
ŚLADY UKĄSZEŃ I ZADRAPAŃ
A
A
A
„Daj się drasnąć detalom” – nakazuje Bianka Rolando. W jednym z esejów, który znalazł się w jej literackim debiucie „Rozmówki włoskie”, podejmując próby uwolnienia odbiorcy od krepującego szacunku wobec dzieł dawnych mistrzów, artystka pisze o ciele topielca wyłowionym z rzeki: „Dwóch poławiaczy ciągnęło zmarłego za nogi na brzeg. Wszyscy podeszli bliżej. Co za eksplozja koloru stłumionego mrokiem. Popatrz tutaj. Potrafisz zdefiniować ten kolor? Czy to jeszcze zieleń czy już odcień szarości? Po ramieniu pętała się niezręcznie odrobina błękitu”. W jej interpretacji ten widok został wchłonięty przez Mantegnę i odtworzony później na obrazie „Martwy Chrystus”. Zgodnie z regułą konceptu, który porywa czytelnika w ostatnim zdaniu, Rolando nazywa artystę – odkurzaczem, który w niepohamowanym, łapczywym odruchu wysysa szczegóły otaczającego go świata.
Jako pół-Włoszka, pół-Polka, Rolando przyznaje się do ciągłego tłumaczenia sobie znaczenia słów w dwóch języka: „Po włoskim alkoholu litery nachodzą na siebie. Bronię ich cnoty, pisząc bardzo ostrym narzędziem chirurgicznym. Przeciwko boldom i italikom. Jestem Wielkim Inkwizytorem. Zadaje bardzo szczegółowe pytania o ich spółkowanie, podniecając się niedyskretnie ich włoskimi ogonkami”. Dzięki podejmowanym grom językowym, swobodnie przełamuje autocenzurę i niemożność werbalizacji. W naturalnym geście sięga po obraz, kiedy słowa zaczynają się wyczerpywać. W cyklu „Recepty” zamiast farb używała lekarstw, którymi plamiła i wytrawiała formy, uzupełniając ich kształty ołówkiem. W innym opartym na kadrach z rodzinnego albumu wtłaczała zbroje do wewnątrz albo nanosiła je na powierzchnie ciała. Budowała rusztowania sytuacji i zdarzeń, kościec, który nie łatwo rozkruszyć i połamać.
„Stój, bo strzelam!” – ostrzega Rolando, rysując różne rodzaje pistoletów, które swoją dekoracyjnością przypominają raczej odciski roślin. Jej dolce still nuovo owocuje pracami słodkimi jak cukierki. Na wystawie „Tiramisu” w galerii Ego w Poznaniu posypuje ramki swoich prac kakao. Na wernisażu innej, owija je w czarną folię i nakleja sobie na usta kokardę umożliwiająca kontakt z odbiorcami. Jej strzały są równie celne, co delikatne. Zamiast ranić, przyjemnie muskają. W swojej nowej „Białej książce” Rolando pisze w pieśni zerowej: „Pani ortodontka ostrzegała mnie przed słowami, które psują od swej słodyczy zdrowe zęby”.
Na najnowszej wystawie w Leto nie jest już tak słodko, robi się raczej deszczowo i zimno. Artystka rysuje bezpośrednio na zdjęciach. Zostawia ślad bycia na miejscu. Wyciąga esencję z przedmiotów i postaci zaznaczając fragmenty umacniające całą kompozycje. Rejestruje rozmazania rzeczywistości, które pojawiają się zaraz po przebudzeniu. Powiększa otwory w widzialnym, wypruwając nitki wokół ledwo zauważalnych pęknięć. Wkłada palec w dziury i szczeliny rzeczywistości, żeby badać jej ciemną stronę. Dwa kolory, zielenie i róże, na których zostały oparte prezentowane w galerii Leto prace, są nośnikiem lęków przed umieraniem i niepohamowanym erotyzmem. Znajdują się w stanie blaknięcia jakby pod wpływem zanurzenia w jakimś roztworze, oświetlenia zimnym, odbarwiającym światłem czy oglądania przez mgłę. W tytułowym „środku nocy” artystka bazuje na archeologicznym podejściu do miejsc i przedmiotów, ulepszając je zgodnie ze swoimi fantazjami. Odtwarza ślady, na które natrafia w ciemności zacierającej kontury: organiczny kształt przysysa się do krawędzi zjeżdżalni, odkleja się tapeta odsłaniająca kokon, nitki lamety zwisają z różowych palm, porosty rosną na kryształowym żyrandolu. W „Lodowisku o zapachu wanilii” zalana niebieskim światłem scena jest przeżerana przez plamy rozlewające się w głąb tafli lodu, na którego powierzchni rozrasta się czarne błoto. W „Dziewczęcym pasie” wstążki, którymi przepasana jest bohaterka zaplatają się jak dusząca uprząż.
Nastroje w „Środku nocy” są owocem zamroczenia, w którym następuje zawieszenie norm dotyczących znanych przedmiotów i miejsc, które nagle stają się obce. Pojawiają się w momencie, kiedy śpiącemu wydaje się, że spada i wtedy budzi się, chwytając krawędź łóżka. Płytki sen, który zostawia ślady w najnowszych pracach Rolando to taki, z którego można się nagle wzbudzić, obszar, gdzie zacierają się granice między przywidzeniami a jawą, realnym i fikcyjnym. Niezidentyfikowane kształty wyciekają, blokują i rozpierają przedmioty, z którymi sąsiadują. Przypominają zbyt masywny portal do niewielkiej budowli, fałszywy elementy architektury, który nie spełniając żadnej konstrukcyjnej funkcji, zachwyca warsztatową biegłością. Fotografowane przez artystkę miejsca są zatrzymane w trakcie rozpadania, jak ułożone w sansovinowskiej pozie postaci na renesansowych i manierystycznych nagrobkach, które wyglądają jakby miały zaraz odpaść i ześlizgnąć się na posadzkę. Zgodnie z myślą neoplatońską, która dała początek takiej formule przedstawiania zmarłych, zarówno śmierć, jak i sen jest wyzwoleniem, umożliwiającym poznanie, którego nie mącą złudzenia.
Jako pół-Włoszka, pół-Polka, Rolando przyznaje się do ciągłego tłumaczenia sobie znaczenia słów w dwóch języka: „Po włoskim alkoholu litery nachodzą na siebie. Bronię ich cnoty, pisząc bardzo ostrym narzędziem chirurgicznym. Przeciwko boldom i italikom. Jestem Wielkim Inkwizytorem. Zadaje bardzo szczegółowe pytania o ich spółkowanie, podniecając się niedyskretnie ich włoskimi ogonkami”. Dzięki podejmowanym grom językowym, swobodnie przełamuje autocenzurę i niemożność werbalizacji. W naturalnym geście sięga po obraz, kiedy słowa zaczynają się wyczerpywać. W cyklu „Recepty” zamiast farb używała lekarstw, którymi plamiła i wytrawiała formy, uzupełniając ich kształty ołówkiem. W innym opartym na kadrach z rodzinnego albumu wtłaczała zbroje do wewnątrz albo nanosiła je na powierzchnie ciała. Budowała rusztowania sytuacji i zdarzeń, kościec, który nie łatwo rozkruszyć i połamać.
„Stój, bo strzelam!” – ostrzega Rolando, rysując różne rodzaje pistoletów, które swoją dekoracyjnością przypominają raczej odciski roślin. Jej dolce still nuovo owocuje pracami słodkimi jak cukierki. Na wystawie „Tiramisu” w galerii Ego w Poznaniu posypuje ramki swoich prac kakao. Na wernisażu innej, owija je w czarną folię i nakleja sobie na usta kokardę umożliwiająca kontakt z odbiorcami. Jej strzały są równie celne, co delikatne. Zamiast ranić, przyjemnie muskają. W swojej nowej „Białej książce” Rolando pisze w pieśni zerowej: „Pani ortodontka ostrzegała mnie przed słowami, które psują od swej słodyczy zdrowe zęby”.
Na najnowszej wystawie w Leto nie jest już tak słodko, robi się raczej deszczowo i zimno. Artystka rysuje bezpośrednio na zdjęciach. Zostawia ślad bycia na miejscu. Wyciąga esencję z przedmiotów i postaci zaznaczając fragmenty umacniające całą kompozycje. Rejestruje rozmazania rzeczywistości, które pojawiają się zaraz po przebudzeniu. Powiększa otwory w widzialnym, wypruwając nitki wokół ledwo zauważalnych pęknięć. Wkłada palec w dziury i szczeliny rzeczywistości, żeby badać jej ciemną stronę. Dwa kolory, zielenie i róże, na których zostały oparte prezentowane w galerii Leto prace, są nośnikiem lęków przed umieraniem i niepohamowanym erotyzmem. Znajdują się w stanie blaknięcia jakby pod wpływem zanurzenia w jakimś roztworze, oświetlenia zimnym, odbarwiającym światłem czy oglądania przez mgłę. W tytułowym „środku nocy” artystka bazuje na archeologicznym podejściu do miejsc i przedmiotów, ulepszając je zgodnie ze swoimi fantazjami. Odtwarza ślady, na które natrafia w ciemności zacierającej kontury: organiczny kształt przysysa się do krawędzi zjeżdżalni, odkleja się tapeta odsłaniająca kokon, nitki lamety zwisają z różowych palm, porosty rosną na kryształowym żyrandolu. W „Lodowisku o zapachu wanilii” zalana niebieskim światłem scena jest przeżerana przez plamy rozlewające się w głąb tafli lodu, na którego powierzchni rozrasta się czarne błoto. W „Dziewczęcym pasie” wstążki, którymi przepasana jest bohaterka zaplatają się jak dusząca uprząż.
Nastroje w „Środku nocy” są owocem zamroczenia, w którym następuje zawieszenie norm dotyczących znanych przedmiotów i miejsc, które nagle stają się obce. Pojawiają się w momencie, kiedy śpiącemu wydaje się, że spada i wtedy budzi się, chwytając krawędź łóżka. Płytki sen, który zostawia ślady w najnowszych pracach Rolando to taki, z którego można się nagle wzbudzić, obszar, gdzie zacierają się granice między przywidzeniami a jawą, realnym i fikcyjnym. Niezidentyfikowane kształty wyciekają, blokują i rozpierają przedmioty, z którymi sąsiadują. Przypominają zbyt masywny portal do niewielkiej budowli, fałszywy elementy architektury, który nie spełniając żadnej konstrukcyjnej funkcji, zachwyca warsztatową biegłością. Fotografowane przez artystkę miejsca są zatrzymane w trakcie rozpadania, jak ułożone w sansovinowskiej pozie postaci na renesansowych i manierystycznych nagrobkach, które wyglądają jakby miały zaraz odpaść i ześlizgnąć się na posadzkę. Zgodnie z myślą neoplatońską, która dała początek takiej formule przedstawiania zmarłych, zarówno śmierć, jak i sen jest wyzwoleniem, umożliwiającym poznanie, którego nie mącą złudzenia.
Bianka Rolando, „Środek nocy”, 29 maja – 22 czerwca 2009, Galeria Leto, Warszawa.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |