
STRACH MA CZARNE OCZY
A
A
A
Wybierając się na wystawę Michała Jankowskiego “Jutrzenka”, byłam przygotowana na silne przeżycia. Słyszałam o przerażających obrazach rozpadu i śmierci przedstawianych przez tego artystę, o ponurej kolorystyce jego dzieł i ich bohaterach bez twarzy. W informacji na temat wystawy pojawiającej się w mediach można było przeczytać: „Zatopione w brunatno-zielonkawym bądź blado różowym szlamie krzyczące hybrydy zwierzęco-człowiecze powalają siłą rażenia (...)” i dalej: „Prywatne apokalipsy, zbiory lęków, nierozpoznanych podejrzeń, wzajemna rzeźnia żywych ucieleśnione zostają w sztuce Michała Jankowskiego”. W galerii wręczono mi mapkę ekspozycji. Moją uwagę przyciągnęły zwłaszcza mniejsze płótna: “Kompozycja z łasiczką”, “Goździki”, “Kaczka” czy “Szyld”. Były to niewielkie obrazy przedstawiające martwe natury złożone z trupów zwierząt lub obumierających roślin. Kompozycje te, utrzymane w czarno-brązowo-sinej gamie kolorystycznej, malowane były dość mięsiście. Wykorzystano podmalówki i zacieki. Dzieła wybrane na wystawę stanowią spójna całość głównie ze względu na zastosowaną wąska gamę barw i ponury klimat każdego z dzieł. Zanim opuściłam Kronikę, postanowiłam odwiedzić znajdującą się na drugim poziomie przestrzeń „Pokój do wynajęcia”, w nadziei, że w międzyczasie natknę się gdzieś na element układanki, którego brak nie pozwolił mi w pełni zrozumieć “Jutrzenki”.
W „Pokoju do wynajęcia” znajdowała się wystawa Anny Brandys pt. “Library of Fear” i choć nie lubię angielskojęzycznych tytułów, które mogły by być równie dobrze tytułami polskimi, zdecydowałam się wejść do tej wystawy. Nie, to nie błąd, wejść do, gdyż “Library of Fear” jest wystawą-dziełem. Anna Brandys jest studentką malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu oraz historii sztuki w Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. “Library of Fear” jest wspólnym tworem debiutującej artystki i również debiutującej kuratorki. Na ekspozycję składa się mnóstwo małych maskotek i miękkie, materiałowe książki. Żadna z maskotek nie przypomina znanych z kultury popularnej zabawek dziecięcych. W przeważającej większości są to stworki uszyte ze starych szmatek i guzików, wydziergane na drutach lub szydełku. Kojarzą się z “Misiami” Julity Wójcik, zaprezentowanymi na wystawie pt. “Marzenie prowincjonalnej dziewczyny” w 2000 roku w Sopocie. Wójcik pokazała pięknie wykonane misie zrobione na drutach, w kilku wersjach kolorystycznych, o jednakowym kształcie. Prace rozwieszone były na białej ścianie na wzór tapety.
Prace Brandys umieszczczone zostały w pokoju o czarnych ścianach, suficie i oknie zasłoniętym czarnym papierem. Maskotki porozwieszano na gumkach w całej przestrzeni pokoju, w nieregularnych odległościach i na różnych wysokościach. Całość kompozycji oświetlało żółte światło padające z góry. Na środku pokoju stały dwa czarne sześciany, na których leżało kilka książek. Były one wykonane z czarnego filcu. Ilustracje zostały przez autorkę naszyte na jasnych kawałkach tego samego materiału. Tekst został wyszyty różowymi nićmi. Całość zamykana była zapięciem na różowy guzik w kształcie kulki. Same historyjki zawarte w mini-książeczkach oparte są na poczuciu humoru przypominającym złośliwe dziecięce żarty: „Ale masz nogi…, Serio? Dzięki. Jak piłkarz!“.
Kiedy przechadzałam się po „Pokoju do wynajęcia”, zrozumiałam, że tym, co przeszkadzało mi w odbiorze dzieł Michała Jankowskiego, była ekspozycja. To w “Libery of Fear” znalazam przerażenie, po które przyszłam na “Jutrzenkę”. Tym, co budziło tak silny lęk, nie były tylko czarne ściany i bladożółte górne oświetlenie, choć elementy te na pewno miały znaczący wpływ na budowanie atmosfery dzieła. Tym, co mogło wprowadzać widza w stan zakłopotania, była organizacja przestrzenna tej wystawy. Elementy dzieła sztuki, któremu z zasady przynależne jest swoiste sacrum, uderzały o jego głowę. Raz poruszona maskotka wprawiała w ruch całą kompozycję. Widz nie mógł mieć pewności, że wszystkie maskotki nie zwalą mu się zaraz na głowę, a dzieło nie zostanie zniszczone. Równocześnie miękkie materiały i charakter bądź co bądź zabawek, zachęcały do dotknięcia dzieła. Duża ilość nagromadzonych potworków na bardzo niewielkiej, zamkniętej przestrzeni „Pokoju do wynajęcia” wytwarzała atmosferę osaczenia, którą potęgowała niema cisza panująca w pomieszczeniu. Dzieciństwo w “Library of Fear” pokazane zostało jako coś niepokojącego, dziwacznego, a jednak znanego, swojskiego.
Wracając do “Jutrzenki”, wiedziałam już dlaczego nie bałam się tej wystawy tak, jak się tego spodziewałam. Po wejściu na wystawę Michała Jankowskiego najpierw rzucały się w oczy białe ściany i pusta przestrzeń galerii, dopiero później rozpoczynała się wędrówka od obrazu do obrazu. Skupienie uwagi na dziełach o małym formacie, które akurat najbardziej mnie zaintrygowały, było trudne w ogromniej przestrzeni białej ściany narzucającej swoją obecność. To przestrzeń typu white cube była tym, co nie pozwalało mi się przerazić. Wszystko, co znajdowało się w jej obrębie, stawało się dziełem sztuki, a więc czymś, co nie mogło mnie przerazić realnie. Tak jakby samo umiejscowienie dzieł w miejscu tak nacechowanym semantycznie mówiło: „Spokojnie – to tylko sztuka”. Kiedy znajdujemy się na terenie znanej nam konwencji, czujemy się bezpieczni. Obrazy Michała Jankowskiego stawały się w tej przestrzeni eksponatami. Dystans, który stwarza white cube między dziełem a odbiorcą potrafi skutecznie pacyfikować takie dzieła jak “Jutrzenka”. Jest to konwencja wystawiennicza powszechnie stosowana, wypracowana na gruncie sztuki pierwszej awangardy i pretendująca do bycia uniwersalną.
CSW Kronika przyzwyczaiła nas do tego, że jest miejscem, w którym pokazuje się prace wideo i multimedialne, environmenty, performance, które eksperymentują z mieszaniem mediów i odchodzą bardzo wyraźnie od tradycyjnie pojmowanych gatunków w sztukach plastycznych. Powrót do prezentacji malarstwa – tak tradycyjnie pojętej formy, jaką prezentują obrazy Michała Jankowskiego – nie wydaje się najlepszym pomysłem. Przestrzeń Kroniki o wiele bardziej sprzyja projektom, w których istotny jest aspekt konceptualny, niż tradycyjnie pojmowanym gatunkom (jak np. malarstwo sztalugowe). W przypadku „Jutrzenki” wydajne się ona niewykorzystana, wręcz zmarnowana i to nie dlatego, że jest pusta, lecz dlatego, że nie ma żadnego udziału w konstruowaniu treści, które wystawa ta ma przekazywać. Może jednak czasem należałoby pozwolić, aby dzieło sztuki podporządkowało sobie przestrzeń wystawienniczą, ponieważ zarówno dzieła sztuki, jak ich ekspozycja przedstawiają się odbiorcy jako jednorodna całość. Holistyczne podejście do dzieła sztuki jako zespołu obiektów wraz z ich aranżacją przestrzenną może sprawić, że treści, które chce przekazać artysta, nie zostaną zgubione gdzieś pomiędzy powstaniem artefaktu a odbiorem dzieła sztuki.
W „Pokoju do wynajęcia” znajdowała się wystawa Anny Brandys pt. “Library of Fear” i choć nie lubię angielskojęzycznych tytułów, które mogły by być równie dobrze tytułami polskimi, zdecydowałam się wejść do tej wystawy. Nie, to nie błąd, wejść do, gdyż “Library of Fear” jest wystawą-dziełem. Anna Brandys jest studentką malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu oraz historii sztuki w Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. “Library of Fear” jest wspólnym tworem debiutującej artystki i również debiutującej kuratorki. Na ekspozycję składa się mnóstwo małych maskotek i miękkie, materiałowe książki. Żadna z maskotek nie przypomina znanych z kultury popularnej zabawek dziecięcych. W przeważającej większości są to stworki uszyte ze starych szmatek i guzików, wydziergane na drutach lub szydełku. Kojarzą się z “Misiami” Julity Wójcik, zaprezentowanymi na wystawie pt. “Marzenie prowincjonalnej dziewczyny” w 2000 roku w Sopocie. Wójcik pokazała pięknie wykonane misie zrobione na drutach, w kilku wersjach kolorystycznych, o jednakowym kształcie. Prace rozwieszone były na białej ścianie na wzór tapety.
Prace Brandys umieszczczone zostały w pokoju o czarnych ścianach, suficie i oknie zasłoniętym czarnym papierem. Maskotki porozwieszano na gumkach w całej przestrzeni pokoju, w nieregularnych odległościach i na różnych wysokościach. Całość kompozycji oświetlało żółte światło padające z góry. Na środku pokoju stały dwa czarne sześciany, na których leżało kilka książek. Były one wykonane z czarnego filcu. Ilustracje zostały przez autorkę naszyte na jasnych kawałkach tego samego materiału. Tekst został wyszyty różowymi nićmi. Całość zamykana była zapięciem na różowy guzik w kształcie kulki. Same historyjki zawarte w mini-książeczkach oparte są na poczuciu humoru przypominającym złośliwe dziecięce żarty: „Ale masz nogi…, Serio? Dzięki. Jak piłkarz!“.

Wracając do “Jutrzenki”, wiedziałam już dlaczego nie bałam się tej wystawy tak, jak się tego spodziewałam. Po wejściu na wystawę Michała Jankowskiego najpierw rzucały się w oczy białe ściany i pusta przestrzeń galerii, dopiero później rozpoczynała się wędrówka od obrazu do obrazu. Skupienie uwagi na dziełach o małym formacie, które akurat najbardziej mnie zaintrygowały, było trudne w ogromniej przestrzeni białej ściany narzucającej swoją obecność. To przestrzeń typu white cube była tym, co nie pozwalało mi się przerazić. Wszystko, co znajdowało się w jej obrębie, stawało się dziełem sztuki, a więc czymś, co nie mogło mnie przerazić realnie. Tak jakby samo umiejscowienie dzieł w miejscu tak nacechowanym semantycznie mówiło: „Spokojnie – to tylko sztuka”. Kiedy znajdujemy się na terenie znanej nam konwencji, czujemy się bezpieczni. Obrazy Michała Jankowskiego stawały się w tej przestrzeni eksponatami. Dystans, który stwarza white cube między dziełem a odbiorcą potrafi skutecznie pacyfikować takie dzieła jak “Jutrzenka”. Jest to konwencja wystawiennicza powszechnie stosowana, wypracowana na gruncie sztuki pierwszej awangardy i pretendująca do bycia uniwersalną.
CSW Kronika przyzwyczaiła nas do tego, że jest miejscem, w którym pokazuje się prace wideo i multimedialne, environmenty, performance, które eksperymentują z mieszaniem mediów i odchodzą bardzo wyraźnie od tradycyjnie pojmowanych gatunków w sztukach plastycznych. Powrót do prezentacji malarstwa – tak tradycyjnie pojętej formy, jaką prezentują obrazy Michała Jankowskiego – nie wydaje się najlepszym pomysłem. Przestrzeń Kroniki o wiele bardziej sprzyja projektom, w których istotny jest aspekt konceptualny, niż tradycyjnie pojmowanym gatunkom (jak np. malarstwo sztalugowe). W przypadku „Jutrzenki” wydajne się ona niewykorzystana, wręcz zmarnowana i to nie dlatego, że jest pusta, lecz dlatego, że nie ma żadnego udziału w konstruowaniu treści, które wystawa ta ma przekazywać. Może jednak czasem należałoby pozwolić, aby dzieło sztuki podporządkowało sobie przestrzeń wystawienniczą, ponieważ zarówno dzieła sztuki, jak ich ekspozycja przedstawiają się odbiorcy jako jednorodna całość. Holistyczne podejście do dzieła sztuki jako zespołu obiektów wraz z ich aranżacją przestrzenną może sprawić, że treści, które chce przekazać artysta, nie zostaną zgubione gdzieś pomiędzy powstaniem artefaktu a odbiorem dzieła sztuki.
Michał Jankowski “Jutrzenka”, Anna Brandys “Library of Fear”, Kronika, Bytom 29 maja – 12 lipca 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |