalazłam miejsce bez trudu. Tylko, że nie było numeru sześć. Był numer cztery, był numer osiem. Tam gdzie powinien być dom pod numerem sześć, nie było nic. Ot, wyrwa, placyk, puste miejsce. Muszę jeszcze sprawdzić, jak to wyglądało przed wojną. Muszę dotrzeć do starych planów. Maciek, pierwszy raz w życiu dostałam sygnał, że jednak coś tam dalej, po wszystkim, jest.
49.
– Maćku, wybieracie się na cmentarz?
– Tak. Musimy wymyć jeszcze jedną kryptę.
50.
– Przespałem się z twoją dziewczyną.
– Powiedz jej o tym. Na pewno nie zauważyła.
51.
CO SIĘ STAO?
[Mikołów, ulica Stolarska]
52.
– Pan na koncert?
– Nie, na chwilę.
53.
Siedzimy z OB na przystanku. Na sąsiedni przyjeżdża ostatni autobus. Kierowca wygasza elektroniczną tablicę z informacją dokąd jechał. Rusza, a na tablicy wyświetla się żółty napis: JADA DO DOM.
54.
– On ma innego psa.
– Jakiego?
– Dwa kundle.
55.
Idziemy w nocy wrocławską ulicą. Wznosimy prowokacyjne okrzyki. W pewnej chwili, na widok nadchodzących z przeciwka trzech dziewczyn, Marcel krzyczy:
– Arka Gdynia!
– Kurwa! Świnia! – odpowiadają chórem dziewczyny.
56.
Co się śni niewidomemu od urodzenia?
57.
Anton szedł za nami ulicą. Lekko wstawiony, w dłoni butelka piwa. Niedziela. Mikołów. Odpust. Południe. Upał. Dogonił nas w Dziurze.
– Zrozumiałem wszystko. Wiem na czym to polega. Szedłem za wami. Na rogu stała rodzina. Chłop, baba, córka. Wiedziałem, że to zrobię. Musiałem to zrobić. Wyciągnąłem rękę do mężczyzny. Uścisnęliśmy sobie dłonie. „O, witaj Ewald” – powiedział.
[Anton ma na imię Grzegorz].
58.
MIKOŁÓW JEST NIEBIESKI
59.
– Schodziliśmy z gór. Byliśmy mniej więcej na wysokości tysiąca metrów, kiedy rozpętała się potężna burza. Ciemno, wicher, wokół pioruny. Mojej koleżance oberwały wszystkie metalowe guziki z kurtki, a ja przeszłam na „ty” z jednym panem.
60.
– Sadu, ty pijesz codziennie!
– Nieprawda.
– Przecież widzę.
– Nieprawda. Piję co wieczór.
– Gdzie chłopaki?
– Pojechali do Czech.
– A Paweł powiedział, że do Brna.
– Brno jest w Czechach.
– Aha.
34.
– Mój tata kupuje wszystkie gazety, fakty i dzienniki.
35.
– Marta, czujesz się zobowiązana sponsorować mój posiłek?
– Nie czuję się. A co?
– Nic, tak zdawkowo pytam.
36.
– Mój tata rozmawia z żoną.
37.
– Jestem na zwolnieniu lekarskim, które muszę sobie załatwić.
38.
ŚWIAT BLACH DACHOWYCH
[napis na samochodzie]
39.
– Piję tylko w weekendy, bo w tygodniu pracuję.
– A ja też piję w weekendy, bo w weekendy też pracuję.
40.
– Jestem w trakcie myślenia i wychodząc z założenia, że masz dzisiaj sześćdziesiąte urodziny, to jeszcze będę cię ścigać.
[od Marcina Świetlickiego fragment podsłuchanej przez niego rozmowy telefonicznej (prawdopodobnie mówiący te słowa nagrywał wiadomość na automatyczną sekretarkę)]
41.
– Nie potrafię być pesymistą.
42.
Á propos „takich tam” – piękna podróż koleją wśród pięknych dźwięków, gdyż są dźwięki które kochamy i są dźwięki, których nie kochamy, ale cóż począć gdy hamowanie pociągu jest [brzmi] jak ryk [zarzynanej] świni?
[sms od Antona]
43.
NIE STAWAJ TYŁEM
[dotyczy samochodów parkujących pod blokiem, pod oknami]
44.
– Wojciech Halemba. Halemba jak kopalnia.
45.
– Wszystko sprzedali. Ten Hindus jebany kupił.
46.
W mijanym familoku, trochę nietypowym, bo z wnękami balkonowymi, ale reszta [czerwona cegła, okna, etc.] jak trzeba, z epoki, jedna z wnęk była zielona – ściany, framugi, stół, krzesła, nawet pranie wywieszone na sznurku było takie, no w różnych odcieniach. Ani jednej rzeczy w innym kolorze.
