
KLOWNI DUCHAMPA
A
A
A
Odwracając niepokojącą zależność kto przez kogo jest widziany, do wielu działań Łodzi Kaliskiej można odnieść hasło Barbary Kruger, „Not stupid enough”, wypisane przez artystkę na fotografii przedstawiającej twarz Marilyn Monroe. Stosowane przez nich hedonistyczne strategie odsłaniające męskie fantazmaty zdają się zaprzeczać jakiejkolwiek ewolucji postrzegania kobiety, stawiając pod znakiem zapytania sens spektakularnych akcji Valie Export czy Guerilla Girls.
Przy programowej prowokacji i kpinie zarówno z tradycji, jak i awangardy również antyfeminizm nieodmiennie pozostaje jednym z haseł bazowych Łodzi Kaliskiej. Ich modelki niczym w pracy Yvesa Kleina pt. „Antropometrie”, gdzie zredukowano je do roli żywych pędzli, nakazując zanurzenie ciał w niebieskiej farbie i odciskanie ich na płótnie, stają się nieskomplikowanym narzędziem, sygnaturą artysty/dyrygenta. Zgodnie z polityką wielogłosu jednocześnie” żywe obiekty” przemykają w performancach i foto-instalacjach grupy prześmiewców, prezentując się niczym smakowite ciasteczka podane dla przyjemności zarówno męskich widzów, jak i samych twórców, podczas gdy anorektyczka Vanessa Beecroft, z tyrańskim zacięciem od lat wystawia zastępy prawie nagich kobiet. Zmusza w ten sposób odbiorców do bezpośredniej, wywołującej niepokój i zażenowanie konfrontacji z fetyszem, którym staje się wystawione do galerii ciało. Jej realizacje nawiązują często do płócien dawnych mistrzów, odsłaniając ich fallogocentryczne mechanizmy, które w sztuce aktualnej pojawiają się jedynie w kontekście przedefiniowań skostniałych podziałów. Jak się okazuje nie zawsze. Paradoksalnie muzy Łodzi Kaliskiej, prężąc się w lodówkach Coca - Coli czy prezentując w sesji dla „Playboya” na tle orlich skrzydeł, przechadzają się zupełnie swobodnie, bez jakiejkolwiek problemów z dookreśleniem, świadome swojej atrakcyjności, zdając się istnieć jakby poza dyskursem.
W ich najnowszym projekcie pt. „Alementarz” manekin Ala jest „kobietą typową” wyrosłą na przykazaniach z tendencyjnego elementarza, spełniającą role matki, kuchty, niepozornej pomocnicy. Funkcjonuje jako powyginany w erotycznych pozycjach obiekt o określonym przeznaczeniu. Grupa w ten sposób prowokacyjnie pogrywa z tematami dyskutowanymi przez feministki, spłycając je i interpretując w kategoriach wynaturzenia. Używając charakterystycznego dla tego środowiska języka mistrzowie deprecjacji podwójnie kodują, będąc „za” jednocześnie podważają sensowność swoich działań. Potwierdzeniem niech będzie fragment z Aktualnego Manifestu Futurystycznego:
„My pięciu mężczyzn
reprezentując cały
gatunek męski
Manifestujemy:
Uwielbienie dla kobiet
dla ich
matczynej mądrości
suczej przedsiębiorczości
naturalnej delikatności
macicznej desperacji
waginalnej wrażliwości
przyzwalającej sile trwania
Boskości Bycia Kobietą
Nike z Samotraki
była
jest
i będzie
zawsze piękniejsza od jakiegoś
gównianego pędzącego
samochodu wyścigowego z
jego tandetnymi błyszczącymi
rurami wydechowymi”
Nietrafione próby skandalu, które już od dawna nikogo nie szokują, niewątpliwie znajdują odzwierciedlenie w większości realizacji, zbliżających akcje Łodzi Kaliskiej do dziewiętnastowiecznego malarstwa pompierskiego (by przywołać twórczość Lawrence`a Almy – Tademy, Aleksandra Cabanela, czy Williama-Adolphe`a Bouguereau) z charakterystycznym dla niego repertuarem postaci czyli epatującymi nagością klasycznymi bóstwami, egzotycznymi odaliskami i pustką kopii wyolbrzymionych odwołań mitologicznych. Ponad sto lat później korzysta się z podobnych pretekstów, by ukazywać posągowe kobiece ciała. Czy możliwe jest powolne wypalanie się formuły schlebiania obsesji męskiego spojrzenia?

Sabotując kolejne systemy: pompatycznej i poważnej Sztuki, absurdu komunistycznego w „neosocsurdada” , kapitalistycznej komercji w Neo Popie artyści Łodzi Kaliskiej systematycznie podkupują swój wizerunek samopowielając swoje dadaistyczno - popartowskie korzenie. „ To już było..” i dalej „już nawet nie można nic nie robić, bo to też już było”, powiedzieliby na to niewątpliwie ich pogrążeni w marazmie następcy z Supergrupy Azzoro, siedząc pod kwitnącym drzewem i poszukując pomysłu na nowatorską pracę. Z jednej strony, strategia totalnej żenady, jaką proponują artyści Łodzi Kaliskiej powala odbiorców swoją kabaretową dosłownością, z drugiej nie jest krytykowana w podejrzeniu istnienia ukrytej metaprześmiewczej refleksji. Na wszelki wypadek artyści przemyślnie zacierają własne ślady, by sięgnąć do ich Manifestu Sztuki Żenującej sami „nie polecają szczerego i głębokiego uprawiania Sz. Ż., bowiem przerasta to wytrzymałość psychiczną jednostki” .
Oglądanie ich wystaw z ostatnich kilku lat przypomina nieco śledzenie kolejnych części kultowych horrorów, jest artystyczną wizytą w parku jurajskim, w którym niczym w koszmarze krwiożercze dinozaury – choć definitywnie unicestwione – ciągle powracają. Z drugiej strony, członkowie grupy ciągle wzbudzają sympatię odbiorców otwieraniem z niepohamowaną radością kolejnych opakowań cukierków – laleczek w stylu Barbie, marionetek Hansa Bellmera, plastikowych i niemych, przewijających się w ich realizacjach niczym eleganckie ornamenty. Chyba wszyscy są zadowoleni. Czy nie o to zawsze chodziło w sztuce?
Pomijając rekonstrukcje znanych obrazów i trafione drwiny z języka socjalistycznej propagandy, całokształt działalność Łodzi przypomina nieco kultowe skecze Benny’ego Hilla. Ten brytyjski komik, który odgrywał rolę pożądliwego, lubieżnego osobnika, odpierał ataki krytyki, zarzucającej mu seksizm, twierdząc, że postacie kobiece w jego show były zazwyczaj inteligentne i posiadały własną godność, podczas gdy goniący je mężczyźni byli jedynie błaznami. Popularny serial przeplatany był tańcami zgrabnych dziewcząt w trykotowych kostiumach i nieodmiennie zakończony ich wielką gonitwą za uciekającym głównym bohaterem. W podobny sposób dywersanci z Łodzi Kaliskiej gonią własny ogon, przy całym banale i rubaszności tej sytuacji ich konsekwencja może wydawać się nadal ujmująca, choć może w stylu slapstickowego obrzucania się tortami. Odsłaniając nadętą powagę ruchu feministycznego, składając fałszywe ofiary na ołtarzu kultu Wielkiej Matki – Bogini Kobiecości depczą wszystkie sztandary. Wracając do „Alementarza” zastanawiające pozostaje, „Dlaczego Alemu zawsze śni się to samo?”. Czyżby nie mógł wyjść poza swoje niesamowite sny o haremie? Ciągle licząc na skandal, chcą zmienić sztukę na kształt młynka do mielenia czekolady Marcela Duchampa czy Fabryki lodów produkującej estetyczne smakołyki przeznaczone do konsumpcji bez skupienia. Wydaje się, że postulowane przez nich, biedermeierowskie z ducha, „dostarczenia odbiorcy wyłącznie tego, co mu się podoba najbardziej” staje się tożsame z zadanym kiedyś pytaniem: „Jak z pornografii zrobić sztukę?”.
Przy programowej prowokacji i kpinie zarówno z tradycji, jak i awangardy również antyfeminizm nieodmiennie pozostaje jednym z haseł bazowych Łodzi Kaliskiej. Ich modelki niczym w pracy Yvesa Kleina pt. „Antropometrie”, gdzie zredukowano je do roli żywych pędzli, nakazując zanurzenie ciał w niebieskiej farbie i odciskanie ich na płótnie, stają się nieskomplikowanym narzędziem, sygnaturą artysty/dyrygenta. Zgodnie z polityką wielogłosu jednocześnie” żywe obiekty” przemykają w performancach i foto-instalacjach grupy prześmiewców, prezentując się niczym smakowite ciasteczka podane dla przyjemności zarówno męskich widzów, jak i samych twórców, podczas gdy anorektyczka Vanessa Beecroft, z tyrańskim zacięciem od lat wystawia zastępy prawie nagich kobiet. Zmusza w ten sposób odbiorców do bezpośredniej, wywołującej niepokój i zażenowanie konfrontacji z fetyszem, którym staje się wystawione do galerii ciało. Jej realizacje nawiązują często do płócien dawnych mistrzów, odsłaniając ich fallogocentryczne mechanizmy, które w sztuce aktualnej pojawiają się jedynie w kontekście przedefiniowań skostniałych podziałów. Jak się okazuje nie zawsze. Paradoksalnie muzy Łodzi Kaliskiej, prężąc się w lodówkach Coca - Coli czy prezentując w sesji dla „Playboya” na tle orlich skrzydeł, przechadzają się zupełnie swobodnie, bez jakiejkolwiek problemów z dookreśleniem, świadome swojej atrakcyjności, zdając się istnieć jakby poza dyskursem.
W ich najnowszym projekcie pt. „Alementarz” manekin Ala jest „kobietą typową” wyrosłą na przykazaniach z tendencyjnego elementarza, spełniającą role matki, kuchty, niepozornej pomocnicy. Funkcjonuje jako powyginany w erotycznych pozycjach obiekt o określonym przeznaczeniu. Grupa w ten sposób prowokacyjnie pogrywa z tematami dyskutowanymi przez feministki, spłycając je i interpretując w kategoriach wynaturzenia. Używając charakterystycznego dla tego środowiska języka mistrzowie deprecjacji podwójnie kodują, będąc „za” jednocześnie podważają sensowność swoich działań. Potwierdzeniem niech będzie fragment z Aktualnego Manifestu Futurystycznego:
„My pięciu mężczyzn
reprezentując cały
gatunek męski
Manifestujemy:
Uwielbienie dla kobiet
dla ich
matczynej mądrości
suczej przedsiębiorczości
naturalnej delikatności
macicznej desperacji
waginalnej wrażliwości
przyzwalającej sile trwania
Boskości Bycia Kobietą
Nike z Samotraki
była
jest
i będzie
zawsze piękniejsza od jakiegoś
gównianego pędzącego
samochodu wyścigowego z
jego tandetnymi błyszczącymi
rurami wydechowymi”
Nietrafione próby skandalu, które już od dawna nikogo nie szokują, niewątpliwie znajdują odzwierciedlenie w większości realizacji, zbliżających akcje Łodzi Kaliskiej do dziewiętnastowiecznego malarstwa pompierskiego (by przywołać twórczość Lawrence`a Almy – Tademy, Aleksandra Cabanela, czy Williama-Adolphe`a Bouguereau) z charakterystycznym dla niego repertuarem postaci czyli epatującymi nagością klasycznymi bóstwami, egzotycznymi odaliskami i pustką kopii wyolbrzymionych odwołań mitologicznych. Ponad sto lat później korzysta się z podobnych pretekstów, by ukazywać posągowe kobiece ciała. Czy możliwe jest powolne wypalanie się formuły schlebiania obsesji męskiego spojrzenia?

Sabotując kolejne systemy: pompatycznej i poważnej Sztuki, absurdu komunistycznego w „neosocsurdada” , kapitalistycznej komercji w Neo Popie artyści Łodzi Kaliskiej systematycznie podkupują swój wizerunek samopowielając swoje dadaistyczno - popartowskie korzenie. „ To już było..” i dalej „już nawet nie można nic nie robić, bo to też już było”, powiedzieliby na to niewątpliwie ich pogrążeni w marazmie następcy z Supergrupy Azzoro, siedząc pod kwitnącym drzewem i poszukując pomysłu na nowatorską pracę. Z jednej strony, strategia totalnej żenady, jaką proponują artyści Łodzi Kaliskiej powala odbiorców swoją kabaretową dosłownością, z drugiej nie jest krytykowana w podejrzeniu istnienia ukrytej metaprześmiewczej refleksji. Na wszelki wypadek artyści przemyślnie zacierają własne ślady, by sięgnąć do ich Manifestu Sztuki Żenującej sami „nie polecają szczerego i głębokiego uprawiania Sz. Ż., bowiem przerasta to wytrzymałość psychiczną jednostki” .
Oglądanie ich wystaw z ostatnich kilku lat przypomina nieco śledzenie kolejnych części kultowych horrorów, jest artystyczną wizytą w parku jurajskim, w którym niczym w koszmarze krwiożercze dinozaury – choć definitywnie unicestwione – ciągle powracają. Z drugiej strony, członkowie grupy ciągle wzbudzają sympatię odbiorców otwieraniem z niepohamowaną radością kolejnych opakowań cukierków – laleczek w stylu Barbie, marionetek Hansa Bellmera, plastikowych i niemych, przewijających się w ich realizacjach niczym eleganckie ornamenty. Chyba wszyscy są zadowoleni. Czy nie o to zawsze chodziło w sztuce?
Pomijając rekonstrukcje znanych obrazów i trafione drwiny z języka socjalistycznej propagandy, całokształt działalność Łodzi przypomina nieco kultowe skecze Benny’ego Hilla. Ten brytyjski komik, który odgrywał rolę pożądliwego, lubieżnego osobnika, odpierał ataki krytyki, zarzucającej mu seksizm, twierdząc, że postacie kobiece w jego show były zazwyczaj inteligentne i posiadały własną godność, podczas gdy goniący je mężczyźni byli jedynie błaznami. Popularny serial przeplatany był tańcami zgrabnych dziewcząt w trykotowych kostiumach i nieodmiennie zakończony ich wielką gonitwą za uciekającym głównym bohaterem. W podobny sposób dywersanci z Łodzi Kaliskiej gonią własny ogon, przy całym banale i rubaszności tej sytuacji ich konsekwencja może wydawać się nadal ujmująca, choć może w stylu slapstickowego obrzucania się tortami. Odsłaniając nadętą powagę ruchu feministycznego, składając fałszywe ofiary na ołtarzu kultu Wielkiej Matki – Bogini Kobiecości depczą wszystkie sztandary. Wracając do „Alementarza” zastanawiające pozostaje, „Dlaczego Alemu zawsze śni się to samo?”. Czyżby nie mógł wyjść poza swoje niesamowite sny o haremie? Ciągle licząc na skandal, chcą zmienić sztukę na kształt młynka do mielenia czekolady Marcela Duchampa czy Fabryki lodów produkującej estetyczne smakołyki przeznaczone do konsumpcji bez skupienia. Wydaje się, że postulowane przez nich, biedermeierowskie z ducha, „dostarczenia odbiorcy wyłącznie tego, co mu się podoba najbardziej” staje się tożsame z zadanym kiedyś pytaniem: „Jak z pornografii zrobić sztukę?”.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |