Łukasz Iwasiński, Bartek Kapsa,
NIE TYLKO CONTEMPORARY NOISE QUINTET
A
A
A
Bartek i Kuba Kapsa znani są dziś przede wszystkim jako założyciele Contemporary Noise Quintet, choć wielu pamięta ich także jako muzyków nieistniejącego Something Like Elvis. Od jakiegoś czasu coraz głośniej jest również o ich innych rolach – producentów (są właścicielami studia Electric Eye) oraz wydawców (prowadzą oficynę o tej samej nazwie). Nakładem Electric Eye Records ukazały się właśnie 3 płyty: „We Remember Krzeselko” Sing Sing Penelope, „Człowiek z jednym spejsem” formacji Spejs, „Gymnastics” grupy The Cyclist.
Łukasz Iwasiński: Wydawanie płyt z muzyką, jaką sygnuje Electric Eye to ryzykowny krok. Skąd ta odwaga?
Bartek Kapsa: To nie ma nic wspólnego z odwagą, wydajemy płyty zespołów powiązanych z nami w jakiś sposób. Grają w nich muzycy znani z Contemporary Noise Quintet lub nasi znajomi. Jeśli chodzi o to, czy się jakoś sprzedadzą, czy nie, to nie mam większych obaw. Mimo, że muzyka na nich zawarta nie należy do najłatwiejszej, wydaje mi się, że jest spore grono ludzi zainteresowanych tego typu twórczością.
Ł.I.: Opowiedz o płytach, które właśnie wydaliście.
B.K.: Wszystkie te płyty zostały nagrane w naszym studio i przez nas zrealizowane. Są to zespoły personalnie powiązane z Contemporary Noise Quintet. W Sing Sing Penelope grają aż trzy osoby od nas: Tomek Glazik, Patryk Węcławek i Wojtek Jachna. Tomek gra też w Spejs, a w The Cyclist – Daniel Mackiewicz z Sing Sing Penelope. Sing Sing Penelope wydał u nas swój trzeci album –„We Remember Krzeselko”, na którym konsekwentnie rozwija swoje charakterystyczne brzmienie, podejście do łączenia aranżacji i improwizacji. Uważam, że ta płyta stanowi dowód na to, że polski jazz zasługuje na szerszą uwagę i że właśnie u nas dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy.
The Cyclist to trio plus DJ Grzanko. Na basie gra Wojtek Woźniak (ex-Variete), na perkusji Jacek Buhl (również członek Spejs) oraz wspomniany Daniel Mackiewicz. Ich płytę zawsze mam w samochodzie, bo dobrze słucha się ich muzyki podczas jazdy. Panowie zamierzali nagrać materiał improwizowany, ale po kilku próbach okazało się, że jednak grają regularne numery. Fajne tematy, dobre groove'y, trzeba posłuchać. Ta muzyka wprawia mnie w dobry nastrój, a chyba o to chodzi, żeby dźwięki dawały przyjemność.
Natomiast Spejs to taki dziwny band, spotykają się raz w roku i zaraz nagrywają płytę. Po prostu wchodzą do studia i grają. Właśnie nagrali drugi materiał z norweskim kontrabasistą Audunem Ramo i Sebastianem Gruchotem – skrzypkiem na stałe mieszkającym w Norwegii. Spejs i The Cyclist mają wspólny mianownik, w obu zespołach na bębnach gra Jacek Buhl i w obu jest DJ, ale to nie powoduje, że można te dwie formacje pomylić. Każda z nich ma swoje indywidualne brzmienie. Spejs to w zasadzie niekończąca się improwizacja, jest w tej muzyce coś dadaistycznego za sprawą klawiszy, które wygrywają dziecięce, naiwne melodie. Tej płyty też lubię słuchać w samochodzie.
Ł.I.: Jak sam mówisz, na razie wypuściliście płyty kumpli. Electric Eye ma być labelem środowiskowym, nastawionym na wydawanie znajomych czy też regularnym wydawnictwem?
B.K.: Rzeczywiście, wydajemy płyty naszych znajomych, ale nie chcemy zamykać się i będziemy wydawać również zespoły spoza kręgu naszych kolegów. Pozostaje jednak kwestia czasu i naszych możliwości – jesteśmy muzykami, gramy koncerty, prowadzimy własne studio nagraniowe i wytwórnię, więc trudno jest wydawać regularnie płyty innych zespołów, bo to wiąże się z pracą przy promocji, dystrybucji itd. Chcę przez to powiedzieć, że wydawanie płyt to jedna z naszych działalności i nie możemy się temu poświęcić całkowicie, bo przede wszystkim jesteśmy muzykami.
Ł.I.: Dostajecie demówki, propozycje wydania płyt? Czy pojawia się wśród nich coś ciekawego?
B.K.: Demówek nie dostajemy wcale, czasami ktoś do nas napisze, podając linka do strony z własną muzyką, ale jak na razie nic nas nie powaliło…
Ł.I.: Nie będzie przesady, jeśli powiem, że jako Contemporary Noise Quintet – zważywszy na obszar waszej działalności – osiągnęliście spektakularny, pewnie nadspodziewany dla was samych sukces. Jakaś jest na to recepta? Coś ponad standardowe: konsekwencja, praca i trochę szczęścia....?
B.K.: Cóż, przede wszystkim muzyka, której chce się słuchać. Konsekwencja i praca są tu ważnym czynnikiem, który przyczynia się do tego, że ludzie ci zaufają, ale najpierw musisz do ludzi trafić z muzyką – jeśli jest dobra i szczera to już dużo. Zawsze mieliśmy dużo wiary w to, co robimy i to też nam bardzo pomaga. Jak pewnie pamiętasz, minęło trochę czasu od rozpadu Something Like Elvis do debiutu Contemporary Noise Quintet, ale już wtedy wiedzieliśmy, że to będzie dobry zespół.
Ł.I.: Myślisz, że płyty wydane przez was mają szansę trafić do ludzi, spodobać się równie szerokiej publiczności jak Contemporary Noise Quintet? Od czego to zależy, od samej muzyki, promocji, przychylności mediów, kontaktów.... ?
B.K.: Wszystkie te rzeczy, które wymieniłeś są bardzo ważne, zarówno promocja, jak i przychylność mediów, ale najważniejsza jest sama muzyka, to ona musi się obronić na płycie czy koncercie. A ludzie kupujący płyty i przychodzący na koncerty są najlepszymi krytykami. Myślę, że ludzie to kupią, wielu jest już zmęczonych tym, co serwuje tzw. mainstream i szuka innych form ekspresji.
Ł.I. Czy sukces Contemporary Noise Quintet może pomóc w promocji wydawanych przez was zespołów?
B.K.: Myślę, że tak. To, że ludzie nas znają może ich zachęcić do kupienia płyt innych zespołów z naszego podwórka, choć są to rzeczy niekiedy bardzo różne od tego, co robimy z Contemporary Noise Quintet.
Ł.I.: Jak oceniacie krajowy rynek wydawniczy i kierunek w którym zmierza?
B.K.: Nie jestem zbyt uważnym obserwatorem krajowej sceny, mało zespołów w Polsce mnie powala, ale jest kilka naprawdę dobrych: ekipa Mitchów, Robotobibok, Kaszebe, Pink Freud i kilka innych z tego kręgu. Jest chyba lepiej niż było, żyje się trochę lepiej w tym kraju, więc i muzyka powstaje lepsza, bo są lepsze warunki do jej tworzenia. Więcej polskich zespołów jest rozpoznawalnych za granicą. I to jest dobra tendencja, bo przecież nie powinniśmy się zamykać tylko u siebie
Ł.I.: Czyli planujecie zagraniczną dystrybucję Waszych wydawnictw?
B.K.: Owszem, planujemy, ale co na to tzw. zagranica? Płyta Contemporary Noise Quintet wyszła pod koniec zeszłego roku w Japonii, mam zamiar wysłać naszemu japońskiemu wydawcy nowe albumy z Electric Eye i mam nadzieję, że im się spodobają. Jeśli chodzi o Europę to nie jest to taka łatwa sprawa, myślę, że nadal polskie zespoły są ignorowane przez zachodnich wydawców, a ja nie mam w zwyczaju rozmawiać na kolanach, jeśli się komuś spodoba i będzie chciał wydawać lub zająć się dystrybucją to dobrze. Bardzo bym chciał, żeby tak było. Przez jakiś czas dystrybucją naszej płyty w Europie zajmowało się Haus Music, które upadło. Szukamy...
Ł.I.: Opowiedz o działalności studia Electric Eye, podobno konsekwentnie je rozbudowujecie?
B.K.: Tak, cały czas nabywamy jakieś nowe sprzęty, od niedawna mamy rewelacyjny mikser lampowy Manleya i kompresor tej firmy, a dwa dni temu przyjechał do nas z Londynu 24 śladowy magnetofon analogowy, naprawdę piękna maszyna. Staramy się wychodzić z dźwiękiem z komputera bo analog jest jeszcze cały czas niedoścignionym wzorcem. Dźwięk analogowy jest dla nas, ludzi bardziej przyjazny, bo my sami jako żywe organizmy, a nie komputery jesteśmy analogowi. A tak na poważnie to cyfra jest jeszcze daleko w tyle, mimo zapewnień różnych firm, że jednak nie. To tylko gadanie PR-owców, wystarczy porównać dwie kopie tej samej płyty, jedna na CD, a druga na winylu. Odpowiedź jest prosta.
Ł.I: Wyrastacie (Ty i Kuba) na ważny team producencki, czy potrafisz wymienić wszystkie płyty, jakie dotychczas wyprodukowaliście? Od czego zależy wybór zespołu, z którym decydujecie się współpracować jako producenci?
B.K.: Tych płyt nie było aż tak dużo, ale wszystkich bym teraz z głowy nie wymienił (poza tymi, które wydaliśmy, m.in. Plum, Mordy, Kawałek Kulki, Muzyka Końca Lata, Napszyklat, Columbus Duo, Gasoline, 3moonboys, Gorge Dorn Screams, Masturbator, Tomek Gwinciński, Stwory). Jeśli chodzi o producencką robotę to podejmujemy się jej w zależności od tego, czy zespół ma sprecyzowaną wizję brzmienia czy też nie. Zawsze staramy się przekazać brzmienie zespołu, ci ludzie po to grają próby i czasami wiele lat szukają swojego soundu. Ważne, żeby tego nie ignorować. Oczywiście czasami musimy zaproponować jakieś inne rozwiązania lub skorzystanie z innego instrumentu, ale zdarza się to sporadycznie i tylko wówczas, gdy coś ewidentnie nie brzmi. Nagrywają u nas różne składy: rockowe, jazzowe, a nawet hiphopowe. To nie ma znaczenia, z jaką muzyką mamy do czynienia przy nagrywaniu, ważne jest to, żeby jak najwierniej przekazać brzmienie zespołu. Jeśli zespół jest zadowolony z brzmienia to muzycy czują się komfortowo, a wtedy łatwiej się pracuje. Najczęściej atmosfera jest dość luźna, mimo tego, że praca w studio wymaga skupienia i czujności. Jeśli chodzi o to czy musimy lubić muzyków, którzy u nas nagrywają to nie musimy, ale najczęściej zaprzyjaźniamy się z nimi dość szybko. Sami jesteśmy muzykami, więc chyba lepiej się z nimi rozumiemy niż jakiś wąsaty pan zza konsolety.
Ł.I.: Jakie są plany Electric Eye – wydawnictwa i studia?
B.K.: Jako Electric Eye Records będziemy nadal wydawać płyty swoje i innych zespołów, ale jest jeszcze za wcześnie żeby mówić o konkretach, no może za wyjątkiem nowej płyty Spejsów, która jest już nagrana.
Ł.I.: A plany Contemporary Noise Quintet, kiedy pojawi się nowa płyta?
B.K.: Jesteśmy w trakcie nagrywania materiału na nową płytę, od debiutu minęło już trochę czasu, ale nie próżnowaliśmy. Pracowaliśmy w teatrze we Wrocławiu nad muzyką do przedstawienia Przemka Wojcieszka „Zaśnij Teraz w Ogniu”. Gramy tam na żywo podczas spektakli, bardzo ciekawe doświadczenie dla nas. W tej chwili pracujemy nad muzyką do przedstawienia tego samego autora i jednocześnie do innej produkcji telewizyjnej, będzie to serial historyczny w reżyserii naszej znajomej Anki Jadowskiej. Nowa płyta ukaże się na jesień 2008.
Ł. I.: Dziękuję za rozmowę.
Łukasz Iwasiński: Wydawanie płyt z muzyką, jaką sygnuje Electric Eye to ryzykowny krok. Skąd ta odwaga?
Bartek Kapsa: To nie ma nic wspólnego z odwagą, wydajemy płyty zespołów powiązanych z nami w jakiś sposób. Grają w nich muzycy znani z Contemporary Noise Quintet lub nasi znajomi. Jeśli chodzi o to, czy się jakoś sprzedadzą, czy nie, to nie mam większych obaw. Mimo, że muzyka na nich zawarta nie należy do najłatwiejszej, wydaje mi się, że jest spore grono ludzi zainteresowanych tego typu twórczością.
Ł.I.: Opowiedz o płytach, które właśnie wydaliście.
B.K.: Wszystkie te płyty zostały nagrane w naszym studio i przez nas zrealizowane. Są to zespoły personalnie powiązane z Contemporary Noise Quintet. W Sing Sing Penelope grają aż trzy osoby od nas: Tomek Glazik, Patryk Węcławek i Wojtek Jachna. Tomek gra też w Spejs, a w The Cyclist – Daniel Mackiewicz z Sing Sing Penelope. Sing Sing Penelope wydał u nas swój trzeci album –„We Remember Krzeselko”, na którym konsekwentnie rozwija swoje charakterystyczne brzmienie, podejście do łączenia aranżacji i improwizacji. Uważam, że ta płyta stanowi dowód na to, że polski jazz zasługuje na szerszą uwagę i że właśnie u nas dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy.
The Cyclist to trio plus DJ Grzanko. Na basie gra Wojtek Woźniak (ex-Variete), na perkusji Jacek Buhl (również członek Spejs) oraz wspomniany Daniel Mackiewicz. Ich płytę zawsze mam w samochodzie, bo dobrze słucha się ich muzyki podczas jazdy. Panowie zamierzali nagrać materiał improwizowany, ale po kilku próbach okazało się, że jednak grają regularne numery. Fajne tematy, dobre groove'y, trzeba posłuchać. Ta muzyka wprawia mnie w dobry nastrój, a chyba o to chodzi, żeby dźwięki dawały przyjemność.
Natomiast Spejs to taki dziwny band, spotykają się raz w roku i zaraz nagrywają płytę. Po prostu wchodzą do studia i grają. Właśnie nagrali drugi materiał z norweskim kontrabasistą Audunem Ramo i Sebastianem Gruchotem – skrzypkiem na stałe mieszkającym w Norwegii. Spejs i The Cyclist mają wspólny mianownik, w obu zespołach na bębnach gra Jacek Buhl i w obu jest DJ, ale to nie powoduje, że można te dwie formacje pomylić. Każda z nich ma swoje indywidualne brzmienie. Spejs to w zasadzie niekończąca się improwizacja, jest w tej muzyce coś dadaistycznego za sprawą klawiszy, które wygrywają dziecięce, naiwne melodie. Tej płyty też lubię słuchać w samochodzie.
Ł.I.: Jak sam mówisz, na razie wypuściliście płyty kumpli. Electric Eye ma być labelem środowiskowym, nastawionym na wydawanie znajomych czy też regularnym wydawnictwem?
B.K.: Rzeczywiście, wydajemy płyty naszych znajomych, ale nie chcemy zamykać się i będziemy wydawać również zespoły spoza kręgu naszych kolegów. Pozostaje jednak kwestia czasu i naszych możliwości – jesteśmy muzykami, gramy koncerty, prowadzimy własne studio nagraniowe i wytwórnię, więc trudno jest wydawać regularnie płyty innych zespołów, bo to wiąże się z pracą przy promocji, dystrybucji itd. Chcę przez to powiedzieć, że wydawanie płyt to jedna z naszych działalności i nie możemy się temu poświęcić całkowicie, bo przede wszystkim jesteśmy muzykami.
Ł.I.: Dostajecie demówki, propozycje wydania płyt? Czy pojawia się wśród nich coś ciekawego?
B.K.: Demówek nie dostajemy wcale, czasami ktoś do nas napisze, podając linka do strony z własną muzyką, ale jak na razie nic nas nie powaliło…
Ł.I.: Nie będzie przesady, jeśli powiem, że jako Contemporary Noise Quintet – zważywszy na obszar waszej działalności – osiągnęliście spektakularny, pewnie nadspodziewany dla was samych sukces. Jakaś jest na to recepta? Coś ponad standardowe: konsekwencja, praca i trochę szczęścia....?
B.K.: Cóż, przede wszystkim muzyka, której chce się słuchać. Konsekwencja i praca są tu ważnym czynnikiem, który przyczynia się do tego, że ludzie ci zaufają, ale najpierw musisz do ludzi trafić z muzyką – jeśli jest dobra i szczera to już dużo. Zawsze mieliśmy dużo wiary w to, co robimy i to też nam bardzo pomaga. Jak pewnie pamiętasz, minęło trochę czasu od rozpadu Something Like Elvis do debiutu Contemporary Noise Quintet, ale już wtedy wiedzieliśmy, że to będzie dobry zespół.
Ł.I.: Myślisz, że płyty wydane przez was mają szansę trafić do ludzi, spodobać się równie szerokiej publiczności jak Contemporary Noise Quintet? Od czego to zależy, od samej muzyki, promocji, przychylności mediów, kontaktów.... ?
B.K.: Wszystkie te rzeczy, które wymieniłeś są bardzo ważne, zarówno promocja, jak i przychylność mediów, ale najważniejsza jest sama muzyka, to ona musi się obronić na płycie czy koncercie. A ludzie kupujący płyty i przychodzący na koncerty są najlepszymi krytykami. Myślę, że ludzie to kupią, wielu jest już zmęczonych tym, co serwuje tzw. mainstream i szuka innych form ekspresji.
Ł.I. Czy sukces Contemporary Noise Quintet może pomóc w promocji wydawanych przez was zespołów?
B.K.: Myślę, że tak. To, że ludzie nas znają może ich zachęcić do kupienia płyt innych zespołów z naszego podwórka, choć są to rzeczy niekiedy bardzo różne od tego, co robimy z Contemporary Noise Quintet.
Ł.I.: Jak oceniacie krajowy rynek wydawniczy i kierunek w którym zmierza?
B.K.: Nie jestem zbyt uważnym obserwatorem krajowej sceny, mało zespołów w Polsce mnie powala, ale jest kilka naprawdę dobrych: ekipa Mitchów, Robotobibok, Kaszebe, Pink Freud i kilka innych z tego kręgu. Jest chyba lepiej niż było, żyje się trochę lepiej w tym kraju, więc i muzyka powstaje lepsza, bo są lepsze warunki do jej tworzenia. Więcej polskich zespołów jest rozpoznawalnych za granicą. I to jest dobra tendencja, bo przecież nie powinniśmy się zamykać tylko u siebie
Ł.I.: Czyli planujecie zagraniczną dystrybucję Waszych wydawnictw?
B.K.: Owszem, planujemy, ale co na to tzw. zagranica? Płyta Contemporary Noise Quintet wyszła pod koniec zeszłego roku w Japonii, mam zamiar wysłać naszemu japońskiemu wydawcy nowe albumy z Electric Eye i mam nadzieję, że im się spodobają. Jeśli chodzi o Europę to nie jest to taka łatwa sprawa, myślę, że nadal polskie zespoły są ignorowane przez zachodnich wydawców, a ja nie mam w zwyczaju rozmawiać na kolanach, jeśli się komuś spodoba i będzie chciał wydawać lub zająć się dystrybucją to dobrze. Bardzo bym chciał, żeby tak było. Przez jakiś czas dystrybucją naszej płyty w Europie zajmowało się Haus Music, które upadło. Szukamy...
Ł.I.: Opowiedz o działalności studia Electric Eye, podobno konsekwentnie je rozbudowujecie?
B.K.: Tak, cały czas nabywamy jakieś nowe sprzęty, od niedawna mamy rewelacyjny mikser lampowy Manleya i kompresor tej firmy, a dwa dni temu przyjechał do nas z Londynu 24 śladowy magnetofon analogowy, naprawdę piękna maszyna. Staramy się wychodzić z dźwiękiem z komputera bo analog jest jeszcze cały czas niedoścignionym wzorcem. Dźwięk analogowy jest dla nas, ludzi bardziej przyjazny, bo my sami jako żywe organizmy, a nie komputery jesteśmy analogowi. A tak na poważnie to cyfra jest jeszcze daleko w tyle, mimo zapewnień różnych firm, że jednak nie. To tylko gadanie PR-owców, wystarczy porównać dwie kopie tej samej płyty, jedna na CD, a druga na winylu. Odpowiedź jest prosta.
Ł.I: Wyrastacie (Ty i Kuba) na ważny team producencki, czy potrafisz wymienić wszystkie płyty, jakie dotychczas wyprodukowaliście? Od czego zależy wybór zespołu, z którym decydujecie się współpracować jako producenci?
B.K.: Tych płyt nie było aż tak dużo, ale wszystkich bym teraz z głowy nie wymienił (poza tymi, które wydaliśmy, m.in. Plum, Mordy, Kawałek Kulki, Muzyka Końca Lata, Napszyklat, Columbus Duo, Gasoline, 3moonboys, Gorge Dorn Screams, Masturbator, Tomek Gwinciński, Stwory). Jeśli chodzi o producencką robotę to podejmujemy się jej w zależności od tego, czy zespół ma sprecyzowaną wizję brzmienia czy też nie. Zawsze staramy się przekazać brzmienie zespołu, ci ludzie po to grają próby i czasami wiele lat szukają swojego soundu. Ważne, żeby tego nie ignorować. Oczywiście czasami musimy zaproponować jakieś inne rozwiązania lub skorzystanie z innego instrumentu, ale zdarza się to sporadycznie i tylko wówczas, gdy coś ewidentnie nie brzmi. Nagrywają u nas różne składy: rockowe, jazzowe, a nawet hiphopowe. To nie ma znaczenia, z jaką muzyką mamy do czynienia przy nagrywaniu, ważne jest to, żeby jak najwierniej przekazać brzmienie zespołu. Jeśli zespół jest zadowolony z brzmienia to muzycy czują się komfortowo, a wtedy łatwiej się pracuje. Najczęściej atmosfera jest dość luźna, mimo tego, że praca w studio wymaga skupienia i czujności. Jeśli chodzi o to czy musimy lubić muzyków, którzy u nas nagrywają to nie musimy, ale najczęściej zaprzyjaźniamy się z nimi dość szybko. Sami jesteśmy muzykami, więc chyba lepiej się z nimi rozumiemy niż jakiś wąsaty pan zza konsolety.
Ł.I.: Jakie są plany Electric Eye – wydawnictwa i studia?
B.K.: Jako Electric Eye Records będziemy nadal wydawać płyty swoje i innych zespołów, ale jest jeszcze za wcześnie żeby mówić o konkretach, no może za wyjątkiem nowej płyty Spejsów, która jest już nagrana.
Ł.I.: A plany Contemporary Noise Quintet, kiedy pojawi się nowa płyta?
B.K.: Jesteśmy w trakcie nagrywania materiału na nową płytę, od debiutu minęło już trochę czasu, ale nie próżnowaliśmy. Pracowaliśmy w teatrze we Wrocławiu nad muzyką do przedstawienia Przemka Wojcieszka „Zaśnij Teraz w Ogniu”. Gramy tam na żywo podczas spektakli, bardzo ciekawe doświadczenie dla nas. W tej chwili pracujemy nad muzyką do przedstawienia tego samego autora i jednocześnie do innej produkcji telewizyjnej, będzie to serial historyczny w reżyserii naszej znajomej Anki Jadowskiej. Nowa płyta ukaże się na jesień 2008.
Ł. I.: Dziękuję za rozmowę.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |