ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (118) / 2008

Dariusz Adamowski,

WIERSZE

A A A
Varanasi – decydujące starcie

Zdechła święta krowa, wyzwolona, będzie żeglować
Gangesem, aż stanie się rzeką-matką. Lub rzeką.

Zwłoki spalą się doszczętnie, jeśli stać cię na drewno.
Góra popiołów przy brzegu urośnie do samego nieba.

Będą ci proponować gandzię, bardzo dobry towar,
na którym nigdzie nie odlecisz. Raczej odpłyniesz.

Woda przyjmie kwiaty i szczyny. Nie tylko przyjmie,
ale obmyje i uświęci. Pomoże osiągnąć zupełnie inny stan

zamętu.



Bodhgaya calling

Sweet love from Tinku, szepcze jesień.
Sweet love, hinduski książe, to ja - twój wiecznie
nieprzebudzony. Kto zaścielił nam takie łóżka?
I dlaczego muszę spać od ściany?

Na łączach z obcym kontynentem głos
brzmi staroświecko jak echo z wnętrza
muszli. I trochę złowieszczo jak chrzęst słomy
na grzbiecie wielbłąda, co podąża krok w krok
za tobą. Aż w końcu masz widzenie - ecce
homo (choć nie ma na to słów w sanskrycie).
Jesteś tym. Jesteś. Ale to nie to. Nie to.
Skóra nas starannie przykrywa i każdy dotyk
się kiedyś kończy. Zwłaszcza, że nie można pieścić
dwa razy tego samego pieprzyka. Zwłaszcza, że można
używać podwójnych zaprzeczeń.

Zaczynam się zbierać do lotu, niepotrzebnie,
bo nawet przestrzeń jest kwestią zmysłów. Walizki
zdjęcia, spadochrony - wszystko pod ręką. Wszystko,
żeby się kochać bezpiecznie.



Złoty trójkąt

To niemal złoty trójkąt Indii. Agra, Delhi, pociąg
do Jaipuru. Jak to jest, mieć serce w trzech miejscach,
Tinku? I dlaczego niespełnione miłości zmuszają nas
do podróży?

Przebiegam Lipową, nie pamiętam – wzdłuż czy wszerz?
Deszcz jest tak czy inaczej ostatnią współrzędną. Deszcz,
który nie niesie błogosławieństw, dla kogoś
kto myśli wciąż o Saharze, zalanej wodami
całej reszty świata. Nie tylko Oceanem Indyjskim
i Gangesem, Tinku, ale ołowianymi chmurami monsunów
i arktycznym lodowcem. I krwią, i kropelkami nasienia.
To niezwykłe, że deszcz na Lipowej może mnie nie dotykać.
Moje serce, Tinku, znajduje ścieżki w gąszczu i wymyka się
najbliższym. Ty nie uciekasz przed nikim. Siedzisz u stóp Buddy
i cierpliwie obmywasz moje awatary z błota i snu.

Jest pociąg do Jaipuru, kolebiący się niemrawo
wzdłuż Lipowej. Jest okno z widokiem na Saharę,
całą w deszczu. I jest przypadkowa kartka,
na której ten wiersz już się nie mieści. Nie mieścił się
zresztą w mojej głowie od samego początku.
Był jak jeleń tropiony przez myśliwego. Na odgłos
człowieka spłoszył się i skoczył
w trzy strony świata.



Rajpath

Idąc Rajpathem w stronę Bramy Indii
masz wrażenie, że ta podróż się nie skończy,
że jest bezdenna, niewyczerpana. Nie zbliżasz się
ani nie oddalasz. Niebo oferuje tła – być może

wybierzesz jedno z nich i ktoś cię w końcu zobaczy
w tej defiladzie jak z bajki. A bajki wrócą zamiast ciebie
do domu i opowiedzą całą historię o człowieku,
który musiał iść przed siebie ale nie potrafił nigdzie dotrzeć.

I szedł tak Rajpathem, aż droga się ugięła, pękła
i rozsypała w proch. A człowiek natarł nim oczy
i oślepł. I było mu łatwiej nie widzieć, nie rozumieć,
że zdąża donikąd. Że znikąd pochodzi.



Sarmad

Źródło tego światła znajduje się w rękach jakiejś innej istoty;
ja widzę tylko taki związek, jaki istnieje między ćmą a świecą.

Muhammad-sejid Sarmad


Na Boga, przyjdzie nam zmienić tę zimę
w piekło. Nie jedno – w całe stosy piekieł,
żeby odnaleźć brąz lata. Bo w niebie
zblednę, zamarznę na amen. Przeminę,

nim wzejdzie słońce w Iranie lub w Indiach.
Dlatego trzeba, by ogień zamieszkał
wewnątrz. Tuż obok obcych bogów wieszam
portret Siemargła, Frejra, Rugewita.

Niech patrzą na to, co ze mną uczynisz,
Chłopcze – księżycu Delhi. Twoje oczy
wejdą w to ciało jak żagwie w zawieję,

żeby podpalić stos. Na nim przyczyny
wszystkich minionych oraz przyszłych nocy
spłoną. W tym ogniu w końcu się ogrzeję.



Styczeń 2008

Jeden dzień w Delhi: dotknięcie
twojej dłoni, kolana. I drugi dzień
z długim uściskiem na pożegnanie.

Na zdjęciach wydajesz się bliski,
bliższy w powiększeniu. Mój,
taki jakim cię chcę: ciemnoskóry,
smutny chłopak z ustami Buddy,
z półprzymkniętymi oczami,
które patrzą.

Mój, kiedy myślę, że to zapatrzenie
dotyczy mnie. Że mnie dotyka.