
NIGDY, ZAWSZE, ZAZWYCZAJ
A
A
A
Karol Graczyk (ur. 1984) śmiało drąży skałę poetycką. W rok po publikacji debiutu „Oko i oko” manifestuje bowiem swoją twórczą obecność zbiorem „Osiemdziesiąt cztery” (według mojej wiedzy, książka na wcześniejszych etapach redakcyjnych miała nosić tytuły: „Nieludzkie”, „W tył naprzód”).
Porównując te dwie pozycje, doszedłem do konkluzji, iż autor przechodzi od etapu „samobójczego” do oglądu świata drobiazgów, węszących nachalnie wokół podmiotu lirycznego i niespodzianek świadomościowych kryjących się w jego wnętrzu. Centrum „ja” jest zamknięte, czyli widoczne. Jakkolwiek paranoicznie brzmiałaby ta fraza, stanowi jednak uczciwą ocenę sytuacji. Dusza została umieszczona w przezroczystym pudełku, w pojemniku ze szkła. „Ja” udaje się więc pogodzić dwie sprzeczne idee: 1. być tylko dla siebie, żyć wyłącznie w sobie oraz 2. gardząc otoczeniem i ignorując jego szumy, zaspokoić głód ekshibicjonizmu. Tylko poezja oferuje perfekcyjne rozwiązanie tak rozumianego problemu ontologicznego. Karol Graczyk w najnowszym zbiorze nie umywa rąk, gdy słyszy (własne) myśli chcące ukrzyżować rzeczywistość; sam zdziera z niej przekrwione szaty z wbitymi rdzawymi gwoźdźmi. „Ja” nie ucieka od „on-ja”, lecz zbiega się z alter ego, co tworzy mix usposobienia.
Całość jest względna i niestała; dotyczy to zarówno upływu czasu, jak i jawy bohatera: „Nie widzieliśmy się dzień / albo dwadzieścia trzy lata. / [...] To dzieje się teraz; / jest mnie więcej, albo w ogóle nie było” (*** [„Nie widzieliśmy się dzień”]). Otwieranie drzwi może równie dobrze oznaczać ich zamknięcie albo zamknięcie bądź otwarcie okien, zwłaszcza że „wszystkie drzwi / prowadzą donikąd” („Zero absolutne”); całość jawi się więc piękna w swojej brzydocie i paskudna w swojej krasie. Pierwotnie tomik, który przybrał ostatecznie kształt „Osiemdziesiąt cztery”, zawierał (niewłączony do niniejszej edycji) wiersz „Nieludzkie”, będący nie tylko błazenadą lingwistyczną, kpiarską polemiką z myślą Terencjusza: Homo sum, humani nihil a me alienum puto, ale obrazem z aparatury percepcyjnej bohatera. Poeta z Gorzowa Wielkopolskiego dość często bowiem podkreśla relatywizm każdej wartości i poddaje w wątpliwość potencjał poznawczy człowieka, dlatego nie dziwi mnie budowa wielu wierszy, kojarząca się z mozaiką albo z tekstem, który rozsypał się i został skomponowany z puzzli ułożonych w niewłaściwej kolejności; w sferze analizy można mówić o dezintegracji. Zresztą mało kto pamięta, że Terencjuszowa maksyma została wyjęta z utworu pt. „Samoudręczycie”l (sic!).
W Podczas zjeżdżalni czytamy: „po której stronie drzwi jest więcej prawdy”. Zabawa to jeden ze sposobów opanowania sugerowanego powyżej lęku, teatralizacja istnienia osobniczego, odznaczająca się między innymi stanem radości podszytym smutkiem. Bohater włącza się w ludyczny rejwach: „odegrajmy scenę deszczu / będziemy skakać po kałużach” („Podwieszeni”). Właśnie motywy akwatyczne wykreślają w prezentowanym tomie fantazję artystyczną. Jej siła postępuje od przestrzeni ograniczonej do wielkich filozoficznych rozlewisk. Na początku mamy płyn wlany do czajnika, niegroźną kałużę: „zagotuje się woda albo pęknie lód / w kałuży” („Szafka nocna”), potem obserwujemy rosnący poziom zagrożenia powodziowego: „Szkwał w ciepłym mieście. / Ulice płyną rzeką.” („Wycieczka”). Ostatecznie następuje skomentowanie dogmatu panta rei Heraklita: „Jesteśmy teraz razem więc płyniemy / może uda się ominąć kamienie” („Nurt”) i dialog z Mickiewiczowskim lirykiem lozańskim *** („Nad wodą wielką i czystą”): „Na skałach przysiadł człowiek; / patrzy na wodę, a ona ucieka / wciąż dalej, w horyzont” („Pływy”).
Ponieważ bohaterowi zdaje się, iż formułowaniu teorii i wygłaszaniu zdań uniwersalnych towarzyszy wątpliwość i przekonanie o omylności, chwyta na pozór genialną formę: zbiera cząstki, fragmenty, jak choćby w wierszu „Szczękościsk”: „pajęczyny we wszystkich kątach pokoju / cudze linie papilarne i szczątki bytności // ułamane włosy pod fotelem”. Ale bibeloty mentalno-materialne są łakome, żądają postrzegania ogólnego, wszechstronnego, sądów bezbłędnych, wolnych od wad („każdy kawałek jest potrzebny i coś znaczy”, „Trip”; „okazuje się że każdy centymetr podłogi / to osobne terytorium”, Patologia). Zatem ogólne w założeniach zdania są i muszą być jałowe, blade, po transfuzji. Wyłącznie konkret udostępnia wieczność. Ekspansję wyznań generalnych hamuje nieco przysłówek „zazwyczaj”, pojawiający się w zbiorze z odczuwalną częstotliwością.
Poeta opisuje wiele zabiegów codziennych, drobnych ruchów, składających się na realizację procedury dziwnie tajemniczej egzystencji, którą uzmysławiamy sobie choćby poprzez lekturę wyimka: „zaparzyć herbatę zostawić ją zimną / odpalić powoli peruwiańskie zapałki ze Strzegomia” („Trzy metry kwadratowe powierzchni ruchomej”). Warto dodać, iż między bohaterem męskim a jego partnerką (jak przypuszczam) trwa ciągła komunikacja, co dotyczy nie tylko przebiegu słów i przeczuć, ale także gimnastyki faktów cielesnych. „Passusy” erotyczne prezentują miłość z elementami dopuszczalnej (kontrolowanej) przemocy, co egzemplifikuje się w zdarzeniu z kobietą-czekoladą: „Mógłbym obdzierać cię z ubrań / do skóry właściwej” („Dzień wyrwany wschód zachód popołudnie”).
Jak wspomniałem, podmiot liryczny otoczył się bytami materialnymi, które wypada określić, choć nazwanie „czegoś” może być „jego” utratą. Na szczęście w tej poezji również przedmiotów nie odarto z przypuszczeń, gdyż zagarnęła je magia dnia powszedniego, mitologia pomieszczeń w domu: „nad łóżkiem, / przy lewej poręczy balkonu, / naprzeciw lustra w przedpokoju” (*** [„Nie widzieliśmy się dzień”]). Uzbrojone oko liryczne wnika w „szczeliny parkietu”, gdzie „mieszkają stare zwierzęta”, wychodzące na powierzchnię, by „pozdrawiać drobiny kurzu” (*** [„W szczelinach parkietu”]). Technika ściętych zdań, właściwie ostrego szyku rzeczowników i czasowników znakomicie wdraża pomysł fragmentaryzacji: „Zapach poranka, kawy, włosów, benzyny. / Jeden element nie pasuje do pozostałych. / Wstajemy, pijemy, kochamy. Ogień.” („Elementarz”).
Karol Graczyk to gracz szczwany w liryczne nastroje, na dobrej drodze do bezceremonialnego ujarzmienia słowa: „Przy obiedzie mówisz, / że zależy ci na stałości / więc bądźmy ze stali” („Dzień wyrwany wschód zachód popołudnie”).
Porównując te dwie pozycje, doszedłem do konkluzji, iż autor przechodzi od etapu „samobójczego” do oglądu świata drobiazgów, węszących nachalnie wokół podmiotu lirycznego i niespodzianek świadomościowych kryjących się w jego wnętrzu. Centrum „ja” jest zamknięte, czyli widoczne. Jakkolwiek paranoicznie brzmiałaby ta fraza, stanowi jednak uczciwą ocenę sytuacji. Dusza została umieszczona w przezroczystym pudełku, w pojemniku ze szkła. „Ja” udaje się więc pogodzić dwie sprzeczne idee: 1. być tylko dla siebie, żyć wyłącznie w sobie oraz 2. gardząc otoczeniem i ignorując jego szumy, zaspokoić głód ekshibicjonizmu. Tylko poezja oferuje perfekcyjne rozwiązanie tak rozumianego problemu ontologicznego. Karol Graczyk w najnowszym zbiorze nie umywa rąk, gdy słyszy (własne) myśli chcące ukrzyżować rzeczywistość; sam zdziera z niej przekrwione szaty z wbitymi rdzawymi gwoźdźmi. „Ja” nie ucieka od „on-ja”, lecz zbiega się z alter ego, co tworzy mix usposobienia.
Całość jest względna i niestała; dotyczy to zarówno upływu czasu, jak i jawy bohatera: „Nie widzieliśmy się dzień / albo dwadzieścia trzy lata. / [...] To dzieje się teraz; / jest mnie więcej, albo w ogóle nie było” (*** [„Nie widzieliśmy się dzień”]). Otwieranie drzwi może równie dobrze oznaczać ich zamknięcie albo zamknięcie bądź otwarcie okien, zwłaszcza że „wszystkie drzwi / prowadzą donikąd” („Zero absolutne”); całość jawi się więc piękna w swojej brzydocie i paskudna w swojej krasie. Pierwotnie tomik, który przybrał ostatecznie kształt „Osiemdziesiąt cztery”, zawierał (niewłączony do niniejszej edycji) wiersz „Nieludzkie”, będący nie tylko błazenadą lingwistyczną, kpiarską polemiką z myślą Terencjusza: Homo sum, humani nihil a me alienum puto, ale obrazem z aparatury percepcyjnej bohatera. Poeta z Gorzowa Wielkopolskiego dość często bowiem podkreśla relatywizm każdej wartości i poddaje w wątpliwość potencjał poznawczy człowieka, dlatego nie dziwi mnie budowa wielu wierszy, kojarząca się z mozaiką albo z tekstem, który rozsypał się i został skomponowany z puzzli ułożonych w niewłaściwej kolejności; w sferze analizy można mówić o dezintegracji. Zresztą mało kto pamięta, że Terencjuszowa maksyma została wyjęta z utworu pt. „Samoudręczycie”l (sic!).
W Podczas zjeżdżalni czytamy: „po której stronie drzwi jest więcej prawdy”. Zabawa to jeden ze sposobów opanowania sugerowanego powyżej lęku, teatralizacja istnienia osobniczego, odznaczająca się między innymi stanem radości podszytym smutkiem. Bohater włącza się w ludyczny rejwach: „odegrajmy scenę deszczu / będziemy skakać po kałużach” („Podwieszeni”). Właśnie motywy akwatyczne wykreślają w prezentowanym tomie fantazję artystyczną. Jej siła postępuje od przestrzeni ograniczonej do wielkich filozoficznych rozlewisk. Na początku mamy płyn wlany do czajnika, niegroźną kałużę: „zagotuje się woda albo pęknie lód / w kałuży” („Szafka nocna”), potem obserwujemy rosnący poziom zagrożenia powodziowego: „Szkwał w ciepłym mieście. / Ulice płyną rzeką.” („Wycieczka”). Ostatecznie następuje skomentowanie dogmatu panta rei Heraklita: „Jesteśmy teraz razem więc płyniemy / może uda się ominąć kamienie” („Nurt”) i dialog z Mickiewiczowskim lirykiem lozańskim *** („Nad wodą wielką i czystą”): „Na skałach przysiadł człowiek; / patrzy na wodę, a ona ucieka / wciąż dalej, w horyzont” („Pływy”).
Ponieważ bohaterowi zdaje się, iż formułowaniu teorii i wygłaszaniu zdań uniwersalnych towarzyszy wątpliwość i przekonanie o omylności, chwyta na pozór genialną formę: zbiera cząstki, fragmenty, jak choćby w wierszu „Szczękościsk”: „pajęczyny we wszystkich kątach pokoju / cudze linie papilarne i szczątki bytności // ułamane włosy pod fotelem”. Ale bibeloty mentalno-materialne są łakome, żądają postrzegania ogólnego, wszechstronnego, sądów bezbłędnych, wolnych od wad („każdy kawałek jest potrzebny i coś znaczy”, „Trip”; „okazuje się że każdy centymetr podłogi / to osobne terytorium”, Patologia). Zatem ogólne w założeniach zdania są i muszą być jałowe, blade, po transfuzji. Wyłącznie konkret udostępnia wieczność. Ekspansję wyznań generalnych hamuje nieco przysłówek „zazwyczaj”, pojawiający się w zbiorze z odczuwalną częstotliwością.
Poeta opisuje wiele zabiegów codziennych, drobnych ruchów, składających się na realizację procedury dziwnie tajemniczej egzystencji, którą uzmysławiamy sobie choćby poprzez lekturę wyimka: „zaparzyć herbatę zostawić ją zimną / odpalić powoli peruwiańskie zapałki ze Strzegomia” („Trzy metry kwadratowe powierzchni ruchomej”). Warto dodać, iż między bohaterem męskim a jego partnerką (jak przypuszczam) trwa ciągła komunikacja, co dotyczy nie tylko przebiegu słów i przeczuć, ale także gimnastyki faktów cielesnych. „Passusy” erotyczne prezentują miłość z elementami dopuszczalnej (kontrolowanej) przemocy, co egzemplifikuje się w zdarzeniu z kobietą-czekoladą: „Mógłbym obdzierać cię z ubrań / do skóry właściwej” („Dzień wyrwany wschód zachód popołudnie”).
Jak wspomniałem, podmiot liryczny otoczył się bytami materialnymi, które wypada określić, choć nazwanie „czegoś” może być „jego” utratą. Na szczęście w tej poezji również przedmiotów nie odarto z przypuszczeń, gdyż zagarnęła je magia dnia powszedniego, mitologia pomieszczeń w domu: „nad łóżkiem, / przy lewej poręczy balkonu, / naprzeciw lustra w przedpokoju” (*** [„Nie widzieliśmy się dzień”]). Uzbrojone oko liryczne wnika w „szczeliny parkietu”, gdzie „mieszkają stare zwierzęta”, wychodzące na powierzchnię, by „pozdrawiać drobiny kurzu” (*** [„W szczelinach parkietu”]). Technika ściętych zdań, właściwie ostrego szyku rzeczowników i czasowników znakomicie wdraża pomysł fragmentaryzacji: „Zapach poranka, kawy, włosów, benzyny. / Jeden element nie pasuje do pozostałych. / Wstajemy, pijemy, kochamy. Ogień.” („Elementarz”).
Karol Graczyk to gracz szczwany w liryczne nastroje, na dobrej drodze do bezceremonialnego ujarzmienia słowa: „Przy obiedzie mówisz, / że zależy ci na stałości / więc bądźmy ze stali” („Dzień wyrwany wschód zachód popołudnie”).
Karol Graczyk „Osiemdziesiąt cztery”, Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne „Arsenał”, Gorzów Wielkopolski 2008.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |