ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (116) / 2008

Arkadiusz Frania,

NIGDY, ZAWSZE, ZAZWYCZAJ

A A A
Karol Graczyk (ur. 1984) śmiało drąży skałę poetycką. W rok po publikacji debiutu „Oko i oko” manifestuje bowiem swoją twórczą obecność zbiorem „Osiemdziesiąt cztery” (według mojej wiedzy, książka na wcześniejszych etapach redakcyjnych miała nosić tytuły: „Nieludzkie”, „W tył naprzód”).

Porównując te dwie pozycje, doszedłem do konkluzji, iż autor przechodzi od etapu „samobójczego” do oglądu świata drobiazgów, węszących nachalnie wokół podmiotu lirycznego i niespodzianek świadomościowych kryjących się w jego wnętrzu. Centrum „ja” jest zamknięte, czyli widoczne. Jakkolwiek paranoicznie brzmiałaby ta fraza, stanowi jednak uczciwą ocenę sytuacji. Dusza została umieszczona w przezroczystym pudełku, w pojemniku ze szkła. „Ja” udaje się więc pogodzić dwie sprzeczne idee: 1. być tylko dla siebie, żyć wyłącznie w sobie oraz 2. gardząc otoczeniem i ignorując jego szumy, zaspokoić głód ekshibicjonizmu. Tylko poezja oferuje perfekcyjne rozwiązanie tak rozumianego problemu ontologicznego. Karol Graczyk w najnowszym zbiorze nie umywa rąk, gdy słyszy (własne) myśli chcące ukrzyżować rzeczywistość; sam zdziera z niej przekrwione szaty z wbitymi rdzawymi gwoźdźmi. „Ja” nie ucieka od „on-ja”, lecz zbiega się z alter ego, co tworzy mix usposobienia.

Całość jest względna i niestała; dotyczy to zarówno upływu czasu, jak i jawy bohatera: „Nie widzieliśmy się dzień / albo dwadzieścia trzy lata. / [...] To dzieje się teraz; / jest mnie więcej, albo w ogóle nie było” (*** [„Nie widzieliśmy się dzień”]). Otwieranie drzwi może równie dobrze oznaczać ich zamknięcie albo zamknięcie bądź otwarcie okien, zwłaszcza że „wszystkie drzwi / prowadzą donikąd” („Zero absolutne”); całość jawi się więc piękna w swojej brzydocie i paskudna w swojej krasie. Pierwotnie tomik, który przybrał ostatecznie kształt „Osiemdziesiąt cztery”, zawierał (niewłączony do niniejszej edycji) wiersz „Nieludzkie”, będący nie tylko błazenadą lingwistyczną, kpiarską polemiką z myślą Terencjusza: Homo sum, humani nihil a me alienum puto, ale obrazem z aparatury percepcyjnej bohatera. Poeta z Gorzowa Wielkopolskiego dość często bowiem podkreśla relatywizm każdej wartości i poddaje w wątpliwość potencjał poznawczy człowieka, dlatego nie dziwi mnie budowa wielu wierszy, kojarząca się z mozaiką albo z tekstem, który rozsypał się i został skomponowany z puzzli ułożonych w niewłaściwej kolejności; w sferze analizy można mówić o dezintegracji. Zresztą mało kto pamięta, że Terencjuszowa maksyma została wyjęta z utworu pt. „Samoudręczycie”l (sic!).

W Podczas zjeżdżalni czytamy: „po której stronie drzwi jest więcej prawdy”. Zabawa to jeden ze sposobów opanowania sugerowanego powyżej lęku, teatralizacja istnienia osobniczego, odznaczająca się między innymi stanem radości podszytym smutkiem. Bohater włącza się w ludyczny rejwach: „odegrajmy scenę deszczu / będziemy skakać po kałużach” („Podwieszeni”). Właśnie motywy akwatyczne wykreślają w prezentowanym tomie fantazję artystyczną. Jej siła postępuje od przestrzeni ograniczonej do wielkich filozoficznych rozlewisk. Na początku mamy płyn wlany do czajnika, niegroźną kałużę: „zagotuje się woda albo pęknie lód / w kałuży” („Szafka nocna”), potem obserwujemy rosnący poziom zagrożenia powodziowego: „Szkwał w ciepłym mieście. / Ulice płyną rzeką.” („Wycieczka”). Ostatecznie następuje skomentowanie dogmatu panta rei Heraklita: „Jesteśmy teraz razem więc płyniemy / może uda się ominąć kamienie” („Nurt”) i dialog z Mickiewiczowskim lirykiem lozańskim *** („Nad wodą wielką i czystą”): „Na skałach przysiadł człowiek; / patrzy na wodę, a ona ucieka / wciąż dalej, w horyzont” („Pływy”).

Ponieważ bohaterowi zdaje się, iż formułowaniu teorii i wygłaszaniu zdań uniwersalnych towarzyszy wątpliwość i przekonanie o omylności, chwyta na pozór genialną formę: zbiera cząstki, fragmenty, jak choćby w wierszu „Szczękościsk”: „pajęczyny we wszystkich kątach pokoju / cudze linie papilarne i szczątki bytności // ułamane włosy pod fotelem”. Ale bibeloty mentalno-materialne są łakome, żądają postrzegania ogólnego, wszechstronnego, sądów bezbłędnych, wolnych od wad („każdy kawałek jest potrzebny i coś znaczy”, „Trip”; „okazuje się że każdy centymetr podłogi / to osobne terytorium”, Patologia). Zatem ogólne w założeniach zdania są i muszą być jałowe, blade, po transfuzji. Wyłącznie konkret udostępnia wieczność. Ekspansję wyznań generalnych hamuje nieco przysłówek „zazwyczaj”, pojawiający się w zbiorze z odczuwalną częstotliwością.

Poeta opisuje wiele zabiegów codziennych, drobnych ruchów, składających się na realizację procedury dziwnie tajemniczej egzystencji, którą uzmysławiamy sobie choćby poprzez lekturę wyimka: „zaparzyć herbatę zostawić ją zimną / odpalić powoli peruwiańskie zapałki ze Strzegomia” („Trzy metry kwadratowe powierzchni ruchomej”). Warto dodać, iż między bohaterem męskim a jego partnerką (jak przypuszczam) trwa ciągła komunikacja, co dotyczy nie tylko przebiegu słów i przeczuć, ale także gimnastyki faktów cielesnych. „Passusy” erotyczne prezentują miłość z elementami dopuszczalnej (kontrolowanej) przemocy, co egzemplifikuje się w zdarzeniu z kobietą-czekoladą: „Mógłbym obdzierać cię z ubrań / do skóry właściwej” („Dzień wyrwany wschód zachód popołudnie”).

Jak wspomniałem, podmiot liryczny otoczył się bytami materialnymi, które wypada określić, choć nazwanie „czegoś” może być „jego” utratą. Na szczęście w tej poezji również przedmiotów nie odarto z przypuszczeń, gdyż zagarnęła je magia dnia powszedniego, mitologia pomieszczeń w domu: „nad łóżkiem, / przy lewej poręczy balkonu, / naprzeciw lustra w przedpokoju” (*** [„Nie widzieliśmy się dzień”]). Uzbrojone oko liryczne wnika w „szczeliny parkietu”, gdzie „mieszkają stare zwierzęta”, wychodzące na powierzchnię, by „pozdrawiać drobiny kurzu” (*** [„W szczelinach parkietu”]). Technika ściętych zdań, właściwie ostrego szyku rzeczowników i czasowników znakomicie wdraża pomysł fragmentaryzacji: „Zapach poranka, kawy, włosów, benzyny. / Jeden element nie pasuje do pozostałych. / Wstajemy, pijemy, kochamy. Ogień.” („Elementarz”).

Karol Graczyk to gracz szczwany w liryczne nastroje, na dobrej drodze do bezceremonialnego ujarzmienia słowa: „Przy obiedzie mówisz, / że zależy ci na stałości / więc bądźmy ze stali” („Dzień wyrwany wschód zachód popołudnie”).
Karol Graczyk „Osiemdziesiąt cztery”, Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne „Arsenał”, Gorzów Wielkopolski 2008.