WAGLEWSCY Z „DYNAMITEM W SERCACH”
A
A
A
Fisz Emade “Heavi metal”. Asfalt Records, 2008.
Fisz i Emade też ulegli oldschoolowi. Ich nowa płyta „Heavi metal” to ukłon w stronę hiphopowych brzmień połowy lat 80.
To czasy ich młodości. Czasy, gdy słuchali Iron Maiden, Slayera (w jednym z tekstów pada nazwisko gitarzysty Jeffa Hannemana), Sodom i Anthrax. Na amerykańskiej scenie pojawili się Beastie Boys i Run D.M.C. łączący bity z ciężkimi gitarami, co dało wyśmienity efekt. Waglewscy gustowali zarówno w heavy metalu, jak i wczesnym hip-hopie. Te fascynacje odcisnęły piętno na ich nowym krążku.
Surowe, chropowate, syntetyczne wręcz brzmienia. Bity ciężkie i mięsiste. Proste, ale nie prostackie. Z samplowanych po mistrzowsku podkładów Emade wydobywa najczystszą esencję. Nie bawi się w efekty, nie kombinuje. Celuje najprościej i osiąga efekt. Jest melodyjnie jak nigdy dotąd. Smaku dodają żywe instrumenty. Solówka na gitarze elektrycznej w finale „Wiosny 86” przypomina rockowe potęgi lat 80. „Najpiękniejszą kobietę w mieście” zamyka wzruszająca, delikatna partia pianina. Natomiast „Heavi metalowi” ciekawy rys nadaje flet. W wielu kawałkach słychać też garażową perkusję.
Fisz trzyma tekstowy poziom. Przecież nigdy nie uprawiał nawijki o niczym. Z urokiem i swoistym humorem snuje gęste, utkane smaczkami damsko-męskie historyjki. Powraca do czasów podstawówki, kiedy przeżywał pierwsze miłosne przygody. On i jego koledzy z klasy „śnili o najdłuższych nogach w szkole” („Heavi metal”). Wykorzystuje zasłyszane opowieści o zdradzonych i oszukanych przez kobiety mężczyznach. W „Wiośnie 86”: „widziałem cię z innym chłopcem/ a mówiłaś, że jedziesz na wakacje na południe Francji”. Kumpel zawsze go ostrzegał, że „wszystkie się puszczają”. W „Kawie i papierosach”: „przed klatką czarny kabriolet/ podobno kolega ze szkoły/ mówiłaś ‘nie’ patrząc mi w oczy”. I kilka wersów wcześniej: „mówili mi złamie ci serce”. Wyjątkiem jest utwór „Szef kuchni”, w którym Fisz deklaruje, że razem z bratem dbają o muzyczne kubki słuchaczy. „My mamy smak” – przechwala się. Nieskromna deklaracja artysty jest jednak szczerą prawdą. To szósty wspólny album młodych Waglewskich i nigdy nie pozwolili sobie na miałką twórczość.
Mimo ogólnego pozytywnego wrażenia „Heavi metal” ma też pewne wady. W połowie płyty tempo spada. Niby bity i historyjki ciągle przednie, a jednak coś nie zaskakuje. Nie rozumiem, dlaczego Waglewscy zdecydowali się sięgnąć po utwór Klaus Mitffoch. Owszem, muzyka Janerki i spółki to polska klasyka lat 80., ale mimo jej surowości i chłodu kompletnie odstaje od reszty albumu. Nie mogę też zaprzyjaźnić się z „Panią Bum Bum” (drażni mnie wokal Sqbassa – rapuje też w „Najpiękniejszej kobiecie w mieście” – który nie pasuje do tej estetyki). Jasnym punktem jest tu tylko porywający „666”.
Wiadomo, że bracia Waglewscy nigdy nie bali się eklektycznych eksperymentów. Hiphopową stylistykę traktowali jako punkt wyjścia do dalszych poczynań. Całe szczęście tak jest do tej pory. I pewnie dlatego z ich twórczością z chęcią obcują osoby na co dzień trzymające się z dala od półki z napisem „hip-hop”. To muzyka dla wszystkich, którzy nie lubią przewidywalności i łatwych rozwiązań, ale cenią wysublimowaną, szczerą sztukę. To płyta dla tych, w których polska muzyczna papka wywołuje konwulsje. Przy „Heavi metalu” mogą spokojnie odetchnąć. Bracia ciągle „mają dynamity w sercu”. I „nie starzeją się jak pentium”.
To czasy ich młodości. Czasy, gdy słuchali Iron Maiden, Slayera (w jednym z tekstów pada nazwisko gitarzysty Jeffa Hannemana), Sodom i Anthrax. Na amerykańskiej scenie pojawili się Beastie Boys i Run D.M.C. łączący bity z ciężkimi gitarami, co dało wyśmienity efekt. Waglewscy gustowali zarówno w heavy metalu, jak i wczesnym hip-hopie. Te fascynacje odcisnęły piętno na ich nowym krążku.
Surowe, chropowate, syntetyczne wręcz brzmienia. Bity ciężkie i mięsiste. Proste, ale nie prostackie. Z samplowanych po mistrzowsku podkładów Emade wydobywa najczystszą esencję. Nie bawi się w efekty, nie kombinuje. Celuje najprościej i osiąga efekt. Jest melodyjnie jak nigdy dotąd. Smaku dodają żywe instrumenty. Solówka na gitarze elektrycznej w finale „Wiosny 86” przypomina rockowe potęgi lat 80. „Najpiękniejszą kobietę w mieście” zamyka wzruszająca, delikatna partia pianina. Natomiast „Heavi metalowi” ciekawy rys nadaje flet. W wielu kawałkach słychać też garażową perkusję.
Fisz trzyma tekstowy poziom. Przecież nigdy nie uprawiał nawijki o niczym. Z urokiem i swoistym humorem snuje gęste, utkane smaczkami damsko-męskie historyjki. Powraca do czasów podstawówki, kiedy przeżywał pierwsze miłosne przygody. On i jego koledzy z klasy „śnili o najdłuższych nogach w szkole” („Heavi metal”). Wykorzystuje zasłyszane opowieści o zdradzonych i oszukanych przez kobiety mężczyznach. W „Wiośnie 86”: „widziałem cię z innym chłopcem/ a mówiłaś, że jedziesz na wakacje na południe Francji”. Kumpel zawsze go ostrzegał, że „wszystkie się puszczają”. W „Kawie i papierosach”: „przed klatką czarny kabriolet/ podobno kolega ze szkoły/ mówiłaś ‘nie’ patrząc mi w oczy”. I kilka wersów wcześniej: „mówili mi złamie ci serce”. Wyjątkiem jest utwór „Szef kuchni”, w którym Fisz deklaruje, że razem z bratem dbają o muzyczne kubki słuchaczy. „My mamy smak” – przechwala się. Nieskromna deklaracja artysty jest jednak szczerą prawdą. To szósty wspólny album młodych Waglewskich i nigdy nie pozwolili sobie na miałką twórczość.
Mimo ogólnego pozytywnego wrażenia „Heavi metal” ma też pewne wady. W połowie płyty tempo spada. Niby bity i historyjki ciągle przednie, a jednak coś nie zaskakuje. Nie rozumiem, dlaczego Waglewscy zdecydowali się sięgnąć po utwór Klaus Mitffoch. Owszem, muzyka Janerki i spółki to polska klasyka lat 80., ale mimo jej surowości i chłodu kompletnie odstaje od reszty albumu. Nie mogę też zaprzyjaźnić się z „Panią Bum Bum” (drażni mnie wokal Sqbassa – rapuje też w „Najpiękniejszej kobiecie w mieście” – który nie pasuje do tej estetyki). Jasnym punktem jest tu tylko porywający „666”.
Wiadomo, że bracia Waglewscy nigdy nie bali się eklektycznych eksperymentów. Hiphopową stylistykę traktowali jako punkt wyjścia do dalszych poczynań. Całe szczęście tak jest do tej pory. I pewnie dlatego z ich twórczością z chęcią obcują osoby na co dzień trzymające się z dala od półki z napisem „hip-hop”. To muzyka dla wszystkich, którzy nie lubią przewidywalności i łatwych rozwiązań, ale cenią wysublimowaną, szczerą sztukę. To płyta dla tych, w których polska muzyczna papka wywołuje konwulsje. Przy „Heavi metalu” mogą spokojnie odetchnąć. Bracia ciągle „mają dynamity w sercu”. I „nie starzeją się jak pentium”.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |