ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (127) / 2009

Jarosław Czechowicz,

MIŁOSNE UNIESIENIA CZY EGZYSTENCJALNY DRAMAT?

A A A
Znowu o miłości? Bynajmniej. Nowa powieść Doris Lessing pod pozorami opowieści o miłosnych poruszeniach serca ukrywa cały szereg ważnych i stale aktualnych problemów natury epistemologicznej oraz nurtujące rozważania o stawaniu się na nowo. To nie jest powieść o miłości, lecz powieść, gdzie miłość jest sposobem wyrażenia duchowych rozterek. Powieść, w której wszyscy bohaterowie będą się konfrontować z tym, czego tak naprawdę pragną, oraz z obawą przed tym, że w tych pragnieniach odnajdą dużo bardziej mroczną stronę własnej osobowości. A wszystko to w teatralnej przestrzeni, w której rozgrywa się historia tak samo niejednoznaczna, jak niejednoznaczne są myśli, motywacje i działania bohaterów.

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że angielska noblistka już po raz drugi dokonuje wiwisekcji własnej duszy, próbując wykreować niezależną, pewną siebie i jednocześnie przygnębioną refleksjami o swym dotychczasowym życiu bohaterkę literacką. W „Znów ta miłość” poznajemy kobietę, która przedstawia się następująco: „Sara Durham. Solidne, rozsądne miano dla rozsądnej kobiety”. To nie tylko imię i nazwisko, lecz także próba wyraźnego określenia własnej tożsamości za pomocą symboliki podwójnego miana. Miana właśnie. Kryje się pod nim osobowość tak samo rozdarta, jak ta, która przeżywa samą siebie w powieści „Lato przed zmierzchem”. Książka wydana po raz pierwszy w 1973 roku obrazuje dylematy, z jakimi nie może się uporać Kate Brown, kobieta po czterdziestce. Kate Brown wydaje się być porte parole autorki, która po dziesięciu latach potrafi uporządkować i opisać przeżycia z czasu, gdy mierzyła się z metrykalną granicą i bolesnym okresem przełomu. W 1996 roku pojawia się Sara Durham, sześćdziesięciopięciolatka przeżywająca kryzys, opisana przez kobietę także dziesięć lat od niej starszą. Zarówno „Znów ta miłość”, jak i wcześniejsze „Lato przed zmierzchem” wydają się doskonale obrazować stan duszy Lessing, która z upływem czasu wiąże bardzo wiele niezrealizowanych potrzeb, pragnień i oczekiwań wobec życia, dla realizacji których jest już wiekowo za późno, a mentalnie za wcześnie. Kate Brown romansująca z młodszym od siebie Jeffreyem to Sara Durham, która zakochuje się w młodości Billa. Kate Brown i Sara Durham to Doris Lessing, która się odsłania. Niepewna tego, co było, i tego, co ma się wydarzyć. W swej niepewności ujmująco prostolinijna, a jednocześnie silnie niepokojąca, bo ucieleśniająca w swych bohaterkach w stanie kryzysu wiele uniwersalnych prawd dotyczących przeżywania samego siebie i oczekiwania na zmiany, które mają nadejść choćby z wiekiem. Musiałem przedstawić tutaj moją teorię pokrewieństwa dwóch powieści Lessing, albowiem podczas lektury „Znów ta miłość” uświadomiłem sobie, że już wcześniej czytałem o podobnych problemach i rozterkach. Chciałem jednocześnie zauważyć, że tematyczna powtarzalność Lessing bynajmniej nie jest wadą jej najnowszej książki.

Akcja powieści rozgrywa się w Wielkiej Brytanii i we Francji. Awangardowy teatr brytyjski podejmuje się ryzykownego przedsięwzięcia. Ma powstać muzyczno-słowny montaż obrazujący życie Julie Vairon, malarki i kompozytorki, której tragiczna biografia wywiera ogromny wpływ na życie i przeżywanie własnych emocji wszystkich ludzi bezpośrednio związanych z przygotowaniem przedstawienia. Życie Julie odciska się największym piętnem na Stephenie, głównym sponsorze niezwykłej inicjatywy. On zarazi swoją pasją do Vairon Sarę, a ta z kolei wszystkich podległych jej aktorów. Sara Durham reżyseruje spektakl w dosłownym i metaforycznym ujęciu. Prowadząc artystów, odgrywających poruszające sceny z życia Julie, prowadzi równocześnie przez to życie samego Stephena oraz siebie. Sara po raz pierwszy w życiu przewodzi przedsięwzięciu teatralnemu i jednocześnie daje mu się uwodzić. Uwiedzie ją także młody aktor, który uświadomi bohaterce, jak bardzo podległa instynktom, pragnieniom i emocjom może być rozsądna kobieta, którą określa solidne miano.

Praca nad adaptacją dzienników Julie Vairon jest dla Sary pracą nad pełnym przeżyciem nieuświadomionych dotąd pragnień. I tutaj dochodzę do tego, że nie zauroczenie, nie miłość, nie wszelkie konsekwencje płynące z admiracji młodego aktora przez stateczną panią reżyser są w tej powieści najważniejsze. Najistotniejsze jest stawanie się, doświadczanie samego siebie, odkrywanie prawdy o sobie samym. Sara Durham w tym procesie nie jest osamotniona. Osobą, z którą się identyfikuje i która ma silny związek z jej egzystencjalnym „stawaniem się na nowo”, jest Stephen. On oddaje całe swoje serce Julie tak, jak Sara z największą czułością próbuje realizować jego wizje na scenie. Oboje w spektaklu odnajdą zagubione cząstki samych siebie. Oboje staną naprzeciw swym pragnieniom i fantazjom. Niestety, nie uda się obojgu wyjść obronną ręką z tej trudnej konfrontacji.

Dochodzę do kluczowych w powieści słów, najpierw cytowanych przez Stephena, potem powtarzanych przez Sarę: „Wiemy, czym jesteśmy, ale nie wiemy, czym się możemy stać”. To, o czym przed laty pisał Szekspir, staje się prawdą, z którą mierzyć się będzie przede wszystkim opisana przeze mnie dwójka. Lęk przed ujrzeniem tego, co może wyniknąć z duchowej transformacji, paraliżuje bardziej Sarę niż Stephena. Widać to bardzo wyraźnie w momencie, w którym jedno z nich świadomie wybiera życie, a drugie śmierć. Słowa związane z epistemologicznym niepokojem są jednocześnie kluczem do interpretacji zarówno działań bohaterów powieści, jak i ich odczuć, tak zmiennych i jednocześnie pełnych żaru w swej zmienności. Stephen i Sara znajdują duchowe porozumienie do momentu, w którym jedno z nich nie będzie musiało wyrazić tego, czym chce się stać. Obawa towarzyszy podczas lektury do ostatnich stron. Główna bohaterka bowiem staje się tym, o czym wcześniej myślała z niesmakiem, a nawet ze wzgardą. W końcu ważne jest także, by słowa Szekspira powiązać z inną konstatacją, która pojawia się już na samym początku: „W życiu zdaje się bowiem obowiązywać zasada, że to, czym pogardzamy, prędzej czy później dopadnie nas samych i będziemy musieli to przeżyć”.

Czy to jest opowieść o przeżywaniu siebie na nowo w korespondencji z miłosnym uniesieniem wywołanym czysto teatralnymi zachowaniami? Czy można mówić o prawdzie przeżywania, kiedy od początku do końca mamy wyraźnie nakreślone teatralne tło? Czy gra Sary ze sobą nie jest przypadkiem misternie skonstruowanym teatrem jednego aktora, w którym na moment jako wsparcie pojawia się sentymentalny i ciepły Stephen? Pytań tych Lessing zapewne nie stawia, ale są to kwestie, które nurtowały mnie podczas lektury. Myślałem także nad tym, czy tytułowe „znów” ma być nawiązaniem do egzystencjalnych problemów Kate Brown z „Lata przed zmierzchem”, czy ma jedynie sugerować, iż w tej opowieści odnajdę powtarzający się element, ujęty w historię o rozwoju miłości u tej, która przecież prawdziwej miłości nie może już przeżyć.

Sara postrzega Julie Vairon bardzo niejednoznacznie, próbując zrozumieć, czy ta nieszczęśliwa kobieta to archetypiczna ofiara męskiego szowinizmu, czy istota niezależna, której można zazdrościć. Myślę, że snuta przez Lessing opowieść jest po części walką z archetypami, po części próbą uniezależnienia się od nich. Tak czy owak, jest bardzo poruszającą historią o kobiecie, która próbuje cofnąć czas i za wszelką cenę ucieka od tego, co czas jej przynosi. Nie jest istotne u Lessing, czy jest to czterdziestoletnia Kate Brown, czy sześćdziesięciopięcioletnia Sara Durham. Ważne jest, że noblistka na nowo pyta samą siebie o granicę doświadczenia życiowego i wyraża obawę, że granicy tej nigdy jeszcze nie przekroczyła. Lessing „staje się na nowo” w tej książce tak samo, jak na nowo ożywają opowieść o pięknej Julie Vairon i uczucie miłosnego uniesienia. Za nim zaś kryje się niepewność pogodzenia z tym, że największą tajemnicą, jaką człowiek próbuje odkryć, jest tajemnica tego, kim jest naprawdę.
Doris Lessing: „Znów ta miłość”. Przeł. Joanna Kozak. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2009 [seria: Don Kichot i Sancho Pansa].