
BAGNO
A
A
A
Nowości DVD
Dzisiejszemu horrorowi filmowemu ton nadają trzy zjawiska: torture porn takie jak „Piła” czy „Hostel”, metathriller w stylu Shyamalanowskim oraz, w mniejszym już stopniu, moda na strachy rodem z Azji. Każdy fan kina grozy przekona się o tym, analizując choćby pobieżnie przekrój nowej produkcji filmowej. Ale może również po prostu obejrzeć „Bagno” nieznanej pary reżysersko-scenariuszowej Jordana Bakera i Michaela Stokesa, które jak soczewka stara się skupić w dziewięćdziesięciu minutach projekcji każdą modną stylistykę. Szkoda, że nawet największy laik i amator horrorów przeżywa w trakcie seansu ciągłe déjà vu, które skutecznie niweluje i tak słabe odczucie strachu.
Oś fabuły stanowią perypetie stosunkowo młodej autorki książek dla dzieci Claire Holloway (Gabrielle Anwar), którą ustawicznie trapią senne koszmary zawierające motywy rodem z jej dorobku literackiego. Jak się wkrótce okazuje, przejawiający się w wizjach sennych dom istnieje realnie na jakiejś zapadłej prowincji. W tym układzie jedynym wyjściem, które przychodzi pisarce do głowy, jest wynajęcie domostwa i zamieszkanie w nim. Na miejscu okazuje się, że bohaterowie makabrycznych wizji Claire objawiają się nie tylko w jej podświadomości, ale i przybierają materialną postać. Zupełnym zbiegiem okoliczności w sąsiedztwie pomieszkuje duchołap-amator, niejaki Hunt (Forest Whitaker), wraz z którym Claire podejmuje próbę rozwiązania zagadki nawiedzonego domu oraz pobliskiego bagna obarczonych piętnem zbrodni sprzed lat.
Jak widać, fabuła jest w przypadku „Bagna” tyleż pretekstowa, co wyświechtana. Oto kilka wytartych do białości klocków, które się nań składają: senne koszmary jako główny motor działania („Silent Hill”), dom z historią („Horror Amityville”), stary wyga, będący samozwańczym specjalistą od zjawisk paranormalnych („Egzorcysta”), amerykańska prowincja ze wszystkimi jej stereotypowymi atrybutami („Lunatycy”) i tak dalej.
Przyjrzyjmy się może tej ostatniej, bo bywa nierzadko najważniejszym bohaterem wielu dzieł z gatunku grozy i nadaje im specyficzny klimat. Czasoprzestrzeń, którą w swych utworach Stephen King podniósł do rangi symbolu, w „Bagnie” jest jakby kulawa i zepchnięta całkowicie na dalszy plan, nie stanowi waloru, ale realne, a przy tym bezbarwne tło. Zaśnieżone, senne miasteczko funkcjonuje na zasadzie tapety i ozdoby, co w większości dobrych produkcji kina grozy jest nie do pomyślenia. Intryga „Bagna” mogłaby się rozgrywać równie dobrze w wielkim mieście, jak i dżungli amazońskiej. A może prowincja kanadyjska (bo „Bagno” to produkcja właśnie z tego kraju) jest po prostu mniej zdeformowana metafizycznie od tej usytuowanej nieco bardziej na południe?
Pozostając przy stałych motywach kina grozy, warto jeszcze podkreślić, że po raz kolejny w horrorze mamy do czynienia z postacią będącą, ogólnie rzecz biorąc, człowiekiem pióra. Pisarz czy dziennikarz niezwykle często stają się centralnymi bohaterami paranormalnej afery. Prym w tym wypadku wiodą oczywiście ekranizacje prozy Stephena Kinga: „Lśnienie”, „Misery”, „Sekretne okno”, „Miasteczko Salem”. O ile jednak w tych obrazach bycie literatem miało silne konsekwencje fabularne (najbardziej istotne chyba w przypadku bohatera „Sekretnego okna”, którego imaginacje stały za całą intrygą), o tyle w „Bagnie” służy ono jedynie podkolorowaniu zupełnie papierowej bohaterki. Jest w filmie taka oto scena: po dość intensywnym i efektownym ujawnieniu się duchów w przeklętym domu, Claire udaje się wreszcie do Hunta (proszę tu zwrócić uwagę na jakże znamienne imiona postaci). Jednakże już na progu konstatuje, że… nie wierzy w duchy! Widać latające łóżka i biegające po domu krwawiące zmory to jeszcze zbyt mało dla północnoamerykańskiego literata, by uwierzył, że coś jest nie tak z jego otoczeniem.
Równie nieporadne w „Bagnie” jest to, co określilibyśmy mianem rozwiązania akcji czy też fabularnej „wywrotki”, która przy odrobinie fantazji scenarzysty mogłaby uratować honor całej produkcji. Motyw tak charakterystyczny i ważny dla „Szóstego zmysłu” i „Osady” Shyamalana czy „Innych” Amenábara tutaj jest szyty zbyt grubymi nićmi. Poza tym nie sposób pozbyć się wrażenia, że pomysł ten jest równie oryginalny jak cała reszta.
Ustawiczne uczucie „ja-już-to-gdzieś-widziałem” nie dotyczy przy tym jedynie sfery fabularnej, ale także samych środków wyrazu. Niby żaden to wstyd sięgać po utrwalone przez tradycję kina grozy formy, od deformacji przestrzeni rodem z ekspresjonizmu niemieckiego po łagodne kadrowanie charakterystyczne dla „Lśnienia” Kubricka. Nie ma jednak powodu do chluby, jeśli robi się to bez polotu, a co gorsza bez spójnej koncepcji. Chaotycznie atakują nas zatem w „Bagnie” nagłe, przeszywające dźwięki, epileptyczne błyski światła, superszybki, cięty montaż z przebitkami duchów i co tam jeszcze w kinie wymyślono. Efektem, wbrew intencji twórców, nie jest przerażenie, ale poirytowanie spowodowane topornością w budowaniu klimatu grozy. Swego czasu uczucie takiego niesmaku wywoływała „Ciemność”, oparta właściwie w całości na mechanizmie „nagłego kadru”. Nieco tylko lepiej jest w „Bagnie” z muzyką – drgającą, miejscami smyczkową, ilustrującą wszystko poprawnie, choć może w sposób zbyt dosłowny.
I ona nie może jednak uratować kiepskiego i wtórnego scenariusza. „Bagno” jako horror klasy „B” jest bowiem przypadkiem najnudniejszego akademizmu w kinie popularnym. Wydaje się być skrojony scena po scenie według jakiegoś podręcznika tworzenia filmu grozy. Przerabia całą tradycję horroru, ale wbrew pozorom nie daje satysfakcji ze śledzenia odniesień do innych dzieł. W tym układzie ciekawszą zabawą zdaje się być próba wyłonienia z „Bagna” jakiegoś novum. Sztuka to jednak niezwykle trudna i przerastająca siły nawet największych wielbicieli gatunku.
Oś fabuły stanowią perypetie stosunkowo młodej autorki książek dla dzieci Claire Holloway (Gabrielle Anwar), którą ustawicznie trapią senne koszmary zawierające motywy rodem z jej dorobku literackiego. Jak się wkrótce okazuje, przejawiający się w wizjach sennych dom istnieje realnie na jakiejś zapadłej prowincji. W tym układzie jedynym wyjściem, które przychodzi pisarce do głowy, jest wynajęcie domostwa i zamieszkanie w nim. Na miejscu okazuje się, że bohaterowie makabrycznych wizji Claire objawiają się nie tylko w jej podświadomości, ale i przybierają materialną postać. Zupełnym zbiegiem okoliczności w sąsiedztwie pomieszkuje duchołap-amator, niejaki Hunt (Forest Whitaker), wraz z którym Claire podejmuje próbę rozwiązania zagadki nawiedzonego domu oraz pobliskiego bagna obarczonych piętnem zbrodni sprzed lat.
Jak widać, fabuła jest w przypadku „Bagna” tyleż pretekstowa, co wyświechtana. Oto kilka wytartych do białości klocków, które się nań składają: senne koszmary jako główny motor działania („Silent Hill”), dom z historią („Horror Amityville”), stary wyga, będący samozwańczym specjalistą od zjawisk paranormalnych („Egzorcysta”), amerykańska prowincja ze wszystkimi jej stereotypowymi atrybutami („Lunatycy”) i tak dalej.
Przyjrzyjmy się może tej ostatniej, bo bywa nierzadko najważniejszym bohaterem wielu dzieł z gatunku grozy i nadaje im specyficzny klimat. Czasoprzestrzeń, którą w swych utworach Stephen King podniósł do rangi symbolu, w „Bagnie” jest jakby kulawa i zepchnięta całkowicie na dalszy plan, nie stanowi waloru, ale realne, a przy tym bezbarwne tło. Zaśnieżone, senne miasteczko funkcjonuje na zasadzie tapety i ozdoby, co w większości dobrych produkcji kina grozy jest nie do pomyślenia. Intryga „Bagna” mogłaby się rozgrywać równie dobrze w wielkim mieście, jak i dżungli amazońskiej. A może prowincja kanadyjska (bo „Bagno” to produkcja właśnie z tego kraju) jest po prostu mniej zdeformowana metafizycznie od tej usytuowanej nieco bardziej na południe?
Pozostając przy stałych motywach kina grozy, warto jeszcze podkreślić, że po raz kolejny w horrorze mamy do czynienia z postacią będącą, ogólnie rzecz biorąc, człowiekiem pióra. Pisarz czy dziennikarz niezwykle często stają się centralnymi bohaterami paranormalnej afery. Prym w tym wypadku wiodą oczywiście ekranizacje prozy Stephena Kinga: „Lśnienie”, „Misery”, „Sekretne okno”, „Miasteczko Salem”. O ile jednak w tych obrazach bycie literatem miało silne konsekwencje fabularne (najbardziej istotne chyba w przypadku bohatera „Sekretnego okna”, którego imaginacje stały za całą intrygą), o tyle w „Bagnie” służy ono jedynie podkolorowaniu zupełnie papierowej bohaterki. Jest w filmie taka oto scena: po dość intensywnym i efektownym ujawnieniu się duchów w przeklętym domu, Claire udaje się wreszcie do Hunta (proszę tu zwrócić uwagę na jakże znamienne imiona postaci). Jednakże już na progu konstatuje, że… nie wierzy w duchy! Widać latające łóżka i biegające po domu krwawiące zmory to jeszcze zbyt mało dla północnoamerykańskiego literata, by uwierzył, że coś jest nie tak z jego otoczeniem.
Równie nieporadne w „Bagnie” jest to, co określilibyśmy mianem rozwiązania akcji czy też fabularnej „wywrotki”, która przy odrobinie fantazji scenarzysty mogłaby uratować honor całej produkcji. Motyw tak charakterystyczny i ważny dla „Szóstego zmysłu” i „Osady” Shyamalana czy „Innych” Amenábara tutaj jest szyty zbyt grubymi nićmi. Poza tym nie sposób pozbyć się wrażenia, że pomysł ten jest równie oryginalny jak cała reszta.
Ustawiczne uczucie „ja-już-to-gdzieś-widziałem” nie dotyczy przy tym jedynie sfery fabularnej, ale także samych środków wyrazu. Niby żaden to wstyd sięgać po utrwalone przez tradycję kina grozy formy, od deformacji przestrzeni rodem z ekspresjonizmu niemieckiego po łagodne kadrowanie charakterystyczne dla „Lśnienia” Kubricka. Nie ma jednak powodu do chluby, jeśli robi się to bez polotu, a co gorsza bez spójnej koncepcji. Chaotycznie atakują nas zatem w „Bagnie” nagłe, przeszywające dźwięki, epileptyczne błyski światła, superszybki, cięty montaż z przebitkami duchów i co tam jeszcze w kinie wymyślono. Efektem, wbrew intencji twórców, nie jest przerażenie, ale poirytowanie spowodowane topornością w budowaniu klimatu grozy. Swego czasu uczucie takiego niesmaku wywoływała „Ciemność”, oparta właściwie w całości na mechanizmie „nagłego kadru”. Nieco tylko lepiej jest w „Bagnie” z muzyką – drgającą, miejscami smyczkową, ilustrującą wszystko poprawnie, choć może w sposób zbyt dosłowny.
I ona nie może jednak uratować kiepskiego i wtórnego scenariusza. „Bagno” jako horror klasy „B” jest bowiem przypadkiem najnudniejszego akademizmu w kinie popularnym. Wydaje się być skrojony scena po scenie według jakiegoś podręcznika tworzenia filmu grozy. Przerabia całą tradycję horroru, ale wbrew pozorom nie daje satysfakcji ze śledzenia odniesień do innych dzieł. W tym układzie ciekawszą zabawą zdaje się być próba wyłonienia z „Bagna” jakiegoś novum. Sztuka to jednak niezwykle trudna i przerastająca siły nawet największych wielbicieli gatunku.
„Bagno” („The Marsh”). Reżyseria: Jordan Barker. Scenariusz: Michael Stokes. Obsada: Gabrielle Anwar, Forest Whitaker. Gatunek: horror. Kanada 2006, 96 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |