ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (54) / 2006

Barbara Wesołowska, Maja Kleczewska,

OTWORZYĆ SIĘ NA INNE

A A A
Z Mają Kleczewską, nagrodzoną „Laurem Konrada” na VIII Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje”, rozmawia Barbara Wesołowska „Chciałabym, żeby w Polsce była tolerancja na każdą inność, bo jest ona piękną i absolutną wartością”.
Barbara Wesołowska: Jest Pani jedyną kobietą-reżyserem w festiwalowym konkursie. Czy trudno kobietom przebić się i tworzyć teatr?

Maja Kleczewska: Coraz więcej kobiet jest akceptowanych i szanowanych. Myślę, że przyszłość w tym zawodzie należy do kobiet.

B.W.: Pani przeciera im szlaki?

M.K.: Raczej nie. Udało się to już Izabelli Cywińskiej, Agnieszce Glińskiej, i wielu innym. Nie czuję, że pracuję w całkowitym odosobnieniu. Mam wiele koleżanek, które zajmują się reżyserią. Nie jest aż tak źle, jak mogłoby się wydawać.

B.W: Mówimy o podziałach płci, a w Pani spektaklach pojawiają się bohaterowie, którzy mają problem z określeniem własnej tożsamości płciowej. Co prawda, transwestyci nie są postaciami pierwszoplanowymi, ale zawsze towarzyszą wydarzeniom scenicznym, przynajmniej w ostatnich spektaklach. Dlaczego wybiera ich Pani na swoich bohaterów Czy tylko dlatego, że jest to dziś modny, chociaż drażliwy temat?

M.K.: Przez transwestytów chcę ukazać pewną teatralizację życia. Jest to forma, jaką zadaje sobie człowiek sam, by stworzyć świat, w którym jest królem. To, co robią drag queen, to absolutny teatr – z odpowiednim sposobem mówienia, kostiumem, gestem, wymyślonym stylem bycia. To jest w całości teatr ludzki, który bardzo mnie interesuje i na który uwielbiam patrzeć. Poza tym jest to obszar inności. Chciałabym, żeby w Polsce była tolerancja na każdą inność, bo jest ona piękną i absolutną wartością. Ten zachwyt, że ktoś może być inny, poszerza nasz świat. To jest nowy, fascynujący kontynent. Chciałabym, żebyśmy nie odrzucali ludzi tylko dlatego, że ich nie rozumiemy.

B.W.: „Makbeta” i „Woyzecka” można chyba nazwać spektaklami filmowymi. Wykorzystuje Pani technikę montażu zbliżoną do techniki filmowej, w specyficzny sposób komponuje obraz. Dlaczego tworzy pani film w teatrze?

M.K.: Film bardzo działa na teatr, a także na mnie. To co stało się z montażem we współczesnym kinie – jaką wprowadził dynamikę, zaburzenia w linearnym przebiegu historii, jakie ma kontrapunkty i odniesienia – sprawdza się jako język i pewien rodzaj narracji również w teatrze.

B.W.: Świat „Woyzecka” jest nie tylko pełen zła, ale i przerażającej samotności. Staruszka opowiadająca historię dziecka Woyzecka, które odkryło, że słońce nie jest słońcem, tylko marniejącym kwiatem, jest wizją szalenie pesymistyczną. Czy rzeczywiście jest tak źle?

M.K.: Nie można powiedzieć, że jest tylko dobrze lub tylko źle. Jest tak i tak, i to jest piękne. Świat w „Woyzecku” jest skonstruowany na zasadzie mocnych opozycji, z którymi musimy się zmierzyć. Każdy z nas umrze, to nie jest wesoła wiadomość, ale wobec tego wciąż jesteśmy. Codziennie mierzyć się trzeba również z własną samotnością, bo jesteśmy samotni i nie ma sensu temu zaprzeczać. Trudno jest nam pogodzić się ze śmiercią, samotnością czy rozpaczą, i właśnie dlatego warto o tym mówić. Trzeba mówić o tym, co jest istotne.

B.W.: Dziękuję za rozmowę.