47.
Oddaję konduktorowi saszetkę, którą zastałem na półeczce pod oknem w przedziale. Porządną, czarną, dużą, skórzaną saszetkę. Myślałem, że ktoś zapomniał.
– To moja – mówi i odchodzi korytarzem.
Po kilkunastu krokach odwraca się i krzyczy:
– Dziękuję. Tak, czy siak.
48.
Opowiada Nina.
Po śmierci mamy zostawiłam jej pokój w spokoju. Ot, posprzątałam, wyrzuciłam ubrania, te lepsze oddałam do opieki społecznej. Korzystam tylko z komody. Właściwie z jednej z jej szuflad. Trzymam w niej rachunki. Na jednej kupce zapłacone, na drugiej do zapłacenia. Kiedy zbliżają się terminy, wyjmuję odpowiednie rachunki i kładę je na blacie. Następnego dnia rano zabieram. Kilka dni temu zrobiłam jak zwykle. Przed pracą wsunęłam kilka przygotowanych poprzedniego dnia wieczorem papierków do kieszeni torby i pojechałam. Po pracy poszłam na pocztę. Stanęłam w kolejce. Wyciągnęłam z torebki kwitki. Wypadła z nich jakaś karteczka. Podniosłam. Wizytówka mamy. Z panieńskim nazwiskiem i przedwojennym mariensztackim adresem. Ulica taka, a taka, numer domu sześć. Nigdy tej wizytówki nie widziałam na oczy. [Nawet nie wiedziałam, że mama coś takiego miała]. A znam każdy papierek z szuflady, bo skrupulatnie jej zawartość przejrzałam i posegregowałam swojego czasu. Zapłaciłam, wróciłam do domu. Zadzwoniłam do ciotki, siostry mamy. Potwierdziła. Tak, mama przed wojną mieszkała pod takim adresem. Wsiadłam w autobus i pojechałam na Mariensztat. Odnalazłam miejsce bez trudu. Tylko, że nie było numeru sześć. Był numer cztery, był numer osiem. Tam gdzie powinien być dom pod numerem sześć, nie było nic. Ot, wyrwa, placyk, puste miejsce. Muszę jeszcze sprawdzić, jak to wyglądało przed wojną. Muszę dotrzeć do starych planów. Maciek, pierwszy raz w życiu dostałam sygnał, że jednak coś tam dalej, po wszystkim, jest.
49.
– Maćku, wybieracie się na cmentarz?
– Tak. Musimy wymyć jeszcze jedną kryptę.
50.
– Przespałem się z twoją dziewczyną.
– Powiedz jej o tym. Na pewno nie zauważyła.
51.
CO SIĘ STAO?
[Mikołów, ulica Stolarska]
52.
– Pan na koncert?
– Nie, na chwilę.
53.
Siedzimy z OB na przystanku. Na sąsiedni przyjeżdża ostatni autobus. Kierowca wygasza elektroniczną tablicę z informacją dokąd jechał. Rusza, a na tablicy wyświetla się żółty napis: JADA DO DOM.
54.
– On ma innego psa.
– Jakiego?
– Dwa kundle.
55.
Idziemy w nocy wrocławską ulicą. Wznosimy prowokacyjne okrzyki. W pewnej chwili, na widok nadchodzących z przeciwka trzech dziewczyn, Marcel krzyczy:
– Arka Gdynia!
– Kurwa! Świnia! – odpowiadają chórem dziewczyny.
56.
Co się śni niewidomemu od urodzenia?
57.
Anton szedł za nami ulicą. Lekko wstawiony, w dłoni butelka piwa. Niedziela. Mikołów. Odpust. Południe. Upał. Dogonił nas w Dziurze.
– Zrozumiałem wszystko. Wiem na czym to polega. Szedłem za wami. Na rogu stała rodzina. Chłop, baba, córka. Wiedziałem, że to zrobię. Musiałem to zrobić. Wyciągnąłem rękę do mężczyzny. Uścisnęliśmy sobie dłonie. „O, witaj Ewald” – powiedział.
[Anton ma na imię Grzegorz].
58.
MIKOŁÓW JEST NIEBIESKI
59.
– Schodziliśmy z gór. Byliśmy mniej więcej na wysokości tysiąca metrów, kiedy rozpętała się potężna burza. Ciemno, wicher, wokół pioruny. Mojej koleżance oberwały wszystkie metalowe guziki z kurtki, a ja przeszłam na „ty” z jednym panem.
60.
– Sadu, ty pijesz codziennie!
– Nieprawda.
– Przecież widzę.
– Nieprawda. Piję co wieczór.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |